sobota, 22 czerwca 2013

Listy do nieba.

     Policz dni, których zostało tylko tak niewiele, sekundy przybliżające nas do śmierci... Momentami tak bardzo pragniesz zatrzymać czas, by nacieszyć się życiem choć kilka minut dłużej, ale nie możesz. Cierpisz, ponieważ jesteś zachłanny, nie wystarczą ci te chwile darowane przez Boga. Jesteś samolubem, bez serca, myślącym tylko o sobie, zapatrzonym w siebie narcyzem.
Kiedyś również taki byłem; dumny, wyniosły, nie zwracający uwagi na potrzeby innych. Ignorant. Nigdy nie myślałem, że to jest złe, aż do czasu, kiedy poznałem jego.
Całkowicie różnił się ode mnie, pokazał mi, jak postrzegać świat z zupełnie innej perspektywy.  
Kochałem jego uśmiech. Był szczery, taki ciepły. Zawsze, kiedy to robił w jego policzkach ukazywały się małe, urocze dołeczki i blade rumieńce, potwierdzające tylko jego delikatną, a zarazem kruchą fakturę.  
Był niski, przewyższałem go prawie o głowę, ale nigdy nie narzekał. Miał farbowane, blond włosy, które zawsze były w nieładzie, zwłaszcza, kiedy wiatr potrząsał nimi, a one z gracją opadały na czoło, zasłaniając przy okazji ciemne – niczym gorzka czekolada oczy.  
Nie potrafił kłamać, był dosyć nieśmiały, ale w moim towarzystwie zawsze stawał się śmielszy, choć momentami jego jąkanie było urocze.  
Był moim najlepszym przyjacielem, od czasów piaskownicy, aż do tamtego dnia.

LuHan,
   Doskonale pamiętam ten zimny, grudniowy wieczór. Śnieg padał od tygodnia, doszczętnie zasypując pozbawione liści korony drzew, wszystkie możliwe drogi dojazdu, podobnie jak wjazdek i ścieżkę przed moim domem. 
   Siedziałem na oparciu fotela, tuż u stóp wysokiej, żywej choinki. Obiecałeś, że ubierzemy ją razem, sam to zaproponowałeś. Wiedziałem, że z Tobą będzie zabawniej, w końcu zawsze potrafiłeś mnie rozbawić, zwłaszcza swoją niezdarnością.
Czekałem na Ciebie. Byłem pewien, że w końcu przyjdziesz, bo przecież nigdy nie łamałeś danego słowa, zwłaszcza że obiecałeś to mi. Kiedy spóźniałeś się od godziny, myślałem po prostu, że dotrzesz z opóźnieniem przez śnieg. Byłem głupi, że czekałem. Zbyt naiwny. To przez Ciebie, przecież to właśnie Ty mnie zmieniłeś. 
Kiedy wybiła godzina dwudziesta pierwsza, do salonu przyszła moja mama. Kiedy zobaczyła jeszcze nieubraną choinkę, westchnęła cicho i podeszła do mnie, wręczając mi w dłoń kubek gorącej czekolady i koc, którym chwilę później się okryłem. Usiadła obok mnie i pogładziła moje ciemne włosy. Powiedziała wtedy, że musisz mieć na pewno dobrą wymówkę, usprawiedliwiającą Twoją nieobecność. Cóż, dla mnie nie była ona wystarczająca. 
Jakiś czas później, gdy mój napój zdążył wystygnąć, koc zsunąć się z kolan, a ogień wypalić w kominku, zadzwonił telefon. Nie odebrałem, bo wyprzedziła mnie moja siostra. 
Szczerze powiedziawszy, nie interesowało mnie kto dzwonił, ponieważ nadal czekałem na Ciebie. Cholerna nadzieja, która nie pozwoliła mi przestać wierzyć, że jeszcze dotrzesz.
Wstałem z fotela i podszedłem do okna. Tamtego wieczoru niebo było piękne. Na granatowej płachcie rozlewał się miliard gwiazd, które przyozdabiały krajobraz i miasto, które od dłuższego czasu kąpało się w ciemnościach. 
Coś we mnie pękło, tak bardzo chciałem wyjść z domu i po prostu do Ciebie dotrzeć, by chociaż Cię zobaczyć. 
Do rzeczywistości przywrócił mnie dźwięk tłuczonego szkła. Spojrzałem w tamtą stronę, by ujrzeć zapłakaną twarz mojej siostry. Klęczała obok kubka i zbierała ostre kawałki z podłogi. Jej dłonie trzęsły się, a włosy przylepiały do policzków. Zapytałem się jej, dlaczego płacze.
Teraz żałuję, że chciałem poznać odpowiedź. Ta ciekawość doprowadziła do tego, czym jestem teraz – wrakiem człowieka. 
Kiedy mówiła do mnie, nie rozumiałem jej słów. Każda sylaba był niewyraźna, zagłuszana szlochem, a właściwie lamentem, który nadal obija się o moje uszy.
Poprosiłem, aby uspokoiła się i dopiero wtedy powiedziała, co się stało. Wykonała moje polecenie, a wraz z kolejnymi słowami moje serce kruszyło się, niczym spalona kartka zamieniająca się w popiół.
Mówiła, że dzwoniła Twoja mama. Chciała tylko przekazać, że byłem kimś ważnym dla jej syna, wspaniałym przyjacielem, ale że to już koniec, ponieważ odszedłeś. Tak nagle, szybko, nie żegnając się z nikim. Jesteś samolubem, gorszym niż ja i ci wszyscy ludzie, którzy chcą rzeczy, których dostać nie mogą. 
Nigdy nie wiedziałem o Twojej chorobie, z resztą... Nikt nie miał o niej pojęcia. A może wiedziałeś tylko Ty? Pieprzony egoista! 
Dlaczego odszedłeś, nie zabierając mnie ze sobą? Przy Tobie, tam w niebie, czułbym się szczęśliwszy, przynajmniej uśmiechałbym się.
Teraz... Jestem jak cień. Nie potrafię żyć, ale również umrzeć. To Ty mi nie pozwalasz. Wszystko jest Twoją winą, myślisz tylko o sobie. Nie rozumiem, co w Tobie widziałem.
   Minął rok, a ja dalej nie potrafię odnaleźć sensu w życiu. To okropne, kiedy wieczorem zasypiam, mając nadzieję, że już nigdy się nie obudzę. Widzisz, do czego mnie doprowadziłeś? Popadam w paranoję. Nie mam motywacji, osoby, która mogłaby Cię mi zastąpić. 
Z biegiem czasu stwierdziłem, że te wszystkie opowieści, że zmarła osoba pozostawia cząstkę siebie w sercu innej, tej która została – to nic innego jak bzdury. Wcale nie czuję, tego że przy mnie jesteś. Tak bardzo potrzebuję Cię żywego, teraz, tutaj, u swojego boku.
Nawet nie wiesz, jak pragnę przytulic Twoje ciało do swojego, pocałować Twoje wargi. Po prostu być obok Ciebie i powiedzieć jak bardzo Cię kocham. Bylebyś tylko to usłyszał i poczuł się winny, ponieważ zostawiłeś mnie, na pastwę tego okrutnego świata, który stopniowo mnie wykańcza.

Kai.


Chowam list do koperty, którą zaklejam. Napisałem go dwa lata temu, kiedy pogrążony w smutku i żałobie nadal potrzebowałem jego obecności, ale przecież dalej tak jest.
Śnieżno-białą, niezaadresowaną kopertę chowam do pustej dziupli drzewa, w miejscu, w którym przesiadywaliśmy tak często, kiedy byliśmy młodsi.  
Przedmiot spada wgłąb dziupli, by pozostać tam na zawsze. Nie oczekuję odpowiedzi, bo wiem, że jej nie dostanę, ale jest mi lżej na sercu, kiedy wyrzucam list wraz z wszystkimi moimi uczuciami i pretensjami.  
Z lekkim uśmiechem na ustach opuszczam lasek i kieruję się w stronę domu.  
*** 

   Od wysłania listu mijają cztery lata. Już nawet o nim nie pamiętam, ale wiem, że pomogło. Teraz czuję się lepiej, jestem znacznie szczęśliwszy. Mam wrażenie, że w końcu odnalazłem sens swojego życia, u boku Yoon Ha-ry.
Każdego dnia dziękuję Bogu, że zesłał ją wprost w moje ramiona. Jest moją odskocznią, osobą, która pomaga zapomnieć o nim.
Wprowadzamy się do innego domu, który razem wybraliśmy. Potrzebujemy większego mieszkania, ponieważ kilka miesięcy temu dowiedziałem się, że zostanę ojcem. To niesamowite uczucie.  
Dom jest dosyć stary, od lat nikt tutaj nie mieszka, ale jest tani i duży. Resztę zaoszczędzonych pieniędzy przeznaczamy na remont, który mam nadzieję – szybko się zacznie.  
Otwieram drzwi, które jak się okazuje – prowadzą do starej sypialni. W przeciwieństwie do innych pomieszczeń, w pokoju są meble.  
Na środku stoi dosyć duże, drewniane łóżko, a naprzeciwko niego znajduje się biała szafa i tego samego koloru toaletka z rozbitym lustrem, która ledwo trzyma się na swoich połamanych nogach.  
Kilka kawałków szkła leży na jasnej powierzchni mebla, a tuż obok kartki papieru, którą potrząsa letni wiatr, wdzierający się przez uchylone okno.  
Jestem ciekawy tego, co jest na niej napisane, dlatego sięgam po papier, który pod wpływem mojego dotyku wydaje z siebie cichy szelest. Rozkładam ją i stwierdzam, że to list.  
Zamieram, kiedy rozpoznaję staranny, lekko pochyły, dobrze mi znany charakter pisma.
W moich oczach pojawiają się łzy, a ręce zaczynają drzeć. Boję się tego, co mogę zaraz przeczytać.  
Czuję jego przyjemny, jaśminowy zapach, mimo że na pierwszy rzut oka nie ma go nigdzie w pobliżu. Tak bardzo pragnę go zobaczyć, choćby przez chwilę.  
Słyszę głos Ha-ry dochodzący z kuchni, ale ignoruję go. Próbuję uspokoić swoje oszalałe serce, które właśnie próbuje wyskoczyć mi z piersi.  

Kai,
   Niebo wydaje się inne niż w opowieściach. Mówią, że jest rajem, oazą szczęścia, miejscem, w którym nie ma problemów, ani zmartwień.
Moja babcia zawsze powtarzała mi, że tam na górze nie liczy się czas, że panuje wieczność. To nigdy się nie skończy. Miała racje, dlatego sam nie wiem, ile czasu minęło odkąd odszedłem. 
  Nie pamiętam tego dnia, którego opisywałeś. W mojej głowie wciąż pozostaje pustka, przypominająca czarną dziurę. Wiem tylko to, że obiecałem Ci, że przyjdę do Ciebie. Przepraszam. Nie dotrzymałem danego słowa, tak bardzo żałuję.
Pragnę cofnąć czas, by móc przynajmniej się z Tobą pożegnać. Nie chciałem tak Cię zostawić, ale zrozumiałem coś ważnego. 
Każdy człowiek ma w pewnym rodzaju klepsydrę czasu, która symbolizuje upływające życie. Kiedy rodzimy się, Bóg każdemu z nas odmierza inną ilość ziarenek. Nikt nie ma ich tyle samo. Nie da się tego czasu zatrzymać, czy też przyspieszyć.
Mój piasek przesypał się, nie mogłem nic z tym zrobić. Jestem bezsilny, słaby.
Ty nadal masz swój zegar, czas by cieszyć się z pozostałego Ci życia, nie możesz go zmarnować. 
Byłbym osobą bez serca, samolubną, gdybym pozwolił, byś poszedł ze mną. Jednak kiedy Twój piasek się przesypie, a ostanie jego ziarenko przekroczy linię, obiecuję, że przyjdę po Ciebie. 
Nie mogę zaznać spokoju, kiedy wiem, że nadal masz do mnie żal, że nie potrafisz mi wybaczyć mojego odejścia. 
Pisałeś, że nie czujesz mojej obecności, ale ja zawsze jestem przy Tobie, w każdej chwili, nie mógłbym Cię całkowicie opuścić, to zbyt wiele. Widzę całe Twoje życie. Cieszę się, że w końcu znalazłeś namiastkę swojego szczęścia. Ha-ra to dobra dziewczyna, która pomoże Ci otworzyć oczy na inny świat, ten, który jest pełen szczęścia, ten który przypomina podniebny raj. 
   Piszę do Ciebie, z nadzieją, że mi wybaczysz. Chcę przeprosić, że przez tak długi czas musiałeś cierpieć i to przeze mnie. Nie chciałem do tego doprowadzić. 
Pragnąłem dosypać chociaż kilka ziaren piasku do mojej klepsydry, tylko po to, aby spędzić z Tobą jeszcze kilka chwil. Nie zdążyłem wtedy powiedzieć Ci, że nawet śmierć nie zgasi tego mocnego uczucia, którym Cię darzę.
Kocham Cię,
Na zawsze, Twój LuHan.

3 komentarze:

  1. to jest piękne, ale czytanie tego zaraz przed wyjściem było złym pomysłem, bo teraz jestem cała zaryczana ;-; uwielbiam Twoje opowiadania i mam nadzieję że będziesz pisała jeszcze dłuugo, długo bo bardzo dobrze Ci idzie :3

    OdpowiedzUsuń
  2. już wcześniej to czytałam, ale przy kolejnym razie emocje są takie same... cudo ;;

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgiń, spłoń, przepadnij. Tworzysz takie piękne rzeczy. Takie drobne, krótkie cuda, które po prostu wykańczają psychicznie. Przeczytałam wszystkie dramaty pod rząd. Czytałam je wcześniej wielokrotnie, ale za każdym razem działają tak samo. Jestem wielką, zapłakaną kulką. Kłębkiem emocji i tak bardzo boli mnie już głowa od płaczu.
    Kłaniam się z uznaniem geniuszu i gorąco pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Followers