sobota, 22 czerwca 2013

Danse Macabre

Bohaterowie: Kim Jongin, Xiao Luhan, Kim Jonghyun, Kim Kibum, Park Bom, Oh Sehun, Onew, Myungsoo, Lee Chaerin oraz inni.
Pairing: LuKai oraz śladowe ilości JongKey oraz KaiBom.
Gatunek: AU, Supernatural
Ostrzeżenia: Mocna dawka scen fantastycznych.
Ilość stron: 19
Opis: Luhan ma wypadek. Jedna chwila i Kai traci prawie wszystko co ma - swoją miłość. Mija miesiąc, a Xiao nie wybudza się ze śpiączki. Kiedy Jongin traci całkowitą nadzieję na odzyskanie tego wesołego, słodkiego Luhana, dostaje pewną propozycje od samej śmierci. Ma wykonać kilka zadań i udowodnić, że prawdziwa miłość istnieje, a w zamian dostanie duszę ukochanego.




Kim Jongin siedział na niewygodnym, szpitalnym krześle, które przy każdym jego ruchu nieprzyjemnie skrzypiało. Beznamiętnie wpatrywał się w okno, za którym szalała zamieć. Silny, zimny wiatr porywał postrzępionymi drzewami, które już od pewnego czasu były pozbawione liści. Raz po raz ich długie gałęzie uderzały o mokrą od deszczu szybę, wydając przy tym nieprzyjemny dźwięk.
Kai zacisnął mocno dłoń Luhana w swojej. Martwił się o niego. Lekarze dawali mu góra tydzień życia, twierdzili, że nie ma już szans na wybudzenie się ze śpiączki. Wypadek samochodowy, który przeszedł, był poważny. Cud, że w ogóle go przetrwał, ale nowoczesna, specjalistyczna aparatura od ponad trzydziestu siedmiu dni trzymała go przy życiu. Wydawał z siebie nieprzyjemne pikanie, którego Kim już nie potrafił znieść.
Codziennie było tak samo, bez zmian. Każda godzina niczym nie różniła się od poprzedniej, tak, jakby na zawsze miało tak pozostać, tak jakby Luhan miał się nigdy nie wybudzić z głębokiego snu, pozostawiając swoje przenikliwe kakaowe tęczówki pod powiekami, równocześnie nie pozwalając ich zobaczyć Jonginowi. Lulu był taką perełką w ich paczce, pełną energii, optymizmu i wielkiego entuzjazmu, którym zarażał wszystkich dookoła. Nie było takiego dnia, w którym Luhan tracił uśmiech, był zbyt wesoły. I nagle nastał ten moment, w którym wszystko zmieniło się, chwila, która zwiastowała koniec czegoś pięknego - jego życia.
Jongin był pewien, że kocha Luhana, że to właśnie ten chłopak jest nie tylko jego najlepszym przyjacielem, ale i wielką, jedyną i niepowtarzalną miłością.
Kim westchnął cicho i przeniósł swój wzrok na uśpioną i spokojną twarz Luhana. Było mu ciężko, nie potrafił pogodzić się z faktem, że być może za kilka dni, z zawsze zżytej piątki przyjaciół pozostanie jedynie czwórka, że Lu już nigdy nie będzie im towarzyszył podczas oglądania po raz setny tej samej, całkowicie pozbawionej sensu i fabuły komedii, która była raczej głupia, aniżeli śmieszna. I że już nigdy latem nie wyjadą razem pod namioty i nie będą kąpać się po nocach w nagrzanej od słońca wodzie w jeziorze.
Miał ochotę się rozpłakać, dać upust emocjom, ale nadal wierzył, że to jedynie okropny sen, koszmar. Pragnął wybudzić się z niego jak najszybciej. Ponownie obrzucił swoim wzrokiem średnio oświetloną salę szpitalną, zatrzymując oczy na oknie, które przykuło jego największą uwagę. Chłopak nie pamiętał, aby wcześniej je uchylał. Zimny wiatr wdarł się przez otwór i otulił ciepłe policzki bruneta, przez co wzdrygnął się lekko.
Nagle sala jakby zamarła i wszystko dookoła. Pikanie maszyn ustało, kroki na korytarzu ucichły, podobnie jak huk samochodów za oknem. Wyglądało na to, jakby Jongin został jedynym człowiekiem na ziemi, razem z pogrążonym w śpiączce Luhanem. W pomieszczeniu panowała cisza, która z sekundy na sekundę stawała się coraz bardziej uciążliwa i męcząca. Nawet głośny oddech Kima jakby zanikał. Nic, pustka. Jedynie szum i cichy szelest materiału osuwającego się po chropowatej podłodze, później kroki, następnie cień rzucony na jedną, wolną ścianę. Kai zmrużył oczy, próbując odgadnąć do kogo owy kształt należy. Postać przesunęła się nieznacznie, tak, że teraz znajdowała się dokładnie za nim. Chłopak spiął wszystkie mięśnie, równocześnie wstrzymując oddech.
- Myślałem, że Kim Jongin nie boi się niczego - zadrwiła zjawa, dotykając swoją lodowatą i kościstą dłonią ramienia chłopaka. - A tu proszę, mi wystarczyło kilka sekund, aby przerazić cię na śmierć - dodała po chwili, śmiejąc się przy tym. - Kocham patrzeć, jak ludzie trzęsą się ze strachu, to naprawdę bardzo zabawne, niczym dobra komedia - stwierdziła zmora, zabierając dłoń z ręki Jongina, następnie zacisnęła ją na długim, drewnianym kiju zakończonym ostrzem, mogącym łatwo wtopić się w ludzkie ciało. - Jestem ciekaw, jak zareagujesz kiedy przyjdzie kolej na ciebie - zawiesił na chwilę głos, zastanawiając się nad tym. - Cóż, do tej pory większość lamentowała, błagała o litość, o drugą szansę. Oczywiście, jestem otwarty na wszelkie propozycje.
Zaśmiał się, po czym wyszedł na środek sali, dzięki czemu Jongin mógł go zobaczyć.
- Kim jesteś? - zapytał niepewnie, nie bardzo wierząc swoim oczom.
- Śmiercią, Mrocznym Kosiarzem, Panem życia i śmierci, Władcą najgroźniejszym ze wszystkim. Ewentualnie możesz nazywać mnie Anysteus, jednak dawno nie używałem tego imienia, nie lubię go - odpowiedziała wysoka, koścista postać, odziana w czarny płaszcz sięgający do ziemi. Na głowie zarzucony miała kaptur, który zasłaniał jej trupio-bladą twarz. W prawej dłoni trzymała kosę, która była o kilka centymetrów od niej wyższa.
- Anysteus... - powtórzył cicho brunet, wstając z krzesła. - Dlaczego tutaj jesteś? - zapytał, podnosząc lekko ton głosu. - Czego chcesz?
- Nie musisz szeptać, nikt nas nie słyszy. - Zakomunikował Kosiarz, spoglądając na chłopca stojącego przed nim. - Och, to chyba oczywiste, że duszy twojego towarzysza. Już dawno minął jego czas, ponad miesiąc temu. Jednak nie chciałem zjawiać się wcześniej, najpierw wolałem popatrzeć jak cierpisz. Ten smutek, żal karmił mnie, wzmacniał. - Stwierdził, opuszczając dłoń, którą wcześniej wskazywał na Luhana.
Kai spojrzał na swojego przyjaciela, który leżał bezwładnie na szpitalnym łóżku. Wyglądał jak lalka z porcelany, taka słaba, krucha, mogąca w każdej chwili się rozsypać. Czuł, jak jego oczy zaczynają nieprzyjemnie piec, jakby właśnie dostała się do nich piana z mydła. Chłopak nie potrafił uwierzyć w to, co widzi, czuł się dziwnie, jakby sam miał zaraz umrzeć.
- Nie możesz mi go odebrać! - krzyknął, zaciskając dłonie w pięści tak, że jego knykcie zbielały pod wpływem nacisku.
Zjawa pokręciła przecząco głową, śmiejąc się przy tym przeraźliwie.
- Ależ oczywiście, że mogę. To, czy go zabiję, czy też nie, zależy tylko i wyłącznie od mojej dobrej woli.
- Musi być jakiś sposób... Proszę, nie zabieraj go - szepnął, podchodząc jeszcze bliżej Kosiarza, który zastanowił się przez chwilę.
- Owszem, jest pewien sposób. W zasadzie mogę ci coś zaoferować. Ostatnimi czasy nudzi mnie odbieranie życia. Nie ma w tym żadnej zabawy, dlatego możesz zagrać ze mną w grę - zaproponowała zmora, wcielając w życie swój iście szatański plan.
- Co masz na myśli? - zapytał, nieświadom trudu, jaki go czeka.
- Wypełnisz kilka banalnie prostych zadań, a ja oddam ci duszę twojego ukochanego. Musisz udowodnić mi, że miłość istnieje, że potrafi przezwyciężyć wszystko.Wszyscy mówią na okrągło, że kochają, ale jak dotąd nikt nie potrafił mi udowodnić tego, że naprawdę tak jest. Nie wierzę w nią, dlatego nie znam litości. Udowodnisz mi, że kochasz Luhana, a będzie twój. Idziesz na to? - zapytał, czując rosnącą satysfakcję z już wygranego pojedynku.
Kai przygryzł wargę swoich różanych ust i spojrzał na postać stojącą przed nim, która wyciągnęła dłoń, aby przypieczętować pakt. Chłopak podał rękę i kiedy uścisnął trupie, lodowate palce, pragnął jak najszybciej wyrwać dłoń z diabelskiego uścisku.
- Masz trzy dni i dwie noce na wykonanie zadań. Jeżeli nie zdążysz, przegrasz. Znajdziesz kilka podpowiedzi, jak zacząć. Od teraz twój czas mija, pospiesz się - uprzedziła zjawa.
Jongin pokiwał głową na znak, że rozumie, po czym rzucił się w stronę drzwi, by od razu wziąć się za wykonywanie zadań, jednak powstrzymał go głos Anysteusa.
- Jeszcze nikomu się nie udało - powiedział, uśmiechając się przy tym zwycięsko. - I jest jeszcze coś, o czym powinieneś wiedzieć. Mogłem ci o tym nie mówić, ale to takie zabawne - stwierdził. - Jeżeli przegrasz, zabiorę i twoją duszę. Nie będziesz miał spokoju, zawsze potępiony w piekle, całą wieczność. Każdy, kto zagrał w tę grę, błąka się po piekielnych korytarzach do dzisiaj i błaga o litość. Wieczna tułaczka, Kai. Mówi ci to coś? Kolejna dusza do kompletu. Jestem ciekaw, przy którym zadaniu polegniesz.
Kim zadrżał, słuchając słów Anysteusa. Zacisnął mocno usta w wąską linię i spojrzał na śpiącego Luhana. Postanowił, że wygra to dla niego. To jedyna szansa, i choćby nie wiem co, musi z niej skorzystać, póki nie jest za późno.
*


Kiedy Kai wyszedł za drzwi sali, zostawiając w niej miłość swojego życia oraz Kosiarza, wcale nie był w szpitalu, a na zewnątrz, pośrodku pustej drogi i lasu, otaczającego stary, poniszczony oraz dawno opuszczony budynek, do którego dawno nikt nie wchodził.
Słońce powoli chowało się za horyzontem, pozostawiając jedynie ciemność po sobie. Na dworze robiło się coraz zimniej, dlatego Kim schował zmarznięte dłonie do kieszeni czarnego płaszcza. W jednej z nich wyczuł dłonią kawałek papieru, przez co zdziwił się lekko. Nie pamiętał, by coś tam chował. Złapał w palce przedmiot i wyciągnął. Była to czarna, niezaadresowana koperta. Była otwarta, dzięki temu widać było, że znajduje się w niej jasna kartka, którą Jongin po chwili wyjął.
- Obłąkane dusze. Jedna noc jest tam niczym wieczność - przeczytał na głos zawartość papieru i wypuścił powietrze ze świstem.
Wiedział, że to pierwsze zadanie, jednak nie bardzo rozumiał, jak ma się za nie zabrać. Analizując po raz kolejny z rzędu napis na kartce, stwierdził, że ma spędzić noc w budynku, jednak nie był pewien, co tam na niego czeka.
Powolnym krokiem udał się do grubych drzwi, które były lekko uchylone, dzięki czemu mógł bez problemu wejść do środka.
Przywitała go ciemność, która otulała swymi ramionami wszystko dookoła. Nie miał pojęcia, co Anysteus dla niego przyszykował, ale wiedział, że ta noc będzie trudna do przetrwania. Wiele razy słyszał o tym miejscu. Ludzie opowiadali, że działy się tu niewyjaśnione, dziwne, a niekiedy niezrozumiałe dla zwykłego człowieka rzeczy.
Bez pośpiechu kroczył naprzód, uważając, aby nie potknąć się o miejscami wyżarte przez korniki deski i różne strzępy przedmiotów leżących luzem na betonowej podłodze.
Zacisnął usta w wąską linię, chcąc zniknąć z tego miejsca raz na zawsze i znaleźć się w domu, razem z przyjaciółmi, a w szczególności z Luhanem, tym zdrowym, pełnym życia i pozytywnej energii. Chłopak był jego motywacją, osobą, która popychała go do dalszego działania.
Tęsknił za tymi czasami, kiedy szatyn przychodził do niego w słoneczne dni i razem udawali się do ogrodu za domem, następnie siadali na dużej, drewnianej huśtawce. Potrafili tak spędzać swój wolny czas godzinami, kochali swoje towarzystwo, te wszystkie rozmowy, które na pozór nic nie znaczyły, ale tak naprawdę umacniały ich wyjątkowe więzi.
Byli tylko przyjaciółmi, przynajmniej tak wyglądały ich relacje dla osób trzecich, które tylko przypatrywały się im, a nie żyły w ich otoczeniu. Jednak Kai czuł znacznie więcej. Nawet ta nieprzeciętna, prawdziwa przyjaźń mu nie wystarczała. Był samolubny, bo zachłanny na, jak dotąd, niespełnioną miłość.
Warknął cicho pod nosem, kiedy nadepnął na kawałek metalu, zapewne wyrwany żywcem ze ściany lub innego miejsca.
Sięgnął prawą dłonią do kieszeni spodni, po czym wyciągnął z niej swój telefon. Następnie włączył w nim opcje latarki. Nie nacieszył się długo jasną łuną światła płynącą z urządzenia, ponieważ po chwili zgasła, podobnie jak telefon komórkowy, który trzymał w dłoni.
- A niech to – syknął, a jego głos wypełnił niegdyś skąpane w ciszy pomieszczenie, w którym dawniej znajdowała się recepcja. - Dlaczego akurat teraz? - zapytał z wyrzutem. - Bezużyteczny – warknął, chowając z niechęcią telefon do kieszeni.
Mimo że jego zadania dopiero się zaczęły, miał już dość, ale wtedy pomyślał o Luhanie, o jego czekoladowych oczach w kształcie migdałów, o tym szczerym, pełnym uczucia uśmiechu widniejącym na delikatnej twarzy chłopca.
Wiedział, że to jego jedyna szansa, że druga nie trafi się już więcej. Podjął decyzję, nie mógł się poddać, w innym wypadku byłby tchórzem, nic niewartym mięczakiem.
Ruszył z miejsca i pokierował się jednym z trzech korytarzy, które miał do wyboru. Środkowy wydawał się najlepszym rozwiązaniem, dlatego udał się w tamtą stronę. Uważnie rozejrzał się po długim, wąskim pomieszczeniu, które wydawało się ciągnąć w nieskończoność. Nie zauważył żadnego okna, które mogłoby wpuścić nocą choć kilka jasnych smug księżycowego blasku, czy południem promyków słońca, wesoło tańczących na zimnej podłodze.
Jego ciało drżało. Nie wiedział, czy to przez chłód, jaki panował w budynku, czy może przez strach. Obawiał się widoków, jakie jeszcze mógł zobaczyć.
Przymknął swoje ciemne oczy i podparł się jedną ręką ściany, z której już dawno miejscami odpadł tynk, ukazując grube, szare mury. Ich powierzchnia była lekko chropowata, szorstka i nieprzyjemna w dotyku.
Ponownie zaczął wędrówkę, zmierzając ku dużemu pomieszczeniu, jak zdążył zauważyć – stołówce. Stały w niej cztery długie stoły, ciągnące się na całą długość pomieszczenia, oraz kilka poprzewracanych, białych krzeseł, na których już nie można było spocząć. Na samym środku, na przeciwległej ścianie znajdowało się okno. Było dość duże, a po obu jego stronach widniały grube kraty, przez które żaden człowiek nie byłby w stanie się przecisnąć.
Stanął w miejscu, by mieć czas na rozejrzenie się po pomieszczeniu. Z pozoru wyglądało ono na puste, jakby żaden człowiek, oprócz Jongina nie zaglądał tam od bardzo dawna. Z powodu ciemności z trudem zauważył postać ciasno skuloną w kącie. Tkwiła w bezruchu, jakby hibernowała od wieków, nie budząc się nawet na kilka chwil. Chowała się w więzach ciemności, które skutecznie ukrywały ją przed okrutnym światem i zawistnymi ludźmi.
- Przepraszam – odezwał się cicho, próbując zwrócić uwagę istoty pod ścianą.
Miał nadzieję, że znalazł człowieka, który dotrzyma mu towarzystwa do wschodu słońca, do którego było jednak daleko.
Kobieta wyciągnęła przed siebie kościste, anorektycznie chude ręce, które po paru sekundach z powrotem opadły na podłogę, uderzając o nią mocno, jednak nie usłyszał żadnego dźwięku wśród głuchej ciszy rozlewającej się dookoła.
Uniosła głowę. Jej czarne, potargane, a zarazem długie włosy sięgające pasa, oplatały trupio-bladą, martwą twarz. Kilka z nich zasłaniało zamglone, ciemne oczy, którymi tępo wpatrywała się w wysoką posturę chłopaka.
Czuł się dziwnie osaczony z każdej możliwej strony, nie był w stanie odnaleźć drogi ucieczki. Zrozumiał, że znalazł się w pułapce.
Kąciki wąskich ust zjawy uniosły się lekko ku górze, szydząc z chłopaka, który ostatkami sił próbował nie wydać z siebie żadnego odgłosu, pokazującego jak bardzo jest przerażony. Wziął głęboki oddech, po czym wypuścił ze świstem powietrze, starając się jak najszybciej wycofać z pola widzenia upiora, który w końcu padł na wystające kolana i powoli zaczął się czołgać w stronę swojej ofiary.
Kai zamarł, mając wrażenie, że nadszedł jego koniec, że nie wykona nawet swojego pierwszego i prawdopodobnie najłatwiejszego zadania. Nie uratuje Luhana, a co za tym idzie – zaprzepaści jedyną i niepowtarzalną szansę na normalne życie, a później jego duszę diabli wezmą i już na zawsze będzie tułał się po piekielnych korytarzach, daleko od swojego ukochanego.  
Nie mógł czekać i wahać się ani chwili dłużej. Odwrócił się tyłem do zmory i rzucił do ucieczki. Wybiegając ze stołówki, usłyszał za sobą głośny, nieco skrzypiący krzyk potwora, przypominający dźwięk, jaki wydają z siebie metalowe grabie ciągnące po betonie. Okropny, nieprzyjemny, dręczący jego uszy.
Zdyszany dotarł do jedynego, otwartego pokoju, w którym mógł opanować swój oszalały, nierówny oddech. Oparł się plecami o zimną ścianę i zjechał na sam jej dół, ponieważ jego nogi odmówiły posłuszeństwa, brakowało mu sił.
Odchylił głowę do tyłu i oparł ją o gruby mur, znajdujący się za nim. Zacisnął mocno oczy, które zobaczyły już zbyt wiele. Przez chwilę twierdził, że to kłamstwo. To wystarczyło, by przestał wierzyć swoim zmysłom. Nie miał pojęcia, jak długo tkwił w tej samej pozycji, ale miał wrażenie, że spędził tam kilka godzin. Jego spokój nie trwał długo. Zakłócił go zimny powiew wiatru i cichy, dźwięczny, dziecięcy śmiech, który echem odbijał się o obdarte ściany. Przy sobie poczuł ruch jakiegoś ciała, które spoczęło tuż przy nim. 
- Naprawdę jestem aż tak straszna? - zapytała dziewczynka, przyglądając się z rozbawieniem przybyszowi, który niepewnie uchylił zmęczone powieki, ukazując przenikliwe, ciemne tęczówki i spojrzał na osobę znajdującą się obok. - W przeciwieństwie do innych, nie straszę, naprawdę, nie musisz się mnie bać.
Zacisnął ręce w pięści z obawą, że jej słowa są jedynie kłamstwem, ale nie odsunął się, nie czuł takiej potrzeby. Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko, z wielką ciekawością lustrując jego sylwetkę.
- Nie sądziłam, że jeszcze ktoś tutaj przyjdzie – stwierdziła, wzruszając wątłymi ramionami. - Odkąd stałam się taka, nie widziałam żadnego człowieka na oczy.
- Jak długo jesteś duchem? - zadał jej pytanie, w końcu zabierając głos. Zdecydowanie przestał się jej bać. Właściwie była całkowitym przeciwieństwem upiora z innego pomieszczenia. Mimo swojej nienaturalnie bladej skóry i czarnych, poszarpanych włosów, sprawiała wrażenie, jakby nadal żyła.  
- Sama już nie wiem. Na początku czas dłużył mi się niesamowicie, ale później, kiedy przestałam o tym myśleć, nagle przyspieszył.
- Jak to się stało, że... - zatrzymał się, rozmyślając, czy dobrą drogą kroczy. To nie było normalne, że rozmawiał z duchem, nie było normalne wcale też to, że znajdował się w takim miejscu. Inny człowiek na jego miejscu nie zaryzykowałby, bo po co? Przecież po śmierci bliskiej osoby można się otrząsnąć, w końcu serce zapomina i jest w stanie pokochać kogoś innego, jednak Jongin nie mógł odpuścić. Luhan był dla niego życiem. Gdyby ten umarł, Kai zginąłby także.
- Że umarłam? - powiedziała gładko za Jongina, a ten tylko skinął głową. - Och, to nic ciekawego, naprawdę. Pamiętam ludzi z karabinami. Wpadli tu naprawdę szybko, nim ktokolwiek z personelu zdążył zareagować. Zaczęli strzelać. Kule były wszędzie. - Zaśmiała się ponuro, mnąc małymi paluszkami materiał białej, ale zakrwawionej sukienki. - Tylko nielicznym udało się uciec – dodała. - Ale nieważne. Dlaczego ty tutaj jesteś?
- Jestem bliski stracenia pewnej osoby. I mam jedną szansę, by ją odzyskać. Jest dla mnie bardzo ważna. Jeżeli ryzykując swoim życiem, odzyskam ją, to warto – westchnął, uśmiechając się ciepło. Nawet nie poczuł, jak po jego policzkach zaczęły spływać pojedyncze łzy.
- Musisz naprawdę kochać tę osobę – powiedziała cicho, przysuwając się bliżej Jongina. Złapała jego twarz w swoje drobne dłonie, ale i tak nie był w stanie poczuć jej dotyku. - Dlatego pomogę ci i odzyskasz swoją miłość, obiecuję – zadeklarowała, przytulając się do chłopaka. Ten tylko zamknął mocno swoje oczy, wyczekując do świtu.
*

Właściwie sam nie był w stanie stwierdzić, gdzie znajdował się w tamtej chwili, zarazem nie był też pewny tego, czy przypadkiem Anysteus nie pomylił się, wysyłając go w to miejsce. Wszystko wyglądało tam, jakby Kai stworzył je sobie w swojej wyobraźni. Na początku bał się wykonać choć jeden krok naprzód, bo pomost, na którym stał, wydawał się niestabilny, kruchy i łatwy do zniszczenia. Wystarczył jeden ruch, aby stare deski pękły, pozbawiając go jedynej drogi do lądu.
Woda była wszędzie i sięgała daleko za horyzont. Nie ozdabiały jej fale, była spokojna, podobnie jak mgła unosząca się nad nią. Nie był pewien, czy chce iść dalej. Podobnie jak podczas wykonywania pierwszego zadania, dopadły go potworne wątpliwości, których nie potrafił odgonić.
Kai westchnął ciężko i nie słuchając cichego głosiku w swojej głowie, powoli ruszył z miejsca, słysząc, jak każda deska pod wpływem jego ciężaru wydawała z siebie głuchy jęk. Zignorował to i przyśpieszył tempa, chcąc dotrzeć do lądu jak najszybciej. Kiedy jego stopy dotknęły stałego gruntu, odetchnął z ulgą. Nie lubił wody, a pływanie przychodziło mu z wielką trudnością, dlatego zdecydowanie wolał ziemię.
Zacisnął dłoń, w której znajdowała się czarna koperta. Wcześniej był tak przejęty nową sytuacją oraz miejscem, w którym się znajdował, że zapomniał o pomocniczym liściku. Przez chwilę stał nieruchomo i zagryzając ze zdenerwowania wargi, beznamiętnie wpatrywał się w ciemną, niezaadresowaną powierzchnię koperty. Nie chcąc marnować czasu, otworzył ją zręcznie i wyciągnął z niej zawartość.
Na białej kartce widniały starannie napisane słowa „Uratuj duszę przed demonem”.
W pierwszej chwili skojarzyło mu się to z Anysteusem i z zakładem. Myślał nawet, że to z nim będzie musiał zmierzyć się podczas tego zadania, co ułatwiłoby mu trochę sytuację, w jakiej się znajdował.
Wreszcie niepewnym krokiem udał się naprzód kamienną ścieżką, prowadzącą wprost do wielkiej, okazałej świątyni, zbudowanej w japońskim stylu, znajdującej się na samym szczycie wysokiej i dość stromej góry. Wolałby uniknąć wspinania się po niej, ale wiedział, że jest to nieuniknione, jeżeli chciał sprostać zadaniu.
W drodze zrzucił z ramion płaszcz, w którym było mu coraz bardziej gorąco. Temperatura znacznie różniła się od tej, jaka panowała w zniszczonym szpitalu psychiatrycznym. Kiedy przebywał tam, miał wrażenie, że chłód nieustannie otulał jego ciało i nie pozwolił na normalne funkcjonowanie, tu z kolei pojedyncze kropelki potu zaczęły spływać po jego czole, przez panujący zaduch.
Na samym końcu kamienistej ścieżki dostrzegł schody wyrzeźbione w skale, natomiast obok pierwszego, a zarazem najniżej położonego z nich widniał ciemnofioletowy znak z białym napisem „Poziom 5”.
Jongin rozejrzał się niepewnie, mając nadzieję, że zobaczy kogoś, kto poza nim będzie żywy. Nie było nikogo, panowała zupełna pustka. Miał ochotę krzyczeć, uciec, tłumacząc się, że jest zbyt słaby, ale nie mógł się poddać, bo przecież poświęcał się dla Luhana, swojej miłości. Przegrana nie wchodziła w grę, nie był do niej przygotowany, nie chciał doświadczyć porażki. Pragnął całkowicie uniknąć tej sytuacji i na nowo stać się zwykłym, przeciętnym, koreańskim studentem filologii angielskiej. Lubił swoje zwyczajne życie, w którym absolutnie niczym nie różnił się od każdego innego człowieka w swoim wieku. Uwielbiał również siadać na dziedzińcu z Luhanem i Baekhyunem, którzy studiowali filmoznawstwo. Luhan narzekał czasami, że wykłady, na które chodzi są okropnie nudne. Raz nawet Byun zasnął w połowie zajęć, przez co nieźle mu się oberwało. Później profesorka tak uczepiła się chłopaka, że o ponownej drzemce nie było mowy.  
Kai chciał wrócić do tych beztroskich dni, podczas których mógł rozmawiać z Luhanem bez końca, przytulać go, a co najważniejsze, mieć świadomość, że nic mu nie jest, ma się dobrze i jest bezpieczny. Musiał przywrócić dawny ład, a o zmianach na gorsze nie było nawet mowy.  
Uśmiechnął się blado na wspomnienie o Luhanie. Naprawdę go kochał i nie wyobrażał sobie dalszego życia bez niego, nawet, jeżeli ten miałby być dla niego jedynie przyjacielem.
Spojrzał w górę. Od celu dzieliło go tylko kilkadziesiąt schodów, znacznie mniej, niż wcześniej. Myślenie o Xiao sprawiało, że zapominał o troskach, przestawał się bać. Napawało go też nadzieją, że zdoła wykonać wszystkie zadania, by później kontynuować swoje spokojne życie. Niczego bardziej nie pragnął.
Niemalże biegiem pokonał niewielki, pozostały dystans, jaki mu został, aż wreszcie zatrzymał się na najwyższym schodku, a kiedy obejrzał się za siebie, zdał sobie sprawę, jak wysoko się znajduje. Za jego plecami rozciągała się wielka przepaść, kończąca się nierówną powierzchnią w postaci kilku skałek, ścieżki i kamieni. Powoli poszedł wzdłuż krawędzi do kolejnego boku, tym sposobem obchodząc dużą świątynie dookoła. Za tylną jej ścianą było mniej miejsca niż się spodziewał. Chwycił się wystających dekoracji, zdobiących ścianę i niepewnie wychylił w przód. Zdecydowanie takich widoków nie mógł podziwiać nigdzie, ani w Seulu, ani w Nowym Jorku, gdzie spędził ostatnie wakacje. Obraz, który rozciągał się przed jego oczyma był stokroć razy piękniejszy, niż wszystkie ziemskie miejsca, które widział.  
Właściwie nie mógł porównać go z żadnym innym, ponieważ było na swój sposób wyjątkowe. Najbardziej zadziwiły go perfidnie ciemne, fioletowe niebo, przez co panował mrok oraz czarne, wysokie skały otaczające inny, zamknięty świat, którego nikt żywy nie widział. Cały dół wyglądał, jakby małe gwiazdki przeniosły się z kosmosu na ziemię, przystrajając swym blaskiem trawę. Wiedział jednak, że to nic innego jak światło pochodzące z domów ciasno osadzonych obok siebie. Nie wiedział, gdzie kończyło się miasteczko, ani też delikatna mgła, widniejąca w niektórych miejscach.
Chciał, by zobaczył to i Luhan, był przy jego boku i szeptał mu do ucha, uśmiechając się ciepło. Ta pustka była dla niego męcząca, uświadamiała, że bez Xiao nigdy nie będzie szczęśliwy, dlatego musi wziąć się w garść i spełnić wszystkie warunki, by uratować chłopaka. Przebrnął przez jedno zadanie, więc z pozostałymi da sobie radę.  
Cofnął się kilka kroków w tył i na nowo udał się w stronę masywnych, wysokich, czarnych drzwi, które jednak były zamknięte. Przez myśl przemknęła mu nawet myśl, że miną wieki, nim uda mu się je otworzyć, dlatego wielkie było jego zdziwienie, kiedy wystarczyło jedno pchnięcie, aby wrota uchyliły się. W środku było całkiem inaczej niż na zewnątrz. Panowała tam jasność, a złoto, które było głównym elementem dekoracji, jako pierwsze rzuciło mu się w oczy.  
Słyszał każdy swój krok, ciche uderzanie podeszwami butów o marmurową posadzkę. Przerażało go to, jak echo wypełnia prawie puste pomieszczenie, sprawiając, że czuł się coraz mniej pewnie.
- Anysteus? - zapytał ochrypłym głosem, rozglądając się dookoła.
Ani nawet przez chwilę nie zauważył czarnej, wysokiej sylwetki kosiarza, co zaniepokoiło go trochę. Był zupełnie sam, żadnej innej, żywej istoty.
Zatrzymał się się przed kolejnymi drzwiami, które były tylko kilkanaście centymetrów mniejsze od głównych. Pchnął je, jednak nic nie wskazywało na to, by z taką samą łatwością miały się uchylić. Skrzywił się, nie wiedząc jak postępować dalej. I kiedy miał po raz kolejny użyć swojej siły, drzwi otworzyły się na oścież, pozwalając mu przejść do drugiego pomieszczenia, w którym ktoś już był.  
- Co prawda Anysteus wspominał coś o jakimś człowieku, że być może przyjdzie, ale zaskoczyłeś mnie swoim pojawieniem się – rzekł mężczyzna, uśmiechając się pewnie. Był dosyć niski – niższy od Jongina, ale za to dobrze zbudowany. Ubrany jedynie w czarne, przylegające spodnie, prezentował się idealnie z odsłoniętym, umięśnionym torsem oraz ramionami. Jego plecy zdobiły pociągłe, rozłożyste, ciemne skrzydła, których końcówki przyozdobione były żywym ogniem, tańczącym z gracją na niektórych piórkach. - Doprawdy, zadziwiające – dodał, siadając na dużym krześle, pełniącym rolę czegoś na kształt tronu. - Jak ci na imię? - zapytał i odgarnął ciemne, postrzępione włosy ze swojego czoła.
Kai przełknął głośno ślinę, po czym nabrał powietrza do płuc, starając się nie zemdleć. - Jongin – odchrząknął, nadal stojąc w tym samym miejscu. Z zaciekawieniem wpatrywał się w demona, który również całą swoją uwagę skupiał na przybyszu.
- Nie każdy człowiek może zawitać do piekieł, więc... gratuluję? - Uniósł z rozbawieniem prawą brew ku górze, śmiejąc się pod nosem. - Lub współczuję. Choć właściwie, wcale nie – mruknął, wzruszając obojętnie ramionami.
- Piekło? - powtórzył tępo, zaciskając palce na materiale swojej koszulki. - Na samym dole widziałem znak informujący o poziomie piątym – zaczął, mrużąc oczy. - O co chodziło?
- Ach to – westchnął mężczyzna, oblizując kształtne wargi językiem. - Piekło dzieli się na siedem poziomów. Najwyższy, czyli najbliżej ludzi, zamieszkują kotołaki i wampiry. Te przebrzydłe, krwiopijcze kreatury mają zbyt dużo w sobie człowieczeństwa, by móc być niżej. Poziom drugi należy do czarownic. Często odwiedzają ziemię w poszukiwaniu ziół, by móc zrobić z nich eliksiry. Raz korzystałem z usług jednej, kiedy moje pióra przestały płonąć – wyżalił się, marszcząc nos. - Jednak nigdy więcej tam nie wrócę. Te wstrętnie babska potrafią zaleźć za skórę nawet demonowi – warknął, zaciskając dłonie w pięści. - Niżej są harpie. Właściwie nie robią nic szczególnie ciekawego poza tym, że burzliwymi nocami wyruszają na łowy do świata ludzi. Jeżeli słyszałeś o tajemniczych zniknięciach, kiedy ofiary, pomimo starań nie odnajdywały się, znaczy to, że była to sprawka tych potworów.
- Żywią się ludźmi? - zapytał, nie kryjąc swojej ciekawości oraz strachu.
- Czasami – przyznał ze spokojem demon. - Znacznie częściej wolą po prostu bawić się nimi, o ile zabawą można nazwać rozrywanie biednych ludzi na strzępy wielkimi szponami. Kiedy są głodne, owszem, pożerają swoje ofiary, jednak polują dla swojej chorej satysfakcji. One są gorsze od wampirów. Sam za nimi nie przepadam – stwierdził, rozkładając ręce po obu bokach dużego tronu. - Czwarty poziom jest w posiadaniu Krwawych Kruków, Piekielnych Sępów, Wilkołaków i Żmijoszponów. Właściwie nie ma tam nic prócz tych stworzeń, lasów, skał i jaskiń. Dosyć ponury obrazek. - Machnął ręką, a dosyć wysoki chłopak wyszedł zza bocznych drzwi ze złotym kieliszkiem, który po chwili wręczył demonowi. Ten uśmiechnął się do niego z wyższością i skinął głową, by ten opuścił salę. - Poziom szósty został przeznaczony dla dusz. - Zatrzymał się na moment, widząc minę chłopaka. Skinął głową, wiedząc, o czym chłopak myśli. - Dokładnie, Jongin. Tam trafiają wszystkie duszyczki, które miały coś na sumieniu, ale również i te, którym w życiu się nie powiodło i przegrały. Oczywiście inni przed tobą również próbowali. Teraz błąkają po ciemnych korytarzach.
- Jak tam jest?
- Byłem tam tylko raz – przyznał niechętnie. - Kiedy Anysteus poprosił mnie o przysługę. Poziom szósty to nic innego jak labirynt, z którego nie można uciec. Wszyscy próbują się z niego wydostać, jednak nie mogą. To dosyć zabawne. - Zaśmiał się perliście, następnie przyłożył złoty kieliszek do ust i upił trochę czerwonej cieczy, której kilka kropelek spadło na jego odkryty, gładki tors. - Najniższy poziom, czyli siódmy, to tak jakby korona całego piekła. Zwykli, szarzy, bezwartościowi ludzie wyobrażają to sobie tak, że nie ma tam nic prócz czarnych, usmolonych diabłów z rogami, z wielkimi kotłami, w których gotują się dusze ludzi. - Śmiech demona wypełnił całe pomieszczenie, a Jongin sam wykrzywił wargi w delikatnym uśmiechu. - Tak naprawdę jest tam pięknie i nawet ten podniebny raj, którym jarają się te upierzone, białe grubasy nie może równać się z naszym królestwem. Niewiele istot jednak miało okazję zobaczyć na własne oczy tę krainę.  
- Jest podobna do tej?
- Nie – zaprzeczył szybko demon. - Może jedynym podobieństwem jest ciemność, która nigdy nie ustępuje światłości – przyznał, uśmiechając się nikle. - Poziom siódmy zamieszkuje tylko siedem osób. Każda z nich jest odpowiedzialna za jeden grzech główny. Kain, Neron, Judasz, Legion, Belial, Baltazar i Lucyfer. Mówi ci to coś? Oczywiście to są tylko przydomki nadane przez ludzi, ich imiona brzmią całkiem inaczej. Upadłe anioły. Coś niesamowitego.
- Słyszałem o nich – powiedział Jongin, spoglądając na demona.
- Każdy o nich słyszał, jednak na ziemi kreuje się ich w inny sposób niż są naprawdę. Miałem przyjemność zapoznania się z każdym z nich. Zwłaszcza ze złem wcielonym, czyli władcą piekieł. Och, ta jego delikatna twarz i urok, którym potrafi opętać każdego. Nic dziwnego, że Bóg nie spodziewał się tego, iż akurat to on stanie się upadłym. Jak widać i on potrafi zaskakiwać.
- Rozumiem – rzekł Jongin, spuszczając wzrok na podłogę. - A poziom piąty?
- Należy do mnie. - Demon rozłożył ramiona, a płomyki na jego piórkach delikatnie zafalowały. - Jest też siedzibą wszystkich demonów, jakie tylko istnieją, natomiast ja jestem ich przywódcą, ale proszę, nie myl mnie z Lucyferem, to niezręczne, zwłaszcza, że nieco się od siebie różnimy. - Mówiąc to przez jego twarz przebiegł chytry uśmieszek, którego Jongin nie potrafił rozszyfrować. - Jestem Kim Jonghyun – przedstawił się, przechylając delikatnie głowę w bok. - Możesz mówić do mnie też Jjong.
- Nigdy nie słyszałem o klasyfikacji piekła – przyznał Kai. - To dosyć... dziwne. Niebo też dzieli się na kilka poziomów?
- Zadajesz zbyt dużo pytań, dzieciaku.
- Uch, przepraszam? - mruknął zmieszany, blednąc nieznacznie.
- Nie. Niebo jest nudne, jest tam tylko jeden poziom, wszyscy są sobie równi i blablabla – mówił znudzony, gestykulując dłonią. - To miejsce jest potwornie nudne i zwykłe. Nie rozumiem ludzi, którzy poświęcają tak wiele swojego życia, modląc się, by później dostać się do tej białej klatki. To nigdy nie przestanie mnie zadziwiać – rzucił, energicznie wstając, po czym żywym krokiem podszedł do Jongina, nie tracąc swojego cynicznego uśmieszku. - Ale nie przyszedłeś tutaj raczej po to, by dowiedzieć się więcej na temat innych światów. Zgaduję, a może raczej wiem, że jestem potrzebny ci do drugiego zadania, czyż nie? - Uniósł pytająco brew ku górze. - Aish, Anysteus ma tupet, żeby wykorzystywać mnie do swoich głupich gierek – warknął, dotykając ciepłą dłonią zakrytego ramienia Jongina. - No zadaj to głupie zadanie i pozwól, że zajmę się Kibumem – powiedział po chwili, przemieszczając się w całkiem inny kąt pomieszczenia, w którym na stercie wygodnych, dużych poduch siedział ktoś jeszcze. Jongin zdecydowanie nie mógł nazwać go człowiekiem, bo nim nie był, przez swoje kocie, spiczaste uszy na czubku głowy, które wychodziły spod blond włosów, oraz przez długi, puszysty i złocisty ogon. Swoimi zielonymi niczym szmaragd oczyma czujnie obserwował Jongina, jakby był dla niego zagrożeniem. - To mój pupil – powiedział gładko demon, wplątując dłoń w jasne włosy chłopaka, który uśmiechnął się zadowolony. - Nie chcę cię niepotrzebnie martwić, ale twój czas na wykonanie drugiego zadania się kończy.  
Kai przygryzł wargę, przypominając sobie słowa Jonghyuna. Zadaj zadanie. Uwolnij duszę – Luhan, on. Zrozumiał.
- Ale jeżeli wygram z tobą, co będę z tego miał?
- Nie wystarczy, że przejdziesz do trzeciego zadania? - prychnął ostentacyjnie, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Ale dobrze. Jeżeli uda ci się mnie przechytrzyć, dam ci kilka piór z moich skrzydeł. Nie palą i nie mogą zabić tylko ich właściciela, natomiast dla innych istot są śmiertelną bronią. Są magiczne i niepowtarzalne – zachwalał się demon, sunąc dłonią po bladym policzku swojego zwierzaka. - Ale jeżeli ja wygram też chcę coś w zamian. Duszy nie mogę żądać, co nieco mnie drażni, bo Anysteus zawsze zgarnia sobie coś lepszego, ale myślę, że twoje wspomnienia będą dla mnie idealne.  
- Nie wiedziałem, że demony żywią się wspomnieniami – powiedział odkrywczo Jongin, tym razem przenosząc wzrok z kotołaka na rozbawionego Jonghyuna.
- Bo tego nie robią. - Zaśmiał się głośno. - Wspomnienia ludzi są dla demonów czymś, przez co stają się mocniejsze, ale to wcale nie znaczy, że są pokarmem. Demony nie jedzą, nie mają tak błahych potrzeb jak ludzie – zakpił, dając znak Kibumowi, by podążył za nim. Blondyn niechętnie, a zarazem leniwie podniósł się z góry poduszek i wolnym krokiem udał się za Jonghyunem, który w końcu ponownie spoczął na swoim tronie, natomiast jego pupil na podłodze, tuż obok.  
- Im dłużej tu jestem coraz dziwniej się czuję.
- To normalne. Myślę, że jeszcze żaden żywy człowiek nie był tu tak długo jak ty. Więc teraz pomyśl, co muszą przechodzić te wszystkie dusze – mruknął, wyglądając jednak, jakby się nudził. - Wymyśliłeś to zadanie? Nie mam całego dnia, naprawdę. Aż dziwię się, że w ogóle zgodziłem się znowu uczestniczyć w tej głupiej grze.
Kai skinął niepewnie głową, po czym jeszcze raz spojrzał to na demona, to na kotołaka i uśmiechnął się delikatnie.
- Z tego co zauważyłem, nienawidzisz ludzi – stwierdził, a Jonghyun jedynie wpatrywał się w niego beznamiętnym wzrokiem. - Podkreślałeś to kilkukrotnie podczas naszej rozmowy, dlatego musisz pokochać człowieka. Nieważne jakiego, ale musi być to istota zamieszkująca Ziemię.
W pomieszczeniu słychać było jedynie ciche prychnięcie Kibuma, który z gracją położył głowę na kolanach Jonghyuna. Ten z kolei pogłaskał go po złocistych włosach, uzyskując pomruk zadowolenia ze strony Key.
- Spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego – odburknął Jonghyun, nie mogą wyjść z podziwu. - Wszyscy twoi poprzednicy wymyślali naprawdę dziwne, skomplikowane zadania, które dla demona były do wykonania, ale nikt nie wpadł na tak banalne – dodał po chwili. - Podejdź tu – nakazał, a Jongin niepewnie ruszył z miejsca w jego stronę. Demon wyrwał kilka płonących piórek ze swoich skrzydeł, po czym wyciągnął dłoń w stronę Jongina, by mógł je wziąć. - Udało ci się wygrać z demonem, ale nie ciesz się długo. Jestem pewien, że nawet, jeżeli uda ci się przejść kolejne zadanie, polegniesz na przedostatnim lub ostatnim, a później tu wrócisz. Nie będę ci życzył powodzenia, bo i tak przegrasz. Ludzie są zbyt łatwi do przewidzenia.
- Zrobię wszystko, by ratować Luhana – powiedział w końcu. - Nawet, jeżeli faktycznie moja dusza miałaby się błąkać po piekielnych labiryntach, nie dbam o to. Chcę jedynie, żeby Luhan otworzył oczy i żył tak jak wcześniej. Kocham go, jest dla mnie najważniejszy, nie mogę zmarnować szansy, którą dostałem od Anysteusa.
- Nie ma czegoś takiego jak ludzka miłość, jeżeli mi nie wierzysz, sam przekonasz się podczas końcowych zadań. Uczucia ludzi są kruche i bardzo zmienne. Nim się obejrzysz, będziesz wyklinał tego chłopaka i siebie, że byłeś taki głupi, bo zawarłeś pakt z diabłem, dlatego nie bądź zbyt pewny siebie. Wspomnisz moje słowa, kiedy trafisz na poziom szósty, razem z Luhanem, chociaż Anysteus wspominał mi, że to naprawdę śliczne stworzonko. Xiao idealnie prezentowałby się w postaci demona, nie uważasz? - zapytał drwiąco.
- Nie – odpowiedział szybko i wycofał się kilka kroków w tył. - Nie pozwolę na to. Jestem pewny swoich uczuć do tego chłopaka. Gdybym go nie kochał, nie byłoby mnie teraz tutaj – powiedział, odwracając się tyłem. Skierował się w stronę drzwi prowadzących do wyjścia ze świątyni. - Mam nadzieję, że już nigdy się nie spotkamy – rzucił na odchodne, znikając za dużymi wrotami.
- Ja również. - Usłyszał jeszcze głos demona, po czym uśmiechnął się delikatnie. Spojrzał na dłoń, w której trzymał kilka płonących piórek, łaskoczących jego skórę i nim zdążył oderwać od nich wzrok, obraz rozmył się, a on znalazł się w zupełnie innym miejscu.
*

Denerwowała go zmiana temperatury. Podczas pierwszego zadania zamarzał, w piekle umierał z duchoty, natomiast w tamtym momencie znów czuł nieprzyjemny chłód oplatający jego ciało, podobnie jak ciemność, która była coraz bardziej widoczna.
Stał pośrodku ścieżki, którą okalały wysokie, prawie czterometrowe ściany stworzone z żywopłotu, od którego aż biło zielenią. Kilka metrów dalej dróżka skręcała w prawo i znikała za jedną ze ścian.  
Podniósł rękę, w której trzymał czarną kopertę, a następnie płynnym ruchem wyciągnął z niej karteczkę, na której dostrzegł kolejne polecenie. Pokonaj żywioły. Zdziwiony schował papier, ruszając z miejsca. Po przejściu kilkunastu metrów, kiedy zatrzymał się na rozwidleniu dwóch dróg, zdał sobie sprawę, że nie znajduje się nigdzie indziej, niż w pieprzonym labiryncie. Zaklął w duchu. Nienawidził labiryntów, nigdy nie potrafił żadnego przejść. Kiedy był mały, zawsze gubił się w połowie, wtedy zdenerwowany rzucał kredkami i przerywał zabawę. Jeżeli uda mu się go przejść, będzie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.  
Warknął pod nosem, wybierając pierwszą lepszą ścieżkę, która prowadziła do kolejnego rozwidlenia. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo, niczym nie różniło się od siebie i sprawiało, że Kai powoli tracił nadzieję, że mu się uda.
- Proszę, Luhan, zaczekaj jeszcze na mnie. Za niedługo się spotkamy – wypowiedział szeptem, ocierając dłonie o siebie. Chłód coraz bardziej dawał o sobie znać. Właśnie w takich momentach zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo tęsknił za dniami, które były tak zwykłe i monotonne, że niejednego człowieka mogły wprowadzić w depresję. Jednak Jongin nie narzekał. Podobał mu się taki stan rzeczy, lubił swoje poprzednie, spokojne życie, ale teraz nie miał czasu, by użalać się nad sobą.  
Jego kroki stawały się coraz szybsze i płynniejsze, pokonując wyznaczony dystans z zawrotną prędkością, jednak mimo to nadal czuł się, jakby nie ruszył z miejsca nawet o milimetr. Był zagubiony, nieszczęśliwy i załamany. Cała ta atmosfera panująca w labiryncie sprawiała, że po raz kolejny wątpił w swoje siły. Rozumiał, że jest zbyt słaby, ale dochodził też do wniosku, że każdy człowiek wątpiłby w swe umiejętności. Te zadania były zbyt dziwne, nierealne, niemożliwe. O takich wcześnie mógł poczytać jedynie w dobrych książkach fantasy.
Do jego uszu dobiegł głos. Był znajomy, choć słyszał go tylko raz. Jego właścicielka musiała być niedaleko, bo dźwięk jaki wydawała, był dość wyraźny, tylko czasem przerywany głośnymi pogwizdywaniami wiatru rozwiewającego włosy chłopaka. Odgarnął je, po czym obrócił się, by rozejrzeć się wokoło, ponieważ tak bardzo czuł czyjąś obecność.  
- Daleko zaszedłeś! - krzyknęła dziewczynka, lecz jej głos był słyszalny jedynie dla Jongina. Wbiła swoje wielkie oczy w niego i uśmiechnęła się przyjaźnie. - Nie sądzisz, że przyda ci się pomoc? - zapytała, chwytając dłoń Jongina w swoją drobną i bladą, która ledwo obejmowała tą chłopaka.  
- Jak się tu znalazłaś? - Oplótł palcami jej nadgarstek, ale mimo to nie czuł nic prócz powietrza.  
- Nie pamiętasz? - Oburzyła się, po czym lekko wydęła usta. - Przecież obiecywałam ci, że pomogę, że będziesz mógł na mnie liczyć, a teraz wywiązuję się z tego – rzekła, ruszając z miejsca. Szła pewnie, zupełnie inaczej niż wcześniej Kai. Patrząc na nią, nie mógł zrozumieć, dlaczego wcześniej wzbudzała w nim tyle strachu, dlaczego, gdy była w pobliżu, jego ciało przechodził paraliż, nad którym nie mógł zapanować. Przecież była niegroźna, w pewnym sensie wyjątkowa i cieszył się, że ją poznał, nawet jeśli nie żyła już od wielu lat.  
- Ach, to – mruknął, uśmiechając się lekko.
- Jestem pewna, że ci się uda, nawet jeżeli sam tak nie uważasz – powiedziała spokojnie, ciągnąc go za prawą rękę. By nieustannie za nią kroczył. - Ta osoba ma wielkie szczęście, że trafiła akurat na ciebie. Nie każdy potrafiłby poświęcić swoje życie dla innego człowieka – przyznała z uśmiechem, jednak nie odwróciła się. Skręciła w lewo, wiedząc, że jest coraz bliżej celu. - Ty zrobiłeś to bez problemu. Nawet się nie zastanawiałeś, prawda? - Kai skinął w odpowiedzi głową. Faktycznie, wcześniej nawet nie myślał o konsekwencjach. Najważniejsze było bezpieczeństwo Luhana. - W takim razie będzie ci jeszcze łatwiej przejść przez każde pozostałe zadanie – dodała, gwałtownie zatrzymując się. Obróciła się przodem do Jongina i poprosiła, by przykucnął, co po chwili zrobił. - Jeżeli go kochasz, to nawet jeśli dopadną cię wątpliwości - dasz radę. Może i jestem dzieckiem, ale widziałam więcej niż niejeden dorosły. Myślę też, że gdybyś jeszcze raz miał podjąć się tych zadań, bez wahania byś to zrobił. - Uśmiechnęła się smutno, wyciągając ręce przed siebie z zamiarem przytulenia się. Kai odwzajemnił gest i delikatnie objął ciało dziewczynki, która wplotła swoje niknące dłonie w jego włosy. - Dalej sobie poradzisz. Za tym zakrętem czeka na ciebie dalsza część zadania. Ja ci pomogę, od teraz możesz uważać mnie za swojego anioła stróża. Nie pozwolę, byś kiedykolwiek zabłądził.  
- Dziękuję – szepnął, będąc jej wdzięcznym.  
Został sam. Po długich, kruczoczarnych włosach nie było już śladu, ani po pełnym uśmiechu i dużych, ciemnych, pełnych bólu oczach. Nie widział jej, ale czuł jej obecność, która dodawała mu otuchy.
Zerknął na dróżkę, zapewne kończącą się za zakrętem.
Po słowach ducha poczuł, że może mu się udać, że kiedyś wszystko wróci do normy, wystarczy tylko trochę wytrwałości i czasu, którego jednak wiele nie zostało.
Powoli skręcił, tym sposobem wychodząc na dość duży, okrągły plac, jak mógł się domyślić - środek labiryntu. Naprzeciw niego zauważył niewielki staw, obłożony kamieniami, natomiast z tych największych, które były wysokie jak ściany labiryntu, sączył się niewielki wodospad, którego częściowo przysłaniały korony drzew. Na samym szczycie siedział chłopak, całkowicie różniący się od wcześniej spotkanych Jonginowi ludzi. Uśmiechał się szeroko i wesoło wymachiwał nogami, jakby cieszyła go najmniejsza, najdrobniejsza rzecz. Mimo zapadającego zmroku był w stanie dostrzec jego niesamowitą, wodną posturę, która mieniła się jak brylanty. Duch wody. Kai od razu zrozumiał, że ma zaszczyt spotkania jednego z czterech żywiołów, choć zdziwił się, że miał ludzką postać.  
- Podejdź tu – zawołał chłopak, spoglądając na Jongina. Szybko go zauważył.  
Kai podszedł bliżej, zatrzymując się przy samej krawędzi. Jeszcze krok, a wpadłby do stawu, który, jak mu się wydawało, był zadziwiająco głęboki. Woda w nim była niezwykle czysta i przejrzysta, a dno, które powinno być widoczne z bliska, znajdowało się głębiej niż kilka metrów.
- Przeszedłeś labirynt – zauważył chłopak, zeskakując z kamieni. Wylądował na wodzie, jednak nie zanurzył się, a kroczył naprzód, zostawiając w tyle wcześniejsze miejsce swojego spoczynku. Po przejściu kilkunastu metrów, zatrzymał się przed Jonginem i uśmiechnął jeszcze szerzej. - Jak to zrobiłeś? - zapytał, nie ukrywając swojego zdziwienia.  
- Miałem szczęście – przyznał. Szczęście, że poznał swojego anioła, nadal nad nim czuwającego. - Jesteś tu sam?
- Jasne, że nie. - Zaśmiał się, cofając o kilka kroków w tył, po czym podszedł do jednej z krawędzi stawu i wychylił się znad niej nieznacznie. - Wstawaj – mruknął, a oczom chłopaka ukazał się kolejny stwór, jednak całkiem różniący się od pierwszego poznanego żywiołu. Ten był trochę niższy, ale za to bardziej postawny. Jego ręce, jak i tors oplatały długie, miejscami zielone gałęzie i pojedyncze listki, które również miał w orzechowych włosach.  
- Czego się drzesz, Sehun? - warknął mężczyzna, mrużąc wściekle swoje szmaragdowe oczy. Jego mina wcale nie wskazywała na to, by był chociaż trochę zadowolony. - To, że ty po nocach spać nie możesz, nie znaczy, że musisz budzić tych, którzy chcą się wyspać – krzyknął, oddychając głośno. Kai zaśmiał się pod nosem.
- Jak zwykle niezadowolony – odburknął Sehun ze zbolałą miną, jednak po chwili wybuchnął gromkim śmiechem, machając z rozbawieniem dłonią. - Uwielbiam cię denerwować, kochanie. - Specjalnie położył nacisk na ostatnie słowo, widząc, jak jego towarzysz czerwienieje ze złości. - To jest Onew – przedstawił go Sehun, wychodząc se swojego stawu, by móc objąć go ramieniem. - Driad lasu, kolejny żywioł ziemi - dodał i zaśmiał się po raz kolejny, kiedy jego ręka została brutalnie zrzucona. - No uspokój się, kotku – powiedział słodko, wysuwając dolną wargę do przodu.  
Jongin z całych sił starał się zachować spokój, jednak trudne to było, widząc taką scenkę. Zacisnął mocno wargi, jednak szeroki uśmiech i tak cisnął mu się na usta.
- Możesz przestać mnie obłapiać? Macaj sobie Myungsoo, nie mnie – oburzył się i odsuną na kilka metrów od Sehuna, który ostentacyjnie pokręcił głową.
- On jest dla mnie zbyt gorący – stwierdził, wachlując się ręką. - Woda i ogień nie idą ze sobą w parze.
Onew westchnął ciężko, chcąc wycofać się z tej dziwnej konwersacji. Jongin widział uśmiech malujący się na jego ustach, kiedy tuż obok niego pojawił się wielki, płonący ptak. Miał duże, złote skrzydła oraz długi, ognisty ogon ciągnący się za nim. Nie trwał jednak długo w takiej postaci. Wystarczyła chwila, by przybrał ludzką postać.
- Ktoś tu o mnie mówił? - zapytał, patrząc na Sehuna. Ten pokiwał głową i wystawił mu język.  
- Tak – potwierdził duch wody, z powrotem wracając do swojego zbiornika. - Onew mnie nie kocha – rzekł, udając zdruzgotanego, a driad pokręcił tylko z niedowierzaniem głową i oparł się o jedno z drzew. - I chce mnie z tobą zeswatać. Kategorycznie odmawiam.
Myungsoo – władca ognia zmarszczył tylko czoło i rozchylił usta, właściwie nie wiedząc co powiedzieć. Po chwili jednak tylko wzruszył ramionami i swój wzrok nakierował na przybysza. - A ty to kto? - warknął, przeplatając dłonie na piersi.
- Kai – odpowiedział gładko.  
Myungsoo uśmiechnął się złośliwie i skinął głową.
- Mamy gościa? - Wszyscy usłyszeli kobiecy głos. Jego właścicielka stanęła tuż obok władcy ognia i spojrzała zaciekawiona na Jongina. - Jak dobrze, że jesteś! - powiedziała uradowana, nagle zrywając się z miejsca i podchodząc do chłopaka. - Dawno tu nikogo nie było. Wreszcie jakaś odmiana. Już mam dość przebywania z tymi kretynami. Samą swoją obecnością doprowadzają mnie do szału.  
- Ranisz mnie – jęknął Sehun, siadając na kamieniu. - Podstępna, złośliwa harpia – warknął po chwili wielce obrażony.
- Nie zwracaj na niego uwagi. Jego zachowanie jest na poziomie przedszkolaka, ale nic na to nie poradzimy. - Westchnęła ciężko. - Jestem Lee Chaerin.  
- Jesteś harpią? - zapytał zaciekawiony, a ta przytaknęła. - Myślałam, że te stworzenia żyją na trzecim poziomie piekła – powiedział, a CL przechyliła lekko głowę w bok.
- Owszem, masz rację, ale każda istota ma jakiegoś władcę. Ja jestem ich królową, a zarówno jestem odpowiedzialna za jeden z czterech żywiołów, dlatego znalazłam się tutaj – wytłumaczyła, uśmiechając się nikle. - A teraz powiedz, co cię tu sprowadza.  
- Anysteus – odparł, a Chaerin ze zrozumieniem pokiwała głową.  
- Mogłam się domyślić, że chodzi o zadanie. Ale nie martw się, nie będziesz musiał fatygować się do Deszczowej Krainy, zostaniesz tu z nami. Nie pozwolimy ci przejść dalej, stąd nie ma wyjść – powiedziała, obchodząc dookoła chłopaka, następnie powędrowała do przodu, w kierunku Onew.  
- Kłamiesz – powiedział Sehun, wstając. - Wyjście jest tam. – Wskazał ręką za siebie na ścianę z żywopłotu, koło której równo ustawione były cztery, małe kamienie.  
- Trzymajcie mnie, bo zaraz mu coś zrobię – krzyknęła CL, a Onew wykonał jej polecenie. Ta wyszarpała dłoń z jego uścisku i wbiła w niego mordercze spojrzenie. - To była przenośnia, debilu - ryknęła, a Kai mógł dostrzec, jak wbija w swoją skórę długie szpony, które jednak jej nie kaleczyły. - Żywiołów i tak nie pokonasz. Jesteśmy zbyt silni.  
Jongin przyznał jej rację. Razem byli nie do pokonania. Właściwie osobno również. Były to magiczne istoty, znacznie potężniejsze od zwykłego człowieka, który ledwo trzymał się na nogach. Uśmiechnął się jednak do siebie, kiedy zrozumiał pewną istotną rzecz. Człowiek nie mógł się z nim równać, bo był zbyt słaby, ale oni przeciwko sobie owszem. Każdy żywioł niszczył drugi, jednak były sobie potrzebne, bo napędzały siebie nawzajem. To było zamknięte koło, którego nie dało się zniszczyć.  
- Oczywiście, nie mógłbym cię pokonać – powiedział, decydując się na swój plan. - Ale myślę, że Myungsoo by cię bez problemu zniszczył.
Chaerin obróciła głowę, patrząc wprost na władcę ogania, który z uznaniem pokiwał twierdząco głową. - Oczywiście, że tak. Powietrze to najsłabszy z żywiołów.
- Odszczekaj to, dzieciaku! - krzyknęła, nie panując już nad słowami. - Powietrze kieruje ogniem, to chyba jasne, że to ja jestem potężniejsza. Jesteś jedynie zabaweczką w moich dłoniach – dodała równie podniosłym tonem głosu, przybliżając się do Myungsoo. Zaciekawiony Sehun również podszedł do reszty.  
- A woda gasi ogień. O, potężny Myungsoo jednak jest słabszy ode mnie – powiedział zadowolony jak jeszcze nigdy Sehun.
- Możecie przestać? - warknął Onew, nawet nie wiadomo kiedy pojawiając się obok kłócących się żywiołów. - Zachowujecie się komicznie. Każdy z nas jest tak samo silny.
- Jasne, mówisz tak, ale myślisz inaczej. Już ja cię dobrze znam, leśny skrzacie – wysyczała Chaerin, łapiąc za jedną z gałązek mężczyzny. - Ty jesteś jeszcze bardziej bezczelny od Myungsoo. Obaj jesteście siebie warci!  
Korzystając z nieuwagi, Kai przemknął za nimi, zatrzymując się przed domniemanym przejściem. Przykucnął i uważnie przyjrzał się kamieniom. Na każdym narysowany był jakiś znaczek, przedstawiający jeden z żywiołów.  
Wziął do ręki pierwszy, przedstawiający ziemię, po czym położył w dużym, wyrzeźbionym otworze. Jako kolejny położył ogień, później wiatr i wodę. Drzwi jednak nie drgnęły. Nadal stały w tym samym miejscu, nie pozwalając mu na ani jeden krok.  
Zmrużył oczy. Zdecydowanie coś musiało być nie tak. Przemienił pierwszy oraz drugi kamień, a przejście otworzyło się, ukazując przed nim jedną ścieżkę pomiędzy wysokimi ścianami labiryntu, prowadzącymi do drugiego wyjścia. Uśmiechnął się. Ogień - niszczy i spala, ziemia to zatrzymuje, wiatr - kieruje, natomiast woda gasi ogień. To koło, nie mogło być inaczej.  
Spojrzał jeszcze za siebie. Żywioły były zbyt pochłonięte kłótnią, by zauważyć, że kogoś brakuje

*
Deszczowa Kraina swą niezwykłością zdecydowanie mogła równać się z Poziomem piątym w piekielnych podziemiach. Właściwie wszystko było wyciągnięte jak ze średniowiecznego miasteczka z paroma małymi wyjątkami.
Kiedy był mały, w różnych baśniach wiele razy słyszał o tym miejscu, jednak wyobrażał je sobie całkiem inaczej. Myślał też, że owa kraina była jedynie fikcją autora, ale po wizycie w piekle i rozmowie z Jonghyunem, już nic nie mogło go zdziwić. Oczywiście było to dla niego niepojęte, że po świecie, na którym przyszło mu żyć, zdały się pojawiać stworzenia magiczne i niebezpieczne. Zawsze myślał, że istoty paranormalne wytworzyły się w umysłach ludzkich, by egzystencja człowieka była znacznie ciekawsza i urozmaicona. Nigdy nie przywiązywał też większej uwagi do takich opowiastek, choć czasem chciało mu się z nich śmiać, ale tłumił to w sobie. Jego sposób myślenia jednak zmienił się, kiedy ujrzał Anysteusa.  
Podniósł głowę, by spojrzeć w niebo; było szare, bez ani jednej białej chmurki zdobiącej ponurą płachtę. Z góry na jego policzki i czoło spadło kilka kropelek zimnego deszczu, który kojarzył mu się z cierpieniem. W taką samą pogodę Luhan prawie zginął nieświadom, że był bliski spotkania z Kosiarzem twarzą w twarz.  
Zacisnął mocno wargi. Był już tak niedaleko wygranej, zostało to i ostatnie zadanie. Był też pewien, że po tych przeżyciach mógł poradzić sobie niemalże ze wszystkim, za wyjątkiem śmierci ukochanego. Ona byłaby kulą prosto w serce, doświadczeniem, po którym nie potrafiłby się podnieść, którego nie umiałby zaakceptować, na pewno nie teraz, było za wcześnie.
Spojrzał przed siebie, po czym dokładnie zlustrował wzrokiem okolicę. Stał na masywnym, dużym i kamienistym moście, będącym przejściem nad żywą rzeką i łączącym dwie krainy, które na pierwszy rzut oka niewiele się od siebie różniły. Za mostem widniała szeroka, wydeptana w ziemi ścieżka, a po obu jej stronach można było zauważyć jasnozieloną, niewysoką trawę i kolorowe kwiaty, które ją przyozdabiały. Za nimi wznosiły się wielkie mury budynków w pewnym stopniu przypominających zamki. Okna były puste, nie wychylały się zza nich żadne głowy ciekawskich ludzi, wszystko było pozbawione życia, jakby nie mieszkał tam ani jeden człowiek. Czuł się tam niezwykle samotnie, jednak nie chciał wracać do żywiołaków. 
Jego wzrok poszybował na przód i zatrzymał się w miejscu, dokładnie oglądając niewielką, uśpioną fontannę. Na jej kulistych bokach można było zauważyć znikome ślady wody oraz niewielką, czarną kopertę, która odznaczała się na jasnym tle. Zaciekawiony, ale również i pełen strachu podszedł do niej, po czym sięgnął i wyciągnął z niej białą kartkę. Przez chwilę nie czytał, bojąc się tego, co może tam ujrzeć. Stał chwilę w bezruchu, tępo wpatrując się w przestrzeń przed sobą, następnie wziął oddech i spojrzał na papier.
- Cena pożądania – odczytał szeptem, gniotąc w dłoni kartkę.
Wszystko zrozumiał od razu i w myślach dziękował Bogu, że kiedy jego siostra była młodsza, prosiła go o przeczytanie bajki o pięknej kobiecie, która z wielką łatwością kusiła biednych, zagubionych ludzi. Właściwie nigdy nie wiedział jak się tam dostawali, to nurtowało go, ale nie był pewien, czy chce się zagłębiać w szczegóły.
Rozejrzał się jeszcze raz po okolicy i mógł przysiąc, że dostrzegł jakąś smukłą sylwetkę przebiegającą bokiem, a za nią unosił się cichy dźwięk brzdękania łańcuchów, które roznosił wiatr.  
Ruszył wydeptaną ścieżką przed siebie, która jednak nie była długa, właściwie przy krętych drogach w labiryncie była niezwykle krótka.
Zatrzymał się przed dużą altanką z marmuru, znajdującą się na środku dużego ogrodu, w którym zdecydowaną większością przeważały herbaciane róże. Pomiędzy nimi stały niewysokie rzeźby, każda przedstawiała tę samą osobę.
Altanka miała kształt koła, a spadzisty daszek podtrzymywał dość wysokie, białe kolumny w stylu jońskim, wyglądające na delikatne. Koło nich ustawione były jasne, ale masywne ławki, na której jednej z nich siedziała dziewczyna. Kai musiał przyznać, że była niezwykle urodziwa. Miała proste, karmelowe włosy sięgające niemal do pasa, duże, fioletowe oczy przyozdobione koronką gęstych rzęs i różane usta wykrzywione w lekkim, pełnym subtelności uśmiechu. Jej wcześniej blade policzki niemal od razu przybrały jasny odcień różu, który świetnie pasował do delikatnej cery.
Niespodziewanie wstała z ławki, a jej biała sukienka falowała z gracją za każdym, nawet najmniejszym powiewem wiatru. Podeszła do jednej z kolumn, po czym złapała się niej leciutko i niczym motylek zeskoczyła na jeden z trzech schodków.
- Zgubiłeś się? - zapytała jakby zatroskana, przygryzając dolną wargę ust. - Pomóc ci w czymś? - dodała po chwili, kiedy nie usłyszała żadnej odpowiedzi. Gestem dłoni zaprosiła Jongina, by ten wszedł za nią pod dach altanki. Niespiesznie ruszył za nią, natomiast zatrzymał się nagle, kiedy dziewczyna z powrotem opadła na ławkę. Podparła łokcie na kolanach, a na dłoniach ułożyła swój podbródek i uważnie spojrzała na chłopaka. Kai pod wpływem jej intensywnego wzroku czuł się sparaliżowany, zupełnie jakby wbijała w jego ciało miliony szpilek. - Jestem Bom – zawołała wesoło, poprawiając zmięty materiał zwiewnej sukienki. 
- Ja Kai lub Jongin – przedstawił się, wypuszczając powietrze ze świstem. Dokładnie wiedział kim rudowłosa była, jednak żadna książka, którą czytał swojej siostrze nie oddawała jej piękna. - Myślałem, że jesteś syreną – stwierdził, przypominając sobie czasami nieco dziwne opisy Bom.
Dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie, wyraźnie rozbawiona słowami bruneta. Odgarnęła kilka jasnych kosmyków z ramion i podniosła wysoko głowę, dzięki czemu Kai mógł zobaczyć jej roześmiane, wesołe oczy. - Jak widzisz, do syreny mi jeszcze trochę brakuje. - Wskazała na swoje nogi. - Chociaż nie ukrywam, że syreny to ciekawe stworzenia. Szkoda tylko, że zostały wytworzone w ludzkiej wyobraźni, która swoją drogą jest dość... - zatrzymała się na chwilę, próbując dobrać właściwe słowo – dziwna – dodała, wzruszając ramionami.  
- W przeciwieństwie do tego, co widziałem przez ostatnie dni, uwierz, że jest zdecydowanie normalniejsza od tego wszystkiego – powiedział Jongin, patrząc na szeroko uśmiechniętą Bom. Ta pokiwała głową i sięgnęła do rosnącego krzaka, by wyrwać z niego herbacianą, już w pełni rozkwitniętą różę, z której odpadło kilka złocistych płatków. - Nie wątpię – powiedziała, a Kai stwierdził, że jej głos niezwykle go uspokaja. - Ludzi są strasznie krusi, zupełnie jak ta róża – mruknęła, wstając z ławki i tanecznym krokiem podeszła do chłopaka, by następnie wręczyć mu kwiat, który zacisnął w dłoni. Parę kolców widniejących na łodydze skaleczyło go, a szkarłatna kropla krwi spłynęła po jego ręce. Spojrzał na nią, następnie zamknął oczy, przypominając sobie Luhana, wypadek i śmierć, która nadal czyhała na jakiś niewłaściwy ruch. - Jest piękna, prawda? - zapytała, kładąc dłonie na ramieniu Jongina. - Czasem czuję się tu naprawdę samotna. To one, jako jedyne dotrzymują mi towarzystwa. Są moimi przyjaciółkami – szepnęła wprost do jego ucha, wbijając paznokcie w skórę. - Znają moje wszystkie sekrety – dodała, a jej głos niemal hipnotyzował Jongina. Pod wpływem jej dotyku, jego ciało zamierało jakby chciała zamienić go posąg. - Czują to co ja, są takie jak ja.  
- Kwiaty nie mają uczuć – stwierdził, mrużąc oczy. Pragnął jak najszybciej wyswobodzić się z jej uścisku, ale ona skutecznie mu to uniemożliwiała.
- Nie czytałeś Małego Księcia? - Zdziwiona spojrzała na Koreańczyka, a następnie wolną dłonią objęła jego pas. - Autor tej książki doskonale opisał Różę, nieprawdaż? - zapytała, po raz kolejny wbijając paznokcie w bok chłopaka. - Moje kwiaty są do niej w pewien sposób podobne, może nie całkiem, ale po części. Przywiązują się, ale jedynie do mnie, bo jestem ich panią, właścicielką – syknęła, zaprzestając jakichkolwiek ruchów. - Na zawsze ponoszę odpowiedzialność za to, co oswoiłam.
- To dziwne – stwierdził Kai, obracając głowę w bok, po czym spojrzał na twarz towarzyszki, z której nie mógł odczytać emocji, jakby miała maskę.
- Tutaj nic nie jest normalne.
- Zauważyłem – odparł, wzdychając ciężko. - Ta kraina... słyszałem o niej wiele razy, ale gdzie się znajduje?
Bom zbliżyła się jeszcze bardziej do swojej ofiary. Kai poczuł jej subtelny, delikatny zapach jaśminu, będącym kolejnym czynnikiem, który sprawił, że ciężko było mu złapać choć jeden oddech.  
- Niektórzy mówią, że Deszczowa Kraina leży głęboko w ludzkiej podświadomości i tak naprawdę każdy ją zna. Ludzie przychodzą tu w snach, ale jeżeli już to robią, nigdy nie wracają, zasypiają na wieczność – powiedziała szeptem, a Kai poczuł, jak delikatny wiaterek owiewa jego ucho. - Słyszałam też od pozostałych, że moje królestwo leży w innym wymiarze. Jednak oba spostrzeżenia nie są do końca trafne, choć ziarnko prawdy w nich jest. - Puściła różę, która rozsypała się, kiedy upadła na marmurową posadzkę. Nie minęło nawet kilka sekund, a jej płatki po prostu zniknęły. - Sama nie potrafię sprecyzować gdzie dokładnie się znajduje. Może bliżej byli ci, którzy uważali, że trafia się tutaj w śnie, ale to bardziej skomplikowane niż myślisz – rzekła, przylegając ciałem do Jongina, po którym przeszły nieprzyjemne dreszcze. - Ale trafiają tutaj jedynie zagubieni i ci, którzy tego chcą, ponieważ mają w tym jakiś cel. Zgaduję, że należysz do tej drugiej grupy, czyż nie? - Uniosła pytająco brew ku górze, uśmiechając się lekko. Jongin w odpowiedzi pokiwał jedynie głową. - Tak myślałam. W takim razie wysłał cię Anysteus. - Zauważyła, podpierając podbródek o ramię chłopaka.  
- Znasz go? - Zdziwiony otrząsnął się, jednak nie odsunął się od sukkuba nawet o milimetr.
- Oczywiście, że tak. Każdy go zna. - Zaśmiała się, po raz kolejny ukazując swój piękny uśmiech. - Ale nie przepadam za nim, on za mną prawdopodobnie też. Jest niesamowicie samolubny i odrażający. - Uniosła się trochę na palcach, aby dosięgnąć policzka Jongina, którego po chwili delikatnie musnęła swoimi wargami. - Powiedz, Kai. Nie chciałbyś zostać tutaj na dłużej? Towarzyszyłbyś mi każdego dnia i nocy, stałbyś się jedną z moich róży? Niezwykłą i niepowtarzalną? Sprawił, że ta kraina ujrzałaby wreszcie słońce? - zapytała. 
Chciał zaprzeczyć, wykrzyczeć, że nie pragnie niczego ani nikogo bardziej od Luhana, który czekał na niego, będący blisko końca o którym przypomniał mu hałas brzdękania łańcuchów, stający się z minuty na minutę coraz bardziej głośniejszy i wyraźny.  
Resztkami sił wsunął dłoń do kieszeni spodni, przypominając sobie słowa Jonghyuna.. Głos demona rozchodził się w jego głowie, a ciepły uśmiech Luhana, który przywołał w pamięci, sprawił, że chciał walczyć jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
- Nie – warknął głośno, chwytając za płonące piórka, które nadal schowane były w kieszeniach jego spodni.
Bom rozchyliła usta, zdziwiona tym, że się jej nie udało, że po raz pierwszy spotkała się z odmową. Po chwili jednak poczerwieniała ze złości i zacisnęła dłonie w pięści. - Pożałujesz! - krzyknęła mocnym głosem, a w przeciągu kilku chwil nie mógł poznać tej uroczej i słodkiej dziewczyny, będącej teraz straszniejszej od samego Lucyfera. Jej twarz nie była już tak delikatna i łagodna, a ruchy zostały całkowicie pozbawione wcześniej nieukrywanej subtelności.
Wyrwał się z jej mocnego uścisku i cofnął kilka kroków w przeciwną stronę, byleby znaleźć się jak najdalej od potwora.  
- I tak zostaniesz. Nie chciałeś po dobroci, więc użyję siły, zmusiłeś mnie do tego – wycharczała, unosząc jedną rękę do góry, na wysokość swojej twarzy. Pstryknęła dwoma palcami; kciukiem oraz środkowym, a momentalnie na jej rozkaz węże, które były wcześniej różami, zaczęły wolno spełzać po zielonych krzakach. Syczały głośno, dokładnie obserwując swoimi ciemnymi oczyma postać chłopaka.  
Nie czekając ni chwili dłużej, wyciągnął dłoń z kieszeni razem z kilkoma, nadal płonącymi piórami. Niepewnie spojrzał na rozwścieczoną dziewczynę, następnie wyciągnął rękę przed siebie, pozwalając, by silny podmuch wiatru zerwał piórka i pchnął je wprost na sukkuba.
Nie sądziła, że tak błaha rzecz, jaką dysponował Jongin, mogła w mgnieniu oka opleść jej zgrabne i blade ciało kolistymi i ciągle rozrastającymi się płomieniami.  
Bo zniknęła szybciej, niż mógł pomyśleć. Wystarczyło kilka sekund, by ponownie już nigdy nie zobaczył kobiety. Rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając po sobie głuchy jęk. To ona stała się ofiarą, wcześniej nawet o tym nie wiedząc.
Wykonał kolejne zadanie. Był tak blisko wygranej.
*

Westchnął przeciągle, jeszcze bardziej zakopując się w pościeli. Naciągnął na głowę czarną kołdrę, chcąc skryć się przed jasnymi promykami porannego słońca.
- Kai, wstawaj. - Usłyszał głos swojej rodzicielki, która właśnie stanęła w drzwiach jego pokoju i z uśmiechem spoglądała na syna. - O której masz wykłady? - zapytała po chwili, wchodząc wgłąb pomieszczenia.
- Popołudniu – mruknął niewyraźnie, leniwie otwierając oczy. Z lekkim niepokojem zlustrował wzrokiem pokój, jednak kiedy nie zauważył niczego podejrzanego, ani też magicznego, odetchnął z wyraźną ulgą, wygrzebując się powoli z ciepłej pościeli.
- Mogłeś wczoraj powiedzieć, to nie budziłabym cię – stwierdziła, podchodząc bliżej łóżka Jongina. - Idziesz z Luhanem? Czy on znowu ma na rano? - zadała kolejne pytanie, a Kai otworzył szeroko oczy. Właściwie nie był w stanie nic powiedzieć. Czy było możliwym to, że wszystkie zdarzenia, które przeżył tylko i wyłącznie dla Luhana, były jedynie nic nieznaczącym snem? - Mógłbyś tu czasem posprzątać. Kiedyś zginiesz w tym bałaganie. - Schyliła się, by następnie wziąć do rąk kilka wymiętych, brudnych ubrań walających się po podłodze.
- Co? - jęknął, otrząsając się nieznacznie. - Przecież jest w szpitalu – powiedział, jednak nie będąc pewnym swoich słów. Pani Kim zmarszczyła nieco swoje czoło, nie rozumiejąc swojego syna. - Miał wypadek, przecież wiesz o tym, mamo – szepnął cicho. Tak bardzo żałował, że nie mógł mu pomóc. Był bezradny, brakowało mu sił.  
- Wyszedł jakieś trzy tygodnie temu. Przecież ma się świetnie - rzekła, odkładając ubrania na bok, po czym zabrała swoją aktówkę, którą wcześniej położyła na komodzie. - Dobrze się czujesz, Kai? - zapytała zatroskana.
- Tak.
- Świetnie. Ja muszę już iść. Śniadanie i pieniądze zostawiłam ci w kuchni – zakomunikowała, zostawiając Jongina samego.
Przez chwilę siedział w bezruchu, próbując oswoić się ze słowami rodzicielki. Nie docierały do niego, były mu obce i dalekie.  
- Luhan żyje? - zapytał sam siebie, jednak jego głos brzmiał zupełnie inaczej, obco. Kiedy wreszcie zrozumiał ich sens, uśmiechnął się szeroko i niemalże wyskoczył z łóżka. Biegiem udał się do drzwi, po drodze zabierając spodnie i koszulkę. Nim pojawił się w kuchni, był gotowy do wyjścia. Spojrzał przelotem na kalendarz. Piątek. Luhan pierwszy wykład zaczynał o jedenastej, więc jeśli się postara, jeszcze zdąży go zobaczyć.
Podszedł do stołu, na którym leżała miska z płatkami i gorącym jeszcze mlekiem, pieniądze i czarna koperta, która najbardziej przyciągała uwagę Jongina. Zatrzymał się na chwilę, próbując znaleźć jakieś wyjaśnienie owego zjawiska, jednak nic racjonalnego nie przychodziło mu do głowy. Niepewnie sięgnął po nią i rozpakował, jednak nie doszukał się żadnej jej zawartości. Była pusta, zupełnie jak jego głowa w tamtym momencie. Nie mógł się skupić, wszystko sprawiało, że czuł się jeszcze bardziej przytłoczony niż kiedykolwiek wcześniej.
Rzucił kopertę na stół i nie myśląc ani chwili dłużej wybiegł z domu, zapominając nawet o tym, żeby zamknąć na klucz drzwi wejściowe. W tamtej chwili najważniejszy był Luhan, to on stanowił centrum jego myśli, przyćmiewając inne.
Dom Luhana nie znajdował się wcale daleko. Może góra dwieście metrów od jego posiadłości, z czego niezmiernie się cieszył. Właściwie dlatego zawsze też razem chodzili na zajęcia. Uwielbiali swoją obecność, więc starali wykorzystywać czas tak, by jak najdłużej ze sobą przebywać.  
Stanął przed dużymi, białymi drzwiami, które były zamknięte. Zza nich nie dochodziły żadne, nawet najcichsze dźwięki, co oznaczało, że Luhan jest sam w domu lub już wyszedł.
Wziął głęboki oddech i nacisnął dzwonek. Nigdy nie mieli w zwyczaju dzwonić, czy też pukać przed wejściem. Zawsze wchodzili do środka, jakby byli u siebie, jednak w tamtej chwili Jongina coś powstrzymywało, nie był w stanie nawet nacisnąć klamki.  
Kiedy drzwi otworzyły się na oścież, a stanął w nich Luhan, Kai zapomniał jak się oddycha. Jego serce przyspieszyło tempa, a w głowie niebezpiecznie zawirowało po raz kolejny. Spróbował uśmiechnąć się nawet lekko, ale nie udało się. Miał ochotę się rozpłakać, ale nie zrobił tego, nie chciał pokazać swojej miłości i tego, że jest słaby.
- Kai? - powiedział cicho Luhan, patrząc na przyjaciela. - Co ty tu robisz? - zapytał, nadal stojąc w przejściu.
- Żyjesz – szepnął, zaciskając palce na materiale swojej koszulki. - Bałem się, że cię nie zobaczę. Nie wiem, czy to dzięki Anysteusowi, czy to tylko moja wyobraźnia, ale jesteś tu i... Nie mogę tego zmarnować.
- Co? Kai, dobrze się czujesz? O czym ty w ogóle mówisz? Kto to Anyteus? - Natłok pytań sprawił, że Jongin skrzywił się nieznacznie, ale nie dał tego po sobie poznać. Podszedł bliżej chłopaka i chwycił jego zimną dłoń, na co ten zdziwił się lekko. - Zachowujesz się dzisiaj dziwnie.
- To przez to, że nie mogę stracić cię po raz kolejny, jesteś dla mnie zbyt ważny.
- Rozumiem, Kai. – Przerwał mu. - Ty dla mnie też, w końcu jesteśmy przyjaciółmi. Ale nie rozumiem, do czego zmierzasz.
- Dostałem drugą szansę i nawet jeżeli nie uda się, nie będę żałował – powiedział, spoglądając w oczy niższego chłopaka. - Kocham cię. Jakkolwiek to nie brzmi. Być może dla innych to jest złe, ale nie dla mnie.
Luhan cofnął się kilka roków w tył i wyszarpał dłoń z uścisku przyjaciela. Spojrzał na niego smutno, zaciskając wargi w wąską linię. - Żartujesz, prawda?
- Nie – odparł, rozumiejąc co to oznacza. Pobladł, jednak nie ruszając się z miejsca. - To koniec, prawda?
Xiao pokiwał jedynie głową i chwycił za drzwi, by je zamknąć. - Zostaw mnie w spokoju. Nie potrafię odwzajemnić tego, co ty czujesz do mnie – wypowiedział szeptem, chowając się za drzwiami. - Przepraszam – dodał jeszcze, zamykając je całkowicie.
Kai oparł się plecami o drewnianą powierzchnię i spuścił głowę w dół. - To nic, najważniejsze jest to, żebyś był szczęśliwy – powiedział, doskonale wiedząc, że Luhan stoi po drugiej stronie i wszystko słyszy. Być może była to ich ostatnia rozmowa. - Śnił mi się dziwny sen. Byłeś w śpiączce, a ja dostałem od Śmierci szansę. Musiałem wykonać kilka zadań, by cię uratować. Były niezwykle dziwne, a mi brakowało sił, ale jeżeli byłaby taka potrzeba, nie zawahałbym się i przeszedłbym przez to jeszcze raz, ale naprawdę. Pozwoliłbym, by moją duszę pochłonęło piekło, tylko po to, byś przeżył. Nie poddałbym się. Nie ważne, czy mnie kochasz, czy też nienawidzisz, to zupełnie nie miałoby znaczenia – powiedział, zamykając oczy. Nie potrafił już powstrzymać łez. - Ale jesteś bezpieczny, więc mogę odetchnąć. I jeżeli naprawdę chcesz, bym odszedł, zrobię to, nawet, jeżeli miałbym cierpieć przez całą wieczność. To wszystko dlatego, że cię kocham. Prawdziwie, bezinteresownie i nie pragnę niczego bardziej niż twojego szczęścia, Luhan. - Odepchnął się od drzwi i nie czekając na jakikolwiek odzew, którego i tak pewnie by nie otrzymał, odszedł od posesji ukochanego.  
Jego sen był niezwykle realny, mimo że główną rolę odgrywały w nim postacie fantastyczne. Te wszystkie cztery zadania, które przeszedł w swojej wyobraźni sprawiały, że czuł się bardziej pewnie. Przystanął na chwilę, przypominając sobie słowa Kosiarza, kiedy zawierał z nim pakt. Śmierć mówiła o pięciu zadaniach, nie czterech.  
Otworzył szeroko oczy i rozejrzał się dookoła. - Anysteus? - zawołał.
- Wołałeś mnie? - zapytał z uśmiechem Kosiarz, a Kai odskoczył od niego szybko.
Nawet nie wiedział jak to się stało, ale obraz nagle się rozmył i w mgnieniu oka na miejsce ładnego podwórka przed domem Luhana, pojawiła się szpitalna sala. Wszystko wróciło na swoje wcześniejsze miejsce, prócz Anysteusa, który nadal stał koło Jongina.
- Co z piątym zadaniem?
- Właśnie je przeszedłeś – odparł, zaciskając swoje kości na kosie. - Wykonałeś wszystkie, jestem pod wrażeniem. Cholera, założyłem się z Neronem, że polegniesz na trzecim zadaniu. On obstawiał, że przegrasz przy czwartym – jęknął jakby zły. - Ale gratuluję. Jestem pod wrażeniem. Jesteś jedynym, któremu się udało – przyznał, spoglądając na śpiącego Luhana. - Udowodniłeś mi zwłaszcza ostatnim zadaniem, że prawdziwa miłość jednak istnieje.  
- Pozwolisz mu żyć, prawda? - zapytał z nadzieją, również przenosząc wzrok na Xiao.
- Jestem śmiercią, nie mam serca, nie obchodzą mnie uczucia innych – powiedział beznamiętnie, nie odrywając wzroku od chłopaka. - Ale mam swoje zasady i dotrzymuję danego słowa. Jeszcze dzisiaj twój ukochany się obudzi – powiedział, wyciągając z kieszeni szaty zawinięty papier, po czym rozwinął go i spojrzał na listę. - Cóż, na mnie czas. Robota wzywa. - Skinął Jonginowi głową i udał się w kierunku wyjścia z sali szpitalnej.
- Anysteus, mogę cię prosić o coś jeszcze?
- Jestem Kosiarzem, nie wróżką – odparł, jednak zatrzymał się na chwilę, chcąc wysłuchać chłopaka. - O co chodzi?
- Czy po tym, jak wyjdziesz, mógłbym o wszystkim zapomnieć? O tych wszystkich zadaniach. Chcę tylko, by została moja miłość do Luhana. Niczego bardziej nie pragnę.
- Myślę, że to mogę spełnić. Do zobaczenia, Jongin – pożegnał się, wychodząc z sali.  
*

- Już nie mogę doczekać się, aż stąd wyjdę – powiedział Luhan, poprawiając się na niewygodnym łóżku. - Nudno tu mi.
- Nawet, jak dotrzymuję ci towarzystwa? - Oburzył się Kai, a Xiao zaśmiał się melodyjnie, kręcąc głową.
- Oczywiście, że nie. Ale nie możesz siedzieć ze mną dwadzieścia cztery godziny na dobę. Pielęgniarki by się zdenerwowały. Poza tym ty też potrzebujesz odpoczynku. Jesteś jakiś przemęczony – stwierdził Luhan, nadymając swoje policzki, co wywołało u Jongina salwę śmiechu. Uwielbiał go takiego. - Może idź się przewietrz, co? I po drodze kup mi Pocky. Ale truskawkowe. Albo cytrynowe i nie zapomnij o soku pomarańczowym – wyrecytował na jednym wydechu, uśmiechając się słodko. Jongin wstał z krzesła, po czym pochylił się nad swoim chłopakiem i ucałował jego rozchylone usta, które były niesamowicie miękkie.  
Luhan zarumienił się lekko i wsunął jak tylko mógł pod kołdrę. - Pospiesz się, jestem głodny – mruknął, a Kai uśmiechnął się tylko i wyszedł z sali, kierując się na dach szpitala, który był dostępny dla wszystkich. Xiao miał racje, musiał się przewietrzyć.
Przez ostatnie dwa tygodnie był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Kiedy Luhan wybudził się ze śpiączki, przez chwilę zbierał się z tym, by wyjawić mu swoje uczucia. A gdy wyznawał mu miłość, bał się jak jeszcze nigdy, ale coś podpowiadało mu, że musi to zrobić. Okazało się, że nie był samotny z tym uczuciem, ponieważ Luhan już od dawna go kochał.
Stanął przy barierce i oparł się o nią całym ciężarem ciała. Lubił tam przychodzić. W wieczory takie jak ten, było tam mało ludzi lub wcale, zatem mógł pobyć sam.
Wsunął dłoń do kieszeni spodni, z zamiarem wyciągnięcia z niej paczki ze szlugami. Zamiast niej, poczuł coś niesamowicie delikatnego w dotyku oraz drugą rzecz, coś na kształt kartki. Zdziwiony sięgnął po nią. Przedmiotem okazała się nieduża, czarna, niezaadresowana koperta. Niepewnie rozpakował ją i wyciągnął z niej białą, zapisaną kartkę.
Nawet w obliczu śmierci przyjemna jest świadomość posiadania ukochanej osoby. Udowodniłeś, że miłość istnieje i nie zmarnowałeś swojej szansy, dlatego trzymam kciuki, by wam się udało. 
~ A.
 Zmarszczył czoło, nie rozumiejąc. Nie przypominał sobie, by cokolwiek tam chował prócz paczki papierosów. Przypomniał sobie również o drugim przedmiocie. Ponownie wsunął dłoń do kieszeni i wyciągnął z niej piórko. Było czarne i niezwykle miękkie, a ogień, który nie parzył dłoni Jongina oplatał je wokoło. Ono nigdy nie zgaśnie, podobnie jak prawdziwa miłość chłopaka, który był wstanie poświęcić swoją duszę, by ratować ukochanego.

8 komentarzy:

  1. O mój Boże..jak ja kocham takie klimaty ! Demony,piekło,śmierć no boskie. *^* Rozwaliła mnie kłótnia tych żywiołów i okazało się, że Luhan darzył takim samym uczuciem Kaia... coś pięknego ♥♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Omo, to takie piękne. Jestem pod wrażeniem. Najlepszy oneschot jaki czytałam. Szczerze mówiąc zaczynałam się bać, że Luhan go nie kocha, ale wszystko dobrze się skończyło. Pozdrawiam ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam dopiero dzisiaj to opowiadanie i brak mi słów *^*
    Nie wiem, jak Ty to robisz, że wymyślasz tyle pięknych fabuł i dodajesz mnóstwo niesamowitych opisów! Jak?
    Anysteus... Najpierw napiszę o nim, bo stał się moją ukochaną postacią. Ciągnie mnie do takich charakterów, serio. Tacy dziwni, wredni... Ludzie (albo i nie) z wyobraźnią, o!
    Tak mnie korciło, żeby przewinąć na sam koniec i sprawdzić, czy Lu i Kai będą razem, ale stwierdziłam, że tego nie zrobię - nie byłoby tych emocji.
    Jestem na telefonie i nie umiem się rozpisać na nim, żałuję. Ogólnie pokochałam to opowiadanie! Jest piękne! *^*
    HWAITING USZATI!

    OdpowiedzUsuń
  4. Totalnie przeniosłaś mnie to innego świata, zdolna jesteś ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Napisałam, że będę starała się komentować, co przeczytam, więc robię to. Emocje już trochę ze mnie opadły, bo oneshota czytałam jakoś w nocy i trochę nietrzeźwo na niego patrzyłam, bo byłam z deczka roztrzęsiona, ale niestety (a może i stetety) feelsy nadal się mnie trzymają. Wybrałam tego ficzka, bo pairing mi podpasował i byłam ciekawego tego, jak kreujesz supernaturale. Jeju, nie spodziewałam się, że cały ten świat wywrze na mnie takie wrażenie. Czułam się trochę, jak w książce, co jest ogromnym plusem. Choć minusem był wstęp, który według mnie rozpoczął się tak trochę, nie wiem, dziwnie(?). Rozumiem jednak, że taka była Twoja wizja, także się nie czepiam. Poza tym sama nie znam lepszej alternatywy początku, więc stwierdzam, że jednak jest dobrze. Jongina podziwiam, bo mało kto, by tak postawił, ale jednak czegoś mi w nim brakowało. Czasami odczuwałam, że był taką papką uczuć, chociaż rozumiem, że był w takiej, a nie innej sytuacji, więc takie myśli go nachodziły. Ale ten niedosyt jest raczej nieokreślony, więc możliwe, że bezpodstawny i właściwie to nieistniejący, bo tak na dobrą sprawę polubiłam Kai'a. W końcu nie był cholernym bad boyem, co nagminnie pojawia się w ficzkach i niezmiernie mnie irytuje, bo ileż można? Naprawdę, to była bardzo miła odmiana. Luhana też polubiłam, chociaż pojawił się w bardzo małej części. I bardzo dobrze, że jego wątek w końcowej części nie pojawiał się zbyt długo, bo zniszczyłoby to całą wizję tułaczki Jongina. I właściwie do tego chciałam przejść, bo te poziomy, zadania i wszystko, co zostało w tym zawarte było świetne. Takie magiczne, niepowtarzalne i cholernie ciekawe. Najbardziej podobała mi się scena z dialogiem z Jonghyunem (którego rola idealnie pasowała, chociaż przyznam, że na początku wyobraziłam go sobie jako kompletnie inną osobę, więc gdy padło jego imię to miałam lekkiego mindfucka). Wizja "poziomów" z potworami była niezłym pomysłem i faktycznie takie coś mogłoby istnieć, o ile oczywiście takie stworzenia istniałyby (ale kto wie, nie wszystko zostaje wyjaśnione ^^). Inne zadania też były zaskakujące, przykładem tego jest chociażby przechytrzenie żywiołów. Oneshot jest naprawdę udany, więc dziwię się, że jest tak niewiele komentarzy, skoro to kolejna perełka, którą napisałaś. Oczywiście jest kilka niedociągnięć, ale czym one są przy pięknym stylu i nietuzinkowej historii?

    OdpowiedzUsuń
  6. Jesteś boska, a twój talent nie zna granic.

    OdpowiedzUsuń
  7. łał jesteś niesamowita! Gratuluje pomysłowości :d

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie lubie tego typu opowiadań, aale to jak najbardziej przypadlo mi do gustu.. posiadasz niesamowicie bogate słownictwo, a wyobraźni można ci tylko pozazdrościć. Zostane na Twoim blogu na dłużej ^-^

    OdpowiedzUsuń

Followers