hunhan, romans, nc-17
Biegłem ile sił w nogach przez zatłoczone ulice Hongkongu, co rusz potykając się o jakąś rzecz; a to krawężnik, albo te nieszczęsne schody od biblioteki, a raz nawet o smycz od psa, którego jakieś dziecko przywiązało do latarni, by móc wejść do sklepu. Szczyt nieodpowiedzialności. Kto normalny zostawia na pastwę losu biednego zwierzaka na środku chodnika, narażając go przy okazji na osoby takie jak ja? Jedno jest pewne, nie miałem czasu. Do dzwonka zostało dziesięć jakże krótkich minut, a ja spóźniłem się na autobus, przez co było pewne, że nie dotrę na czas do celu, z racji tego, że moja szkoła znajdowała się dobry kilometr od miejsca, w którym byłem.
Podciągnąłem
torbę na ramię, która nieustannie z niego spadała. Chyba będę
musiał pomyśleć o plecaku, dzięki czemu nie nabawię się
skrzywienia kręgosłupa, jak zawsze biadoliła moja mama i babcia.
Strasznie bały się o moje zdrowie i nie raz, nie dwa karciły mnie
za moje nawyki. Momentami były iście denerwujące, bo w końcu nie
byłem dzieckiem, ale myślę, że to tylko przez to, że martwiły
się o mnie.
Ani
przez minutę nie zwalniałem, a droga jak na złość zdawała się
ciągnąć w nieskończoność. Pomyślałem, że chyba lepiej byłoby,
gdybym został na tym przystanku i poczekał na kolejny autobus,
który zapewne przyjechałby trzydzieści minut później. Oczywiście
spóźniłbym się i naraził się wstrętniej nauczycielce od języka
chińskiego, ale przynajmniej nie dyszałbym teraz jak po maratonie.
Moja kondycja była straszna, jednak starałem się trzymać z dala od
wychowania fizycznego i jakiegokolwiek kontaktu ze sportem,
naturalnie poza tą wyjątkową i niespotykaną sytuacją, przez
którą byłem zmuszony do wysiłku.
Kiedy
po moim jakże męczącym biegu dotarłem pod mury szkoły, mozolnym
oraz powolnym krokiem wspiąłem się po wysokich schodach placówki,
by w końcu stanąć w drzwiach wejściowych i z niechęcią wejść
do środka. Na wstępie powitała mnie niezbyt przyjemna mina naszego
woźnego, który był chyba tak stary, jak ledwo trzymająca się
książka w mojej ręce. Skinąłem mu niechętnie głową, po czym
skierowałem się w stronę sali numer pięćdziesiąt siedem, czyli
miejsca, w którym będzie mi dane spędzić ponad dwie godziny
potwornych męczarni, pod czujnym okiem Pani Feng Xin. Była ona
kobietą chudą i wysoką jak tyczka, którą wiatr może bez
problemu złamać. Miała może około pięćdziesiąt lat i
cholernie wysokie mniemanie o sobie i swoich zdolnościach, które
dla mnie były jednak wątpliwe. Przez całą lekcję potrafiła
mówić o tym samym w kółko, co kilka minut powtarzając słowo
'prawda'. Nieraz odpowiadała też na swoje pytania, wcześniej
kierowane do kogoś zupełnie innego. Kobieta dosyć dziwna i
nieobliczalna, jednak często potrafiła pokazać pazurki w najmniej
oczekiwanym momencie i z parszywym uśmieszkiem zostawić w tej samej
klasie biedną, niczemu winną osobę przez kolejny rok, dlatego
wcale nie cieszyłem się na spotkanie twarzą w twarz z tą harpią.
Pomijając jej wyimaginowane zdolności oraz mądrość, której nie
potrafiłem dostrzec, to urodą również nie grzeszyła. Momentami
przypominała mi sępa przez swój skrzywiony, prawdopodobnie
korygowany nos, długą, wyciągniętą szyję, nieco pochyloną
postawę oraz dziwne, czasami dzikie i nagłe odruchy. Nawet kolor
włosów zgadzał się z upierzeniem tego zwierzęcia. Miała również
bardzo wyszukany gust, który wzbudzał sensację chyba w każdym
uczniu tejże szkoły. Najbardziej pamiętnym był jej zielony
sweterek, który wyglądał, jakby podrapały go jej koty albo
przejechała po nim kosiarka.
Stanąłem
przed białymi drzwiami klasy, po czym niepewnie w nie zapukałem.
Odpowiedziała mi głucha cisza momentami przerywana przez głos
nauczycielki. A niech to szlag, właśnie wchodzę do jaskini
potwora.
Pierwsze
co mnie przywitało, to brązowe, przymrużone oczy nauczycielki,
która nie była zadowolona z tego, że ktoś śmie zakłócać jej
nudny i nic niewnoszący monolog. Gdybyśmy znajdowali się w anime,
prawdopodobnie teraz wylatywałyby jej spod powiek jarzące pioruny.
Aż wzdrygnąłem się na tę wizję, mocno zaciskając usta w wąską
linię.
- Jak zwykle spóźniony, Luhan – powiedziała swoim nieco
skrzeczącym głosem, który jak dla mnie był cholernie irytujący,
a zarazem nieznośny. - Jakieś usprawiedliwienie?
- Oczywiście – odpowiedziałam z wymalowanym uśmiechem, który
wymusiłem, nie mając innego wyboru.
- Znów zepsuł się autobus, którym dojeżdżasz do szkoły? Po raz
czwarty w tym tygodniu? - zapytała z lekką kpiną, zakładając na
nos okrągłe okulary, w których przypominała mi Harry`ego Pottera.
- Jak zwykle Pani zgadła - mruknąłem, starając się brzmieć
przekonywująco. - Wie, Pani. Ostatnimi czasy na komunikacje w tym
mieście nie ma co liczyć. Teraz nie można ufać tym środkom
transportu, o wiele bardziej przydatne są nogi, ale w taki sposób
nie dotarłbym do szkoły.
Nauczycielka
prychnęła cicho i wskazała gestem dłoni na ławkę, w której
siedziałem, odkąd pojawiłem się w tej szkole. Usiadłem zaraz
obok ZiTao, który właśnie kreślił jakieś znaczki na końcu
swojego zeszytu od przedmiotu. Ja swojego dawno już nie miałem.
Okazał się zbędny, bo Feng Xin, w przeciwieństwie do innych
nauczających w tej szkole nie dyktowała nic, jedyna pozytywna jej
cecha.
Powitałem
się z brunetem ciepłym uśmiechem, po czym wyłożyłem na
drewnianą ławkę opasłe tomisko, które ta wiedźma zadała nam
jako lekturę. Na początku czytanie tego starocia szło mi nad wyraz
opornie i ciężko, ale z kolejnymi stronami stwierdziłem, że
książka wcale nie była taka zła. Porównałem ją nawet do kilku
innych lektur zadanych w przeciągu ostatnich lat i doszedłem do
wniosku, że ta była najlepsza. Przez pierwsze godziny nie mogłem
przekonać się do niej z powodu tytułu „Endless Love” - czyli
nic oryginalnego, a co więcej nudzącego i dosyć wkurzającego. Nie
lubiłem romansideł, działały mi na nerwy, dlatego wcześniej
zgrabnie je omijałem, aż do ubiegłego poniedziałku. Byłem
zmuszony do tego, aby zapoznać się z treścią książki, jeżeli
nie chciałem przerabiać jej po raz kolejny, tyle że w następnego
roku, w tej samej klasie.
- Słyszałeś nowe plotki? - szepnął Tao, odrywając się od
malowania. - Jakiś nowy uczeń ma do nas dołączyć.
Już mu współczuję.
- Teraz już tak – zaśmiałem się, ale nie przejąłem się bardzo tą
nowiną.
Kiedy
w końcu otworzyłem książkę na pierwszej stronie, a głowę
podparłem o dłonie, zdałem sobie sprawę z tego, jak potwornie
byłem w tamtej chwili zmęczony. Nie wiedziałem czy to przez
męczący bieg po mieście, czy okropnie nudne interpretowanie
lektury, które wygłaszała Feng Xin, ale pewne było to, że moje
powieki stały się niefortunnie ciężkie, a głos nauczycielki z
sekundy na sekundę stawał się coraz bardziej cichy. Błogi spokój,
nareszcie. Później chyba znalazłem się w innym świecie, z dala
od rzeczywistości.
'Siedziałem
na miękkim, wygodnym krześle ustawionym tuż obok dużego okna, za
którym rozciągał się przepiękny widok. W większości stanowiły
go góry skąpane w mlecznej i puszystej mgle oraz sztucznie
wykonane, średnich rozmiarów jeziorko. Na około niego widniały
posągi złoto-czerwonych smoków, pnących się ku szaremu niebu, a
pośrodku stał typowy, chiński, drewniany most, będący idealnym
miejscem do codziennych spacerów. Nie zabrakło również kwiatów,
które swym urokiem i pięknem ozdabiały ten smutny obrazek, który
wciąż rozlewał się przed moimi oczyma. Niekiedy na listkach tych
roślin osiadały krople deszczu, który padał od samego ranka,
wprawiając mnie w ponury nastrój. Błogą ciszę przerywał szum
wiatru, który wdzierał się do pomieszczenia i rozwiewał moje
jasne włosy na wszystkie możliwe strony. To chyba dzięki niemu
czułem się dziwnie spokojny i opanowany, jakby ktoś trzymał mnie
w swoich silnych objęciach, nie pozwalając ani na chwilę się z
nich wyrwać. Być może byłem samolubny i po części egoistyczny,
ale nie chciałem przerywać tej magicznej chwili, wprawiającej mnie
w niesamowity świat melancholii. Zostałbym w nim dłużej,
podziwiając widoki zza okna mojej komnaty, ale daleko odgoniłem tę
myśl, kiedy na mostku, w który wcześniej tak natarczywie
wpatrywałem się, pojawiła się dobrze znana mi, smukła, ale
wysoka sylwetka nieruchomo stojącego chłopaka. Nie widziałem go
dokładnie przez odległość, ale wiedziałem kim jest. Był moim
przyjacielem oraz jednym z żołnierzy, tych najwierniejszych i
spełniających idealnie swoje obowiązki. Był jednak za młody,
dzieliła nas dwuletnia różnica wieku, dlatego mój ojciec, a
zarazem ówczesny władca Chin z dynastii Xi, pozwalał mu na
doskonalenie technik walki pod okiem mistrzów, tym sposobem nie
wysyłając go na żadne wojny. Nie był gotowy.
Z
opowiadań mojego innego przyjaciela Wu Fana, dowiedziałem się, że
chłopak stracił całą swoją rodzinę, podczas jednego z większych
pożarów siedem lat temu. Od razu po tym trafił tutaj, do pałacu,
by w przyszłości stać się jednym z wyżej cenionych żołnierzy
mojego ojca. Nie pamiętam nawet kiedy po raz pierwszy zobaczyłem go
na tamtym mostku. Być może jakieś cztery lata temu, w pogodę taką
samą jak ta dzisiejsza. Jak zawsze ubrany w obowiązujący
podwładnych strój, oraz otulony zimnymi kroplami deszczu. Wyglądał
pięknie, tak młodo i samotnie. Właśnie to zmusiło mnie do tego,
żeby podejść do niego i porozmawiać. Pomysł był strzałem w
dziesiątkę, ponieważ kilka miesięcy później śmiało mogłem
nazwać go przyjacielem.
Byłem
tak zamyślony, że dopiero po chwili spostrzegłem się, że macha
do mnie. Na mojej twarzy zakwitł szeroki, szczery uśmiech,
potwierdzający tylko to, jak ważną osobą dla mnie był Sehun.
Szybko
zerwałem się z miejsca, powodując, że krzesło zachwiało się
lekko, a w efekcie po krótkiej chwili spadło na podłogę,
wywołując nieprzyjemny dźwięk. Nie wróciłem, by go podnieść,
za bardzo spieszyłem się do mojego przyjaciela, bojąc się, że
ten w końcu da sobie spokój i przestanie na mnie czekać.
Pośpiesznie
wybiegłem z komnaty, mijając na korytarzu moją rodzicielkę, która
w szoku stanęła na chwilę w miejscu i zatroskanym wzrokiem omiotła
moją posturę.
- Luhan, wolniej – poprosiła, podnosząc głos, bym mógł usłyszeć.
- Dokąd biegniesz na taki deszcz? - zapytała, kiedy dotarłem do
dużych drzwi wejściowych, które otworzyli mi podwładni.
- Sehun na mnie czeka – odpowiedziałem z uśmiechem, po czym
opuściłem pałac. Od razu skierowałem się do ogrodów, gdzie miał
na mnie czekać przyjaciel.
Stał
tam uśmiechnięty, cały mokry od deszczu, ale mimo to wyglądał
idealnie. Jego niemalże białe włosy kleiły się do mokrego czoła,
zasłaniając przy tym oczy, ale nie odgarniał ich. Był piękny.
- Sehun! - krzyknąłem, podbiegając do chłopaka, by w końcu rzucić
się w jego ramiona. Oplótł rękami moje ciało, a ja poczułem
niesamowite ciepło bijące od jego ciała. Był mi wyjątkowo
bliski. - Dlaczego nie odzywałeś się wcześniej? Już myślałem,
że postanowiłeś uciec za mury pałacu. - Naburmuszyłem się
lekko, odklejając się od jego torsu.
- Przepraszam – odpowiedział pokornie, nie tracąc uśmiechu. -
Byłem zajęty, ciągłe ćwiczenia, sam rozumiesz – zakomunikował,
uspokajając mnie. - Ale w ramach rekompensaty, cały jutrzejszy
dzień mam przeznaczony właśnie dla ciebie, co ty na to?
-
Myślę, że w takich okolicznościach jestem skłonny ci wybaczyć –
mruknąłem, unosząc prawą dłoń ku górze, po czym dotknąłem
jego grzywki, następnie odgarniając ją na bok, by ujrzeć piękne
oczy, będące koloru węgla. - Ale następnym razem uprzedzaj –
poprosiłem, oddalając się nieznacznie.
W
odpowiedzi skinął głową i uśmiechnął się po raz kolejny.
- A teraz, Wasza Królewska Mość, ma Książę ochotę towarzyszyć
mi w codziennym obchodzie pałacu? - zapytał, kłaniając się nisko
i wyciągając w moją stronę rękę.
Lekko
zdzieliłem go w głowę, przez co usłyszałem jego dźwięczny
śmiech.
- Mówiłem, żebyś mnie tak nie nazywał. W twoich ustach brzmi to
nienaturalnie dziwnie – jęknąłem żałośnie, łapiąc go za
zimną dłoń. - A teraz chodź szybko, robi się coraz chłodniej, a
ja nie zabrałem nic cieplejszego – dodałem po chwili, nie mogąc
powstrzymać się od uśmiechu.
*
Oh
Sehun był wspaniałym kompanem w nudne dni oraz niesamowitym, a
zarazem wiernym przyjacielem, który wolałby umrzeć niż zdradzić
lub zawieść. Ceniłem to w nim, podobnie jak inne cechy jego
charakteru, takie jak dobroć, stałość w uczuciach, czy też
uczciwość. Był również wesoły, mimo tych tragedii, jakie musiał
w życiu przejść. Zapominał o tym, co działo się wcześniej, a
żył chwilą, dniem teraźniejszym. Nigdy niepotrzebnie się nie
zamartwiał, nigdy nie tracił uśmiechu, którym zauroczył mnie już
pierwszego dnia w pałacu mojego ojca. To właśnie przez jego sposób
bycia oraz całokształt powoli się zatracałem. Nim się
spostrzegłem, nie potrafiłem normalnie bez niego funkcjonować,
całkowicie przywiązałem się do jego osoby, owinął mnie wokół
palca. Mały manipulant. Jednak nie winiłem go za to, raczej byłem
mu niezmiernie wdzięczny, ponieważ w końcu byłem zdolny do
kochania, nauczył mnie tego. Każdego dnia pragnąłem czuć jego
bliskość w inny sposób, niż okazywał mi ją dotychczas, jednak
byłem świadom tego, że to niedopuszczalne.
Po
wczorajszym deszczu nie byłoby śladu, gdyby nie mokra trawa, którą
czułem pod opuszkami moich palców. Śliskie jej źdźbła okalały
moją dłoń, delikatnie ją chłodząc. Siedziałem już tak od
dobrej godziny, czekając na Sehuna. Wiedziałem, że mam jeszcze
dużo czasu, ale nie mogłem wytrzymać w komnacie, która nieraz
wydawała się mi więzieniem. Podniosłem wzrok na jeziorko, na
którego tafli spokojnie unosiły się białe lilie, będące
ulubionymi kwiatami mojej matki. Uśmiechnąłem się mimowolnie.
Sehun też je lubił.
- Luhan! - usłyszałem swoje imię, wypowiedziane tuż przy moim uchu.
Doskonale znałem właściciela tego kojącego głosu.
- Tym razem nie udało ci się, nie przestraszyłeś mnie –
powiedziałem dumnie, unosząc głowę do góry, aby móc spojrzeć
na przyjaciela, który właśnie usiadł obok mnie.
- To niesprawiedliwe, kiedyś zawsze trząsłeś się ze strachu –
odparł z rozbawieniem, opierając swoje plecy o gruby pień drzewa.
Blondyn jak zwykle wyglądał pięknie, był moim ideałem.
W
odpowiedzi pokręciłem przecząco głową, próbując wyglądać
przekonywująco. Prawda była jednak taka, że Sehun zbyt dobrze mnie
znał, wiedział, kiedy próbowałem kłamać lub sprytnie
wymigać się od odpowiedzi. Było to uciążliwe, ale pokazywało,
jak bliscy sobie byliśmy.
- Na co masz dzisiaj ochotę? Spacer po Murze Chińskim? A może dla
odmiany spacer po królewskim ogrodzie? - zapytał, dusząc w sobie
śmiech. Dobrze wiedział, że to mnie niezmiernie denerwowało.
- To okropne, że życie księcia ogranicza się tylko do tak prostych
czynności – mruknąłem, przysuwając się bliżej do chłopaka. -
Choć raz chciałbym spróbować czegoś innego, całkiem nowego –
odrzekłem, starając wpaść na jakiś genialny pomysł, z którego
byłbym dumny. - Już wiem! - niemalże pisnąłem, uśmiechając się
szeroko. - Naucz mnie walczyć! - zadeklarowałem, patrząc prosto w
jego ciemne oczy.
- Dobrze wiesz, że nie mogę – odmówił, a ja westchnąłem ciężko.
- Przecież umiesz walczyć, znasz różne techniki, szkolą cię
przecież na żołnierza – odpowiedziałem cicho, wysuwając dolną
wargę do przodu.
- To nie o to chodzi – stwierdził, próbując załagodzić jakoś
sytuację. - Jesteś księciem, dosyć delikatnym, a do tego moim
przyjacielem. Masz całkiem inne obowiązki, a nauka sztuk walki
teraz nie jest najlepszym pomysłem, zwłaszcza pod moim nadzorem,
jestem beznadziejnym nauczycielem – dodał po chwili, kładąc
dłonie na moich policzkach i podciągając je do góry tak, by na
mojej twarzy zakwitł piękny, ale sztuczny uśmiech.
- Czasami chciałbym być taki sam jak ty, wiesz? - zapytałem
retorycznie, kładąc swoje dłonie na jego, tym sposobem zatrzymując
je na mej twarzy. - Miałbym większą swobodę, nie czułbym się
jak w więzieniu. Momentami mam dosyć tego pałacu, ale wytrzymuję
tu, a wiesz dlaczego? - Sehun pokręcił głową, na znak, że nie
bardzo wie dokąd zmierzam. - Bo to właśnie ty jesteś tak blisko
mnie. Każdego dnia nieświadomie pomagasz mi, sprawiasz, że chcę
żyć, to piękne, prawda?
Nie
mówił nic, tylko ze spokojem obserwował moją twarz. Wyglądał
nieco bezbronnie, ale uroczo.
- Dlatego dziękuję ci, Sehun. Za to, że jesteś, że mogę zawsze na
ciebie liczyć – szepnąłem, lekko pochylając się nad nim. - Ale
obiecaj mi coś, dobrze? - zadałem kolejne pytanie, a w odpowiedzi
usłyszałem potaknięcie. - Nie opuszczaj mnie, bądź przy mnie,
bądź dalej tą osobą, dla której rano wstaję, proszę –
mówiłem już drżącym, niespokojnym głosem, będąc bliski
płaczu.
Przez
chwilę nie patrzyłem w jego oczy, wstydziłem się swojego
zachowania, które mogło go spłoszyć. Byłem za bardzo
bezpośredni, w jakimś stopniu również nachalny. I jakże wielkie
było moje zdziwienie, kiedy poczułem na swoich ustach przelotny,
motyli pocałunek, który sprawił, że serce dwukrotnie
przyspieszyło swoje bicie. Przez tę krótką chwilę zdążyłem
poznać jego wargi. Były delikatne i miękkie jak pianka.
Niesamowite. Kolorem śmiało mogłem porównać je do dorodnych
malin, które wręcz uwielbiałem.
W
tamtym momencie liczyła się ta niezwykła, niepowtarzalna chwila.
Ja, Sehun, skryci za wysokimi, pnącymi się w górę drzewami
rosnącymi w ogrodzie. Byliśmy skąpani w miłości, zdani tylko i
wyłącznie na siebie. Splątani w uścisku, smakowaliśmy swoich ust
po raz kolejny.
Obiecałeś,
Sehun. Dotrzymaj obietnicy, już nie ma odwrotu.
*
Z dnia na dzień Sehun rozkochiwał mnie w sobie coraz
bardziej. Czasami wystarczyło tylko to, że jak zawsze przeszedł
tym mostkiem, zatrzymał się na parę chwil i ciepło uśmiechnął
się w moją stronę. Sama jego obecność była dla mnie
najważniejsza. Nie obchodziło mnie to, czy znajdował się na
drugim końcu pałacu, w ogrodzie, czy w mojej komnacie. Zawsze
czułem jego bliskość i miłość, która aż biła od niego.
Tamtego dnia towarzyszył mi. Stał spokojnie
wyprostowany jak struna tuż obok wyjścia na pałacowy taras. Z
uśmiechem wymalowanym na twarzy, czule wpatrywał się w moją
osobę, chcąc chociaż chwilę podtrzymać mnie na duchu.
Miałem okazję, by przyjrzeć się mu dokładniej niż
zazwyczaj. Najbardziej moją uwagę przykuwały oczy. Kształtem
przypominały migdały, a ich głębia nieraz potrafiła mnie
oczarować, podobnie jak kolor. Czasami, w słoneczne dni można było
dostrzec, jak jasne promyki słońca chowają się w ciemnych
tęczówkach chłopaka, nadając im złotawy pobłysk, który tylko
ja mogłem podziwiać. Byłem samolubny. Lekko przymrużone oczy
Sehuna przysłaniała miękka grzywka. Nigdy, tak do końca nie
potrafiłem odgadnąć
koloru jego włosów. Czasami wydawało mi się,
że przypominały kwiat wanilii, kiedy indziej znowu lilię wodną, a
późną nocą mógłbym przysiąc, że były jak środek orzecha
laskowego. Nie były bardzo krótkie, ani też długie. Raczej w sam
raz. Uwielbiałem, kiedy wiatr potrząsał nimi, a one z gracją
opadały na czoło i często na zarumienione policzki, na których
można było zauważyć długie cienie rzucane przez jego rzęsy.
Najpiękniej wyglądał, kiedy swoje pełne wargi wykrzywiał w
szczerym uśmiechu kierowanym tylko do mnie. Sehun był szczupły, ale
dobrze zbudowany, i mimo że młodszy o dwa lata, przewyższał mnie
prawie o pół głowy. Uważałem go za anioła, nie człowieka.
Wyczuł, że wpatruję się w niego. Uśmiechnął się
szeroko, marszcząc przy tym swoje brwi i zaciskając oczy w wąskie
linie. Wyglądał przy tym tak zabawnie, a zarazem uroczo i
niewinnie, że kąciki moich warg same poszybowały wysoko do góry.
- Wasza Wysokość, proszę jeszcze trochę wytrzymać –
poprosił mężczyzna ubrudzony każdym rodzajem i kolorem farbki
widniejących na jego palecie.
- Oczywiście – odparłem spokojnie, przywracając
swoją poprzednią minę.
Wytrzymam, póki on jest przy mnie.
Jeszcze kilka godzin później kurczowo zaciskałem dłoń
na jego nadgarstku i ciągnąłem przez ciemne korytarze pałacu,
chichocząc przy tym wesoło pod nosem. Starałem się być jak
najciszej, by nie zbudzić nikogo z rodziny, ani podwładnych, ale
dosyć słabo mi to szło. Mój wyśmienity humor utrzymywał się
praktycznie od samego ranka, co ostatnimi czasy zdarzało się
wyjątkowo rzadko. Z całej tej ekscytacji potykałem się o nieco
przydużą, złoto-brązową szatę, która jak na złość wpadała
wprost pod moje nogi.
W prawie pustym korytarzu słyszałem również drugi,
stłumiony śmiech mego towarzysza. Nie potrzebował wiele czasu, by
mnie wyprzedzić, a następnie zatrzymać i przygwoździć do zimnej
ściany, w efekcie wywołując mój zduszony, cichy jęk.
W ciągu kilku sekund, które zdawały się ciągnąć w
nieskończoność poczułem, jak jego ciepłe usta, które idealnie
kontrastowały z moim iście zimnym ciałem, spoczęły na mojej
odkrytej szyi. Muskał ją powoli, bez pośpiechu. Delikatność jego
pocałunków śmiało mogłem porównać do płatków róży, które
wolno gładziły moją skórę. Te aksamitne wargi sprawiały, że
czułem się, jakbym szybował, unosił się w całkiem innym
świecie. To one rozpalały moje pożądanie, które wcześniej cicho
we mnie drzemało.
Odchyliłem głowę na bok, by udostępnić mu większy
kawałek mojego ciała. Nieśmiało wplotłem dłonie w jego włosy,
które zgrabnie oplotły moje długie, zwinne palce. Zacisnąłem je
lekko, wbijając je w czubek jego głowy.
W
pewnej chwili jego ręce znalazły się wyjątkowo nisko. Podparł
nimi moje pośladki i uniósł ciało lekko w górę, przez co
stanąłem na palcach, by chociaż trochę mu pomóc. Uśmiechnąłem
się nieznacznie, kiedy oderwał się od mojej szyi i swój
przenikliwy wzrok nakierował na mnie. I tym razem jego oczy
prezentowały się niesamowicie. Odbijające się w nich smugi
księżyca wyglądały jak małe, drogocenne, rzadko spotykane
kryształki. Nie było mi dane podziwiać ich dłużej, gdyż z
zaciętością wpił się w me usta, które błagały o jego słodkie
pocałunki. Swym zwinnym językiem przejechał po mojej dolnej
wardze, powodując, iż z chęcią rozchyliłem usta, wpuszczając go
do środka.
Mógłbym przysiąc, że czułem, jak podczas pocałunku
się uśmiecha. Zawsze rozpoznałbym to. Był szczęśliwy.
Swoje dłonie z jego głowy przeniosłem na szyję
chłopaka, a następnie zjechałem nimi na zakryty bordową szatą
tors młodszego. Nawet pod tak grubym materiałem byłem w stanie
poczuć jego wypracowane mięśnie, przez które nie mogłem nazwać
go już dzieckiem. Był mężczyzną.
Jęknąłem w jego usta, kiedy jedna z jego dłoni
zacieśniła się na moim pośladku. Sehun nie spieszył się z
niczym, uwielbiałem to w nim. Powoli, stopniowo, swymi pełnymi
wargami doprowadzał mnie do istnego szaleństwa. Z trudem
powstrzymywałem kolejne jęki, które chciały wypłynąć z moich
ust.
Niedługą chwilę potem słyszałem kroki. Były dosyć
donośne i echem odbijały się o ściany korytarza, w którym
znajdowaliśmy się. Przestraszony odepchnąłem nieznacznie chłopaka
i ponownie złapałem jego dłoń, następnie splotłem nasze palce.
- Ktoś tutaj idzie – szepnąłem lekko dyszącym
głosem, po czym wychyliłem się zza kolumny. Człowiekiem, który
śmiał zakłócić tę chwilę okazał się doradca mego ojca,
któremu narażać się nie chciałem. - Chodź – poleciłem,
ciągnąc go za rękę w przeciwną stronę, tym sposobem oddalając
się od mężczyzny. Jak burza przedostaliśmy się przez korytarz i
w końcu wpadliśmy do mojego pokoju, nadal śmiejąc się cicho.
- Było blisko – stwierdził, idąc do przodu. Zmusił
mnie tym, bym cofnął się kilka kroków do tyłu. Przez ciemność
panującą w pomieszczeniu nie zauważyłem progu mojego łoża, na
które po chwili runąłem, ciągnąc za sobą młodszego. Wylądował
nade mną. Jego ręce znalazły się po obu stronach mojej głowy, a
jedna z nóg pomiędzy moimi. Otarł się nią o moje krocze, które
coraz bardziej prosiło się o uwagę. Jęknąłem przeciągle.
Bezradnie uniosłem głowę do góry i ponownie
ucałowałem zachłannie jego spierzchnięte usta, wykrzywione w
pięknym uśmiechu. Cieszyłem się, że zaryzykował, że nie bał
się próbować czegoś zupełnie nowego, w oczach innych złego,
jednak nie w moich.
Prawą dłonią odchylił kawałek mojej szaty, którą
wkrótce zsunął z moich ramion oraz torsu. Przez moment czułem
lekki chłód wlatujący z zewnątrz, ale i tak, po chwili zastąpiło
go przyjemne ciepło bijące od ciała mojego kochanka.
Nie potrafiłem dłużej wytrzymać. Złapałem za poły
jego odzienia i jednym, szybkim ruchem pozbawiłem Sehuna nakrycia.
Jego ciało bez tych wszystkich szat zdało być
się jeszcze bardziej
perfekcyjne niż dotąd myślałem. Mimo ciemności rozlewającej się
wokół nas, widziałem jego idealnie wyrzeźbiony tors, który
prezentował się niesamowicie, niczym kamienny posąg jednego z
greckich bogów, choć przewyższałby go urodą o stokroć.
Chłonąłem go całego, będąc powoli na skraju. Doprowadzał do
stanu, w którym traciłem oddech i nie potrafiłem na go nowo
zaczerpnąć. Niemal dusiłem się tą miłością, która już od
dawna trzymała mnie w swoich sidłach.
Obserwowałem jego skupioną twarz, na której malowało
się zadowolenie przeplecione z pożądaniem oraz miłością.
Zarzuciłem ręce na jego barki, następnie sunąłem nimi po
aksamitnej skórze chłopaka. Opuszkami wyczułem, jak delikatnie
drży, zapewne z podniecenia, co zachęciło mnie jeszcze bardziej.
Dłońmi zahaczyłem o lekko wystające łopatki blondyna, a
następnie zgiąłem palce i wbiłem paznokcie w jego gładkie plecy,
kiedy poczułem, jak wgryza się w moją odsłoniętą, powoli mokrą
od potu szyję. To wystarczyło, bym wygiął swoje plecy w łuk i
przyciągnął Sehuna jeszcze bliżej siebie, w efekcie przylegając
do niego całym swoim ciałem.
- Kochaj mnie, Sehunnie – szepnąłem wprost do jego
ucha, choć miałem wrażenie, że nie będzie w stanie usłyszeć
mojego cichego głosu. Oderwał się na chwilę ode mnie, następnie z
czułością spojrzał na moją twarz i rozczochrane na wszystkie
strony jasne włosy.
- Jesteś taki piękny, Lulu – sapnął w odpowiedzi,
zasłaniając oczy kurtyną powiek.
Nawet nie wiem kiedy pozbawiłem go w całości
odzienia, a on mojego. Niespiesznie badałem kruchą fakturę, jaką
okazała się być jego nieskazitelna, gorąca i nieco mokra już
skóra. Przyłożyłem zaciśnięte usta do obojczyka Sehuna i
wzmocniłem uścisk dłoni na jego plecach, kiedy nieznacznie uniósł
me biodra do góry i z gracją nabił się na nie. Zacisnąłem mocno
wargi w wąską linie, próbując stłumić okrzyk bólu pomieszanego
z falą niecodziennej przyjemności, która jednak górowała nad
początkowym, nieprzyjemnym uczuciem, teraz ginącym i malejącym.
Sehun zaprzestał ruchów. Zastygł w jednej pozycji,
zapewne chcąc mnie oraz siebie przyzwyczaić do nowej sytuacji.
Przesunąłem dłoń i zatrzymałem ją na policzku blondyna, słabo
się uśmiechając. Chciałem pokazać mu, że wszystko w porządku,
że może kontynuować, że jestem spragniony jego ciała.
Niespokojnie poruszyłem biodrami, nabijając się bardziej na jego
męskość.
- Jestem twój – rzekłem, nadal szepcząc.
Widziałem mały uśmiech przenikający przez jego
twarz, która skąpana była blaskiem księżyca wpadającego przez
jedno z wielu okien znajdujących się w komnacie. Oblany tym bladym
światłem wyglądał jeszcze bardziej nierealnie niż kiedykolwiek
wcześniej. Był aniołem stworzonym specjalnie dla mnie, następnie
zesłanym z niebios wprost w me wyciągnięte ramiona.
W końcu poczułem, jak otrząsnął się i zaczął
poruszać. Na początku jego biodra delikatnie kołysały się w
przód i w tył, sprawiając, że przestałem myśleć. Nie
potrafiłem skupić się na niczym innym niż na przyjemności, którą
dawał mi Sehun. Jego dłonie powoli sunęły się po moich bokach w
górę, tworząc przy tym swoją własną ścieżkę po mym brzuchu,
jak i torsie. Pięły się powoli, zahaczając o moje twarde sutki,
drażniąc je.
- Sehun, agggh – jęknąłem bezwstydnie, przyciskając
swoje biodra do blondyna, którego ruchy stały się płynniejsze i
bardziej zdecydowane. Nadał nam swój własny rytm, sprawiając, iż
przymknąłem zasłonięte mgiełką podniecenia oczy i bez
opamiętania, mocniej wbiłem paznokcie w jego plecy, które z
sekundy na sekundę coraz bardziej kaleczyłem. Wydawało mi się,
że wcale nie czuł tego bólu, bo myślami krążył całkiem w
innym świecie.
Schylił się i otarł lekko swoim nosem o mój, po czym
po raz kolejny tamtej nocy wpił się w moje usta, zapewne, aby
stłumić nasze jęki.
Czułem, jak przepełniał mnie całego, sprawia, że
tracę zmysły, a wszystko naokoło wiruje. Jego usta, podobnie jak
ręce były wszędzie. Obsypywały mnie pieszczotami i czułościami,
jakich wcześniej nigdy nie zaznałem.
Później jego ruchy były jeszcze bardziej intensywne i
mocne. Z wdziękiem uderzał o mój czuły punkt, a ja jęczałem
coraz głośniej, zagłuszając jego własne posapywania. Wiedziałem,
że muszę być ciszej, by nie usłyszał nikt z mieszkańców
pałacu, jednak podniecenie górowało, nie pozwalając mi na
racjonalne myślenie.
Tamtej nocy jęknąłem najgłośniej wtedy, kiedy po
raz ostatni uderzył o moją prostatę, a następnie osiągnął
szczyt orgazmu i rozlał się w moim wnętrzu. Doszedłem razem z
nim, udowadniając, jak bardzo potrafi zawładnąć moim ciałem, że
w tym momencie to nie ja byłem władcą, a on.
Później leżeliśmy cali mokrzy od potu, spleceni w
ciasnym uścisku. Ja z zamkniętymi oczami wsłuchiwałem się w jego
melodyjny, spokojny głos. Nucił nieznaną mi kołysankę, która
była ukojeniem, sprawiała, iż stawałem się najszczęśliwszym
człowiekiem na całej ziemi. Jedna z jego dłoni gładziła me
wilgotne włosy, natomiast druga spoczywała nieruchomo pod moją
szyją. Pragnąłem, by ta chwila ciągnęła się w nieskończoność.
Było mi tak dobrze.
*
Następnego ranka polecił, bym udał się do Wu Fana i
pożyczył od niego szaty. Cóż, chłopak był ode mnie znacznie
większy, ale znalazł swoje stare odzienie, które idealnie
pasowało. Nie miałem pojęcia co knuł Sehun, ale ufałem mu.
Wiedziałem, że szykuje coś wyjątkowego.
Udałem się do umówionego wcześniej miejsca, czyli
tego samego ogrodu, w którym przeżyliśmy swój pierwszy pocałunek.
Nadal nie mogłem wymazać go z pamięci. Uśmiechałem się za
każdym razem, kiedy wspominałem to wydarzenie. Zdałem sobie
sprawę z tego, że całkowicie uzależniłem się od mojego małego
żołnierza. To właśnie on był osobą, którą śmiało mogłem
nazwać jedyną i najważniejszą w moim życiu. Byłem pewien tego,
że bez niego nie mogłem normalnie egzystować, ponieważ tylko dla
niego miałem ochotę żyć.
Odetchnąłem z ulgą, kiedy dotarłem na miejsce i
zastałem go wśród tych wszystkich, kolorowych kwiatów, które
oplatały jego ciało. Uśmiechał się szeroko ciesząc się, że
mnie widzi. Odwzajemniłem jego gest i złapałem za wyciągniętą
ku mnie rękę.
- Co planujesz? - zapytałem, wciąż będąc ciekawym
pomysłu blondyna.
On jednak pokręcił głową, utwierdzając mnie w
przekonaniu, że nic mi nie powie i pociągnął mnie za sobą.
Biegliśmy szybko, tuż obok sztucznego jeziorka i tych wszystkich
rzeźb złotych smoków, za którymi mogliśmy się skryć przed
czujnymi oczyma strażników. Zatrzymaliśmy się dopiero przed
wysokim murem obrośniętym gęstą warstwą okazałych liści.
- Jak ty chcesz przez to przejść? - zapytałem,
unosząc brew ku górze.
Ściana, która miała za zadanie oddzielać pałac
mojego ojca od całej reszty świata, przed którym od zawsze mnie
chroniono, była dosyć masywna, budowana rękami większości
niewolników, jakich skrywały niegdyś lochy.
Sehun schylił się lekko i podniósł kęp liści,
które wydały z siebie charakterystyczny dźwięk. Widziałem, że
były ciężkie. Jego ręce delikatnie drżały, ale mimo to
uśmiechał się lekko i wskazał wzrokiem nieduże przejście w
murze. Zdziwiłem się, a na znak tego rozchyliłem usta i
zmarszczyłem nieco nos.
- Skąd to się tu wzięło? - zadałem kolejne pytanie.
W pałacu mieszkałem od urodzenia, prawie nigdy nie
opuszczałem jego murów. Odkąd pamiętam, często wybierałem się
na spacery po wielkich ogrodach, ale nigdy nie widziałem, by któraś
z bram była uszkodzona.
- Luhan, proszę cię, pospiesz się przejdź przez nią
– poprosił, nawet nie zwracając uwagi na moje wcześniejsze
słowa.
Westchnąłem cicho i przeszedłem przez otwór, ledwo
się w nim miesząc. Po drugiej stronie rozciągało się niemałe
urwisko i zalesione tereny, dlatego musiałem przytrzymać
się, by nie spaść. Sehun po chwili dołączył do mnie.
- Jesteś gotowy, by zwiedzić Chiny? - W tamtym
momencie jego głos był dla mnie ukojeniem. Taki delikatny,
dźwięczny i melodyjny. Kochałem go.
Skinąłem głową, a on nie czekając chwycił mnie w
pośpiechu za zimną dłoń i pociągnął w stronę wąskiej
ścieżki, mającej zaprowadzić nas na dół, w stronę miasta. Z
sekundy na sekundę przyspieszał tempa, a ja nieprzyzwyczajony do
biegu ledwo zipałem. Chyba słyszał mój nierówny oddech, bo śmiał
się cicho pod nosem. Lubiłem, kiedy był wesoły.
Niedługo później kroczyliśmy ramię w ramię przez
zatłoczone uliczki, pełne mieszkańców. Co chwilę, wokół nas
biegały jakieś dzieci, zapewne korzystając z ciepłych dni.
Patrząc na nie, byłem w stanie zauważyć jak wiele straciłem w
dzieciństwie. Od najmłodszych lat praktycznie jedyną czynnością
jaką wykonywałem, było samotne przebywanie w mojej komnacie i
obserwowanie wszystkiego dookoła, ewentualnie spacery, podczas
których również nie miałem nikogo do towarzystwa. Dopiero, kiedy
ukończyłem osiem lat, pojawił się Wu Fan. Na początku odwiedzał
mnie rzadko, dlatego też nie wniósł wielu zmian do mego życia.
Tak naprawdę pierwszą osobą, która uratowała mnie od całkowitego
zatonięcia wśród samotności, był nie kto inny, jak Oh Sehun.
Teraz jestem mu niesamowicie wdzięczny, bo gdyby nie on,
prawdopodobnie nadal byłoby tak, jak przed kilkunastoma laty.
Miasteczko z bliska było jeszcze piękniejsze, niż
widoczne z okien pałacu. Teraz mogłem podziwiać wszystkie detale
charakterystycznych domków, uśmiechniętych, miłych ludzi i wolno
biegające zwierzęta. Czułem się jakbym właśnie co uciekł z
piekła i trafił do odległego, niedostępnego dla mnie raju.
- Dziękuję – powiedziałem do chłopaka idącego
obok mnie. Ten podniósł swoje spojrzenie na moją osobę i
uśmiechnął się ciepło.
- Przecież to nic takiego – odparł, przybliżając
się. - Luhan – mruknął cicho po chwili, a ja już wiedziałem,
że szykuje się coś niedobrego. - Myślisz, że my dobrze robimy?
- Nie rozumiem.
- Nasz związek – westchnął, spuszczając głowę. -
W końcu ty jesteś księciem Chin, a ja jedynie żołnierzem, który
w każdej chwili może odejść. To zbyt ryzykowne.
- Jeżeli chcesz mnie teraz zostawić, po tym wszystkim,
to nawet nie kończ – warknąłem, zaciskając dłonie w pięści.
- Ta decyzja należy tylko i wyłącznie do ciebie,
Luhan. Nie chcę tego, ale myślę, że nie ma innego wyjścia. Od
samego początku byliśmy skazani na porażkę.
Przystanąłem, nie wierząc w jego słowa. To nie był
mój Sehun, ten wesoły, kochający i jedyny w swoim rodzaju. Miałem
wrażenie, że przede mną stoi jakaś marna jego kopia.
- Przepraszam, Wasza Wysokość – powiedział,
kłaniając się nisko.
Obróciłem się tyłem, by nie mógł zobaczyć moich
łez, które stopniowo spływały po bladych policzkach. Nie czekając
na niego, ruszyłem w drogę powrotną do piekła.
*
- Rozchmurz się – zaproponował Wu Fan siedzący
naprzeciw mnie.
W ręku trzymał jakąś grubą książkę, której
tytułu nie znałem. Czytał ją wcześniej, ale teraz najwyraźniej
chciał ze mną porozmawiać. Nie podobało mi się to, nie chciałem,
by ktokolwiek przebywał ze mną, musiałem pomyśleć, sam, ale Wu
Fan najwyraźniej w świecie nie chciał mnie tego dnia opuścić.
- Nie mam zamiaru – odpowiedziałem zły, nawet nie
obrzucając go spojrzeniem.
Usłyszałem, jak chłopak podnosi się z miejsca, a
następnie siada obok mnie.
- Mógłbyś chociaż powiedzieć o co chodzi. Wtedy
postarałbym się ci pomóc. Pewnie ten problem można rozwiązać,
zresztą jak każdy inny – odpowiedział mi, nie zważając nawet
na to, jak bardzo w tamtym momencie miałem ochotę go udusić za
zakłócanie mojego spokoju.
- On nigdy nie zachowywał się tak – wyrzuciłem w
końcu, wcale nie czując się lepiej. - Kochał mnie, kilka godzin
później zostawił.
- Musiał mieć ku temu jakiś ważny powód. Nie
pomyślałeś o tym? - zapytał, a ja pokręciłem przecząco głową.
- A jeśli przestał mnie kochać?
- To niemożliwe, Luhan. Byłeś dla niego najważniejszą
osobą, odkąd tylko pojawił się w tym pałacu. Taka logika jest
niedorzeczna – stwierdził, opierając się plecami o ścianę.-
Czy ktokolwiek, oprócz was i mnie, wiedział o was? - zadał
pytanie, zmuszając mnie, bym cofnął się pamięcią do kilku nocy
wstecz. Niemal nie pisnąłem, kiedy zdałem sobie sprawę z tego,
że ktoś wtedy mógł nas jednak zauważyć.
- Doradca mojego ojca... Nie jestem pewien, ale chyba
widział nas – jęknąłem żałośnie, wbijając koniuszki palców w
drewniane obramowanie niewygodnej sofy.
- To wyjaśniałoby, dlaczego tak wcześnie odsyłają
Sehuna – odparł Wu Fan, odkładając książkę, która wcześniej
znajdowała się w jego dłoniach.
- O czym ty mówisz? Gdzie? - niemalże krzyknąłem,
gwałtownie wstając z miejsca.
- Na wojnę. Nic o tym nie wiedziałeś? Kilka dni temu
wyszedł taki rozkaz. Brakuje ludzi, zbyt szybko giną, dlatego
wysyłane są kolejne armie.
Nie mogłem już tego słuchać. W głowie coraz
bardziej huczało mi od nadmiaru informacji, oczy stawiały się
mokre od łez, a ciało delikatnie trzęsło się ze strachu. Nie
mogłem opanować tych odruchów, byłem bezsilny.
- Ile mam czasu? - zapytałem, tracąc już i tak
łamiący się głos.
- Niewiele, ale jeśli się pospieszysz, to zdążysz -
poinformował mnie.
Nie jestem pewien, ale słyszałem, jak mówił coś
jeszcze, jednak nie potrafiłem się zatrzymać. Biegłem przez
korytarze, wymijając wszystkich ludzi, którzy kłaniali się nisko,
kiedy tylko mnie widzieli. Nie zwracałem na nich uwagi, nie mogłem
nawet ich zobaczyć. Kontury ich postaci były zamazane przez moje
łzy. Oczy coraz bardziej piekły, ale nie zważałem na to. W tamtej
chwili ważny był tylko Sehun.
Nawet nie wiem, kiedy znalazłam się po drugiej stronie
muru, a następnie w miasteczku. Słyszałem szepty zdziwionych
ludzi, którzy dopiero teraz widzieli we mnie księcia,
przystrojonego w drogie szaty. Nie zatrzymywali mnie, jedynie
rozmawiali między sobą i kłaniali się. Byłem im wdzięczny, że
nie próbowali mi przeszkodzić. Od tego czy zdążę, zależało całe
moje życie.
Kiedy w końcu dotarłem na port, przywitało mnie
niemałe zamieszanie. Nie byłbym w stanie nawet policzyć, ile
zgromadziło się osób. Większość z nich, podobnie jak ja, tonęła
w łzach, zapewne tracili bliskich, którzy zmuszeni byli na
uczestniczenie w wojnie.
Okazało się, że najtrudniejszym wyzwaniem było
przedarcie się przez tłum ludzi ciasno splecionych ze sobą.
Otarłem oczy, by polepszyć widoczność, a następnie ruszyłem na
przód pewnym, zdecydowanym krokiem. Niektórzy usuwali się z drogi,
bym mógł bez problemu przejść, po raz kolejny dziękowałem w
myślach za dobroć ludzi.
Gdy będąc już na samym przodzie, podniosłem mokrą
od łez głowę, spostrzegłem go. Stał skulony tuż obok wejścia
na statek. Nie obserwował tych wszystkich ludzi, ponieważ jego
głowa była spuszczona, podobnie jak wzrok, który zapewne śledził
drewnianą podłogę. Wyglądał tak niesamowicie krucho, jakby zaraz
miał się rozpaść. Niczym porcelanowa lalka, z której uchodzi
życie. W tamtym momencie w końcu zdałem sobie sprawę z tego, że
nigdy nie chciał ode mnie odejść. Był do tego zmuszony, a nie
mógł sprzeciwić się rozkazom, tylko dlatego, by chronić mnie.
Zagryzłem mocno dolną wargę i bez namysłu wskoczyłem
na niewielką, prostą deskę, pełniącą funkcję mostku, dzięki
której po chwili znajdowałem się na pokładzie. Tu było jeszcze
ciaśniej niż na ziemi, ale zniosłem to dla niego. Bez problemu
odszukałem wzrokiem Sehuna. Wyróżniał się na tle innych
żołnierzy. Był najmłodszy i najbardziej delikatny.
Uśmiechnąłem się blado i podbiegłem do niczego
nieświadomego chłopaka. Dopiero kiedy otoczyłem jego ciało
ramionami, ten ocknął się i roztrzęsiony wtulił się we mnie.
- Lulu – szepnął wprost w moje ucho i oderwał na
chwilę, by złapać mnie za zgrzane policzki i nakierować mój
wzrok na niego. - Dlaczego?
- To nie była twoja decyzja, zbyt łatwo dałem się
omotać słowom – stwierdziłem, patrząc w jego tęczówki. - Tak
bardzo nie chcę, abyś odpływał – wyjąkałem, czując, jak
ponownie łzy zaczynają cieknąć z moich oczu.
Wyczuł, że szybko nie odpuszczę. Delikatnie zbliżył
swoją głowę do mojej i ucałował me wargi, które nadal prosiły
o więcej. W tamtym momencie nie obchodziło mnie, że praktycznie
każdy mieszkaniec może to zobaczyć, ważny był tylko chłopak
stojący przede mną.
- Nie zostawiaj mnie – wychrypiałem, zaciskając
palce na jego szacie. - Tak bardzo boję się samotności.
Milczał. Wiedziałem jak mu ciężko, jak bardzo nie
chce odchodzić.
- Luhan – szepnął, kciukiem gładząc mój policzek.
- Teraz nic nie mogę zrobić – powiedział słabo. On również
płakał. - Ale wrócę, obiecuję. Nim się spostrzeżesz, będę z
powrotem.
Dopiero wtedy uśmiechnąłem się lekko.
- Wierzę, że mnie nie zawiedziesz – odparłem, po
raz kolejny muskając jego wargi. - Kocham cię, Hunnie.
- Ja ciebie również, Lulu. Nawet nie zdajesz sobie
sprawy, jak bardzo.
*
Ubiegłego wieczoru wróciły ostatnie statki z
pozostałościami armii, która przetrwała wygraną wojnę.
Codziennie wymykałem się z pałacu i chodziłem na port, by móc
przywitać Sehuna po prawie dwóch latach rozłąki. Byłem
szczęśliwy, bo wciąż trwałem w nadziei, że w końcu wysiądzie
ze statku i ujrzę go, by później już nigdy więcej go nie
opuszczać. Nigdy nie wysiadł, ale mimo to nie straciłem tej
nadziei po dzień dzisiejszy. Obiecał, dlatego wiem, że wróci.'
*
Zgiąłem nieco zdrętwiała rękę, na której
wcześniej trzymałem głowę, by nie uderzyć nią o ławkę. Moje
zmęczone oczy powoli uchyliły się, kiedy poczułem, jak ktoś
stuka mnie w ramię. Nieprzyjemna pobudka, nienawidziłem, kiedy
budziłem się nie z własnej, dobrowolnej woli.
- Widzę, że musiałeś być bardzo zmęczony, bo
przespałeś aż całe dwie moje lekcje i długą przerwę. A może
moje wykłady cię nudzą? - usłyszałem nad sobą skrzeczący głos
nauczycielki, której już teraz miałem dość.
Przybrałem uśmiechnięty wyraz twarzy i zwróciłem
się ku kobiecie, która niezadowolona stała obok mojej ławki i
patrzyła na moją osobę swoim nienawistnym wzrokiem.
- Ależ oczywiście, że nie – odpowiedziałem,
starając się nie wydrapać tych jej świdrujących, wnerwiających
oczek. - To przez to, że bardzo źle się dzisiaj czuję, chyba
zaraz się zwolnię.
- O to bardzo dobrze, Luhan. Będziesz miał więcej
czasu na napisanie wypracowania opartego na bieżącej lekturze, na
sześć tysięcy słów, na poniedziałek – zakomunikowała,
zwyczajnie dumna ze swojego iście beznadziejnego pomysłu.
Nagle jej przeszywające mnie na wskroś, ciemne oczyska
poszybowały w górę na kogoś, kto właśnie stanął w u progu
naszej klasy. Uśmiechnęła się firmowo, jakby wyćwiczyła to do
perfekcji i opuściła miejsce swojego spoczynku, uwalniając mnie
wreszcie ze swoich szponów.
Spojrzałem na Tao, który wzruszył tylko ramionami i
wrócił do rysowania smoka w swoim zeszycie. Z nim nigdy nie można
dojść do słowa.
Warknąłem cicho, unosząc głowę i spoglądając na
nową osobę, która tak jak ja, będzie musiała użerać się z tą
Feng Xin. Już współczułem.
Zdziwiony zmrużyłem oczy, nie bardzo dowierzając
temu, co widzę. Przede mną stał chłopak z brązowym plecakiem w
ręku. Tkwił w bezruchu, a jego ciepły wzrok skupiony był na
mojej osobie. Rozpoznałem w nim osobę, która grała główną
rolę w moim jakże realnym śnie.
Spiąłem lekko mięśnie, kiedy w końcu ruszył z
miejsca i podszedł bliżej mnie, by w końcu usiąść ławkę
dalej. Położył swój pakunek na drewnianym blacie, po czym obrócił
się przodem do mnie. Wyglądał tak realnie i niesamowicie
przystojnie.
Nie wiedziałem, czy to tylko gra światła, czy
naprawdę jego tęczówki mają swój naturalny, złotawy pobłysk.
Duże oczy przykrywało kilka kosmyków niesfornych włosów
rozwianych przez wiatr, ale dzięki temu wyglądał jeszcze bardziej
cudownie.
W pewnym momencie uśmiechnął się czule w moją
stronę i przemówił. - Przecież obiecałem ci, że wrócę.
Szczerze, to z trudem zabralam sie do tego one shota, jakos tytul mnie troche zniechecil, bo myslalam, ze to bd jakis super slodki fluff. Jednak juz po pierwszych paru zdaniach wiedzialam, ze moje uprzedzenia byly glupie i nietrafne^.- Historia bardzo ciekawa i wciagajaca~ Strasznie podoba mi sie ten one shot! <3
OdpowiedzUsuńZycze weny przy kolejnych ff^^
Hwaiting~
Ołmaj, tag bardzo płaczę ;-; Jakie to było piękne, o Jezu~ <3 I z końcówki wynika, że tak, jak zakładałam, Lulu i Hunnie spotkali się w kolejnym życiu *^* Kja, jakie to było piękne, o matko <3 Scena seksu mistrzowska. Ogólnie wszystko mistrzowskie.
OdpowiedzUsuńChcę sequel *^*
Śliczne. Doprowadziłaś mnie do łez. ;-;
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne :)
Tak się wciągnęłam, że przeczytam te wszystkie one shoty z Hunhanem *.* a może nawet nie tylko z nimi, jednak przyznam, że to moi ulubieńcy<3 Yaaay, jakie miłe zaskoczenie, że Oh jednak wrócił i ten sen, omfgsdsa. Już mi się wydawało, że Lulu zostanie sam, a Sehun zginął.. ale na szczęście(bo już drugiej ich rozłąki bym nie wytrzymała) wszystko skończyło się tak, jak powinno! :D
OdpowiedzUsuńJeny. Jestem pod wrażeniem jak piszesz i to jak przekazujesz uczucia poprzez tekst..
OdpowiedzUsuńCzułam się jakbym tam była obok Lu, Huna i razem z nimi to wszystko przeżywała.
Zastanawiałam się 3/4 fika czy czasem ten nowy uczeń to nie Hun, a tu proszę. Jednak miałam rację. I jeszcze obojętny Tao rysujący swoje smoki w zeszycie xDD
Co do ostatniej sceny, to... aaaaaa!! Nie masz zielonego pojęcia jakiego banana mam na twarzy :P
Ten shot jest za każdym przeczytaniem tak samo niesamowity. ;;;; <3
OdpowiedzUsuńjesu... brak słów <3 Genialne *-*
OdpowiedzUsuńi tak jak Momo jestem za sequel :3
Pozdrawiam i życzę weny,
Nottek.
Po raz pierwszy w życiu tak poruszył mnie one shot..
OdpowiedzUsuńPrzeżywałam razem z Luhanem...nie wierze, wzbudziłaś we mnie tyle emocji. WOW
Niesamowite.
Mogłabym Ci słodzić w nieskończoność. :D
Na początku jakoś omijałam to opowiadanie przez tytuł, jakoś mnie zniechęcał ale to jest najlepszy fanfic jaki w życiu czytałam WOW *klaszcze*
OdpowiedzUsuńO jesu ;-; Niemal się rozpłakałam, omo ><
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie motywy, ze średniowieczem, z tak pięknie opisaną miłością, to wszystko, omo ><"
I to zakończenie, niemal aż pisnęłam z wrażenia x'D
Bardzo chciałabym przeczytać coś jeszcze związanego z tym, ale wiem, że to pewnie nie byłoby to samo ;-; Choć wierzę, iż jesteś w stanie napisać coś tak samo dobrego, a nawet lepszego..
Nie bądź zła, że czytam u Ciebie ff, zamiast kończyć HunHana, pls ;w;
Weny życzę i miłego dnia ~
~DiDi
OMO~ Wielbię to opowiadanie bardzo mocno! <3
OdpowiedzUsuńSam pomysł jest iście genialny. Poza tym jak dla wszystko świetnie opisane...
Przeczytałam duuuuuuuuużo opowiadań, tyle, że nawet nie zliczę, ale to chyba będzie moim ulubionym! Już dodałam nawet stronkę do zakładek, bo pewnie nie raz do niego wrócę. ^^
A koniec? No aż się popłakałam!
CUDNE!!! <3 <3 <3
Jesteś moim miszczem! <3
Nie wiem jak to skomentować ;_; Jest świetne !!!!<3
OdpowiedzUsuńNajlepsze chyba do tej pory co czytałam <3 <3<3
dziękuje i proszę może o jakiś bonusik do tej historii <3
ŁAŁ MATKO :d Świetne to było <3
OdpowiedzUsuńKiedy squel? :")
OdpowiedzUsuń*.* pierwszy one shot który mnie tak bardzo poruszył.... Płacze
OdpowiedzUsuńKocham twojego bloga !!♥ .
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJejku, jakie to było kochane~ Na początku nudziła mnie troszkę tematyka, ale z czasem umieszczenie ich stulecia wcześniej okazało się mega ciekawe! No i końcówka była przewidywalna, a mimo to niesamowicie chwytała za serduszko! ♡
OdpowiedzUsuńyehetasshole.blogspot.com
Na początku jak zaczęłam czytać to myślę sobie: "Skoro to jest fluff, to jak Luhan dotrze do szkoły, to do jego klasy dołączy Sehun i usiądzie niedaleko niego i będą się poznawać, przebywać ze sobą, chodzić na randki, itp. itd. jak to zwykle bywa. Będzie zalatywać kiczem i przewidywalnością jak w innych opowiadaniach tego typu, jakie dotąd czytałam." No ale dobra czytam dalej. Luhan zasypia i jest opisany sen. Moje wewnętrzne przemyślenia: "Mamy sen, w którym pewnie z przyczyn nadnaturalnych, dziwnym zbiegiem okoliczności przyśni mu się Sehun. Gdy Luhan się obudzi to ich spojrzenia się spotkają. Sen powinien mieć długość nie więcej niż 3 strony A4, no to jak poczytam jeszcze kawałek i mi się nie spodoba to rzucę to w diabły i poszukam jakiegoś angsta." Czytam sobie dalej czytam i nie widzę końca tego snu. Gdy już traciłam nadzieję, nagle mnie olśniło i pukam się w głowę: " Ej, chwila tutaj nie chodzi o to co do tej pory myślałam! Dopiero teraz zaczyna nabierać sensu i swej wspaniałości!" Przewijam do góry i czytam od początku ten sen, bo do tej pory czytałam pobieżnie i nie do końca byłam zorientowana w temacie. Jeny... jak mogłam oceniać to z góry! Gdybym się w porę nie skapnęła, to mogłam bym zrezygnować z tak świetnego HunHana! To niewybaczalne! No ale dosyć o tym. To było naprawdę NIESAMOWITE. Po prostu WOW! Szkoda że wcześniej nie trafiłam na Twój blog ;-; Jak zwykle i jak zawsze było to za krótkie jak dla mnie ;> To co dobre niestety się zawsze szybko kończy... Od czasu do czasu fajnie przeczytać coś ze szczęśliwym zakończeniem. To prawdopodobnie najlepszy fluff jaki czytałam. Szkoda tylko, że z przerwami bo ciągle ktoś mnie odrywał:( Byłoby świetnie gdyby był do tego jakiś bonus^^ Masz dziewczyno talent (zwłaszcza do HunHanów, ale to może tylko moje zdanie ze względu na to że to mój ulubiony paring ;D), więc ukazuj go jak najwięcej w swych dziełach. Jestem bardzo zadowolona i wygląda na to, że jednak jestem wstanie polubić fluffy heh...
OdpowiedzUsuńŁoo, jakie to słodkie <3 Szczególnie jak Sehun wrócił dopiero poza snem ^^
OdpowiedzUsuń<3