Pairing: LuKai oraz śladowe ilości JongKey oraz KaiBom.
Gatunek: AU, Supernatural
Ostrzeżenia: Mocna dawka scen fantastycznych.
Ilość stron: 19
Opis: Luhan ma wypadek. Jedna chwila i Kai traci prawie wszystko co ma - swoją miłość. Mija miesiąc, a Xiao nie wybudza się ze śpiączki. Kiedy Jongin traci całkowitą nadzieję na odzyskanie tego wesołego, słodkiego Luhana, dostaje pewną propozycje od samej śmierci. Ma wykonać kilka zadań i udowodnić, że prawdziwa miłość istnieje, a w zamian dostanie duszę ukochanego.
Kim
Jongin siedział na niewygodnym, szpitalnym krześle, które przy każdym jego ruchu nieprzyjemnie skrzypiało. Beznamiętnie
wpatrywał się w okno, za którym szalała zamieć. Silny, zimny
wiatr porywał postrzępionymi drzewami, które już od pewnego czasu
były pozbawione liści. Raz po raz ich długie gałęzie uderzały o
mokrą od deszczu szybę, wydając przy tym nieprzyjemny dźwięk.
Kai
zacisnął mocno dłoń Luhana w swojej. Martwił się o niego.
Lekarze dawali mu góra tydzień życia, twierdzili, że nie ma już
szans na wybudzenie się ze śpiączki. Wypadek samochodowy, który
przeszedł, był poważny. Cud, że w ogóle go przetrwał, ale
nowoczesna, specjalistyczna aparatura od ponad trzydziestu siedmiu
dni trzymała go przy życiu. Wydawał z siebie nieprzyjemne pikanie,
którego Kim już nie potrafił znieść.
Codziennie
było tak samo, bez zmian. Każda godzina niczym nie różniła się
od poprzedniej, tak, jakby na zawsze miało tak pozostać, tak jakby
Luhan miał się nigdy nie wybudzić z głębokiego snu,
pozostawiając swoje przenikliwe kakaowe tęczówki pod powiekami,
równocześnie nie pozwalając ich zobaczyć Jonginowi. Lulu był
taką perełką w ich paczce, pełną energii, optymizmu i wielkiego
entuzjazmu, którym zarażał wszystkich dookoła. Nie było takiego
dnia, w którym Luhan tracił uśmiech, był zbyt wesoły. I nagle nastał
ten moment, w którym wszystko zmieniło się, chwila, która
zwiastowała koniec czegoś pięknego - jego życia.
Jongin
był pewien, że kocha Luhana, że to właśnie ten chłopak jest
nie tylko jego najlepszym przyjacielem, ale i wielką, jedyną i
niepowtarzalną miłością.
Kim westchnął cicho i
przeniósł swój wzrok na uśpioną i spokojną twarz Luhana. Było
mu ciężko, nie potrafił pogodzić się z faktem, że być może
za kilka dni, z zawsze zżytej piątki przyjaciół pozostanie
jedynie czwórka, że Lu już nigdy nie będzie im towarzyszył
podczas oglądania po raz setny tej samej, całkowicie pozbawionej
sensu i fabuły komedii, która była raczej głupia, aniżeli
śmieszna. I że już nigdy latem nie wyjadą razem pod namioty i nie
będą kąpać się po nocach w nagrzanej od słońca wodzie w
jeziorze.
Miał
ochotę się rozpłakać, dać upust emocjom, ale nadal wierzył, że
to jedynie okropny sen, koszmar. Pragnął wybudzić się
z niego jak najszybciej. Ponownie obrzucił swoim wzrokiem średnio
oświetloną salę szpitalną, zatrzymując oczy na oknie, które
przykuło jego największą uwagę. Chłopak nie pamiętał, aby
wcześniej je uchylał. Zimny wiatr wdarł się przez otwór i otulił
ciepłe policzki bruneta, przez co wzdrygnął się lekko.
Nagle
sala jakby zamarła i wszystko dookoła. Pikanie maszyn ustało,
kroki na korytarzu ucichły, podobnie jak huk samochodów za oknem.
Wyglądało na to, jakby Jongin został jedynym człowiekiem na
ziemi, razem z pogrążonym w śpiączce Luhanem. W pomieszczeniu
panowała cisza, która z sekundy na sekundę stawała się coraz bardziej
uciążliwa i męcząca. Nawet głośny oddech Kima jakby zanikał.
Nic, pustka. Jedynie szum i cichy szelest materiału osuwającego się
po chropowatej podłodze, później kroki, następnie cień rzucony
na jedną, wolną ścianę. Kai zmrużył oczy, próbując odgadnąć
do kogo owy kształt należy. Postać przesunęła się nieznacznie,
tak, że teraz znajdowała się dokładnie za nim. Chłopak spiął
wszystkie mięśnie, równocześnie wstrzymując oddech.
-
Myślałem, że Kim Jongin nie boi się niczego - zadrwiła zjawa,
dotykając swoją lodowatą i kościstą dłonią ramienia chłopaka.
- A tu proszę, mi wystarczyło kilka sekund, aby przerazić cię na
śmierć - dodała po chwili, śmiejąc się przy tym. - Kocham
patrzeć, jak ludzie trzęsą się ze strachu, to naprawdę bardzo
zabawne, niczym dobra komedia - stwierdziła zmora, zabierając dłoń
z ręki Jongina, następnie zacisnęła ją na długim, drewnianym
kiju zakończonym ostrzem, mogącym łatwo wtopić się w ludzkie
ciało. - Jestem ciekaw, jak zareagujesz kiedy przyjdzie kolej na
ciebie - zawiesił na chwilę głos, zastanawiając się nad tym. -
Cóż, do tej pory większość lamentowała, błagała o litość, o
drugą szansę. Oczywiście, jestem otwarty na wszelkie propozycje.
Zaśmiał
się, po czym wyszedł na środek sali, dzięki czemu Jongin mógł
go zobaczyć.
-
Kim jesteś? - zapytał niepewnie, nie bardzo wierząc swoim oczom.
-
Śmiercią, Mrocznym Kosiarzem, Panem życia i śmierci, Władcą
najgroźniejszym ze wszystkim. Ewentualnie możesz nazywać mnie
Anysteus, jednak dawno nie używałem tego imienia, nie lubię go -
odpowiedziała wysoka, koścista postać, odziana w czarny płaszcz
sięgający do ziemi. Na głowie zarzucony miała kaptur, który
zasłaniał jej trupio-bladą twarz. W prawej dłoni trzymała kosę,
która była o kilka centymetrów od niej wyższa.
-
Anysteus... - powtórzył cicho brunet, wstając z krzesła. -
Dlaczego tutaj jesteś? - zapytał, podnosząc lekko ton głosu. -
Czego chcesz?
-
Nie musisz szeptać, nikt nas nie słyszy. - Zakomunikował Kosiarz,
spoglądając na chłopca stojącego przed nim. - Och, to chyba
oczywiste, że duszy twojego towarzysza. Już dawno minął jego
czas, ponad miesiąc temu. Jednak nie chciałem zjawiać się
wcześniej, najpierw wolałem popatrzeć jak cierpisz. Ten smutek,
żal karmił mnie, wzmacniał. - Stwierdził, opuszczając dłoń,
którą wcześniej wskazywał na Luhana.
Kai
spojrzał na swojego przyjaciela, który leżał bezwładnie na
szpitalnym łóżku. Wyglądał jak lalka z porcelany, taka słaba,
krucha, mogąca w każdej chwili się rozsypać. Czuł, jak jego oczy
zaczynają nieprzyjemnie piec, jakby właśnie dostała się do nich
piana z mydła. Chłopak nie potrafił uwierzyć w to, co widzi, czuł
się dziwnie, jakby sam miał zaraz umrzeć.
-
Nie możesz mi go odebrać! - krzyknął, zaciskając dłonie w
pięści tak, że jego knykcie zbielały pod wpływem nacisku.
Zjawa
pokręciła przecząco głową, śmiejąc się przy tym przeraźliwie.
-
Ależ oczywiście, że mogę. To, czy go zabiję, czy też nie,
zależy tylko i wyłącznie od mojej dobrej woli.
-
Musi być jakiś sposób... Proszę, nie zabieraj go - szepnął,
podchodząc jeszcze bliżej Kosiarza, który zastanowił się przez
chwilę.
-
Owszem, jest pewien sposób. W zasadzie mogę ci coś zaoferować.
Ostatnimi czasy nudzi mnie odbieranie życia. Nie ma w tym żadnej
zabawy, dlatego możesz zagrać ze mną w grę - zaproponowała
zmora, wcielając w życie swój iście szatański plan.
- Co
masz na myśli? - zapytał, nieświadom trudu, jaki go czeka.
-
Wypełnisz kilka banalnie prostych zadań, a ja oddam ci duszę
twojego ukochanego. Musisz udowodnić mi, że miłość istnieje, że
potrafi przezwyciężyć wszystko.Wszyscy mówią na okrągło, że
kochają, ale jak dotąd nikt nie potrafił mi udowodnić tego, że
naprawdę tak jest. Nie wierzę w nią, dlatego nie znam litości.
Udowodnisz mi, że kochasz Luhana, a będzie twój. Idziesz na to? -
zapytał, czując rosnącą satysfakcję z już wygranego pojedynku.
Kai
przygryzł wargę swoich różanych ust i spojrzał na postać
stojącą przed nim, która wyciągnęła dłoń, aby przypieczętować
pakt. Chłopak podał rękę i kiedy uścisnął trupie, lodowate
palce, pragnął jak najszybciej wyrwać dłoń z diabelskiego
uścisku.
-
Masz trzy dni i dwie noce na wykonanie zadań. Jeżeli nie zdążysz,
przegrasz. Znajdziesz kilka podpowiedzi, jak zacząć. Od teraz twój
czas mija, pospiesz się - uprzedziła zjawa.
Jongin
pokiwał głową na znak, że rozumie, po czym rzucił się w stronę
drzwi, by od razu wziąć się za wykonywanie zadań, jednak
powstrzymał go głos Anysteusa.
-
Jeszcze nikomu się nie udało - powiedział, uśmiechając się przy
tym zwycięsko. - I jest jeszcze coś, o czym powinieneś wiedzieć.
Mogłem ci o tym nie mówić, ale to takie zabawne - stwierdził. -
Jeżeli przegrasz, zabiorę i twoją duszę. Nie będziesz miał
spokoju, zawsze potępiony w piekle, całą wieczność. Każdy, kto
zagrał w tę grę, błąka się po piekielnych korytarzach do
dzisiaj i błaga o litość. Wieczna tułaczka, Kai. Mówi ci to coś?
Kolejna dusza do kompletu. Jestem ciekaw, przy którym zadaniu
polegniesz.
Kim
zadrżał, słuchając słów Anysteusa. Zacisnął mocno usta w
wąską linię i spojrzał na śpiącego Luhana. Postanowił, że
wygra to dla niego. To jedyna szansa, i choćby nie wiem co, musi z
niej skorzystać, póki nie jest za późno.
*
Kiedy
Kai wyszedł za drzwi sali, zostawiając w niej miłość swojego
życia oraz Kosiarza, wcale nie był w szpitalu, a na zewnątrz,
pośrodku pustej drogi i lasu, otaczającego stary, poniszczony oraz
dawno opuszczony budynek, do którego dawno nikt nie wchodził.
Słońce
powoli chowało się za horyzontem, pozostawiając jedynie ciemność
po sobie. Na dworze robiło się coraz zimniej, dlatego Kim schował
zmarznięte dłonie do kieszeni czarnego płaszcza. W jednej z nich
wyczuł dłonią kawałek papieru, przez co zdziwił się lekko. Nie
pamiętał, by coś tam chował. Złapał w palce przedmiot i
wyciągnął. Była to czarna, niezaadresowana koperta. Była
otwarta, dzięki temu widać było, że znajduje się w niej jasna
kartka, którą Jongin po chwili wyjął.
-
Obłąkane dusze. Jedna noc jest tam niczym wieczność - przeczytał
na głos zawartość papieru i wypuścił powietrze ze świstem.
Wiedział,
że to pierwsze zadanie, jednak nie bardzo rozumiał, jak ma się za
nie zabrać. Analizując po raz kolejny z rzędu napis na kartce,
stwierdził, że ma spędzić noc w budynku, jednak nie był pewien,
co tam na niego czeka.
Powolnym krokiem udał
się do grubych drzwi, które były lekko uchylone, dzięki czemu
mógł bez problemu wejść do środka.
Przywitała
go ciemność, która otulała swymi ramionami wszystko dookoła. Nie
miał pojęcia, co Anysteus dla niego przyszykował, ale wiedział, że
ta noc będzie trudna do przetrwania. Wiele razy słyszał o tym
miejscu. Ludzie opowiadali, że działy się tu niewyjaśnione,
dziwne, a niekiedy niezrozumiałe dla zwykłego człowieka rzeczy.
Bez
pośpiechu kroczył naprzód, uważając, aby nie potknąć się o
miejscami wyżarte przez korniki deski i różne strzępy przedmiotów
leżących luzem na betonowej podłodze.
Zacisnął
usta w wąską linię, chcąc zniknąć z tego miejsca raz na zawsze
i znaleźć się w domu, razem z przyjaciółmi, a w szczególności
z Luhanem, tym zdrowym, pełnym życia i pozytywnej energii. Chłopak
był jego motywacją, osobą, która popychała go do dalszego
działania.
Tęsknił
za tymi czasami, kiedy szatyn przychodził do niego w słoneczne dni
i razem udawali się do ogrodu za domem, następnie siadali na dużej,
drewnianej huśtawce. Potrafili tak spędzać swój wolny czas
godzinami, kochali swoje towarzystwo, te wszystkie rozmowy, które na
pozór nic nie znaczyły, ale tak naprawdę umacniały ich wyjątkowe
więzi.
Byli
tylko przyjaciółmi, przynajmniej tak wyglądały ich relacje dla
osób trzecich, które tylko przypatrywały się im, a nie żyły w
ich otoczeniu. Jednak Kai czuł znacznie więcej. Nawet ta
nieprzeciętna, prawdziwa przyjaźń mu nie wystarczała. Był
samolubny, bo zachłanny na, jak dotąd, niespełnioną miłość.
Warknął
cicho pod nosem, kiedy nadepnął na kawałek metalu, zapewne wyrwany
żywcem ze ściany lub innego miejsca.
Sięgnął
prawą dłonią do kieszeni spodni, po czym wyciągnął z niej swój
telefon. Następnie włączył w nim opcje latarki. Nie nacieszył
się długo jasną łuną światła płynącą z urządzenia,
ponieważ po chwili zgasła, podobnie jak telefon komórkowy, który
trzymał w dłoni.
- A
niech to – syknął, a jego głos wypełnił niegdyś skąpane w
ciszy pomieszczenie, w którym dawniej znajdowała się recepcja. -
Dlaczego akurat teraz? - zapytał z wyrzutem. - Bezużyteczny –
warknął, chowając z niechęcią telefon do kieszeni.
Mimo
że jego zadania dopiero się zaczęły, miał już dość, ale wtedy
pomyślał o Luhanie, o jego czekoladowych oczach w kształcie migdałów,
o tym szczerym, pełnym uczucia uśmiechu widniejącym na delikatnej
twarzy chłopca.
Wiedział,
że to jego jedyna szansa, że druga nie trafi się już więcej. Podjął
decyzję, nie mógł się poddać, w innym wypadku byłby tchórzem,
nic niewartym mięczakiem.
Ruszył
z miejsca i pokierował się jednym z trzech korytarzy, które miał
do wyboru. Środkowy wydawał się najlepszym rozwiązaniem, dlatego
udał się w tamtą stronę. Uważnie rozejrzał się po długim, wąskim pomieszczeniu, które wydawało się ciągnąć w
nieskończoność. Nie zauważył żadnego okna, które mogłoby
wpuścić nocą choć kilka jasnych smug księżycowego blasku, czy
południem promyków słońca, wesoło tańczących na zimnej
podłodze.
Jego
ciało drżało. Nie wiedział, czy to przez chłód, jaki panował w
budynku, czy może przez strach. Obawiał się widoków, jakie
jeszcze mógł zobaczyć.
Przymknął
swoje ciemne oczy i podparł się jedną ręką ściany, z której
już dawno miejscami odpadł tynk, ukazując grube, szare mury. Ich
powierzchnia była lekko chropowata, szorstka i nieprzyjemna w
dotyku.
Ponownie
zaczął wędrówkę, zmierzając ku dużemu pomieszczeniu, jak
zdążył zauważyć – stołówce. Stały w niej cztery długie
stoły, ciągnące się na całą długość pomieszczenia, oraz kilka
poprzewracanych, białych krzeseł, na których już nie można było
spocząć. Na samym środku, na przeciwległej ścianie znajdowało
się okno. Było dość duże, a po obu jego stronach widniały grube
kraty, przez które żaden człowiek nie byłby w stanie się
przecisnąć.
Stanął
w miejscu, by mieć czas na rozejrzenie się po pomieszczeniu. Z
pozoru wyglądało ono na puste, jakby żaden człowiek, oprócz
Jongina nie zaglądał tam od bardzo dawna. Z powodu ciemności z trudem
zauważył postać ciasno skuloną w kącie. Tkwiła w bezruchu,
jakby hibernowała od wieków, nie budząc się nawet na kilka chwil.
Chowała się w więzach ciemności, które skutecznie ukrywały ją
przed okrutnym światem i zawistnymi ludźmi.
-
Przepraszam – odezwał się cicho, próbując zwrócić uwagę
istoty pod ścianą.
Miał
nadzieję, że znalazł człowieka, który dotrzyma mu towarzystwa do
wschodu słońca, do którego było jednak daleko.
Kobieta
wyciągnęła przed siebie kościste, anorektycznie chude ręce,
które po paru sekundach z powrotem opadły na podłogę, uderzając
o nią mocno, jednak nie usłyszał żadnego dźwięku wśród
głuchej ciszy rozlewającej się dookoła.
Uniosła
głowę. Jej czarne, potargane, a zarazem długie włosy sięgające
pasa, oplatały trupio-bladą, martwą twarz. Kilka z nich zasłaniało
zamglone, ciemne oczy, którymi tępo wpatrywała się w wysoką
posturę chłopaka.
Czuł
się dziwnie osaczony z każdej możliwej strony, nie był w stanie
odnaleźć drogi ucieczki. Zrozumiał, że znalazł się w pułapce.
Kąciki
wąskich ust zjawy uniosły się lekko ku górze, szydząc z
chłopaka, który ostatkami sił próbował nie wydać z siebie
żadnego odgłosu, pokazującego jak bardzo jest przerażony. Wziął
głęboki oddech, po czym wypuścił ze świstem powietrze, starając
się jak najszybciej wycofać z pola widzenia upiora, który w końcu
padł na wystające kolana i powoli zaczął się czołgać w stronę
swojej ofiary.
Kai
zamarł, mając wrażenie, że nadszedł jego koniec, że nie wykona
nawet swojego pierwszego i prawdopodobnie najłatwiejszego zadania.
Nie uratuje Luhana, a co za tym idzie – zaprzepaści jedyną i
niepowtarzalną szansę na normalne życie, a później jego duszę
diabli wezmą i już na zawsze będzie tułał się po piekielnych
korytarzach, daleko od swojego ukochanego.
Nie
mógł czekać i wahać się ani chwili dłużej. Odwrócił się tyłem do
zmory i rzucił do ucieczki. Wybiegając ze stołówki, usłyszał
za sobą głośny, nieco skrzypiący krzyk potwora, przypominający
dźwięk, jaki wydają z siebie metalowe grabie ciągnące po betonie.
Okropny, nieprzyjemny, dręczący jego uszy.
Zdyszany
dotarł do jedynego, otwartego pokoju, w którym mógł opanować
swój oszalały, nierówny oddech. Oparł się plecami o zimną
ścianę i zjechał na sam jej dół, ponieważ jego nogi odmówiły
posłuszeństwa, brakowało mu sił.
Odchylił
głowę do tyłu i oparł ją o gruby mur, znajdujący się za nim.
Zacisnął mocno oczy, które zobaczyły już zbyt wiele. Przez
chwilę twierdził, że to kłamstwo. To wystarczyło, by przestał
wierzyć swoim zmysłom. Nie miał pojęcia, jak długo tkwił w tej
samej pozycji, ale miał wrażenie, że spędził tam kilka godzin.
Jego spokój nie trwał długo. Zakłócił go zimny powiew wiatru i
cichy, dźwięczny, dziecięcy śmiech, który echem odbijał się o
obdarte ściany. Przy sobie poczuł ruch jakiegoś ciała, które
spoczęło tuż przy nim.
-
Naprawdę jestem aż tak straszna? - zapytała dziewczynka,
przyglądając się z rozbawieniem przybyszowi, który niepewnie
uchylił zmęczone powieki, ukazując przenikliwe, ciemne tęczówki
i spojrzał na osobę znajdującą się obok. - W przeciwieństwie do
innych, nie straszę, naprawdę, nie musisz się mnie bać.
Zacisnął
ręce w pięści z obawą, że jej słowa są jedynie kłamstwem, ale
nie odsunął się, nie czuł takiej potrzeby. Dziewczynka
uśmiechnęła się szeroko, z wielką ciekawością lustrując jego
sylwetkę.
-
Nie sądziłam, że jeszcze ktoś tutaj przyjdzie – stwierdziła,
wzruszając wątłymi ramionami. - Odkąd stałam się taka, nie
widziałam żadnego człowieka na oczy.
-
Jak długo jesteś duchem? - zadał jej pytanie, w końcu zabierając
głos. Zdecydowanie przestał się jej bać. Właściwie była
całkowitym przeciwieństwem upiora z innego pomieszczenia. Mimo
swojej nienaturalnie bladej skóry i czarnych, poszarpanych włosów,
sprawiała wrażenie, jakby nadal żyła.
-
Sama już nie wiem. Na początku czas dłużył mi się niesamowicie,
ale później, kiedy przestałam o tym myśleć, nagle przyspieszył.
-
Jak to się stało, że... - zatrzymał się, rozmyślając, czy
dobrą drogą kroczy. To nie było normalne, że rozmawiał z duchem,
nie było normalne wcale też to, że znajdował się w takim
miejscu. Inny człowiek na jego miejscu nie zaryzykowałby, bo po
co? Przecież po śmierci bliskiej osoby można się otrząsnąć, w
końcu serce zapomina i jest w stanie pokochać kogoś innego, jednak
Jongin nie mógł odpuścić. Luhan był dla niego życiem. Gdyby ten
umarł, Kai zginąłby także.
- Że
umarłam? - powiedziała gładko za Jongina, a ten tylko skinął
głową. - Och, to nic ciekawego, naprawdę. Pamiętam ludzi z
karabinami. Wpadli tu naprawdę szybko, nim ktokolwiek z personelu
zdążył zareagować. Zaczęli strzelać. Kule były wszędzie. -
Zaśmiała się ponuro, mnąc małymi paluszkami materiał białej,
ale zakrwawionej sukienki. - Tylko nielicznym udało się uciec –
dodała. - Ale nieważne. Dlaczego ty tutaj jesteś?
-
Jestem bliski stracenia pewnej osoby. I mam jedną szansę, by ją
odzyskać. Jest dla mnie bardzo ważna. Jeżeli ryzykując swoim
życiem, odzyskam ją, to warto – westchnął, uśmiechając się
ciepło. Nawet nie poczuł, jak po jego policzkach zaczęły spływać
pojedyncze łzy.
-
Musisz naprawdę kochać tę osobę – powiedziała cicho,
przysuwając się bliżej Jongina. Złapała jego twarz w swoje
drobne dłonie, ale i tak nie był w stanie poczuć jej dotyku. -
Dlatego pomogę ci i odzyskasz swoją miłość, obiecuję –
zadeklarowała, przytulając się do chłopaka. Ten tylko zamknął
mocno swoje oczy, wyczekując do świtu.
*
Właściwie
sam nie był w stanie stwierdzić, gdzie znajdował się w tamtej
chwili, zarazem nie był też pewny tego, czy przypadkiem Anysteus
nie pomylił się, wysyłając go w to miejsce. Wszystko wyglądało
tam, jakby Kai stworzył je sobie w swojej wyobraźni. Na początku
bał się wykonać choć jeden krok naprzód, bo pomost, na którym
stał, wydawał się niestabilny, kruchy i łatwy do zniszczenia.
Wystarczył jeden ruch, aby stare deski pękły, pozbawiając go
jedynej drogi do lądu.
Woda
była wszędzie i sięgała daleko za horyzont. Nie ozdabiały jej
fale, była spokojna, podobnie jak mgła unosząca się nad nią. Nie
był pewien, czy chce iść dalej. Podobnie jak podczas wykonywania
pierwszego zadania, dopadły go potworne wątpliwości, których nie
potrafił odgonić.
Kai
westchnął ciężko i nie słuchając cichego głosiku w swojej
głowie, powoli ruszył z miejsca, słysząc, jak każda deska pod
wpływem jego ciężaru wydawała z siebie głuchy jęk. Zignorował
to i przyśpieszył tempa, chcąc dotrzeć do lądu jak najszybciej.
Kiedy jego stopy dotknęły stałego gruntu, odetchnął z ulgą. Nie
lubił wody, a pływanie przychodziło mu z wielką trudnością,
dlatego zdecydowanie wolał ziemię.
Zacisnął
dłoń, w której znajdowała się czarna koperta. Wcześniej był
tak przejęty nową sytuacją oraz miejscem, w którym się
znajdował, że zapomniał o pomocniczym liściku. Przez chwilę stał
nieruchomo i zagryzając ze zdenerwowania wargi, beznamiętnie
wpatrywał się w ciemną, niezaadresowaną powierzchnię koperty.
Nie chcąc marnować czasu, otworzył ją zręcznie i wyciągnął z
niej zawartość.
Na
białej kartce widniały starannie napisane słowa „Uratuj duszę
przed demonem”.
W
pierwszej chwili skojarzyło mu się to z Anysteusem i z zakładem.
Myślał nawet, że to z nim będzie musiał zmierzyć się podczas
tego zadania, co ułatwiłoby mu trochę sytuację, w jakiej się
znajdował.
Wreszcie
niepewnym krokiem udał się naprzód kamienną ścieżką,
prowadzącą wprost do wielkiej, okazałej świątyni, zbudowanej w
japońskim stylu, znajdującej się na samym szczycie wysokiej i dość
stromej góry. Wolałby uniknąć wspinania się po niej, ale
wiedział, że jest to nieuniknione, jeżeli chciał sprostać
zadaniu.
W
drodze zrzucił z ramion płaszcz, w którym było mu coraz bardziej
gorąco. Temperatura znacznie różniła się od tej, jaka panowała
w zniszczonym szpitalu psychiatrycznym. Kiedy przebywał tam, miał
wrażenie, że chłód nieustannie otulał jego ciało i nie
pozwolił na normalne funkcjonowanie, tu z kolei pojedyncze kropelki
potu zaczęły spływać po jego czole, przez panujący zaduch.
Na
samym końcu kamienistej ścieżki dostrzegł schody wyrzeźbione w
skale, natomiast obok pierwszego, a zarazem najniżej położonego z
nich widniał ciemnofioletowy znak z białym napisem „Poziom 5”.
Jongin
rozejrzał się niepewnie, mając nadzieję, że zobaczy kogoś, kto
poza nim będzie żywy. Nie było nikogo, panowała zupełna pustka.
Miał ochotę krzyczeć, uciec, tłumacząc się, że jest zbyt
słaby, ale nie mógł się poddać, bo przecież poświęcał się
dla Luhana, swojej miłości. Przegrana nie wchodziła w grę, nie
był do niej przygotowany, nie chciał doświadczyć porażki.
Pragnął całkowicie uniknąć tej sytuacji i na nowo stać się
zwykłym, przeciętnym, koreańskim studentem filologii angielskiej.
Lubił swoje zwyczajne życie, w którym absolutnie niczym nie różnił
się od każdego innego człowieka w swoim wieku. Uwielbiał również
siadać na dziedzińcu z Luhanem i Baekhyunem, którzy studiowali
filmoznawstwo. Luhan narzekał czasami, że wykłady, na które
chodzi są okropnie nudne. Raz nawet Byun zasnął w połowie zajęć,
przez co nieźle mu się oberwało. Później profesorka tak uczepiła
się chłopaka, że o ponownej drzemce nie było mowy.
Kai
chciał wrócić do tych beztroskich dni, podczas których mógł
rozmawiać z Luhanem bez końca, przytulać go, a co najważniejsze,
mieć świadomość, że nic mu nie jest, ma się dobrze i jest
bezpieczny. Musiał przywrócić dawny ład, a o zmianach na gorsze
nie było nawet mowy.
Uśmiechnął
się blado na wspomnienie o Luhanie. Naprawdę go kochał i nie
wyobrażał sobie dalszego życia bez niego, nawet, jeżeli ten
miałby być dla niego jedynie przyjacielem.
Spojrzał
w górę. Od celu dzieliło go tylko kilkadziesiąt schodów,
znacznie mniej, niż wcześniej. Myślenie o Xiao sprawiało, że
zapominał o troskach, przestawał się bać. Napawało go też
nadzieją, że zdoła wykonać wszystkie zadania, by później
kontynuować swoje spokojne życie. Niczego bardziej nie pragnął.
Niemalże
biegiem pokonał niewielki, pozostały dystans, jaki mu został, aż
wreszcie zatrzymał się na najwyższym schodku, a kiedy obejrzał
się za siebie, zdał sobie sprawę, jak wysoko się znajduje. Za
jego plecami rozciągała się wielka przepaść, kończąca się
nierówną powierzchnią w postaci kilku skałek, ścieżki i kamieni.
Powoli poszedł wzdłuż krawędzi do kolejnego boku, tym sposobem
obchodząc dużą świątynie dookoła. Za tylną jej ścianą było
mniej miejsca niż się spodziewał. Chwycił się wystających
dekoracji, zdobiących ścianę i niepewnie wychylił w przód.
Zdecydowanie takich widoków nie mógł podziwiać nigdzie, ani w
Seulu, ani w Nowym Jorku, gdzie spędził ostatnie wakacje. Obraz,
który rozciągał się przed jego oczyma był stokroć razy
piękniejszy, niż wszystkie ziemskie miejsca, które widział.
Właściwie
nie mógł porównać go z żadnym innym, ponieważ było na swój
sposób wyjątkowe. Najbardziej zadziwiły go perfidnie ciemne,
fioletowe niebo, przez co panował mrok oraz czarne, wysokie skały
otaczające inny, zamknięty świat, którego nikt żywy nie
widział. Cały dół wyglądał, jakby małe gwiazdki przeniosły
się z kosmosu na ziemię, przystrajając swym blaskiem trawę.
Wiedział jednak, że to nic innego jak światło pochodzące z domów
ciasno osadzonych obok siebie. Nie wiedział, gdzie kończyło się
miasteczko, ani też delikatna mgła, widniejąca w niektórych
miejscach.
Chciał,
by zobaczył to i Luhan, był przy jego boku i szeptał mu do ucha,
uśmiechając się ciepło. Ta pustka była dla niego męcząca,
uświadamiała, że bez Xiao nigdy nie będzie szczęśliwy, dlatego
musi wziąć się w garść i spełnić wszystkie warunki, by
uratować chłopaka. Przebrnął przez jedno zadanie, więc z
pozostałymi da sobie radę.
Cofnął
się kilka kroków w tył i na nowo udał się w stronę masywnych,
wysokich, czarnych drzwi, które jednak były zamknięte. Przez myśl
przemknęła mu nawet myśl, że miną wieki, nim uda mu się je
otworzyć, dlatego wielkie było jego zdziwienie, kiedy wystarczyło
jedno pchnięcie, aby wrota uchyliły się. W środku było całkiem
inaczej niż na zewnątrz. Panowała tam jasność, a złoto, które
było głównym elementem dekoracji, jako pierwsze rzuciło mu się w
oczy.
Słyszał
każdy swój krok, ciche uderzanie podeszwami butów o marmurową
posadzkę. Przerażało go to, jak echo wypełnia prawie puste
pomieszczenie, sprawiając, że czuł się coraz mniej pewnie.
-
Anysteus? - zapytał ochrypłym głosem, rozglądając się dookoła.
Ani
nawet przez chwilę nie zauważył czarnej, wysokiej sylwetki
kosiarza, co zaniepokoiło go trochę. Był zupełnie sam, żadnej
innej, żywej istoty.
Zatrzymał
się się przed kolejnymi drzwiami, które były tylko kilkanaście
centymetrów mniejsze od głównych. Pchnął je, jednak nic nie
wskazywało na to, by z taką samą łatwością miały się uchylić. Skrzywił się, nie wiedząc jak postępować dalej. I
kiedy miał po raz kolejny użyć swojej siły, drzwi otworzyły się
na oścież, pozwalając mu przejść do drugiego pomieszczenia, w
którym ktoś już był.
- Co
prawda Anysteus wspominał coś o jakimś człowieku, że być może
przyjdzie, ale zaskoczyłeś mnie swoim pojawieniem się – rzekł
mężczyzna, uśmiechając się pewnie. Był dosyć niski – niższy
od Jongina, ale za to dobrze zbudowany. Ubrany jedynie w czarne,
przylegające spodnie, prezentował się idealnie z odsłoniętym,
umięśnionym torsem oraz ramionami. Jego plecy zdobiły pociągłe,
rozłożyste, ciemne skrzydła, których końcówki przyozdobione
były żywym ogniem, tańczącym z gracją na niektórych piórkach.
- Doprawdy, zadziwiające – dodał, siadając na dużym krześle,
pełniącym rolę czegoś na kształt tronu. - Jak ci na imię? -
zapytał i odgarnął ciemne, postrzępione włosy ze swojego czoła.
Kai
przełknął głośno ślinę, po czym nabrał powietrza do płuc,
starając się nie zemdleć. - Jongin – odchrząknął, nadal
stojąc w tym samym miejscu. Z zaciekawieniem wpatrywał się w
demona, który również całą swoją uwagę skupiał na przybyszu.
-
Nie każdy człowiek może zawitać do piekieł, więc... gratuluję? -
Uniósł z rozbawieniem prawą brew ku górze, śmiejąc się pod
nosem. - Lub współczuję. Choć właściwie, wcale nie – mruknął,
wzruszając obojętnie ramionami.
-
Piekło? - powtórzył tępo, zaciskając palce na materiale swojej
koszulki. - Na samym dole widziałem znak informujący o poziomie
piątym – zaczął, mrużąc oczy. - O co chodziło?
-
Ach to – westchnął mężczyzna, oblizując kształtne wargi
językiem. - Piekło dzieli się na siedem poziomów. Najwyższy,
czyli najbliżej ludzi, zamieszkują kotołaki i wampiry. Te
przebrzydłe, krwiopijcze kreatury mają zbyt dużo w sobie
człowieczeństwa, by móc być niżej. Poziom drugi należy do
czarownic. Często odwiedzają ziemię w poszukiwaniu ziół, by móc
zrobić z nich eliksiry. Raz korzystałem z usług jednej, kiedy moje
pióra przestały płonąć – wyżalił się, marszcząc nos. -
Jednak nigdy więcej tam nie wrócę. Te wstrętnie babska potrafią
zaleźć za skórę nawet demonowi – warknął, zaciskając dłonie
w pięści. - Niżej są harpie. Właściwie nie robią nic szczególnie
ciekawego poza tym, że burzliwymi nocami wyruszają na łowy do
świata ludzi. Jeżeli słyszałeś o tajemniczych zniknięciach,
kiedy ofiary, pomimo starań nie odnajdywały się, znaczy to, że
była to sprawka tych potworów.
-
Żywią się ludźmi? - zapytał, nie kryjąc swojej ciekawości oraz
strachu.
-
Czasami – przyznał ze spokojem demon. - Znacznie częściej wolą
po prostu bawić się nimi, o ile zabawą można nazwać rozrywanie
biednych ludzi na strzępy wielkimi szponami. Kiedy są głodne,
owszem, pożerają swoje ofiary, jednak polują dla swojej chorej
satysfakcji. One są gorsze od wampirów. Sam za nimi nie przepadam –
stwierdził, rozkładając ręce po obu bokach dużego tronu. -
Czwarty poziom jest w posiadaniu Krwawych Kruków, Piekielnych Sępów,
Wilkołaków i Żmijoszponów. Właściwie nie ma tam nic prócz tych
stworzeń, lasów, skał i jaskiń. Dosyć ponury obrazek. - Machnął
ręką, a dosyć wysoki chłopak wyszedł zza bocznych drzwi ze
złotym kieliszkiem, który po chwili wręczył demonowi. Ten
uśmiechnął się do niego z wyższością i skinął głową, by
ten opuścił salę. - Poziom szósty został przeznaczony dla dusz.
- Zatrzymał się na moment, widząc minę chłopaka. Skinął głową,
wiedząc, o czym chłopak myśli. - Dokładnie, Jongin. Tam trafiają
wszystkie duszyczki, które miały coś na sumieniu, ale również i
te, którym w życiu się nie powiodło i przegrały. Oczywiście
inni przed tobą również próbowali. Teraz błąkają po ciemnych
korytarzach.
-
Jak tam jest?
-
Byłem tam tylko raz – przyznał niechętnie. - Kiedy Anysteus
poprosił mnie o przysługę. Poziom szósty to nic innego jak
labirynt, z którego nie można uciec. Wszyscy próbują się z niego
wydostać, jednak nie mogą. To dosyć zabawne. - Zaśmiał się
perliście, następnie przyłożył złoty kieliszek do ust i upił
trochę czerwonej cieczy, której kilka kropelek spadło na jego
odkryty, gładki tors. - Najniższy poziom, czyli siódmy, to tak
jakby korona całego piekła. Zwykli, szarzy, bezwartościowi ludzie
wyobrażają to sobie tak, że nie ma tam nic prócz czarnych,
usmolonych diabłów z rogami, z wielkimi kotłami, w których gotują
się dusze ludzi. - Śmiech demona wypełnił całe pomieszczenie, a
Jongin sam wykrzywił wargi w delikatnym uśmiechu. - Tak naprawdę
jest tam pięknie i nawet ten podniebny raj, którym jarają się te
upierzone, białe grubasy nie może równać się z naszym
królestwem. Niewiele istot jednak miało okazję zobaczyć na własne
oczy tę krainę.
-
Jest podobna do tej?
-
Nie – zaprzeczył szybko demon. - Może jedynym podobieństwem jest
ciemność, która nigdy nie ustępuje światłości – przyznał,
uśmiechając się nikle. - Poziom siódmy zamieszkuje tylko siedem
osób. Każda z nich jest odpowiedzialna za jeden grzech główny.
Kain, Neron, Judasz, Legion, Belial, Baltazar i Lucyfer. Mówi ci to
coś? Oczywiście to są tylko przydomki nadane przez ludzi, ich
imiona brzmią całkiem inaczej. Upadłe anioły. Coś niesamowitego.
-
Słyszałem o nich – powiedział Jongin, spoglądając na demona.
-
Każdy o nich słyszał, jednak na ziemi kreuje się ich w inny
sposób niż są naprawdę. Miałem przyjemność zapoznania się z
każdym z nich. Zwłaszcza ze złem wcielonym, czyli władcą
piekieł. Och, ta jego delikatna twarz i urok, którym potrafi opętać
każdego. Nic dziwnego, że Bóg nie spodziewał się tego, iż akurat to on stanie się upadłym. Jak widać i on potrafi
zaskakiwać.
-
Rozumiem – rzekł Jongin, spuszczając wzrok na podłogę. - A
poziom piąty?
-
Należy do mnie. - Demon rozłożył ramiona, a płomyki na jego
piórkach delikatnie zafalowały. - Jest też siedzibą wszystkich
demonów, jakie tylko istnieją, natomiast ja jestem ich przywódcą,
ale proszę, nie myl mnie z Lucyferem, to niezręczne, zwłaszcza, że
nieco się od siebie różnimy. - Mówiąc to przez jego twarz
przebiegł chytry uśmieszek, którego Jongin nie potrafił
rozszyfrować. - Jestem Kim Jonghyun – przedstawił się,
przechylając delikatnie głowę w bok. - Możesz mówić do mnie też
Jjong.
-
Nigdy nie słyszałem o klasyfikacji piekła – przyznał Kai. - To
dosyć... dziwne. Niebo też dzieli się na kilka poziomów?
-
Zadajesz zbyt dużo pytań, dzieciaku.
-
Uch, przepraszam? - mruknął zmieszany, blednąc nieznacznie.
-
Nie. Niebo jest nudne, jest tam tylko jeden poziom, wszyscy są sobie
równi i blablabla – mówił znudzony, gestykulując dłonią. - To
miejsce jest potwornie nudne i zwykłe. Nie rozumiem ludzi, którzy
poświęcają tak wiele swojego życia, modląc się, by później
dostać się do tej białej klatki. To nigdy nie przestanie mnie
zadziwiać – rzucił, energicznie wstając, po czym żywym krokiem
podszedł do Jongina, nie tracąc swojego cynicznego uśmieszku. -
Ale nie przyszedłeś tutaj raczej po to, by dowiedzieć się więcej
na temat innych światów. Zgaduję, a może raczej wiem, że jestem
potrzebny ci do drugiego zadania, czyż nie? - Uniósł pytająco
brew ku górze. - Aish, Anysteus ma tupet, żeby wykorzystywać mnie
do swoich głupich gierek – warknął, dotykając ciepłą dłonią
zakrytego ramienia Jongina. - No zadaj to głupie zadanie i pozwól,
że zajmę się Kibumem – powiedział po chwili, przemieszczając
się w całkiem inny kąt pomieszczenia, w którym na stercie
wygodnych, dużych poduch siedział ktoś jeszcze. Jongin
zdecydowanie nie mógł nazwać go człowiekiem, bo nim nie był,
przez swoje kocie, spiczaste uszy na czubku głowy, które wychodziły
spod blond włosów, oraz przez długi, puszysty i złocisty ogon.
Swoimi zielonymi niczym szmaragd oczyma czujnie obserwował Jongina,
jakby był dla niego zagrożeniem. - To mój pupil – powiedział
gładko demon, wplątując dłoń w jasne włosy chłopaka, który
uśmiechnął się zadowolony. - Nie chcę cię niepotrzebnie
martwić, ale twój czas na wykonanie drugiego zadania się kończy.
Kai
przygryzł wargę, przypominając sobie słowa Jonghyuna. Zadaj
zadanie. Uwolnij duszę – Luhan, on. Zrozumiał.
-
Ale jeżeli wygram z tobą, co będę z tego miał?
-
Nie wystarczy, że przejdziesz do trzeciego zadania? - prychnął
ostentacyjnie, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Ale dobrze.
Jeżeli uda ci się mnie przechytrzyć, dam ci kilka piór z moich
skrzydeł. Nie palą i nie mogą zabić tylko ich właściciela,
natomiast dla innych istot są śmiertelną bronią. Są
magiczne i niepowtarzalne – zachwalał się demon, sunąc dłonią
po bladym policzku swojego zwierzaka. - Ale jeżeli ja wygram też
chcę coś w zamian. Duszy nie mogę żądać, co nieco mnie drażni,
bo Anysteus zawsze zgarnia sobie coś lepszego, ale myślę, że
twoje wspomnienia będą dla mnie idealne.
-
Nie wiedziałem, że demony żywią się wspomnieniami – powiedział
odkrywczo Jongin, tym razem przenosząc wzrok z kotołaka na
rozbawionego Jonghyuna.
- Bo
tego nie robią. - Zaśmiał się głośno. - Wspomnienia ludzi są
dla demonów czymś, przez co stają się mocniejsze, ale to wcale
nie znaczy, że są pokarmem. Demony nie jedzą, nie mają tak
błahych potrzeb jak ludzie – zakpił, dając znak Kibumowi, by
podążył za nim. Blondyn niechętnie, a zarazem leniwie podniósł
się z góry poduszek i wolnym krokiem udał się za Jonghyunem,
który w końcu ponownie spoczął na swoim tronie, natomiast jego
pupil na podłodze, tuż obok.
- Im
dłużej tu jestem coraz dziwniej się czuję.
- To
normalne. Myślę, że jeszcze żaden żywy człowiek nie był tu tak
długo jak ty. Więc teraz pomyśl, co muszą przechodzić te
wszystkie dusze – mruknął, wyglądając jednak, jakby się
nudził. - Wymyśliłeś to zadanie? Nie mam całego dnia, naprawdę.
Aż dziwię się, że w ogóle zgodziłem się znowu uczestniczyć w
tej głupiej grze.
Kai
skinął niepewnie głową, po czym jeszcze raz spojrzał to na
demona, to na kotołaka i uśmiechnął się delikatnie.
- Z
tego co zauważyłem, nienawidzisz ludzi – stwierdził, a Jonghyun
jedynie wpatrywał się w niego beznamiętnym wzrokiem. -
Podkreślałeś to kilkukrotnie podczas naszej rozmowy, dlatego
musisz pokochać człowieka. Nieważne jakiego, ale musi być to
istota zamieszkująca Ziemię.
W
pomieszczeniu słychać było jedynie ciche prychnięcie Kibuma,
który z gracją położył głowę na kolanach Jonghyuna. Ten z
kolei pogłaskał go po złocistych włosach, uzyskując pomruk
zadowolenia ze strony Key.
-
Spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego – odburknął
Jonghyun, nie mogą wyjść z podziwu. - Wszyscy twoi poprzednicy
wymyślali naprawdę dziwne, skomplikowane zadania, które dla demona
były do wykonania, ale nikt nie wpadł na tak banalne – dodał po
chwili. - Podejdź tu – nakazał, a Jongin niepewnie ruszył z
miejsca w jego stronę. Demon wyrwał kilka płonących piórek ze
swoich skrzydeł, po czym wyciągnął dłoń w stronę Jongina, by
mógł je wziąć. - Udało ci się wygrać z demonem, ale nie ciesz
się długo. Jestem pewien, że nawet, jeżeli uda ci się przejść
kolejne zadanie, polegniesz na przedostatnim lub ostatnim, a później
tu wrócisz. Nie będę ci życzył powodzenia, bo i tak przegrasz.
Ludzie są zbyt łatwi do przewidzenia.
-
Zrobię wszystko, by ratować Luhana – powiedział w końcu. -
Nawet, jeżeli faktycznie moja dusza miałaby się błąkać po
piekielnych labiryntach, nie dbam o to. Chcę jedynie, żeby Luhan
otworzył oczy i żył tak jak wcześniej. Kocham go, jest dla mnie
najważniejszy, nie mogę zmarnować szansy, którą dostałem od
Anysteusa.
-
Nie ma czegoś takiego jak ludzka miłość, jeżeli mi nie wierzysz,
sam przekonasz się podczas końcowych zadań. Uczucia ludzi są
kruche i bardzo zmienne. Nim się obejrzysz, będziesz wyklinał tego
chłopaka i siebie, że byłeś taki głupi, bo zawarłeś pakt z
diabłem, dlatego nie bądź zbyt pewny siebie. Wspomnisz moje słowa, kiedy
trafisz na poziom szósty, razem z Luhanem, chociaż Anysteus
wspominał mi, że to naprawdę śliczne stworzonko. Xiao idealnie
prezentowałby się w postaci demona, nie uważasz? - zapytał
drwiąco.
-
Nie – odpowiedział szybko i wycofał się kilka kroków w tył. -
Nie pozwolę na to. Jestem pewny swoich uczuć do tego chłopaka.
Gdybym go nie kochał, nie byłoby mnie teraz tutaj – powiedział,
odwracając się tyłem. Skierował się w stronę drzwi prowadzących
do wyjścia ze świątyni. - Mam nadzieję, że już nigdy się nie
spotkamy – rzucił na odchodne, znikając za dużymi wrotami.
- Ja
również. - Usłyszał jeszcze głos demona, po czym uśmiechnął
się delikatnie. Spojrzał na dłoń, w której trzymał kilka
płonących piórek, łaskoczących jego skórę i nim zdążył
oderwać od nich wzrok, obraz rozmył się, a on znalazł się w
zupełnie innym miejscu.
*
*
Denerwowała
go zmiana temperatury. Podczas pierwszego zadania zamarzał, w piekle
umierał z duchoty, natomiast w tamtym momencie znów czuł
nieprzyjemny chłód oplatający jego ciało, podobnie jak ciemność,
która była coraz bardziej widoczna.
Stał
pośrodku ścieżki, którą okalały wysokie, prawie czterometrowe
ściany stworzone z żywopłotu, od którego aż biło zielenią.
Kilka metrów dalej dróżka skręcała w prawo i znikała za jedną
ze ścian.
Podniósł
rękę, w której trzymał czarną kopertę, a następnie płynnym
ruchem wyciągnął z niej karteczkę, na której dostrzegł kolejne
polecenie. Pokonaj żywioły. Zdziwiony schował papier,
ruszając z miejsca. Po przejściu kilkunastu metrów, kiedy
zatrzymał się na rozwidleniu dwóch dróg, zdał sobie sprawę, że
nie znajduje się nigdzie indziej, niż w pieprzonym labiryncie.
Zaklął w duchu. Nienawidził labiryntów, nigdy nie potrafił żadnego przejść. Kiedy był mały, zawsze gubił się w
połowie, wtedy zdenerwowany rzucał kredkami i przerywał zabawę.
Jeżeli uda mu się go przejść, będzie najszczęśliwszym
człowiekiem na ziemi.
Warknął
pod nosem, wybierając pierwszą lepszą ścieżkę, która
prowadziła do kolejnego rozwidlenia. Wszystko wyglądało dokładnie
tak samo, niczym nie różniło się od siebie i sprawiało, że Kai
powoli tracił nadzieję, że mu się uda.
-
Proszę, Luhan, zaczekaj jeszcze na mnie. Za niedługo się spotkamy –
wypowiedział szeptem, ocierając dłonie o siebie. Chłód coraz
bardziej dawał o sobie znać. Właśnie w takich momentach zdawał
sobie sprawę z tego, jak bardzo tęsknił za dniami, które były
tak zwykłe i monotonne, że niejednego człowieka mogły wprowadzić
w depresję. Jednak Jongin nie narzekał. Podobał mu się taki stan
rzeczy, lubił swoje poprzednie, spokojne życie, ale teraz nie miał
czasu, by użalać się nad sobą.
Jego
kroki stawały się coraz szybsze i płynniejsze, pokonując
wyznaczony dystans z zawrotną prędkością, jednak mimo to nadal
czuł się, jakby nie ruszył z miejsca nawet o milimetr. Był
zagubiony, nieszczęśliwy i załamany. Cała ta atmosfera panująca
w labiryncie sprawiała, że po raz kolejny wątpił w swoje siły.
Rozumiał, że jest zbyt słaby, ale dochodził też do wniosku, że
każdy człowiek wątpiłby w swe umiejętności. Te zadania były
zbyt dziwne, nierealne, niemożliwe. O takich wcześnie mógł
poczytać jedynie w dobrych książkach fantasy.
Do
jego uszu dobiegł głos. Był znajomy, choć słyszał go tylko raz.
Jego właścicielka musiała być niedaleko, bo dźwięk jaki
wydawała, był dość wyraźny, tylko czasem przerywany głośnymi
pogwizdywaniami wiatru rozwiewającego włosy chłopaka. Odgarnął
je, po czym obrócił się, by rozejrzeć się wokoło, ponieważ
tak bardzo czuł czyjąś obecność.
-
Daleko zaszedłeś! - krzyknęła dziewczynka, lecz jej głos był
słyszalny jedynie dla Jongina. Wbiła swoje wielkie oczy w niego i
uśmiechnęła się przyjaźnie. - Nie sądzisz, że przyda ci się
pomoc? - zapytała, chwytając dłoń Jongina w swoją drobną i
bladą, która ledwo obejmowała tą chłopaka.
-
Jak się tu znalazłaś? - Oplótł palcami jej nadgarstek, ale mimo
to nie czuł nic prócz powietrza.
- Nie pamiętasz? - Oburzyła się, po czym lekko wydęła usta. -
Przecież obiecywałam ci, że pomogę, że będziesz mógł na mnie
liczyć, a teraz wywiązuję się z tego – rzekła, ruszając z
miejsca. Szła pewnie, zupełnie inaczej niż wcześniej Kai.
Patrząc na nią, nie mógł zrozumieć, dlaczego wcześniej
wzbudzała w nim tyle strachu, dlaczego, gdy była w pobliżu, jego
ciało przechodził paraliż, nad którym nie mógł zapanować.
Przecież była niegroźna, w pewnym sensie wyjątkowa i cieszył
się, że ją poznał, nawet jeśli nie żyła już od wielu lat.
-
Ach, to – mruknął, uśmiechając się lekko.
- Jestem pewna, że ci się uda, nawet jeżeli sam tak nie uważasz –
powiedziała spokojnie, ciągnąc go za prawą rękę. By nieustannie
za nią kroczył. - Ta osoba ma wielkie szczęście, że trafiła
akurat na ciebie. Nie każdy potrafiłby poświęcić swoje życie
dla innego człowieka – przyznała z uśmiechem, jednak nie
odwróciła się. Skręciła w lewo, wiedząc, że jest coraz bliżej
celu. - Ty zrobiłeś to bez problemu. Nawet się nie zastanawiałeś,
prawda? - Kai skinął w odpowiedzi głową. Faktycznie, wcześniej
nawet nie myślał o konsekwencjach. Najważniejsze było
bezpieczeństwo Luhana. - W takim razie będzie ci jeszcze łatwiej
przejść przez każde pozostałe zadanie – dodała, gwałtownie
zatrzymując się. Obróciła się przodem do Jongina i poprosiła,
by przykucnął, co po chwili zrobił. - Jeżeli go kochasz, to
nawet jeśli dopadną cię wątpliwości - dasz radę. Może i
jestem dzieckiem, ale widziałam więcej niż niejeden dorosły.
Myślę też, że gdybyś jeszcze raz miał podjąć się tych zadań,
bez wahania byś to zrobił. - Uśmiechnęła się smutno, wyciągając
ręce przed siebie z zamiarem przytulenia się. Kai odwzajemnił gest
i delikatnie objął ciało dziewczynki, która wplotła swoje
niknące dłonie w jego włosy. - Dalej sobie poradzisz. Za tym
zakrętem czeka na ciebie dalsza część zadania. Ja ci pomogę, od
teraz możesz uważać mnie za swojego anioła stróża. Nie pozwolę,
byś kiedykolwiek zabłądził.
- Dziękuję – szepnął, będąc jej wdzięcznym.
Został
sam. Po długich, kruczoczarnych włosach nie było już śladu, ani
po pełnym uśmiechu i dużych, ciemnych, pełnych bólu oczach. Nie
widział jej, ale czuł jej obecność, która dodawała mu otuchy.
Zerknął
na dróżkę, zapewne kończącą się za zakrętem.
Po
słowach ducha poczuł, że może mu się udać, że kiedyś
wszystko wróci do normy, wystarczy tylko trochę wytrwałości i
czasu, którego jednak wiele nie zostało.
Powoli
skręcił, tym sposobem wychodząc na dość duży, okrągły plac,
jak mógł się domyślić - środek labiryntu. Naprzeciw niego
zauważył niewielki staw, obłożony kamieniami, natomiast z tych
największych, które były wysokie jak ściany labiryntu, sączył
się niewielki wodospad, którego częściowo przysłaniały korony
drzew. Na samym szczycie siedział chłopak, całkowicie różniący
się od wcześniej spotkanych Jonginowi ludzi. Uśmiechał się
szeroko i wesoło wymachiwał nogami, jakby cieszyła go najmniejsza,
najdrobniejsza rzecz. Mimo zapadającego zmroku był w stanie
dostrzec jego niesamowitą, wodną posturę, która mieniła się jak
brylanty. Duch wody. Kai od razu zrozumiał, że ma zaszczyt
spotkania jednego z czterech żywiołów, choć zdziwił się, że
miał ludzką postać.
- Podejdź tu – zawołał chłopak, spoglądając na Jongina. Szybko
go zauważył.
Kai
podszedł bliżej, zatrzymując się przy samej krawędzi. Jeszcze
krok, a wpadłby do stawu, który, jak mu się wydawało, był
zadziwiająco głęboki. Woda w nim była niezwykle czysta i
przejrzysta, a dno, które powinno być widoczne z bliska, znajdowało
się głębiej niż kilka metrów.
- Przeszedłeś labirynt – zauważył chłopak, zeskakując z
kamieni. Wylądował na wodzie, jednak nie zanurzył się, a kroczył
naprzód, zostawiając w tyle wcześniejsze miejsce swojego
spoczynku. Po przejściu kilkunastu metrów, zatrzymał się przed
Jonginem i uśmiechnął jeszcze szerzej. - Jak to zrobiłeś? -
zapytał, nie ukrywając swojego zdziwienia.
- Miałem szczęście – przyznał. Szczęście, że poznał swojego
anioła, nadal nad nim czuwającego. - Jesteś tu sam?
-
Jasne, że nie. - Zaśmiał się, cofając o kilka kroków w tył,
po czym podszedł do jednej z krawędzi stawu i wychylił się znad
niej nieznacznie. - Wstawaj – mruknął, a oczom chłopaka ukazał
się kolejny stwór, jednak całkiem różniący się od pierwszego
poznanego żywiołu. Ten był trochę niższy, ale za to bardziej
postawny. Jego ręce, jak i tors oplatały długie, miejscami zielone
gałęzie i pojedyncze listki, które również miał w orzechowych
włosach.
-
Czego się drzesz, Sehun? - warknął mężczyzna, mrużąc wściekle
swoje szmaragdowe oczy. Jego mina wcale nie wskazywała na to, by był
chociaż trochę zadowolony. - To, że ty po nocach spać nie możesz,
nie znaczy, że musisz budzić tych, którzy chcą się wyspać –
krzyknął, oddychając głośno. Kai zaśmiał się pod nosem.
-
Jak zwykle niezadowolony – odburknął Sehun ze zbolałą miną,
jednak po chwili wybuchnął gromkim śmiechem, machając z
rozbawieniem dłonią. - Uwielbiam cię denerwować, kochanie. -
Specjalnie położył nacisk na ostatnie słowo, widząc, jak jego
towarzysz czerwienieje ze złości. - To jest Onew – przedstawił
go Sehun, wychodząc se swojego stawu, by móc objąć go ramieniem.
- Driad lasu, kolejny żywioł ziemi - dodał i zaśmiał się po raz
kolejny, kiedy jego ręka została brutalnie zrzucona. - No uspokój
się, kotku – powiedział słodko, wysuwając dolną wargę do
przodu.
Jongin
z całych sił starał się zachować spokój, jednak trudne to było, widząc taką scenkę. Zacisnął mocno wargi, jednak szeroki
uśmiech i tak cisnął mu się na usta.
-
Możesz przestać mnie obłapiać? Macaj sobie Myungsoo, nie mnie –
oburzył się i odsuną na kilka metrów od Sehuna, który
ostentacyjnie pokręcił głową.
- On
jest dla mnie zbyt gorący – stwierdził, wachlując się ręką. -
Woda i ogień nie idą ze sobą w parze.
Onew
westchnął ciężko, chcąc wycofać się z tej dziwnej konwersacji.
Jongin widział uśmiech malujący się na jego ustach, kiedy tuż
obok niego pojawił się wielki, płonący ptak. Miał duże, złote
skrzydła oraz długi, ognisty ogon ciągnący się za nim. Nie
trwał jednak długo w takiej postaci. Wystarczyła chwila, by
przybrał ludzką postać.
- Ktoś tu o mnie mówił? - zapytał, patrząc na Sehuna. Ten pokiwał
głową i wystawił mu język.
- Tak – potwierdził duch wody, z powrotem wracając do swojego
zbiornika. - Onew mnie nie kocha – rzekł, udając zdruzgotanego, a
driad pokręcił tylko z niedowierzaniem głową i oparł się o
jedno z drzew. - I chce mnie z tobą zeswatać. Kategorycznie
odmawiam.
Myungsoo
– władca ognia zmarszczył tylko czoło i rozchylił usta,
właściwie nie wiedząc co powiedzieć. Po chwili jednak tylko
wzruszył ramionami i swój wzrok nakierował na przybysza. - A ty
to kto? - warknął, przeplatając dłonie na piersi.
- Kai – odpowiedział gładko.
Myungsoo
uśmiechnął się złośliwie i skinął głową.
-
Mamy gościa? - Wszyscy usłyszeli kobiecy głos. Jego właścicielka
stanęła tuż obok władcy ognia i spojrzała zaciekawiona na
Jongina. - Jak dobrze, że jesteś! - powiedziała uradowana, nagle
zrywając się z miejsca i podchodząc do chłopaka. - Dawno tu
nikogo nie było. Wreszcie jakaś odmiana. Już mam dość
przebywania z tymi kretynami. Samą swoją obecnością doprowadzają
mnie do szału.
-
Ranisz mnie – jęknął Sehun, siadając na kamieniu. - Podstępna,
złośliwa harpia – warknął po chwili wielce obrażony.
-
Nie zwracaj na niego uwagi. Jego zachowanie jest na poziomie
przedszkolaka, ale nic na to nie poradzimy. - Westchnęła ciężko. -
Jestem Lee Chaerin.
-
Jesteś harpią? - zapytał zaciekawiony, a ta przytaknęła. -
Myślałam, że te stworzenia żyją na trzecim poziomie piekła –
powiedział, a CL przechyliła lekko głowę w bok.
-
Owszem, masz rację, ale każda istota ma jakiegoś władcę. Ja
jestem ich królową, a zarówno jestem odpowiedzialna za jeden z
czterech żywiołów, dlatego znalazłam się tutaj – wytłumaczyła,
uśmiechając się nikle. - A teraz powiedz, co cię tu sprowadza.
-
Anysteus – odparł, a Chaerin ze zrozumieniem pokiwała głową.
- Mogłam się domyślić, że chodzi o zadanie. Ale nie martw się,
nie będziesz musiał fatygować się do Deszczowej Krainy,
zostaniesz tu z nami. Nie pozwolimy ci przejść dalej, stąd nie ma
wyjść – powiedziała, obchodząc dookoła chłopaka, następnie
powędrowała do przodu, w kierunku Onew.
-
Kłamiesz – powiedział Sehun, wstając. - Wyjście jest tam. –
Wskazał ręką za siebie na ścianę z żywopłotu, koło której
równo ustawione były cztery, małe kamienie.
-
Trzymajcie mnie, bo zaraz mu coś zrobię – krzyknęła CL, a Onew
wykonał jej polecenie. Ta wyszarpała dłoń z jego uścisku i wbiła
w niego mordercze spojrzenie. - To była przenośnia, debilu -
ryknęła, a Kai mógł dostrzec, jak wbija w swoją skórę długie
szpony, które jednak jej nie kaleczyły. - Żywiołów i tak nie
pokonasz. Jesteśmy zbyt silni.
Jongin
przyznał jej rację. Razem byli nie do pokonania. Właściwie osobno
również. Były to magiczne istoty, znacznie potężniejsze od
zwykłego człowieka, który ledwo trzymał się na nogach.
Uśmiechnął się jednak do siebie, kiedy zrozumiał pewną istotną
rzecz. Człowiek nie mógł się z nim równać, bo był zbyt słaby,
ale oni przeciwko sobie owszem. Każdy żywioł niszczył drugi,
jednak były sobie potrzebne, bo napędzały siebie nawzajem. To było
zamknięte koło, którego nie dało się zniszczyć.
- Oczywiście, nie mógłbym cię pokonać – powiedział, decydując
się na swój plan. - Ale myślę, że Myungsoo by cię bez problemu
zniszczył.
Chaerin
obróciła głowę, patrząc wprost na władcę ogania, który z
uznaniem pokiwał twierdząco głową. - Oczywiście, że tak.
Powietrze to najsłabszy z żywiołów.
-
Odszczekaj to, dzieciaku! - krzyknęła, nie panując już nad
słowami. - Powietrze kieruje ogniem, to chyba jasne, że to ja
jestem potężniejsza. Jesteś jedynie zabaweczką w moich dłoniach
– dodała równie podniosłym tonem głosu, przybliżając się do
Myungsoo. Zaciekawiony Sehun również podszedł do reszty.
- A
woda gasi ogień. O, potężny Myungsoo jednak jest słabszy ode mnie –
powiedział zadowolony jak jeszcze nigdy Sehun.
-
Możecie przestać? - warknął Onew, nawet nie wiadomo kiedy
pojawiając się obok kłócących się żywiołów. - Zachowujecie
się komicznie. Każdy z nas jest tak samo silny.
-
Jasne, mówisz tak, ale myślisz inaczej. Już ja cię dobrze znam,
leśny skrzacie – wysyczała Chaerin, łapiąc za jedną z gałązek
mężczyzny. - Ty jesteś jeszcze bardziej bezczelny od Myungsoo.
Obaj jesteście siebie warci!
Korzystając
z nieuwagi, Kai przemknął za nimi, zatrzymując się przed
domniemanym przejściem. Przykucnął i uważnie przyjrzał się
kamieniom. Na każdym narysowany był jakiś znaczek, przedstawiający
jeden z żywiołów.
Wziął
do ręki pierwszy, przedstawiający ziemię, po czym położył w
dużym, wyrzeźbionym otworze. Jako kolejny położył ogień,
później wiatr i wodę. Drzwi jednak nie drgnęły. Nadal stały w
tym samym miejscu, nie pozwalając mu na ani jeden krok.
Zmrużył
oczy. Zdecydowanie coś musiało być nie tak. Przemienił pierwszy
oraz drugi kamień, a przejście otworzyło się, ukazując przed nim
jedną ścieżkę pomiędzy wysokimi ścianami labiryntu,
prowadzącymi do drugiego wyjścia. Uśmiechnął się. Ogień
- niszczy i spala, ziemia to zatrzymuje, wiatr - kieruje, natomiast woda
gasi ogień. To koło, nie mogło być inaczej.
Spojrzał
jeszcze za siebie. Żywioły były zbyt pochłonięte kłótnią, by
zauważyć, że kogoś brakuje
*
Deszczowa
Kraina swą niezwykłością zdecydowanie mogła równać się z
Poziomem piątym w piekielnych podziemiach. Właściwie wszystko było
wyciągnięte jak ze średniowiecznego miasteczka z paroma małymi
wyjątkami.
Kiedy
był mały, w różnych baśniach wiele razy słyszał o tym miejscu,
jednak wyobrażał je sobie całkiem inaczej. Myślał też, że owa
kraina była jedynie fikcją autora, ale po wizycie w piekle i
rozmowie z Jonghyunem, już nic nie mogło go zdziwić. Oczywiście
było to dla niego niepojęte, że po świecie, na którym przyszło
mu żyć, zdały się pojawiać stworzenia magiczne i niebezpieczne.
Zawsze myślał, że istoty paranormalne wytworzyły się w umysłach
ludzkich, by egzystencja człowieka była znacznie ciekawsza i
urozmaicona. Nigdy nie przywiązywał też większej uwagi do takich
opowiastek, choć czasem chciało mu się z nich śmiać, ale tłumił
to w sobie. Jego sposób myślenia jednak zmienił się, kiedy ujrzał
Anysteusa.
Podniósł
głowę, by spojrzeć w niebo; było szare, bez ani jednej białej
chmurki zdobiącej ponurą płachtę. Z góry na jego policzki i
czoło spadło kilka kropelek zimnego deszczu, który kojarzył mu
się z cierpieniem. W taką samą pogodę Luhan prawie zginął
nieświadom, że był bliski spotkania z Kosiarzem twarzą w twarz.
Zacisnął
mocno wargi. Był już tak niedaleko wygranej, zostało to i ostatnie
zadanie. Był też pewien, że po tych przeżyciach mógł poradzić
sobie niemalże ze wszystkim, za wyjątkiem śmierci ukochanego. Ona byłaby
kulą prosto w serce, doświadczeniem, po którym nie potrafiłby się
podnieść, którego nie umiałby zaakceptować, na pewno nie teraz,
było za wcześnie.
Spojrzał
przed siebie, po czym dokładnie zlustrował wzrokiem okolicę. Stał
na masywnym, dużym i kamienistym moście, będącym przejściem nad
żywą rzeką i łączącym dwie krainy, które na pierwszy rzut oka
niewiele się od siebie różniły. Za mostem widniała szeroka,
wydeptana w ziemi ścieżka, a po obu jej stronach można było
zauważyć jasnozieloną, niewysoką trawę i kolorowe kwiaty, które
ją przyozdabiały. Za nimi wznosiły się wielkie mury budynków w
pewnym stopniu przypominających zamki. Okna były puste, nie
wychylały się zza nich żadne głowy ciekawskich ludzi, wszystko
było pozbawione życia, jakby nie mieszkał tam ani jeden człowiek.
Czuł się tam niezwykle samotnie, jednak nie chciał wracać do
żywiołaków.
Jego
wzrok poszybował na przód i zatrzymał się w miejscu, dokładnie
oglądając niewielką, uśpioną fontannę. Na jej kulistych bokach
można było zauważyć znikome ślady wody oraz niewielką, czarną
kopertę, która odznaczała się na jasnym tle. Zaciekawiony, ale
również i pełen strachu podszedł do niej, po czym sięgnął i
wyciągnął z niej białą kartkę. Przez chwilę nie czytał, bojąc
się tego, co może tam ujrzeć. Stał chwilę w bezruchu, tępo
wpatrując się w przestrzeń przed sobą, następnie wziął oddech
i spojrzał na papier.
-
Cena pożądania – odczytał szeptem, gniotąc w dłoni kartkę.
Wszystko
zrozumiał od razu i w myślach dziękował Bogu, że kiedy jego
siostra była młodsza, prosiła go o przeczytanie bajki o pięknej
kobiecie, która z wielką łatwością kusiła biednych, zagubionych
ludzi. Właściwie nigdy nie wiedział jak się tam dostawali, to
nurtowało go, ale nie był pewien, czy chce się zagłębiać w
szczegóły.
Rozejrzał
się jeszcze raz po okolicy i mógł przysiąc, że dostrzegł jakąś
smukłą sylwetkę przebiegającą bokiem, a za nią unosił się
cichy dźwięk brzdękania łańcuchów, które roznosił wiatr.
Ruszył
wydeptaną ścieżką przed siebie, która jednak nie była długa,
właściwie przy krętych drogach w labiryncie była niezwykle
krótka.
Zatrzymał
się przed dużą altanką z marmuru, znajdującą się na środku
dużego ogrodu, w którym zdecydowaną większością przeważały
herbaciane róże. Pomiędzy nimi stały niewysokie rzeźby, każda
przedstawiała tę samą osobę.
Altanka
miała kształt koła, a spadzisty daszek podtrzymywał dość
wysokie, białe kolumny w stylu jońskim, wyglądające na delikatne.
Koło nich ustawione były jasne, ale masywne ławki, na której
jednej z nich siedziała dziewczyna. Kai musiał przyznać, że była
niezwykle urodziwa. Miała proste, karmelowe włosy sięgające
niemal do pasa, duże, fioletowe oczy przyozdobione koronką gęstych
rzęs i różane usta wykrzywione w lekkim, pełnym subtelności
uśmiechu. Jej wcześniej blade policzki niemal od razu przybrały
jasny odcień różu, który świetnie pasował do delikatnej cery.
Niespodziewanie
wstała z ławki, a jej biała sukienka falowała z gracją za
każdym, nawet najmniejszym powiewem wiatru. Podeszła do jednej z
kolumn, po czym złapała się niej leciutko i niczym motylek
zeskoczyła na jeden z trzech schodków.
-
Zgubiłeś się? - zapytała jakby zatroskana, przygryzając dolną
wargę ust. - Pomóc ci w czymś? - dodała po chwili, kiedy nie
usłyszała żadnej odpowiedzi. Gestem dłoni zaprosiła Jongina, by
ten wszedł za nią pod dach altanki. Niespiesznie ruszył za nią,
natomiast zatrzymał się nagle, kiedy dziewczyna z powrotem opadła
na ławkę. Podparła łokcie na kolanach, a na dłoniach ułożyła
swój podbródek i uważnie spojrzała na chłopaka. Kai pod wpływem
jej intensywnego wzroku czuł się sparaliżowany, zupełnie jakby
wbijała w jego ciało miliony szpilek. - Jestem Bom –
zawołała wesoło, poprawiając zmięty materiał zwiewnej sukienki.
- Ja
Kai lub Jongin – przedstawił się, wypuszczając powietrze ze
świstem. Dokładnie wiedział kim rudowłosa była, jednak żadna
książka, którą czytał swojej siostrze nie oddawała jej piękna.
- Myślałem, że jesteś syreną – stwierdził, przypominając
sobie czasami nieco dziwne opisy Bom.
Dziewczyna
zaśmiała się dźwięcznie, wyraźnie rozbawiona słowami bruneta.
Odgarnęła kilka jasnych kosmyków z ramion i podniosła wysoko
głowę, dzięki czemu Kai mógł zobaczyć jej roześmiane, wesołe
oczy. - Jak widzisz, do syreny mi jeszcze trochę brakuje. - Wskazała
na swoje nogi. - Chociaż nie ukrywam, że syreny to ciekawe
stworzenia. Szkoda tylko, że zostały wytworzone w ludzkiej
wyobraźni, która swoją drogą jest dość... - zatrzymała się na
chwilę, próbując dobrać właściwe słowo – dziwna – dodała,
wzruszając ramionami.
- W
przeciwieństwie do tego, co widziałem przez ostatnie dni, uwierz,
że jest zdecydowanie normalniejsza od tego wszystkiego –
powiedział Jongin, patrząc na szeroko uśmiechniętą Bom. Ta
pokiwała głową i sięgnęła do rosnącego krzaka, by wyrwać z
niego herbacianą, już w pełni rozkwitniętą różę, z której
odpadło kilka złocistych płatków. - Nie wątpię – powiedziała,
a Kai stwierdził, że jej głos niezwykle go uspokaja. - Ludzi są
strasznie krusi, zupełnie jak ta róża – mruknęła, wstając z
ławki i tanecznym krokiem podeszła do chłopaka, by następnie
wręczyć mu kwiat, który zacisnął w dłoni. Parę kolców
widniejących na łodydze skaleczyło go, a szkarłatna kropla krwi
spłynęła po jego ręce. Spojrzał na nią, następnie zamknął
oczy, przypominając sobie Luhana, wypadek i śmierć, która nadal
czyhała na jakiś niewłaściwy ruch. - Jest piękna, prawda? -
zapytała, kładąc dłonie na ramieniu Jongina. - Czasem czuję się
tu naprawdę samotna. To one, jako jedyne dotrzymują mi towarzystwa.
Są moimi przyjaciółkami – szepnęła wprost do jego ucha,
wbijając paznokcie w skórę. - Znają moje wszystkie sekrety –
dodała, a jej głos niemal hipnotyzował Jongina. Pod wpływem jej
dotyku, jego ciało zamierało jakby chciała zamienić go posąg. -
Czują to co ja, są takie jak ja.
-
Kwiaty nie mają uczuć – stwierdził, mrużąc oczy. Pragnął jak
najszybciej wyswobodzić się z jej uścisku, ale ona skutecznie mu
to uniemożliwiała.
-
Nie czytałeś Małego Księcia? - Zdziwiona spojrzała na
Koreańczyka, a następnie wolną dłonią objęła jego pas. - Autor
tej książki doskonale opisał Różę, nieprawdaż? - zapytała, po
raz kolejny wbijając paznokcie w bok chłopaka. - Moje kwiaty są do
niej w pewien sposób podobne, może nie całkiem, ale po części.
Przywiązują się, ale jedynie do mnie, bo jestem ich panią,
właścicielką – syknęła, zaprzestając jakichkolwiek ruchów. - Na zawsze ponoszę odpowiedzialność za to, co oswoiłam.
- To
dziwne – stwierdził Kai, obracając głowę w bok, po czym
spojrzał na twarz towarzyszki, z której nie mógł odczytać
emocji, jakby miała maskę.
-
Tutaj nic nie jest normalne.
-
Zauważyłem – odparł, wzdychając ciężko. - Ta kraina...
słyszałem o niej wiele razy, ale gdzie się znajduje?
Bom
zbliżyła się jeszcze bardziej do swojej ofiary. Kai poczuł jej
subtelny, delikatny zapach jaśminu, będącym kolejnym czynnikiem,
który sprawił, że ciężko było mu złapać choć jeden oddech.
-
Niektórzy mówią, że Deszczowa Kraina leży głęboko w ludzkiej
podświadomości i tak naprawdę każdy ją zna. Ludzie przychodzą tu
w snach, ale jeżeli już to robią, nigdy nie wracają, zasypiają
na wieczność – powiedziała szeptem, a Kai poczuł, jak delikatny
wiaterek owiewa jego ucho. - Słyszałam też od pozostałych, że
moje królestwo leży w innym wymiarze. Jednak oba spostrzeżenia nie
są do końca trafne, choć ziarnko prawdy w nich jest. - Puściła
różę, która rozsypała się, kiedy upadła na marmurową posadzkę.
Nie minęło nawet kilka sekund, a jej płatki po prostu zniknęły.
- Sama nie potrafię sprecyzować gdzie dokładnie się znajduje.
Może bliżej byli ci, którzy uważali, że trafia się tutaj w
śnie, ale to bardziej skomplikowane niż myślisz – rzekła,
przylegając ciałem do Jongina, po którym przeszły nieprzyjemne
dreszcze. - Ale trafiają tutaj jedynie zagubieni i ci, którzy tego
chcą, ponieważ mają w tym jakiś cel. Zgaduję, że należysz do
tej drugiej grupy, czyż nie? - Uniosła pytająco brew ku górze,
uśmiechając się lekko. Jongin w odpowiedzi pokiwał jedynie głową.
- Tak myślałam. W takim razie wysłał cię Anysteus. - Zauważyła,
podpierając podbródek o ramię chłopaka.
-
Znasz go? - Zdziwiony otrząsnął się, jednak nie odsunął się od
sukkuba nawet o milimetr.
-
Oczywiście, że tak. Każdy go zna. - Zaśmiała się, po raz
kolejny ukazując swój piękny uśmiech. - Ale nie przepadam za nim,
on za mną prawdopodobnie też. Jest niesamowicie samolubny i
odrażający. - Uniosła się trochę na palcach, aby dosięgnąć
policzka Jongina, którego po chwili delikatnie musnęła swoimi
wargami. - Powiedz, Kai. Nie chciałbyś zostać tutaj na dłużej?
Towarzyszyłbyś mi każdego dnia i nocy, stałbyś się jedną z
moich róży? Niezwykłą i niepowtarzalną? Sprawił, że ta kraina
ujrzałaby wreszcie słońce? - zapytała.
Chciał
zaprzeczyć, wykrzyczeć, że nie pragnie niczego ani nikogo bardziej
od Luhana, który czekał na niego, będący blisko końca o którym
przypomniał mu hałas brzdękania łańcuchów, stający się z
minuty na minutę coraz bardziej głośniejszy i wyraźny.
Resztkami
sił wsunął dłoń do kieszeni spodni, przypominając sobie słowa
Jonghyuna.. Głos
demona rozchodził się w jego głowie, a ciepły uśmiech Luhana,
który przywołał w pamięci, sprawił, że chciał walczyć jeszcze
bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
-
Nie – warknął głośno, chwytając za płonące piórka, które
nadal schowane były w kieszeniach jego spodni.
Bom
rozchyliła usta, zdziwiona tym, że się jej nie udało, że po raz
pierwszy spotkała się z odmową. Po chwili jednak poczerwieniała
ze złości i zacisnęła dłonie w pięści. - Pożałujesz! -
krzyknęła mocnym głosem, a w przeciągu kilku chwil nie mógł
poznać tej uroczej i słodkiej dziewczyny, będącej teraz
straszniejszej od samego Lucyfera. Jej twarz nie była już tak
delikatna i łagodna, a ruchy zostały całkowicie pozbawione
wcześniej nieukrywanej subtelności.
Wyrwał
się z jej mocnego uścisku i cofnął kilka kroków w przeciwną
stronę, byleby znaleźć się jak najdalej od potwora.
- I
tak zostaniesz. Nie chciałeś po dobroci, więc użyję siły,
zmusiłeś mnie do tego – wycharczała, unosząc jedną rękę do
góry, na wysokość swojej twarzy. Pstryknęła dwoma palcami;
kciukiem oraz środkowym, a momentalnie na jej rozkaz węże, które
były wcześniej różami, zaczęły wolno spełzać po zielonych
krzakach. Syczały głośno, dokładnie obserwując swoimi ciemnymi
oczyma postać chłopaka.
Nie
czekając ni chwili dłużej, wyciągnął dłoń z kieszeni razem z
kilkoma, nadal płonącymi piórami. Niepewnie spojrzał na
rozwścieczoną dziewczynę, następnie wyciągnął rękę przed
siebie, pozwalając, by silny podmuch wiatru zerwał piórka i pchnął
je wprost na sukkuba.
Nie
sądziła, że tak błaha rzecz, jaką dysponował Jongin, mogła w
mgnieniu oka opleść jej zgrabne i blade ciało kolistymi i ciągle
rozrastającymi się płomieniami.
Bo
zniknęła szybciej, niż mógł pomyśleć. Wystarczyło kilka
sekund, by ponownie już nigdy nie zobaczył kobiety. Rozpłynęła
się w powietrzu, pozostawiając po sobie głuchy jęk. To ona stała
się ofiarą, wcześniej nawet o tym nie wiedząc.
Wykonał
kolejne zadanie. Był tak blisko wygranej.
*
Westchnął
przeciągle, jeszcze bardziej zakopując się w pościeli. Naciągnął
na głowę czarną kołdrę, chcąc skryć się przed jasnymi promykami
porannego słońca.
-
Kai, wstawaj. - Usłyszał głos swojej rodzicielki, która właśnie
stanęła w drzwiach jego pokoju i z uśmiechem spoglądała na syna.
- O której masz wykłady? - zapytała po chwili, wchodząc wgłąb
pomieszczenia.
-
Popołudniu – mruknął niewyraźnie, leniwie otwierając oczy. Z
lekkim niepokojem zlustrował wzrokiem pokój, jednak kiedy nie
zauważył niczego podejrzanego, ani też magicznego, odetchnął z
wyraźną ulgą, wygrzebując się powoli z ciepłej pościeli.
-
Mogłeś wczoraj powiedzieć, to nie budziłabym cię –
stwierdziła, podchodząc bliżej łóżka Jongina. - Idziesz z
Luhanem? Czy on znowu ma na rano? - zadała kolejne pytanie, a Kai
otworzył szeroko oczy. Właściwie nie był w stanie nic powiedzieć.
Czy było możliwym to, że wszystkie zdarzenia, które przeżył
tylko i wyłącznie dla Luhana, były jedynie nic nieznaczącym snem?
- Mógłbyś tu czasem posprzątać. Kiedyś zginiesz w tym
bałaganie. - Schyliła się, by następnie wziąć do rąk kilka
wymiętych, brudnych ubrań walających się po podłodze.
-
Co? - jęknął, otrząsając się nieznacznie. - Przecież jest w
szpitalu – powiedział, jednak nie będąc pewnym swoich słów.
Pani Kim zmarszczyła nieco swoje czoło, nie rozumiejąc swojego
syna. - Miał wypadek, przecież wiesz o tym, mamo – szepnął
cicho. Tak bardzo żałował, że nie mógł mu pomóc. Był
bezradny, brakowało mu sił.
-
Wyszedł jakieś trzy tygodnie temu. Przecież ma się świetnie -
rzekła, odkładając ubrania na bok, po czym zabrała swoją
aktówkę, którą wcześniej położyła na komodzie. - Dobrze się
czujesz, Kai? - zapytała zatroskana.
-
Tak.
-
Świetnie. Ja muszę już iść. Śniadanie i pieniądze zostawiłam
ci w kuchni – zakomunikowała, zostawiając Jongina samego.
Przez
chwilę siedział w bezruchu, próbując oswoić się ze słowami
rodzicielki. Nie docierały do niego, były mu obce i dalekie.
-
Luhan żyje? - zapytał sam siebie, jednak jego głos brzmiał
zupełnie inaczej, obco. Kiedy wreszcie zrozumiał ich sens,
uśmiechnął się szeroko i niemalże wyskoczył z łóżka. Biegiem
udał się do drzwi, po drodze zabierając spodnie i koszulkę. Nim
pojawił się w kuchni, był gotowy do wyjścia. Spojrzał przelotem
na kalendarz. Piątek. Luhan pierwszy wykład zaczynał o jedenastej,
więc jeśli się postara, jeszcze zdąży go zobaczyć.
Podszedł
do stołu, na którym leżała miska z płatkami i gorącym jeszcze
mlekiem, pieniądze i czarna koperta, która najbardziej przyciągała
uwagę Jongina. Zatrzymał się na chwilę, próbując znaleźć
jakieś wyjaśnienie owego zjawiska, jednak nic racjonalnego nie
przychodziło mu do głowy. Niepewnie sięgnął po nią i
rozpakował, jednak nie doszukał się żadnej jej zawartości. Była
pusta, zupełnie jak jego głowa w tamtym momencie. Nie mógł się
skupić, wszystko sprawiało, że czuł się jeszcze bardziej
przytłoczony niż kiedykolwiek wcześniej.
Rzucił
kopertę na stół i nie myśląc ani chwili dłużej wybiegł z
domu, zapominając nawet o tym, żeby zamknąć na klucz drzwi
wejściowe. W tamtej chwili najważniejszy był Luhan, to on stanowił
centrum jego myśli, przyćmiewając inne.
Dom
Luhana nie znajdował się wcale daleko. Może góra dwieście metrów
od jego posiadłości, z czego niezmiernie się cieszył. Właściwie
dlatego zawsze też razem chodzili na zajęcia. Uwielbiali swoją
obecność, więc starali wykorzystywać czas tak, by jak
najdłużej ze sobą przebywać.
Stanął
przed dużymi, białymi drzwiami, które były zamknięte.
Zza nich nie dochodziły żadne, nawet najcichsze dźwięki, co
oznaczało, że Luhan jest sam w domu lub już wyszedł.
Wziął
głęboki oddech i nacisnął dzwonek. Nigdy nie mieli w zwyczaju
dzwonić, czy też pukać przed wejściem. Zawsze wchodzili do
środka, jakby byli u siebie, jednak w tamtej chwili Jongina coś
powstrzymywało, nie był w stanie nawet nacisnąć klamki.
Kiedy
drzwi otworzyły się na oścież, a stanął w nich Luhan, Kai
zapomniał jak się oddycha. Jego serce przyspieszyło tempa, a w
głowie niebezpiecznie zawirowało po raz kolejny. Spróbował
uśmiechnąć się nawet lekko, ale nie udało się. Miał ochotę
się rozpłakać, ale nie zrobił tego, nie chciał pokazać swojej
miłości i tego, że jest słaby.
-
Kai? - powiedział cicho Luhan, patrząc na przyjaciela. - Co ty tu
robisz? - zapytał, nadal stojąc w przejściu.
-
Żyjesz – szepnął, zaciskając palce na materiale swojej
koszulki. - Bałem się, że cię nie zobaczę. Nie wiem, czy to
dzięki Anysteusowi, czy to tylko moja wyobraźnia, ale jesteś tu
i... Nie mogę tego zmarnować.
-
Co? Kai, dobrze się czujesz? O czym ty w ogóle mówisz? Kto to
Anyteus? - Natłok pytań sprawił, że Jongin skrzywił się
nieznacznie, ale nie dał tego po sobie poznać. Podszedł bliżej
chłopaka i chwycił jego zimną dłoń, na co ten zdziwił się
lekko. - Zachowujesz się dzisiaj dziwnie.
- To
przez to, że nie mogę stracić cię po raz kolejny, jesteś dla
mnie zbyt ważny.
-
Rozumiem, Kai. – Przerwał mu. - Ty dla mnie też, w końcu
jesteśmy przyjaciółmi. Ale nie rozumiem, do czego zmierzasz.
-
Dostałem drugą szansę i nawet jeżeli nie uda się, nie będę
żałował – powiedział, spoglądając w oczy niższego chłopaka.
- Kocham cię. Jakkolwiek to nie brzmi. Być może dla innych to jest
złe, ale nie dla mnie.
Luhan
cofnął się kilka roków w tył i wyszarpał dłoń z uścisku
przyjaciela. Spojrzał na niego smutno, zaciskając wargi w wąską
linię. - Żartujesz, prawda?
-
Nie – odparł, rozumiejąc co to oznacza. Pobladł, jednak nie
ruszając się z miejsca. - To koniec, prawda?
Xiao
pokiwał jedynie głową i chwycił za drzwi, by je zamknąć. -
Zostaw mnie w spokoju. Nie potrafię odwzajemnić tego, co ty czujesz
do mnie – wypowiedział szeptem, chowając się za drzwiami. -
Przepraszam – dodał jeszcze, zamykając je całkowicie.
Kai
oparł się plecami o drewnianą powierzchnię i spuścił głowę w
dół. - To nic, najważniejsze jest to, żebyś był szczęśliwy –
powiedział, doskonale wiedząc, że Luhan stoi po drugiej stronie i
wszystko słyszy. Być może była to ich ostatnia rozmowa. - Śnił
mi się dziwny sen. Byłeś w śpiączce, a ja dostałem od Śmierci
szansę. Musiałem wykonać kilka zadań, by cię uratować. Były
niezwykle dziwne, a mi brakowało sił, ale jeżeli byłaby taka
potrzeba, nie zawahałbym się i przeszedłbym przez to jeszcze raz,
ale naprawdę. Pozwoliłbym, by moją duszę pochłonęło piekło,
tylko po to, byś przeżył. Nie poddałbym się. Nie ważne, czy
mnie kochasz, czy też nienawidzisz, to zupełnie nie miałoby
znaczenia – powiedział, zamykając oczy. Nie potrafił już
powstrzymać łez. - Ale jesteś bezpieczny, więc mogę odetchnąć.
I jeżeli naprawdę chcesz, bym odszedł, zrobię to, nawet, jeżeli
miałbym cierpieć przez całą wieczność. To wszystko dlatego, że
cię kocham. Prawdziwie, bezinteresownie i nie pragnę niczego
bardziej niż twojego szczęścia, Luhan. - Odepchnął się od drzwi
i nie czekając na jakikolwiek odzew, którego i tak pewnie by nie
otrzymał, odszedł od posesji ukochanego.
Jego
sen był niezwykle realny, mimo że główną rolę odgrywały w nim
postacie fantastyczne. Te wszystkie cztery zadania, które przeszedł
w swojej wyobraźni sprawiały, że czuł się bardziej pewnie.
Przystanął na chwilę, przypominając sobie słowa Kosiarza, kiedy
zawierał z nim pakt. Śmierć mówiła o pięciu zadaniach, nie
czterech.
Otworzył
szeroko oczy i rozejrzał się dookoła. - Anysteus? - zawołał.
-
Wołałeś mnie? - zapytał z uśmiechem Kosiarz, a Kai odskoczył od
niego szybko.
Nawet
nie wiedział jak to się stało, ale obraz nagle się rozmył i w
mgnieniu oka na miejsce ładnego podwórka przed domem Luhana,
pojawiła się szpitalna sala. Wszystko wróciło na swoje
wcześniejsze miejsce, prócz Anysteusa, który nadal stał koło
Jongina.
- Co
z piątym zadaniem?
- Właśnie je przeszedłeś – odparł, zaciskając swoje kości na
kosie. - Wykonałeś wszystkie, jestem pod wrażeniem. Cholera,
założyłem się z Neronem, że polegniesz na trzecim zadaniu. On
obstawiał, że przegrasz przy czwartym – jęknął jakby zły. -
Ale gratuluję. Jestem pod wrażeniem. Jesteś jedynym, któremu się
udało – przyznał, spoglądając na śpiącego Luhana. -
Udowodniłeś mi zwłaszcza ostatnim zadaniem, że prawdziwa miłość
jednak istnieje.
-
Pozwolisz mu żyć, prawda? - zapytał z nadzieją, również
przenosząc wzrok na Xiao.
-
Jestem śmiercią, nie mam serca, nie obchodzą mnie uczucia innych –
powiedział beznamiętnie, nie odrywając wzroku od chłopaka. - Ale
mam swoje zasady i dotrzymuję danego słowa. Jeszcze dzisiaj twój
ukochany się obudzi – powiedział, wyciągając z kieszeni szaty
zawinięty papier, po czym rozwinął go i spojrzał na listę. -
Cóż, na mnie czas. Robota wzywa. - Skinął Jonginowi głową i
udał się w kierunku wyjścia z sali szpitalnej.
-
Anysteus, mogę cię prosić o coś jeszcze?
-
Jestem Kosiarzem, nie wróżką – odparł, jednak zatrzymał się
na chwilę, chcąc wysłuchać chłopaka. - O co chodzi?
-
Czy po tym, jak wyjdziesz, mógłbym o wszystkim zapomnieć? O tych
wszystkich zadaniach. Chcę tylko, by została moja miłość do
Luhana. Niczego bardziej nie pragnę.
-
Myślę, że to mogę spełnić. Do zobaczenia, Jongin – pożegnał
się, wychodząc z sali.
*
-
Już nie mogę doczekać się, aż stąd wyjdę – powiedział
Luhan, poprawiając się na niewygodnym łóżku. - Nudno tu mi.
-
Nawet, jak dotrzymuję ci towarzystwa? - Oburzył się Kai, a Xiao
zaśmiał się melodyjnie, kręcąc głową.
-
Oczywiście, że nie. Ale nie możesz siedzieć ze mną dwadzieścia
cztery godziny na dobę. Pielęgniarki by się zdenerwowały. Poza tym
ty też potrzebujesz odpoczynku. Jesteś jakiś przemęczony –
stwierdził Luhan, nadymając swoje policzki, co wywołało u Jongina
salwę śmiechu. Uwielbiał go takiego. - Może idź się przewietrz,
co? I po drodze kup mi Pocky. Ale truskawkowe. Albo cytrynowe i nie
zapomnij o soku pomarańczowym – wyrecytował na jednym wydechu,
uśmiechając się słodko. Jongin wstał z krzesła, po czym
pochylił się nad swoim chłopakiem i ucałował jego rozchylone
usta, które były niesamowicie miękkie.
Luhan
zarumienił się lekko i wsunął jak tylko mógł pod kołdrę. -
Pospiesz się, jestem głodny – mruknął, a Kai uśmiechnął się
tylko i wyszedł z sali, kierując się na dach szpitala, który był
dostępny dla wszystkich. Xiao miał racje, musiał się
przewietrzyć.
Przez
ostatnie dwa tygodnie był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Kiedy Luhan wybudził się ze śpiączki, przez chwilę zbierał się
z tym, by wyjawić mu swoje uczucia. A gdy wyznawał mu miłość,
bał się jak jeszcze nigdy, ale coś podpowiadało mu, że musi to
zrobić. Okazało się, że nie był samotny z tym uczuciem, ponieważ
Luhan już od dawna go kochał.
Stanął
przy barierce i oparł się o nią całym ciężarem ciała. Lubił
tam przychodzić. W wieczory takie jak ten, było tam mało ludzi
lub wcale, zatem mógł pobyć sam.
Wsunął
dłoń do kieszeni spodni, z zamiarem wyciągnięcia z niej paczki ze
szlugami. Zamiast niej, poczuł coś niesamowicie delikatnego w
dotyku oraz drugą rzecz, coś na kształt kartki. Zdziwiony sięgnął
po nią. Przedmiotem okazała się nieduża, czarna, niezaadresowana
koperta. Niepewnie rozpakował ją i wyciągnął z niej białą,
zapisaną kartkę.
Nawet
w obliczu śmierci przyjemna jest świadomość posiadania ukochanej
osoby. Udowodniłeś, że miłość istnieje i nie zmarnowałeś
swojej szansy, dlatego trzymam kciuki, by wam się udało.
~
A.
Zmarszczył czoło, nie rozumiejąc. Nie przypominał sobie, by
cokolwiek tam chował prócz paczki papierosów. Przypomniał sobie
również o drugim przedmiocie. Ponownie wsunął dłoń do kieszeni
i wyciągnął z niej piórko. Było czarne i niezwykle miękkie, a
ogień, który nie parzył dłoni Jongina oplatał je wokoło. Ono
nigdy nie zgaśnie, podobnie jak prawdziwa miłość chłopaka, który
był wstanie poświęcić swoją duszę, by ratować ukochanego.
O mój Boże..jak ja kocham takie klimaty ! Demony,piekło,śmierć no boskie. *^* Rozwaliła mnie kłótnia tych żywiołów i okazało się, że Luhan darzył takim samym uczuciem Kaia... coś pięknego ♥♥
OdpowiedzUsuńOmo, to takie piękne. Jestem pod wrażeniem. Najlepszy oneschot jaki czytałam. Szczerze mówiąc zaczynałam się bać, że Luhan go nie kocha, ale wszystko dobrze się skończyło. Pozdrawiam ^^
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam dopiero dzisiaj to opowiadanie i brak mi słów *^*
OdpowiedzUsuńNie wiem, jak Ty to robisz, że wymyślasz tyle pięknych fabuł i dodajesz mnóstwo niesamowitych opisów! Jak?
Anysteus... Najpierw napiszę o nim, bo stał się moją ukochaną postacią. Ciągnie mnie do takich charakterów, serio. Tacy dziwni, wredni... Ludzie (albo i nie) z wyobraźnią, o!
Tak mnie korciło, żeby przewinąć na sam koniec i sprawdzić, czy Lu i Kai będą razem, ale stwierdziłam, że tego nie zrobię - nie byłoby tych emocji.
Jestem na telefonie i nie umiem się rozpisać na nim, żałuję. Ogólnie pokochałam to opowiadanie! Jest piękne! *^*
HWAITING USZATI!
Totalnie przeniosłaś mnie to innego świata, zdolna jesteś ;)
OdpowiedzUsuńNapisałam, że będę starała się komentować, co przeczytam, więc robię to. Emocje już trochę ze mnie opadły, bo oneshota czytałam jakoś w nocy i trochę nietrzeźwo na niego patrzyłam, bo byłam z deczka roztrzęsiona, ale niestety (a może i stetety) feelsy nadal się mnie trzymają. Wybrałam tego ficzka, bo pairing mi podpasował i byłam ciekawego tego, jak kreujesz supernaturale. Jeju, nie spodziewałam się, że cały ten świat wywrze na mnie takie wrażenie. Czułam się trochę, jak w książce, co jest ogromnym plusem. Choć minusem był wstęp, który według mnie rozpoczął się tak trochę, nie wiem, dziwnie(?). Rozumiem jednak, że taka była Twoja wizja, także się nie czepiam. Poza tym sama nie znam lepszej alternatywy początku, więc stwierdzam, że jednak jest dobrze. Jongina podziwiam, bo mało kto, by tak postawił, ale jednak czegoś mi w nim brakowało. Czasami odczuwałam, że był taką papką uczuć, chociaż rozumiem, że był w takiej, a nie innej sytuacji, więc takie myśli go nachodziły. Ale ten niedosyt jest raczej nieokreślony, więc możliwe, że bezpodstawny i właściwie to nieistniejący, bo tak na dobrą sprawę polubiłam Kai'a. W końcu nie był cholernym bad boyem, co nagminnie pojawia się w ficzkach i niezmiernie mnie irytuje, bo ileż można? Naprawdę, to była bardzo miła odmiana. Luhana też polubiłam, chociaż pojawił się w bardzo małej części. I bardzo dobrze, że jego wątek w końcowej części nie pojawiał się zbyt długo, bo zniszczyłoby to całą wizję tułaczki Jongina. I właściwie do tego chciałam przejść, bo te poziomy, zadania i wszystko, co zostało w tym zawarte było świetne. Takie magiczne, niepowtarzalne i cholernie ciekawe. Najbardziej podobała mi się scena z dialogiem z Jonghyunem (którego rola idealnie pasowała, chociaż przyznam, że na początku wyobraziłam go sobie jako kompletnie inną osobę, więc gdy padło jego imię to miałam lekkiego mindfucka). Wizja "poziomów" z potworami była niezłym pomysłem i faktycznie takie coś mogłoby istnieć, o ile oczywiście takie stworzenia istniałyby (ale kto wie, nie wszystko zostaje wyjaśnione ^^). Inne zadania też były zaskakujące, przykładem tego jest chociażby przechytrzenie żywiołów. Oneshot jest naprawdę udany, więc dziwię się, że jest tak niewiele komentarzy, skoro to kolejna perełka, którą napisałaś. Oczywiście jest kilka niedociągnięć, ale czym one są przy pięknym stylu i nietuzinkowej historii?
OdpowiedzUsuńJesteś boska, a twój talent nie zna granic.
OdpowiedzUsuńłał jesteś niesamowita! Gratuluje pomysłowości :d
OdpowiedzUsuńNie lubie tego typu opowiadań, aale to jak najbardziej przypadlo mi do gustu.. posiadasz niesamowicie bogate słownictwo, a wyobraźni można ci tylko pozazdrościć. Zostane na Twoim blogu na dłużej ^-^
OdpowiedzUsuń