Tytuł:
Ghost town.
Gatunek:
Angst, au, supernatural.
Pairing:
Kaisoo
Bohaterowie:
Do Kyungsoo, Kim Jongin, Xi Luhan, Oh Sehun, Zhang Yixing, Park
Chanyeol, Byun Baekhyun oraz Song Ahri.
Opis: Jego nadzieja została pogrzebana wraz z utraconą miłością, a
chęci do jakiejkolwiek walki spoczęły pod ruinami zniszczonego
miasta. Myślał, że nie ma już o co walczyć.
Od
autorki: To opowiadanie pisałam dwa lata... miało cztery wersje, wybrałam najlepszą. Jedna była z 2minem, ale była horrorem, inna hunhanem, bardziej ukazująca życie po śmierci, ale w niebie, kolejna znów była z hunhanem, ale najbardziej pasowała mi ta - najbardziej smutna i chyba najgorsza do napisania. Opowiadanie może jest krótkie, ale pełne uczuć. Polecam czytać przy piosenkach, naprawdę pasują do ff, zwłaszcza ta druga, dzięki której w ogóle skończyłam to opowiadanie.
Przewiązał szczelniej szyję szalikiem, po czym przymknął oczy, wsłuchując się w jesienny wiatr, który szarpał koronami drzew gubiących złote, zeschnięte liście. Leniwie spadały na parkowy, szary chodnik, zdobiąc go swoim niezwykłym kolorem. Kilka z nich wylądowało na butach Kyungsoo, ale nie strzepnął ich, zamiast tego zacisnął dłonie na kubku z gorącą kawą, którą przed paroma chwilami zdążył kupić. Wiedział, że będzie musiał trochę poczekać na Luhana, dlatego wolał zaopatrzyć się w coś ciepłego, żeby przypadkiem nie zamarznąć na jakiejś przypadkowej ławce w parku.
Nienawidził jesieni, zwłaszcza, kiedy kolorowe liście przyozdabiały drzewa, ciesząc przy tym oczy przechodniów. Ale nie jego. Przypominały mu ogień tlący się pomiędzy domami. On niszczył wszystko. Miłość, dobytek, marzenia i jakiekolwiek nadzieje. Zabijał żywych. Był tym żywiołem, którego nie lubił najbardziej, a przecież wcześniej wydawał mu się piękny. Jednak, gdy wyższa siła odbiera to, co dla człowieka najważniejsze, on staje się zawistny, niezadowolony i niesamowicie przygnębiony. Chyba właśnie taki stał się Do, a czas nie uleczył ran. Być może zapomniał, bo ciężko było mu przywołać w pamięci jego obraz, ale to wciąż bolało tak samo jak wtedy. Serce Soo nie zostało uleczone, nadal krwawiło i gdyby nie to, że postanowił o tym nie myśleć, prawdopodobnie razem z nim rozpadłby się na kawałki. Mimo wszystko nadal miał w głowie cały ten obraz, po prostu wmawiał sobie, że jest inaczej, że jest silny.
– Kyungsoo? – Usłyszał głos Luhana, który stanął zaraz obok niego. Był owinięty brązowym szalikiem i jasnym, niedługim płaczem, który Do sam pomagał mu wybrać. Był strasznie niezdecydowany. – Długo czekasz?
– Nie – odburknął, zaciskając palce na kubku, które grzało jego dłonie. – Niedawno przyszedłem.
Han skinął głową.
– Jesteś spakowany? – zapytał z ekscytacją, która niemal go rozsadzała. Rok temu było podobnie i Soo mógłby się założyć, że ta sytuacja powtórzy się i w przyszłym, a to wszystko przez ich tradycję. Zawsze na jesień wyjeżdżali do wujka Baekhyuna w góry. Było to idealne miejsce na kilkudniowe odpoczęcie od wszystkich problemów, od tej monotonni, która chyba każdego z ich zaczęła powoli łapać w swoje sidła. Pan Daejong miał piękny dom położony praktycznie w miejscu łączenia się dwóch krajobrazów. Za oknem salonu malował się widok na średniej wielkości jezioro otoczone drzewami i górami sięgającymi prawie że do nieba. To był raj, gdzie Kyungsoo mógł się uspokoić i zregenerować siły na kolejne ciężkie chwile.
– Już od wczoraj. – Uśmiechnął się i zacisnął palce na kubku. – Wszyscy jadą?
– Tak – odparł. – Już się nie mogę doczekać.
– Zawsze jest tak samo.
– Czasami rutyna nie jest taka zła. A wujek Baekhyuna jest strasznie miły, naprawdę go polubiłem – dodał i mrugnął do Kyungsoo. – Myślę, że tym razem nie zapomnimy tego wyjazdu.
*
– Uwielbiam te przerwy – powiedział Chanyeol, zaciskając palce na puszcze piwa, które pił na zmianę z Luhanem. Han jedynie potakiwał, grzebiąc coś w swoim telefonie.
– Są za krótkie – zażalił się Baekhyun, uważnie spoglądając na drogę.
– Ale spędzimy je intensywnie – stwierdził Kyungsoo, przenosząc wzrok na szybę. – Baek, jesteś pewien, że dobrze jedziemy? Ta droga wygląda inaczej, jest bardziej pusta, położona na odludziu.
– Tak, ale jedziemy inną trasą. Razem z Chanyeolem chcieliśmy jeszcze gdzieś wstąpić, zaraz będziemy na miejscu – dodał i ponownie nakierował wzrok drogę, którą rozświetlały jedynie lampy od samochodu. Na poboczach nie było nic oprócz starych, wysokich drzew tworzących wielki dach. Zakrywały niebo, choć blask księżyca słabo przebijał się przez warstwę liści. Na początku myślał, że ten tunel nie ma końca, ale po jakimś czasie zauważył półkoliste wyjście za którym rozciągało się pustkowie.
Nawet nie zauważył, gdy się zatrzymali, a Baekyun pochylił się nad nim, by wyciągnąć ze schowka kilka latarek. Z zadowoleniem rozdał je reszcie, jedną z nich podając Kyungsoo.
– Po co mi to? W ogóle, gdzie my jesteśmy?
– W miejscu, o którym krąży wiele plotek. Myślę, że są prawdziwe – stwierdził Chanyeol, wychylając się z tylnego siedzenia. – W Mieście Duchów.
– Nie wystarczył wam dom strachów w którym byliśmy dwa miesiące temu? Baekhyun, ty go nie przeszedłeś, a wszystko było udawane, więc myślę, że to nie najlepszy pomysł, żebyś szedł tam – powiedział i wyjrzał za szybę. Nie widział zbyt dużo, jedynie kontury domów topiących się w ciemnościach.
– Nie mogę przepuścić takiej okazji – odburknął – nawet jeżeli będę się darł gorzej niż tam. Ty idziesz?
Kyungsoo pokręcił głową.
– W takim razie zostań i popilnuj samochodu – zaproponowała Ahri, która wreszcie przepchała się na sam początek samochodu, tylko po to, by odebrać od Chanyeola latarkę dla siebie i jeszcze wpół śpiącego Yixinga.
– Widzieliście moją kamerę? – zapytał po chwili Luhan, grzebiąc w torbie podręcznej.
– Po co ci ona? – zdziwił się Baekhyun.
– Żeby nagrać to, jak wrzeszczysz.
Baekhyun nie odpowiedział, jedynie prychnął i wyszedł z samochodu, co zrobiła reszta, za wyjątkiem Kyungsoo. On pozostał w środku, krótkim machnięciem ręki żegnając przyjaciół. Jeszcze przez chwilę słychać było ich donośne śmiechy i rozmowy, które po momencie i tak ucichły, a światła latarek zniknęły w ciemnościach.
Zawsze uważał się za tego najnudniejszego w grupie. Lubił czytać, nawet uczyć się, był po prostu inny, całkowitym przeciwieństwem do reszty. Nie mógł porównywać się z Luhanem, który razem z Yixingiem uczestniczyli w każdych możliwych domówkach, Baekhyuna i Chanyeola lubiących gry wideo, a nawet do samej Ahri, która miała więcej dziewczyn niż sam Yeol. Kyungsoo był sobą i mimo wszystko nie zamierzał się zmieniać. To dlatego został. Wolał posiedzieć w ciszy, którą po momencie przerwał dźwięk telefonu Baekhyuna.
Przez myśl Kyungsoo przeszedł pomysł, by to zignorować, ale grupka nie mogła odejść daleko, poza tym po pierwszym nieudanym połączeniu telefon znów zaczął grać uciążliwą, niesamowicie wbijającą się w mózg, chwytliwą melodyjkę. Ignorując wielką niechęć do tego miejsca, zabrał telefon do ręki wyszedł z pojazdu.
Wszystko zdało się inne niż się spodziewał. Stare myśli powróciły, nawet jeśli wcześniej nie miał powodu, by właśnie w tamtym momencie sobie o nich przypomnieć.
Niektóre wspomnienia dawały człowiekowi nadzieję, niewyobrażalne szczęście i chęć wrócenia do nich choćby na siłę. Ludzie nie rozumieli, że są zmuszeni żyć tym, co przyniesie przyszłość, z wyjątkiem Kyungsoo, który wciąż pragnął zapomnieć. Po jakimś czasie stało się to niemożliwe, mimo że obraz kreujący się w jego głowie nieco wyblakł i został zamazany. Cała reszta pozostała, w tym okropny smutek i świadomość, że już nic nie można zrobić. Nie słyszał nic, żadnych krzyków wołających o pomoc ani lamentu zapomnianych. Wokół niego od tamtej pory zawsze była pustka, mógł jedynie to wyobrażać i cierpieć tak samo mocno, jak każdy pochłonięty przez łapska okrutnej śmierci mieszkaniec zniszczonego, pogrzebanego już miasta.
Kyungsoo spojrzał na bramę. Wydawała się znajoma, choć to mogło być jedynie złudzenie, ponieważ ciemność oblewała dosłownie każdy zakątek miasteczka, zupełnie jakby coś specjalnie nie pozwalało nagle dowiedzieć się prawdy. Sam nie wiedział, czy aby na pewno chce wejść. Nie wierzył w duchy, o których tak zawzięcie opowiadał mu Luhan, ale czuł, jakby coś blokowało go przed każdym nowym krokiem, krzyczało - zatrzymaj się! I prawdopodobnie by to zrobił, gdyby nie dzwoniący w jego ręce telefon Baekhyuna.
Ostrożnie otworzył szerzej bramy, które zaskrzypiały głośno. Wraz z tym dźwiękiem po jego plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Bał się, ale sam nie potrafił określić czego. To zaczęło powoli go paraliżować, obezwładniać nogi. Mógł zawrócić, za wejściem nadal stał ich samochód i czekał na pasażerów, ale mimo to, nie zrobił tego, nawet jeśli kroczenie do przodu sprawiało okropny ból.
– Baekhyun! – krzyknął tak głośno, na ile pozwalało mu gardło, jednak nie dostał odzewu chyba że uznałby za niego głośny gwizd wiatru. Telefon w jego ręce nadal dzwonił, milknąc czasami jedynie na kilka sekund. – Cholera, Byun!
Po raz kolejny nikt nie odpowiedział, a Kyungsoo poczuł się niewyobrażalnie samotny, jeszcze bardziej niż przez ostatnich pięć lat. Opuszczony, przestraszony, z myślą, że tak chyba naprawdę powinno być. Zasłużył na to, w końcu musiał zapłacić za długi czas beztroski i szczęścia, które wraz z nadzieją spoczęły pod gruzami tak bliskiego mu miasta.
– Baekhyun - powiedział jeszcze raz, ale tym razem ciszej. Mimo to jego gardło zabolało, jakby krzyczał do utarty tchu.
Nie zobaczył ani jednego ze swoich przyjaciół, a po tym, jak telefon zamilkł, nie zadzwonił ponownie. W dodatku, z każdym krokiem, Kyungsoo wydawało się, że zna tę drogę. Zupełnie jakby przechadzał się nią w towarzystwie swoich przyjaciół. Oczami wyobraźni widział samochody nią przejeżdżające, słońce palące asfalt w upalne dni i białe, drewniane domki z niebieskimi żaluzjami, stojące po obu stronach. Wszystkie były identyczne, dosyć stare, ale miały w sobie urok, który Kyungsoo zawsze uwielbiał. Sprawiały, że wszystko dookoła stawało się magiczne, ponieważ przenosiło go do okresu w życiu, za którym tęsknił najbardziej.
– Gorąco – powiedział Kyungsoo, ścierając ze swojego czoła pot. – Wracajmy, proszę – dodał po momencie i mocno, a zarazem błagalnie ścisnął rękę swojego chłopaka, który jedynie uśmiechnął się lekko, kręcąc głową, czym zabił w Do jakiekolwiek nadzieje na odpoczynek w salonie, tuż przy wiatraku, który w tak upalne dni stawał się najbardziej interesującą rzeczą.
– Kyungie, są wakacje - podsumował jego towarzysz.
– Właśnie dlatego uważam, że powinniśmy zawrócić i odpocząć w domu. Dopiero skończył się rok szkolny, a już wyciągasz mnie w miejsca, o których nigdy wcześniej nie słyszałem, a mieszkam tu od trzech lat – skwitował, przymykając lekko oczy. Wystarczyło, że słyszał letni, lekki wiatr potrząsający koronami drzew rosnących przy drodze. Tych samych, które później ginęły w ogniu i czarnym dymie wznoszącym się aż pod samo niebo.
Chłopak zaśmiał się pod nosem i oblizał swoje pełne wargi, a jego ciemne, proste włosy spadły mu na czoło, nieco zakrywając brązowe niczym kakao oczy.
– Chcę po prostu, żebyś zachował najpiękniejsze wspomnienia. Poza tym fajnie, gdy znajdę się w nich i ja – podsumował brunet i pochylił się nad niższym chłopakiem, chcąc złożyć na jego bladym policzku pocałunek. Był on swego rodzaju obietnicą, że każde kolejne miłe wspomnienie będzie się kojarzyło właśnie z nim. Nigdy tego nie dotrzymał.
Sam nie był pewien, czy to wspomnienie zaliczało się do tych szczęśliwych czy może tych najbardziej bolesnych. W końcu sprawiało, że serce Kyungsoo krwawiło.
Chciał zawrócić, zapomnieć o brukowanych chodnikach, białych domkach i kolorowych wystawach przydrożnych sklepów, ale gdy odwrócił się, za sobą dostrzegł jedynie ciemność, która była jak wielka czarna otchłań, pustkowie pozbawione nawet jednego ziarnka piasku. Nicość, która zdawała się go gonić. Jednak po drugiej stronie wschodziło słońce, które wraz z cichymi jękami i szeptami, topiło się w chmurach. Pomarańczowo-różowe sklepienie ani trochę nie przypominało tego błękitu, którego tak bardzo pragnął zobaczyć.
Na końcu głównej drogi, która rozdzielała się na dwie mniejsze, dostrzegł sylwetkę. Była ciemna, wysoka i smukła, przypominająca bardziej cień, aniżeli człowieka. Nie stała tam długo, zaledwie kilka sekund. Kyungsoo czuł, jak bystre oczy przybysza wpatrują się w niego intensywnie, wywołując w nim uczucie, które było mu zarówno znajome i dalekie.
– Zaczekaj! – krzyknął, ale zjawa przed nim przyspieszyła, w końcu skręcając do jednego z domków przy drodze. Nie odróżniał się niczym od reszty, wtapiał się w tło zniszczonego krajobrazu, ale sprawiał, że Kyungsoo nie chciał zawrócić. Gdy stanął na miejscami zwęglonych schodkach, poczuł, jak jego serce pęka, zostaje całkowicie zmiażdżone. Mimo popiołu, wybitych szyb i poprzewracanych, spalonych pali drzewa, mógł bez problemu odczytać duży numer, pod którym niegdyś mieszkał jego ukochany i przypomnieć sobie, jak było tu pięknie, nim wszystko zniszczył ogień.
Na początku nie mógł rozpoznać miasta, które niegdyś było jego domem. Zmieniło się, przestało być tak barwne jak kiedyś. Teraz wszystko przykrywała czerń, ale w końcu ruiny zaczęły przypominać mu dom, który był zmuszony opuścić, przymusem pożegnać się z nim. Nigdy nie chciał tego robić, pamiętał z jakim żalem odchodził, zapominając o jednym z najważniejszych miejsc w jego życiu, które z niewielkiego miasteczka przemieniło się w potężną mogiłę.
– Jongin – szepnął i powoli wyszedł na werandę, gdzie chwilę wcześniej stała zjawa. Prowadziło tam kilka schodków, które wraz z ciężarem Kyungsoo w niektórych miejscach rozprószyły się na popiół porwany przez wiatr.
Wejście do środka zajęło mu kilka chwil. Zmieniło się. Niegdyś białe ściany oszpecił ogień, malując na nich czarne wzory, duży kominek został pozbawiony świeżych kwiatów, które kiedyś regularnie wymieniała gospodyni domu, a narzuta na jasnej kanapie została całkowicie spalona. Gdzie nigdzie wystawała pożółkła gąbka i pozaginane sprężyny. Schody prowadzące na parter były prawie całe. Ucierpiała jedynie balustrada, która wraz z dotknięciem chłopaka zachwiała się niebezpiecznie, ale nie spadła.
Ostatnie drzwi na parterze prowadziły do pokoju, w którym Kyungsoo przebywał najczęściej. Były uchylone, a ze szpary pomiędzy wydostawało się światło. Nie było rażące ani ostre, raczej delikatne, mogące zgasnąć w każdej chwili. Właśnie tam chciał znaleźć się Do.
Przejście korytarza było trudne. Na podłodze leżały odłamki szkła i przeróżne rzeczy codziennego użytku, których nie zdążył strawić ogień. Pomieszane były z popiołem i małymi kawałkami zwęglonego drewna. To wszystko wyglądało, jakby właściciele domu jak najszybciej próbowali uciec przed ogniem, strącając w nieuwadze wszystkie te przedmioty, nie zwracając na nie nawet najmniejszej uwagi. A gdy Kyungsoo wszedł do pokoju, który stał się jego celem, z przerażeniem musiał przyznać, że wcale nie różniło się od reszty domu. Z plakatów, które były małą obsesją Jongina nie zostało nic, prócz małych gwoździków wbitych w ściany, a książki, które często kupował mu sam Do, pozostawiły jedynie swoją grubą oprawę. Jedynie ich tytuły były niewyraźne, rozmazane przez ogień. Spod nich wystawało kilka ramek, które Jongin kiedyś ułożył starannie na jednej z komód. Szatyn schylił się po nie i ogarnął z kurzu i popiołu na nich osiadniętego. Zdjęcia ocalały jedynie dzięki grubemu szkłu, które najwyraźniej ominął niszczący żywioł.
Patrzenie na stare fotografie bolało. Jedna przedstawiała wysokiego blondyna, który zawsze zakładał niebieskie soczewki. Miał na imię Sehun i uwielbiał grać w piłkę nożną, która była nieodłączną częścią jego życia. Na kolejnej dostrzegł samego siebie o kilka lat młodszego. Stał z watą cukrową i wystawiał język do obiektywu, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. Kyungsoo pamiętał ten dzień, który był jednym z najszczęśliwszych. Pierwsza randka z Jonginem. Ostatnia miała miejsce dwa lata później.
Ostanie odnalezione zdjęcie przynosiło najwięcej bólu i wspomnień. Siedemnaste urodziny Jongina, które spędził tylko i wyłącznie z Kyungsoo. Sami, wierni jedynie sobie, cieszący się z każdej mijającej chwili. Chciał do tego wrócić.
– Tak bardzo tęsknię – powiedział cicho i otarł łzy, które spłynęły po jego policzkach. Odłożył ramkę ze zdjęciem na zniszczonym biurku, tuż obok szczątków szkolnych przyborów. Nie miał pojęcia, gdzie zginął Jongin. Czy pozostał w swoim pokoju, czy zdołał uciec przed ogniem na zewnątrz. Był pewien tylko tego, że to miasto go pogrzebało, spoczął gdzieś pod ruinami. – Nawet nie wiesz, ile bym zrobił, by wrócić do tamtego dnia i zmienić bieg wydarzeń. Nigdy cię nie zostawiać – załkał, cofając się o krok w tył. Po tamtym wydarzeniu sam stał się martwy, mimo iż cały czas żył.
– Nie mów tak.
Szept, który usłyszał za sobą zdał się znajomy, tak bardzo utęskniony. I nie wiedział, czy był prawdziwy. Stawiał na to, że się przesłyszał.
Jednak kiedy odwrócił się, dostrzegł sylwetkę. Wśród czerni i rozwianego przez wiatr popiołu była ciężko zauważalna, ale gdy zbliżyła się, Kyungsoo rozpoznał osobę, która naprawdę okazała się tam być. Nie widział twarzy ani innych kolorów niż czerń. Dokładnie tak, jakby stał za nim cień.
– Jongin? – wychrypiał trzęsącym się od płaczu głosem.
– Proszę, idź stąd i zapomnij o tym, o czym powiedziałeś.
– Jongin – powtórzył rozpaczliwie.
– Przestań.
– Jongin – szepnął i zbliżył się do zjawy, która z sekundy na sekundę stawała się coraz bardziej wyraźna.
– Kyungsoo... proszę, uciekaj. Wróć do samochodu i potraktuj to jako sen.
– Nie mogę, nie teraz, kiedy mogę z tobą porozmawiać, kiedy widzę cię – odpowiedział i zaszklonym od łez wzrokiem zlustrował postać przed nim. Wreszcie wcześniej ukryta twarz stała się widoczna i wyraźna, podobnie jak całe ciało.
– Nie możesz tu zostać.
– Nie mogę również odejść – powiedział i wyciągnął rękę, powoli muskając powierzchnią palca policzka Kima. Jego dłoń wcale nie przeszyła chłopaka, a pod opuszkiem poczuł lodowatą, gładką, nienaruszoną skórę. – Tak bardzo cię kocham – powiedział i w jednej chwili wtulił się w ciało chłopaka, który otoczył go swoimi zimnymi rękami. – Nie zdążyłem ci tego powiedzieć, a mieszkając z dala od tego miasta, miałem wrażenie, że mnie nie słyszysz, nawet jeśli te słowa powtarzałem każdego dnia.
– Ale czułem to – odpowiedział i pocałował chłopaka w czoło. Później swój wzrok z brązowych włosów Kyungsoo przeniósł na okno, za którym wstawało słońce. – Już za późno – wyszeptał i przycisnął Do mocniej do siebie, jakby chciał go ochronić.
– Na co?
– Przepraszam – odpowiedział cicho, spuszczając w dół swoje ręce.
– Za co? To ja powinienem przeprosić... Gdyby nie mój głupi pomysł z zamianą, nadal byś żył, ale miałem złe przeczucia. Bałem się, że spowodujesz wypadek, ale nigdy nie pomyślałbym, że niebezpieczeństwo czyha w mieście – powiedział cicho, mocno zaciskając palce na białej koszulce swojego ukochanego. Nie pachniała tak jak zwykle, wydawała się wcale nie mieć zapachu.
– To zaraz się zacznie.
– O której twoi rodzice mają samolot?
– Chyba o dwudziestej.
– Jesteś zmęczony – mruknął Kyungsoo, siadając na łóżku obok Kima. Z czułością pogładził policzek swojego chłopaka, ani na moment nie z niego wzroku. – W takim stanie lepiej, żebyś nie prowadził.
– Obiecałem moim rodzicom, że ich zawiozę.
– Pojadę za ciebie – zaproponował i odgarnął włosy z czoła Jongina, który jedynie uśmiechnął się z wdzięcznością, podnosząc się z posłania, by pocałować Kyugnsoo w zarumieniony policzek, który pod wpływem czułości zaróżowił się jeszcze bardziej. – Zawstydzasz mnie.
Jongin roześmiał się wesoło i zmrużył swoje ciemne oczy, nawet na moment nie tracąc ze swoich ust szerokiego uśmiechu.
– Dziękuję, Soo.
– W porządku. Wynagrodzisz mi później – dodał po chwili i skierował się w stronę drzwi. – A ty nie waż się wstawać. Najlepiej się prześpij.
Kyungsoo nie chciał otwierać oczu. Miał wrażenie, że kiedy to zrobi, wszystko okaże się jedynie złudzeniem. Ale nadal czuł przy sobie zimne ciało Jongina, do którego wciąż się przytulał. Mógł uznać tę chwilę za magiczną, w końcu nigdy nie spodziewał się, że będzie miał jeszcze okazję to zrobić.
– Kyungsoo, obiecaj mi coś – poprosił Jongin, z niecierpliwością zerkając na okno. – Zrobisz wszystko, co ci rozkażę – szepnął i odsunął się od Do, który rozejrzał się po pokoju, zaciskając usta w wąską linię. Pomieszczenie było takie, jakie zapamiętał. Jasne, niewielkie, z jednoosobowym łóżkiem przy głównej ścianie, nad którym wisiały plakaty Kiss. Obok położony był zegarek, który wybijał godzinę dziewiętnastą trzydzieści i niewielki kalendarzyk. Siedemnasty lipca 2009 rok. Nie wierzył swoim oczom.
– Jongin... nie rozumiem.
Zaraz po tym usłyszał głośny sygnał syreny alarmującej. Wyła bardzo rzadko, kiedy mieszkał w mieście może dwa razy. Tamtego dnia nie mógł jej usłyszeć, był zbyt daleko.
Wyminął Jongina i podszedł do okna, wychylając się lekko.
– Nie wierz w to, co widzisz – powiedział Kim, podchodząc do Kyugnsoo, który z kolei obserwował zalane zachodzącym słońcem drogi, grupkę dzieci grających w piłkę, które nawet nie zdawały sobie sprawy z powagi sytuacji. Za kilka chwil i tak miały umrzeć. Z domu naprzeciwka wyszła kobieta, Pani Lee razem z Daehe - znajomą z klasy Kyungsoo. Była jedną z nielicznych, którą naprawdę lubił. – Nie cofnęliśmy się w czasie, to tylko nasze wspomnienia – szepnął i położył dłoń na ramieniu Do. – Wspomnienia, które potrafią zabić, są niebezpieczne – dodał i swoją dłoń umieścił na tej Kyungsoo. – Powtarzają się za każdym razem, kiedy miasto chce przyjąć nową duszę.
Kyungsoo spojrzał na niego i rozchylił lekko wargi
– Jongin...
– Chodź – rozkazał, pociągając niższego chłopaka za rękę. – Musimy jak najszybciej się stąd wydostać.
Chłopak zacisnął mocno wargi, przenosząc swój wzrok na ich splecione dłonie. Brakowało mu tego, chciał to poczuć, ale nie w takiej sytuacji jak ta. Był w zagrożeniu, jego życie nie było pewne, dlatego nie mógł cieszyć się chwilą, zwłaszcza, że jego ukochany mógł być tylko złudzeniem. Nigdy nie zapomniał o Jonginie, myślał o nim każdego dnia, ale przez to właśnie coraz bardziej cierpiał, pogrążał się we własnym smutku. Nie potrafił przestać.
– Nie chcę tam wracać – szepnął, zatrzymując się w miejscu. Kim spojrzał na niego ze smutkiem i uśmiechnął się blado, wykonując krok do przodu, pokonując dzielącą ich przestrzeń. – Kiedy to zrobię, znów będę musiał pogodzić się z myślą, że jesteś dla mnie niedostępny, tak bardzo odległy – dodał i przymknął na chwilę oczy, próbując powstrzymać łzy.
– Posłuchaj, Kyungsoo – poprosił brunet, kładąc swoją dłoń na policzku chłopaka. – Nigdy nie chciałem tak wcześnie umierać. Bałem się śmierci i okazało się, że miałem rację, była straszna. Do tej pory nie mogę przyzwyczaić się do tego, że nie żyję, że jestem tu uwięziony. Nawet nie wiesz jak tęsknię za prawdziwym światem, za życiem – mruknął, nabierając do płuc więcej powietrza – ale nigdy też nie chciałbym zmienić biegu wydarzeń. Umierałem szczęśliwy, Soo, bo wiedziałem, że jesteś bezpieczny, że mimo początkowego smutku kiedyś odnajdziesz szczęście.
– Nigdy mi się to nie udało.
– Jeżeli stąd wyjdziesz, jeszcze będziesz miał ku temu okazję – obiecał i pogładził kciukiem bladą skórę. – Dlatego musisz przeżyć, dla mnie.
Wraz z tym ruszył ponownie, ciągnąc Kyungsoo po schodach na dół. Spieszył się, ale wiedział, że nie ma czasu. Ten scenariusz powtarzał się często, umierał wielokrotnie, ale po raz pierwszy był przy nim Kyungsoo i nie mógł tak łatwo oddać się śmierci.
Gdy wybiegli na ulicę, zastali chaos. Zewsząd dobiegały Kyungsoo przeraźliwe krzyki zdezorientowanych, próbujących się ratować ludzi. Trąbienia samochodów stawały się coraz głośniejsze i bardziej uciążliwe, podobnie jak wycia syren, które nie milknęły nawet na chwilę. Przy wejściu do domu zauważył telefon Baekhyuna. Musiał go upuścić, gdy biegł za Jonginem.
– Dlaczego stoisz? – zapytał Kyungsoo, spoglądając niepewnie na Kima. Wyglądał niezwykle krucho, bezradnie.
– Główna brama jest odcięta ogniem, to tam zaczął się pożar – powiedział i obrócił głowę, jakby na kogoś czekał. W końcu znał każde wydarzenie na pamięć. – Sehun – szepnął i spojrzał z nadzieją na blondyna, który po chwili do nich dotarł. – Jesteś cały?
Sehun skinął głową.
– Tak, ale chyba niedługo – prychnął i zacisnął dłonie w pięści. – Południowe i północne wejście jest w ogniu, jakiś sukinsyn musiał specjalnie to podpalić, zaplanował to – warknął wściekły, głośno przełykając ślinę. – Żyjemy tu jak w pieprzonym getcie, nie ma wyjścia, wszyscy umrzemy, nikt nie będzie w stanie stąd wyjść.
– Sehun... – Kyungsoo mruknął tak cicho, że sam chwilę później był zdziwiony, że Oh w ogóle był w stanie go usłyszeć.
– Soo, już wróciłeś?
– Ja...
– Pamiętaj, to tylko wspomnienia – przypomniał mu Jongin i spojrzał ze smutkiem na bliskich. To był ten moment, który uświadamiał mu, że nigdy nie będzie tak, jak kiedyś. Że nie zagra z Sehunem w piłkę na szkolnym boisku, że nie spędzi już ani jednej spokojnej chwili u boku Kyungsoo, to wszystko skończyło się wraz z pierwszym wyciem syreny.
– Ogień rozprzestrzenia się zbyt szybko, nie są w stanie opanować tej sytuacji – stwierdził Sehun, jakby nie słyszał informacji Jongina. Dla niego to był normalny dzień, który wraz z resztą miasta przeżywał po raz kolejny. Zapomniał, że już dawno nie żyje.
– Wróć do swojej mamy, Sehun. Ona teraz cię potrzebuje. Jeżeli znajdziemy jakieś wyjście, od razu cię powiadomię – obiecał Jongin i w przyjacielskim geście zacisnął palce na ramieniu Oh. Wiedział, że kłamie, że nie pomoże mu się stąd wydostać, bo zwyczajnie nie może. Jest zbyt słaby.
Blondyn uśmiechnął się smutno.
– Jasne. Powodzenia – powiedział i ruszył na północ, gdzie znajdował się jego dom. Dla Kyungsoo było naprawdę ciężkim obserwować, jak dawny przyjaciel niemal sam oddaje się w ramiona śmierci. Ale on nie mógł wiedzieć, że tak wszystko się skończy. Dlatego Do patrzył na oddalającą się sylwetkę w żalu, próbując zaakceptować fakt, że nie może zrobić nic więcej. Czuł się bezradnie, a widok dymu i płomieni wznoszących się ku niebu potęgował to uczucie. Krzyki ludzi tracących swój dobytek i bliskich mieszały się z jego własnymi myślami i nie sprawiały, że nie potrafił skupić się na jeden rzeczy. On w tym mieście mógł jedynie zginąć lub przetrwać.
Mimo wszystko Jongin nie pozwolił myśleć mu dalej. Wraz ze złapaniem jego ręki, niemo poinformował go, że czas ruszać. Inaczej nikt nie przeżyje. A Kyungsoo nie chciał iść, nie sam. Tylko z Jonginem.
– Nie mamy czasu. To zaraz zabije po raz kolejny nas wszystkich.
– Jongin... – Kyungso szepnął, nakierowując swój wzrok na chłopaka. Kiedy ten spojrzał na niego oczekująco, Do przybliżył się o krok, mocniej zaciskając palce na zimnej dłoni ukochanego. – Wasze wspomnienia można zmienić?
– Mówiłem, żebyś nigdy nie pytał takie rzeczy.
– Przepraszam.
Jongin uśmiechnął się blado i pogładził policzek Kyungsoo.
– Uratuję cię, obiecuję.
Wraz z tym ruszył w przeciwnym kierunku, wkrótce skręcając w prawo, kierując się w stronę parku.
Park był niewielki i znajdował się na samym końcu ogrodzonego terenu. To była najbardziej zaciszna, malownicza i spokojna część miasta, które teraz nosiło nazwę Duchów. To tam posadzonych było wiele rodzajów kwiatów i wysokich drzew, które potem i tak spalił ogień. Nie były na tyle wytrwałe, by wygrać z żywiołem. Ale Kyugnsoo lubił to miejsce, czasem wybierał się tam na spacery z Jonginem, a zacisze domowe im nie wystarczało.
– Dlaczego tam biegniemy? – wydyszał Kyugnsoo. Nigdy nie miał najlepszej kondycji.
– Tam jest wyjście.
Ze wspomnień zagubionych dusz można było nigdy się nie wyplątać. Były jak labirynt, ale nie na tyle trudny, by go nie przejść. Zawsze znajdowało się jakieś wyjście, z którego nie każdy mógł skorzystać. Umarli nie chcieli ginąć sami, ani zmian w swoich wspomnieniach. Pragnęli tylko spokoju, który pomógłby im na odejście i osiągnięcie upragnionego odpoczynku. To on wydawał się najbardziej nieosiągalny.
– To park.
Jongin spojrzał na Do, ani na moment się nie zatrzymując. Liczył się czas, którego on sam nie miał, gdy umierał. Czuł, że został niesprawiedliwie potraktowany, jakby Bóg nie dał mu ani jednej możliwości ucieczki. Ale pogodził się z tym, kiedy zrozumiał, że Kyungsoo jest bezpieczny.
– Dlatego tam zmierzamy.
Droga przemierzona w biegu okazała się niedługa, znacznie krótsza niż powinna. Mijane, palące się domy przypominały Kyugnsoo dlaczego tak bał się wspomnień. Nigdy nie wiedział, co dokładnie stało się w miasteczku, mógł jedynie to sobie wyobrażać. Pozostawał nieświadomy, dopóki ktoś nie zapragnął mu tego pokazać i sprawić, by czuł się winny.
Gdy Jongin zatrzymał się, Kyungsoo spojrzał na niego smutno, po czym przeniósł wzrok na średniej wielkości otwór w murze przykryty kołdrą z winorośli. Mógł uciec, po raz kolejny zostawić swoją miłość i pozwolić jej umrzeć, tak po prostu, by samemu przetrwać. Na moment stać się samolubem i zawalczyć o życie, czego nie pozwolono innym. Więc dlaczego to on miał być wybrańcem? Nie chciał iść. Jego nogi nie pozwalały mu na to, nawet wtedy, gdy Jongin na siłę pchał go w stronę jedynej drogi ku życiu. Stał na krawędzi, pomiędzy dwoma światami i nie potrafił wybrać, który z nich był gorszy. Jeden należał do ludzi, do kogoś, kim był, zaś drugi do ofiar okrutnego żywiołu, który obrócił w popiół każdą napotkaną na swojej drodze przeszkodę.
– Jongin – szepnął Kyungsoo, biorąc głębszy wdech. – Nie chcę tam wracać.
– Kyungsoo...
– Tu jest mój dom, to tu powinienem umrzeć kilka lat temu i tutaj pozostać. Nie miałem prawa uciekać, to była twoja szansa, którą ci odebrałem.
– Przestań...
– Przez cały ten czas obwiniałem siebie, ale miałem powód. To moja wina, gdybyś to ty pojechał, nadal byś żył – zamilknął na moment i podszedł bliżej Jongina, kładąc swoje ciepłe dłonie na jego policzkach, które teraz były mniej lodowate niż wcześniej. – To ja cię zabiłem.
– Proszę, nie mów tego... – wyszeptał błagalnie Kim, ocierając łzy, które powoli spływały po twarzy niższego chłopaka.
Kyungsoo spojrzał za Jongina i uśmiechnął się smutno. Na jego oczach ginęli ludzie, ogień zabierał im dusze, trawił drzewa, palił dobytki. Zamieniał miasto w gigantyczny grobowiec, miejsce pochówku setek niewinnych ludzi. Oni mieli marzenia, pragnienia, cele, których nigdy już nie było dane im zrealizować. Polegli, nawet jeżeli zacięcie walczyli o swoje życie. Stworzyli legendę, która powoli zostawała zapominana wraz z ruinami zaginionego miasta.
– Chciałbym zamienić się z tobą miejscami i zamiast ciebie umrzeć tamtego dnia, bądź każdego kolejnego, gdy historia się powtarzała.
– Zamilcz, proszę – wybłagał Jongin, zakrywając swoją ręką usta Kyungsoo. Stawała się coraz bardziej ciepła i mniej blada, jakby należała do żywego człowieka. Tak bardzo znajoma. Tego dotyku pragnął Kyungsoo. – To miasto cię słyszy. Obserwuje nas, dlatego musisz uciekać. Proszę, zrób to dla mnie.
Ale Do się nie ruszył. Stał w tym samym miejscu przez dłuższy czas i uśmiechał się, jakby był całkowicie pewny każdej swojej decyzji.
– Więc pewnie czeka na mój ruch – odrzekł po chwili i spojrzał w oczy Jongina. – Największym moim błędem było pozwolenie ci umrzeć. Nie popełnię tego czynu po raz kolejny. Chcę tu zostać, sprawić, by to miasto stało się moim domem na wieki. Już dawno byłem gotowy na śmierć, życie bez ciebie było zbyt smutne i nijakie. Sprawiało, że każdego dnia chciałem się poddać.
– Kyungsoo...
– Kocham cię, Jongin – powiedział i pocałował go, uniemożliwiając wypowiedzenie choć jednego słowa więcej. To było jedynie zetknięcie ich warg, delikatne, subtelne, choć na swój sposób intymne. Niezapomniane, pozwalające pamiętać Jonginowi osobę, która odeszła wraz z uchyleniem powiek.
Miasto zasnęło, a płomienie zniknęły. Nastała ciemność, którą rozświetlał jedynie księżyc.
Wszystko było inne, prawdziwe. Wspomnienia zostały zmienione wraz ze świadomością tego, że żyje.
Nie wiedział, jak długo stał w miejscu. Ocknął się dopiero, gdy słabe światła kilku latarek zostały nakierowane na niego. Chwilę potem ujrzał grupkę ludzi, która stanęła naprzeciw niego.
– Jongin, tu jesteś! – powiedział z ulgą Baekhyun, podchodząc do bruneta, po czym przewiesił rękę przez jego ramię. – Wszędzie cię szukaliśmy, a miałeś pilnować samochodu. Jak się tu znalazłeś?
Nie odpowiedział, bo wciąż miał nadzieję, że to tylko pomylone wspomnienie nienależące do niego.
*
Jongin wracał tam tak często jak mógł. Miał nadzieję, że historia po raz kolejny się odtworzy i będzie mógł zobaczyć Kyungsoo. Ale miasto stało się głuche, a zaginione dusze wreszcie odnalazły dom, doznając wiecznego spokoju.
To zaszczyt czytać twoje ff.
OdpowiedzUsuńGhost town to cudeńko.
Dziękuje.
Nie wiem, co napisać, bo zaskoczył mnie ten shot. Podobają mi się opisy. Świetnie oddałaś to, co czuli bohaterowie. W niektórych momentach miałam gęsią skórkę. Poza tym powaliłaś mnie na kolana w końcówce. Jongin zamienił się miejscami z DO i od tej pory Ghost Town zamilkło, jakby w końcu historia skierowała się na odpowiedni tor. Bardzo podoba mi się ten shot i czekam na kolejne!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :D
Ale jaja.
OdpowiedzUsuńPrzyznam się,że nie przeczytałam środka, ale WOW.
To jest naprawdę piękne. Gdyby mojego taty nie yło w pokoju, łzy by bardzo łatwo wydostały się z oczu. Tego było mi trzeba.
Pokazania tych realiów, pokazania rzeczywistości,której tak bardzo nie chcę. Płakać, chcę płakać. Użalać się nad sobą.
To jest piękne, naprawdę. Nie umiem więcej słów wyrazić i tak moje wypowiedzi bywają dla niektórych pogmatwane..
To było naprawdę świetne..
Z góry przepraszam, bo ten komentarz będzie krótki, ale coś mi się wczoraj stało z łokciem i prawie w ogóle nie mogę ręką ruszać (zaraziłaś mnie... x__x). Jednak nie mogę tego nie skomentować, bo tyle się naczekałam na to ff, tyle się o nim nasłuchałam, w dodatku wiem, że wiele dla Ciebie oni znaczy i tak długo nad nim pracowałaś... ;_; Take fanficki są najlepsze, kiedy wiesz, że autor długo nad nimi myślał i włożył w nie całe serce, wtedy zupełnie inaczej się je czyta.
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim uwielbiam klimat tego opowiadania i cholernie żałuję, że czytałam je w dzień, a nie w nocy, kiedy atmosfera idealnie by się wpasowała w ogólny nastrój. To spalone, opustoszałe miasto, od którego aż zieje grozą, Kyungsoo błądzący pośród jego zgliszcz i ruin, zjawy i cienie zamordowanych dusz przemykające między szarymi budynkami... Jezu, Uszati, wiedziałam, że potrafisz stworzyć niepowtarzalny klimat dla każdego opowiadania, ale zaczynasz powoli przechodzić samą siebie. Aż się czuło dreszcze, czytając te opisy i wędrując razem z Kyungsoo po tym przerażającym pustkowiu. W dodatku "To miasto cię słyszy". Na tym zdaniu aż musiałam się zatrzymać, bo aż włos się zjeżył, uwielbiam takie wątki. Miasto jakby wciąż było, torturowało zamknięte w nim dusze, które nie mogą uciec... Na pewno w życiu bym się nie spodziewała, że skończysz w TAKI sposób. Sądziłam, że Kyungsoo owszem, zostanie w mieście, ale zostanie razem z Jonginem, tymczasem... Oni naprawdę się zamienili miejscami. To dodaje tej smutnej wszystkiemu jeszcze więcej grozy, ale i podziwu dla Kyungsoo, bo aż tak kochał Jongina, że był się w stanie za niego poświęcić.
To było piękne opowiadanie, Uszati i możesz czuć się dumna, że w końcu je napisałaś. Życzę weny i czekam na kolejne Twoje dzieła, hwaiting~! ♥
Jejku, aż nie wiem co napisać, więc powiem tylko tyle, że kocham twoje FFy, i Ghost Town jest jednym z niewielu KaiSoo, które naprawdę, naprawdę mi się podobało, mimo, że nie przepadam za tym paringiem. Standardowo musiałam się popłakać, ale to idzie na plus dla ciebie, bo... Oj, po prostu jesteś boska i na tym skończmy :3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę,
~Chin
Czytając to przez cały czas miałam gęsią skórkę. "Zwiedzanie" ruin razem z Kyungsoo było nieco straszne, ale mimo wszystko świetne. Naprawdę czułam jakbym była tam razem z nim. Przyznam, że czytając to pierwszy raz nie miałam siły na środek, więc przeczytałam tylko wstęp i zakończenie, także za drugim razem doskonale wiedziałam, że w jakiś magiczny sposób Kai i D.O zamienią się miejscami, ale nie wpadłam na to w jaki...
OdpowiedzUsuńKurczę, nadal trzęsą mi się ręce i mam problem z pisaniem, uh.
Szczerze mówiąc, dziwi mnie, że tylko Kai zachował świadomość i dobrze wiedział jak to się skończy, nawet biedny Sehun myślał, że widzi to wszystko po raz pierwszy. Nieco podejrzane. Dlatego wydaje mi się, że Jongin odwiedzał miasto na próżno, ono usnęło, ponieważ chłopcy zamienili się miejscami i przeznaczenie się wypełniło. To Kyungsoo miał zginąć, nie Kai, więc Miasto Duchów tylko czekało na prawdziwą ofiarę. Przynajmniej tak myślę.
Ojej, zawsze po przeczytaniu Twoich ff mam mętlik w głowie, przebiega mi milion myśli na minutę (zazwyczaj tak jest, ale nigdy nie plączą się ze sobą tworząc jakieś niestworzone zdania) i albo płaczę, albo mam ciarki, albo nie potrafię przestać się śmiać... Dziewczyno, jesteś naprawdę świetna. Tylko czekam, aż wydasz jakąś książkę, czy coś (mam skrytą nadzieję, że faktycznie coś wydasz).
Jak na razie odpoczywaj, odpoczywaj i jeszcze raz odpoczywaj! Wiem, że lubisz pisać i pochłania Cię to w całości, ale zdrowie najważniejsze! Odpoczynek w takiej chwili to szansa na zdrowie, lepiej nie zrób sobie większej krzywdy. Mam nadzieję, że wszystko będzie w porządku i trzymam kciuki, żeby to nie było nic poważnego!
A na później: weny, weny, weny, weny, weny!
To było dobre. .. naprawdę dobre
OdpowiedzUsuńCzytałam na wdechu. Przez chwilę nawet miałam nadzieję na jakis happy end ;;
Więcej takich ♡
Gdyby nie muzyka w tle, to sam fakt zwiedzania nawiedzonego miasta wlewałby we mnie coraz więcej strachu. Zamiast tego nadal płacze ze spokojem, bo choć Jongin żyje to było tak cholernie smutne. Ah, aż nie wiem co mam napisać, im więcej czytam tego dnia, tym bardziej mam ochotę sama coś napisać, znów pisać ff dla innych, choć boje się znów powtórki, że nikt nie będzie chciał ich czytać, a w każdym razie nie będzie tego okazywał. Nie odbiegajmy jednak od tematu.
OdpowiedzUsuńPrzestań. Zabijać. Mnie. Angstami.
Cudne <3
OdpowiedzUsuńZbieram szczękę, chyba w czasie upadku przebiła podłogę. Genialne opowiadanie, genialne *.*
OdpowiedzUsuń