Policz dni, których zostało tylko tak niewiele, sekundy
przybliżające nas do śmierci... Momentami tak bardzo pragniesz
zatrzymać czas, by nacieszyć się życiem choć kilka minut dłużej,
ale nie możesz. Cierpisz, ponieważ jesteś zachłanny, nie
wystarczą ci te chwile darowane przez Boga. Jesteś samolubem, bez
serca, myślącym tylko o sobie, zapatrzonym w siebie narcyzem.
Kiedyś
również taki byłem; dumny, wyniosły, nie zwracający uwagi na
potrzeby innych. Ignorant. Nigdy nie myślałem, że to jest złe, aż
do czasu, kiedy poznałem jego.
Całkowicie
różnił się ode mnie, pokazał mi, jak postrzegać świat z
zupełnie innej perspektywy.
Kochałem
jego uśmiech. Był szczery, taki ciepły. Zawsze, kiedy to robił w
jego policzkach ukazywały się małe, urocze dołeczki i blade
rumieńce, potwierdzające tylko jego delikatną, a zarazem kruchą
fakturę.
Był
niski, przewyższałem go prawie o głowę, ale nigdy nie narzekał.
Miał farbowane, blond włosy, które zawsze były w nieładzie,
zwłaszcza, kiedy wiatr potrząsał nimi, a one z gracją opadały na
czoło, zasłaniając przy okazji ciemne – niczym gorzka czekolada
oczy.
Nie
potrafił kłamać, był dosyć nieśmiały, ale w moim towarzystwie
zawsze stawał się śmielszy, choć momentami jego jąkanie było
urocze.
Był
moim najlepszym przyjacielem, od czasów piaskownicy, aż do tamtego
dnia.
LuHan,
Doskonale
pamiętam ten zimny, grudniowy wieczór. Śnieg padał od tygodnia,
doszczętnie zasypując pozbawione liści korony drzew, wszystkie
możliwe drogi dojazdu, podobnie jak wjazdek i ścieżkę przed moim
domem.
Siedziałem
na oparciu fotela, tuż u stóp wysokiej, żywej choinki. Obiecałeś,
że ubierzemy ją razem, sam to zaproponowałeś. Wiedziałem, że z
Tobą będzie zabawniej, w końcu zawsze potrafiłeś mnie rozbawić,
zwłaszcza swoją niezdarnością.
Czekałem
na Ciebie. Byłem pewien, że w końcu przyjdziesz, bo przecież
nigdy nie łamałeś danego słowa, zwłaszcza że obiecałeś to mi.
Kiedy spóźniałeś się od godziny, myślałem po prostu, że
dotrzesz z opóźnieniem przez śnieg. Byłem głupi, że czekałem.
Zbyt naiwny. To przez Ciebie, przecież to właśnie Ty mnie
zmieniłeś.
Kiedy
wybiła godzina dwudziesta pierwsza, do salonu przyszła moja mama.
Kiedy zobaczyła jeszcze nieubraną choinkę, westchnęła cicho i
podeszła do mnie, wręczając mi w dłoń kubek gorącej czekolady i
koc, którym chwilę później się okryłem. Usiadła obok mnie i
pogładziła moje ciemne włosy. Powiedziała wtedy, że musisz mieć
na pewno dobrą wymówkę, usprawiedliwiającą Twoją nieobecność.
Cóż, dla mnie nie była ona wystarczająca.
Jakiś
czas później, gdy mój napój zdążył wystygnąć, koc zsunąć się
z kolan, a ogień wypalić w kominku, zadzwonił telefon. Nie
odebrałem, bo wyprzedziła mnie moja siostra.
Szczerze
powiedziawszy, nie interesowało mnie kto dzwonił, ponieważ nadal
czekałem na Ciebie. Cholerna nadzieja, która nie pozwoliła mi
przestać wierzyć, że jeszcze dotrzesz.
Wstałem
z fotela i podszedłem do okna. Tamtego wieczoru niebo było piękne.
Na granatowej płachcie rozlewał się miliard gwiazd, które
przyozdabiały krajobraz i miasto, które od dłuższego czasu kąpało
się w ciemnościach.
Coś
we mnie pękło, tak bardzo chciałem wyjść z domu i po prostu do
Ciebie dotrzeć, by chociaż Cię zobaczyć.
Do
rzeczywistości przywrócił mnie dźwięk tłuczonego szkła.
Spojrzałem w tamtą stronę, by ujrzeć zapłakaną twarz mojej
siostry. Klęczała obok kubka i zbierała ostre kawałki z podłogi.
Jej dłonie trzęsły się, a włosy przylepiały do policzków.
Zapytałem się jej, dlaczego płacze.
Teraz
żałuję, że chciałem poznać odpowiedź. Ta ciekawość
doprowadziła do tego, czym jestem teraz – wrakiem człowieka.
Kiedy
mówiła do mnie, nie rozumiałem jej słów. Każda sylaba był
niewyraźna, zagłuszana szlochem, a właściwie lamentem, który
nadal obija się o moje uszy.
Poprosiłem,
aby uspokoiła się i dopiero wtedy powiedziała, co się stało.
Wykonała moje polecenie, a wraz z kolejnymi słowami moje serce
kruszyło się, niczym spalona kartka zamieniająca się w popiół.
Mówiła,
że dzwoniła Twoja mama. Chciała tylko przekazać, że byłem kimś
ważnym dla jej syna, wspaniałym przyjacielem, ale że to już
koniec, ponieważ odszedłeś. Tak nagle, szybko, nie żegnając się
z nikim. Jesteś samolubem, gorszym niż ja i ci wszyscy ludzie,
którzy chcą rzeczy, których dostać nie mogą.
Nigdy
nie wiedziałem o Twojej chorobie, z resztą... Nikt nie miał o niej
pojęcia. A może wiedziałeś tylko Ty? Pieprzony egoista!
Dlaczego
odszedłeś, nie zabierając mnie ze sobą? Przy Tobie, tam w niebie,
czułbym się szczęśliwszy, przynajmniej uśmiechałbym się.
Teraz...
Jestem jak cień. Nie potrafię żyć, ale również umrzeć. To Ty mi
nie pozwalasz. Wszystko jest Twoją winą, myślisz tylko o sobie.
Nie rozumiem, co w Tobie widziałem.
Minął
rok, a ja dalej nie potrafię odnaleźć sensu w życiu. To okropne,
kiedy wieczorem zasypiam, mając nadzieję, że już nigdy się nie
obudzę. Widzisz, do czego mnie doprowadziłeś? Popadam w paranoję.
Nie mam motywacji, osoby, która mogłaby Cię mi zastąpić.
Z
biegiem czasu stwierdziłem, że te wszystkie opowieści, że zmarła
osoba pozostawia cząstkę siebie w sercu innej, tej która została –
to nic innego jak bzdury. Wcale nie czuję, tego że przy mnie
jesteś. Tak bardzo potrzebuję Cię żywego, teraz, tutaj, u swojego
boku.
Nawet
nie wiesz, jak pragnę przytulic Twoje ciało do swojego, pocałować
Twoje wargi. Po prostu być obok Ciebie i powiedzieć jak bardzo Cię
kocham. Bylebyś tylko to usłyszał i poczuł się winny, ponieważ
zostawiłeś mnie, na pastwę tego okrutnego świata, który
stopniowo mnie wykańcza.
Kai.
Chowam
list do koperty, którą zaklejam. Napisałem go dwa lata temu, kiedy
pogrążony w smutku i żałobie nadal potrzebowałem jego obecności, ale
przecież dalej tak jest.
Śnieżno-białą, niezaadresowaną kopertę chowam do pustej dziupli
drzewa, w miejscu, w którym przesiadywaliśmy tak często, kiedy
byliśmy młodsi.
Przedmiot spada wgłąb dziupli, by pozostać tam na zawsze. Nie
oczekuję odpowiedzi, bo wiem, że jej nie dostanę, ale jest mi lżej
na sercu, kiedy wyrzucam list wraz z wszystkimi moimi uczuciami i
pretensjami.
Z lekkim uśmiechem na ustach opuszczam lasek i kieruję się w
stronę domu.
***
Od wysłania listu mijają cztery lata. Już nawet o nim nie
pamiętam, ale wiem, że pomogło. Teraz czuję się lepiej, jestem
znacznie szczęśliwszy. Mam wrażenie, że w końcu odnalazłem sens
swojego życia, u boku Yoon Ha-ry.
Każdego dnia dziękuję Bogu, że zesłał ją wprost w moje
ramiona. Jest moją odskocznią, osobą, która pomaga zapomnieć o
nim.
Wprowadzamy się do innego domu, który razem wybraliśmy.
Potrzebujemy większego mieszkania, ponieważ kilka miesięcy temu
dowiedziałem się, że zostanę ojcem. To niesamowite uczucie.
Dom jest dosyć stary, od lat nikt tutaj nie mieszka, ale jest tani
i duży. Resztę zaoszczędzonych pieniędzy przeznaczamy na remont,
który mam nadzieję – szybko się zacznie.
Otwieram drzwi, które jak się okazuje – prowadzą do starej
sypialni. W przeciwieństwie do innych pomieszczeń, w pokoju są
meble.
Na środku stoi dosyć duże, drewniane łóżko, a naprzeciwko
niego znajduje się biała szafa i tego samego koloru toaletka z
rozbitym lustrem, która ledwo trzyma się na swoich połamanych
nogach.
Kilka kawałków szkła leży na jasnej powierzchni mebla, a tuż
obok kartki papieru, którą potrząsa letni wiatr, wdzierający się
przez uchylone okno.
Jestem ciekawy tego, co jest na niej napisane, dlatego sięgam po
papier, który pod wpływem mojego dotyku wydaje z siebie cichy
szelest. Rozkładam ją i stwierdzam, że to list.
Zamieram, kiedy rozpoznaję staranny, lekko pochyły, dobrze mi
znany charakter pisma.
W moich oczach pojawiają się łzy, a ręce zaczynają drzeć. Boję
się tego, co mogę zaraz przeczytać.
Czuję jego przyjemny, jaśminowy zapach, mimo że na pierwszy rzut
oka nie ma go nigdzie w pobliżu. Tak bardzo pragnę go zobaczyć,
choćby przez chwilę.
Słyszę głos Ha-ry dochodzący z kuchni, ale ignoruję go. Próbuję
uspokoić swoje oszalałe serce, które właśnie próbuje wyskoczyć
mi z piersi.
Kai,
Niebo
wydaje się inne niż w opowieściach. Mówią, że jest rajem, oazą
szczęścia, miejscem, w którym nie ma problemów, ani zmartwień.
Moja
babcia zawsze powtarzała mi, że tam na górze nie liczy się czas,
że panuje wieczność. To nigdy się nie skończy. Miała racje,
dlatego sam nie wiem, ile czasu minęło odkąd odszedłem.
Nie
pamiętam tego dnia, którego opisywałeś. W mojej głowie wciąż
pozostaje pustka, przypominająca czarną dziurę. Wiem tylko to, że
obiecałem Ci, że przyjdę do Ciebie. Przepraszam. Nie dotrzymałem
danego słowa, tak bardzo żałuję.
Pragnę
cofnąć czas, by móc przynajmniej się z Tobą pożegnać. Nie
chciałem tak Cię zostawić, ale zrozumiałem coś ważnego.
Każdy
człowiek ma w pewnym rodzaju klepsydrę czasu, która symbolizuje
upływające życie. Kiedy rodzimy się, Bóg każdemu z nas odmierza
inną ilość ziarenek. Nikt nie ma ich tyle samo. Nie da się tego
czasu zatrzymać, czy też przyspieszyć.
Mój
piasek przesypał się, nie mogłem nic z tym zrobić. Jestem
bezsilny, słaby.
Ty
nadal masz swój zegar, czas by cieszyć się z pozostałego Ci życia,
nie możesz go zmarnować.
Byłbym
osobą bez serca, samolubną, gdybym pozwolił, byś poszedł ze mną.
Jednak kiedy Twój piasek się przesypie, a ostanie jego ziarenko
przekroczy linię, obiecuję, że przyjdę po Ciebie.
Nie
mogę zaznać spokoju, kiedy wiem, że nadal masz do mnie żal, że
nie potrafisz mi wybaczyć mojego odejścia.
Pisałeś,
że nie czujesz mojej obecności, ale ja zawsze jestem przy Tobie, w
każdej chwili, nie mógłbym Cię całkowicie opuścić, to zbyt
wiele. Widzę całe Twoje życie. Cieszę się, że w końcu
znalazłeś namiastkę swojego szczęścia. Ha-ra to dobra
dziewczyna, która pomoże Ci otworzyć oczy na inny świat, ten,
który jest pełen szczęścia, ten który przypomina podniebny raj.
Piszę
do Ciebie, z nadzieją, że mi wybaczysz. Chcę przeprosić, że przez
tak długi czas musiałeś cierpieć i to przeze mnie. Nie chciałem
do tego doprowadzić.
Pragnąłem
dosypać chociaż kilka ziaren piasku do mojej klepsydry, tylko po to,
aby spędzić z Tobą jeszcze kilka chwil. Nie zdążyłem wtedy
powiedzieć Ci, że nawet śmierć nie zgasi tego mocnego uczucia,
którym Cię darzę.
Kocham
Cię,
Na
zawsze, Twój LuHan.
to jest piękne, ale czytanie tego zaraz przed wyjściem było złym pomysłem, bo teraz jestem cała zaryczana ;-; uwielbiam Twoje opowiadania i mam nadzieję że będziesz pisała jeszcze dłuugo, długo bo bardzo dobrze Ci idzie :3
OdpowiedzUsuńjuż wcześniej to czytałam, ale przy kolejnym razie emocje są takie same... cudo ;;
OdpowiedzUsuńZgiń, spłoń, przepadnij. Tworzysz takie piękne rzeczy. Takie drobne, krótkie cuda, które po prostu wykańczają psychicznie. Przeczytałam wszystkie dramaty pod rząd. Czytałam je wcześniej wielokrotnie, ale za każdym razem działają tak samo. Jestem wielką, zapłakaną kulką. Kłębkiem emocji i tak bardzo boli mnie już głowa od płaczu.
OdpowiedzUsuńKłaniam się z uznaniem geniuszu i gorąco pozdrawiam.