Tytuł: Skulls
Pairing: Sebaek
Rating: nc-17
Bohaterowie: Byun Baekhyun,
Oh Sehun, Kim Jongin, Huang ZiTao, Park Jena, Lee Taemin i inni, wspomniani.
Ostrzeżenia: sceny
erotyczne, wulgaryzmy, przemoc, narkotyki i inne używki.
Opis: Byłem grungem i byłem śmieciem, ale tak samo jak on, byłem dumny z
tego, kim się stałem.
A/N: Mam wrażenie, że jest za mało scen ;-; ale ważne, że opowiadanie bardzo w moim stylu. Kocham ten styl, kocham taką muzykę, kocham ten klimat. Właściwie to opowiadanie to cała ja i chyba w takim gatunku czuję się najswobodniej.
Całe opowiadanie zainspirowane życiem Kurta Cobaina. Niektóre cytaty też są jego.
I to ff dedykuję Miss.Aliss, bo pewnie gdyby nie to, że pisała o Sebaeku na tt, znów napisałabym hunhana... XD W każdym razie Hunhana piszę - "Beauty" i może zdążę napisać do końca tego roku hahaha.
ff póki co niesprawdzane, więc przepraszam za błędy i zachęcam do czytania przy podanych przeze mnie utworach muzycznych.
Całe opowiadanie zainspirowane życiem Kurta Cobaina. Niektóre cytaty też są jego.
I to ff dedykuję Miss.Aliss, bo pewnie gdyby nie to, że pisała o Sebaeku na tt, znów napisałabym hunhana... XD W każdym razie Hunhana piszę - "Beauty" i może zdążę napisać do końca tego roku hahaha.
ff póki co niesprawdzane, więc przepraszam za błędy i zachęcam do czytania przy podanych przeze mnie utworach muzycznych.
1995 rok
Każdy ma swoją własną, niepowtarzalna historię, której nie da się
odtworzyć dokładnie tak samo. Zawsze będzie coś ją odróżniało, nawet drobny
szczegół sprawi, że nie stanie się taka jak oryginał. Mimo wszystko moją
ciężko byłoby podrobić, nawet jeżeli była banalnie prosta i dosyć ponura.
Szczęście nigdy mi nie dopisywało, a jeżeli uśmiechałem się, to przykrywałem
jedynie wewnętrzny ból. Ale nie narzekałem, bo wiedziałem, że życie to mała
suka, która potrafi jedynie niszczyć człowieka. Mnie zniszczyła doszczętnie.
Mając osiemnaście lat doświadczyłem zupełnie nowego świata, ale to nie
znaczyło, że do tej pory byłem grzecznym chłopcem. We mnie zawsze czaił się
diabeł, który tylko czekał na odpowiedni moment, by się ukazać.
Zrobił to, gdy poznałem osobę, która była chyba gorsza od samego szatana.
Myślę, że to przez niego skończyłem w tym miejscu. Nie dość, że w
psychiatryku, to i na odwyku. Byłem uzależniony od prochów i mocnej muzyki, to
był mój styl życia, a samobójstwo mnie po prostu kręciło. Było czymś fajnym,
odrywało od monotonni. Próbowałem się zabić trzy razy. Bezskutecznie. Coś mnie
trzymało na Ziemi i zamknęło w więzieniu dla czubków. Obiecywali, że wyjdę szybko. Pieprzyli głupoty. To zupełnie to samo, jakby wmawiali mi, że Kurt
Cobain został zamordowany. Sam strzelił sobie w łeb i to było prawdą, tak jak
to, że prędzej czy później i tak znajdę metodę na skończenie z sobą. Siedzenie
tutaj mnie znudziło, a oni już nigdy mieli mnie nie wypuścić.
Powiedzieli mi, że jestem chory psychicznie i stanowię zagrożenie nie
tylko dla siebie, ale i dla innych ludzi. Zacząłem się śmiać, ale później zrozumiałem,
że oni nie żartują.
Nagle zrozumiałem, że to, co najlepsze się skończyło, a pamiątką były
jedynie wspomnienia i tatuaż na szyi w kształcie krzyża. Nie, wcale nie mówił o
mojej wielkiej wierze, której w prawdzie nigdy nie miałem. Zrobiłem go tylko
dlatego, że do mnie pasował i kojarzył się z nim. On często nosił duże,
czarne koszulki z krzyżem na przodzie. Na to zarzucał skórzaną kurtkę i
wyglądał trochę jak bandyta. Miał też motor, wąskie spodnie i ciężkie buty, rzadko się uśmiechał, a twarz nie wyrażała żadnych emocji. Nie wiem czemu się w
nim zakochałem, ale to właśnie on był tym dobrym wspomnieniem.
Moja mama nazywała go śmieciem.
Chyba przez jego ubiór i styl życia. A on
zawsze śmiał się, mówiąc, że jest słodka i że jest dumny z tego kim jest. Nie
podążał za modą, odróżniał się od reszty świata, był nienawidzony za
prawdziwego siebie, ale nigdy się nie zmienił. W dodatku wyzwolił mnie.
Rodzice powtarzali mi, że ma na mnie zły wpływ. Mylili się. To ja sam
siebie niszczyłem. Nie on, nie narkotyki, nie alkohol, który kradliśmy ze
sklepów całodobowych, nie papierosy, które mogły doprowadzić mnie do raka płuc,
a właśnie ja sam i nie potrafiłem tego zatrzymać, czy też ogarnąć. Po prostu
zaakceptowałem ten stan rzeczy, upijając się do nieprzytomności i nocując pod
mostami. Byłem grungem i byłem śmieciem, ale tak samo jak on, byłem dumny z tego, kim się stałem.
I teraz żałuję, że wczorajsza teraźniejszość stała się dzisiejszą
przeszłością. Chętnie podrobiłbym moją historię, by móc przeżyć ją jeszcze raz,
ale nie mogłem, ponieważ nie było ani jego, ani gitary basowej, którą ktoś
roztrzaskał podczas jednej z większych libacji, ani roku 1990, który kojarzył mi
się z okropnym odcieniem zielonej pomarańczy. Nie było niczego prócz żałosnego
mnie w białej piżamce z podkrążonymi oczami i pozbawionym duszy. Stałem się
pusty jak trup. Byłem ciałem, niczym więcej. Samego dziwiło mnie to, że mój
mózg jest jeszcze w stanie pracować, kiedy cała reszta się poddała.
Grunge było wyznacznikiem mojego życia, a on mnie przez nie prowadził. Choć i tak oboje skończyliśmy dosyć
gównianie i nie tak jak chciałem. On
miał po prostu szczęście, ja okropnego pecha.
...
1990 rok
Lato. Nienawidziłem tej pory roku. Zawsze kojarzyła mi się z prażącym
słońcem i z duchotą, której nie dało się wytrzymać. To przez nią zamykaliśmy
się w domach i usadawialiśmy się przy wiatrakach, które jako jedyne mogły nas
ochłodzić. Ale tamte lato było inne, dosyć chłodne i deszczowe. Były też
pogodne dni, ale temperatura nigdy nie była wyższa niż dwadzieścia siedem
stopni. I mógłbym powiedzieć, że było idealnie, choć zdecydowanie wolałem, gdy
ciemne kłęby chmur zwijały się na niebie, zasłaniając słońce.
Trzydziestego czerwca zebraliśmy się u Luhana. Był nerdem,
ale robił najlepsze domówki w całym Pohang. Nigdy nie brakowało alkoholu i dragów,
które załatwiał jego starszy brat. Miał wiele znajomości i sam ćpał ile wlezie,
czym dosłownie zarażał innych. Zaczynało się niewinnie, od tabletek szczęścia,
a kończyło na amfetaminie, heroinie czy kokainie. W każdym razie, chcieliśmy
opić zakończenie szkoły. Nie wszyscy mieli co świętować, bo sporo osób nie
pozdawało, ale każdy miał ochotę na imprezę, która była tylko namiastką tego,
co czekało nas w wakacje. Zawsze znajdował się jakiś głupi powód do organizowania
kolejnych domówek, nikt też nie dostawał pieprzonych zaproszeń na karteczkach.
Każdy i tak czuł się zaproszony.
I to nie prawda, że właśnie tego dnia poznałem jego, jak twierdził Jongin. Nie. Poznałem go wcześniej, po prostu
wtedy nawiązałem z nim jakąkolwiek rozmowę. Dziwiło mnie to, że w ogóle chciał
ze mną rozmawiać, zawsze myślałem, że mnie nie lubi, ale skoro ze mną
rozmawiał, musiał żywić do mnie jakiekolwiek pozytywne uczucie.
– Sehun – przedstawił się, choć wyglądało na to, jakby robił to tylko
z przymusu.
– Wiem – stwierdziłem, trzymając pomiędzy palcami szluga, którego
przed momentem od niego dostałem. – Już kiedyś rozmawialiśmy. To znaczy,
wymieniliśmy pomiędzy sobą kilka zdań, ale już raz słyszałem twoje imię –
dodałem po chwili i spojrzałem na papierosa, przygryzając wargę. – Masz ognia?
Sehun prychnął, podając mi zapalniczkę.
– Nie kojarzę cię – stwierdził prosto, wzruszając ramionami. Przez ten
ruch jego skórzana kurtka nieco napięła się i zazgrzytała charakterystycznie.
– Baekhyun – podpowiedziałem mu, choć niewiele to dało.
– Nadal nie wiem kim jesteś – podsumował, wyciągając rękę w moją
stronę – i oddaj zapalniczkę. Palę papierosy jeden po drugim, jest mi potrzebna
– wycedził przez zęby. Mógł się wydawać niemiłym dupkiem, z którym lepiej się
nie zadawać, bo wystawi cię przy najbliższej okazji i zmiesza z błotem. A ja
twierdziłem, że jego charakter jest po prostu ciekawszy od innych.
– Jasne – mruknąłem i oddałem mu jego własność. – Myślałem, że nie
lubisz imprezować. Nigdy wcześniej nie widziałem cię na popijawie u Luhana –
stwierdziłem po chwili, wkładając papierosa pomiędzy usta i zaciągnąłem się
nim, równocześnie patrząc, jak robił to Sehun. To wyglądało zupełnie tak, jakby
stał się jednością z papierosem, wielbił i jednocześnie uważał, że bez niego
nie przetrwa. Nie byłem nim i nie miałem pojęcia, co siedziało w jego głowie,
ale to zdecydowanie było widać, tę pasję do zwykłego palenia. Dopiero później
zrozumiałem, że chodziło o coś zupełnie innego.
Wypuszczając obłok dymu, Sehun zaśmiał się perliście, opierając o
ścianę domu Luhana. Staliśmy na zewnątrz w ogrodzie, który w porównaniu do
reszty domu był dosyć mały, ale wielkim plusem był widok na morze. By się tam
dostać, wystarczyło przejść przez ulicę.
– Każda okazja do naćpania się jest dobra – stwierdził – a lepiej z
kimś niż samemu. Poza tym trzeba oblać pierwszy dzień wakacji, nie sądzisz? –
mruknął po chwili i zaciągnął się swoim szlugiem po raz kolejny. To niebywałe,
jak szybko potrafił wypalić jednego papierosa, zupełnie jakby jadł paluszki,
czy pił sok. Brał duże wdechy i mogło się wydawać, że jego płuca nie mają dna,
ale on po prostu taki już był, a plenie weszło w jego nawyk już kiedy miał
piętnaście lat. Był przyzwyczajony, dlatego tak szybko palił.
– Poza mną i tak jesteś tu sam.
– Zaraz przyjdą – powiedział, odchylając głowę w bok. – Chociaż pewnie
i tak nie robią nic kreatywnego. Założę się, że Jena wyrywa w tej chwili jakąś
laskę albo porządnie najebanego faceta, a Tao... on może być gdziekolwiek –
odburknął, wzruszając ramionami. – Szczerze, nie bardzo mnie to obchodzi.
– Dlaczego? – zapytałem, przenosząc wzrok z moich dłoni na Sehuna.
Jego roztrzepane, tlenione blond włosy poruszyły się na wietrze, a ciemne
odrosty było widać nawet o tak później porze jak ta.
– Nienawidzę swoich przyjaciół z wzajemnością – odpowiedział. – Są
idiotami.
Nie wiem dlaczego, ale nie zdziwiła mnie jego odpowiedź. Być może
dlatego, że sam czasem odnosiłem takie wrażenie. Dla innych to mogło wydawać
się absurdalne, z kolei dla mnie życiowe i prawdziwe.
– W takim razie czemu się z nimi zadajesz?
Sehun wzruszył ramionami, prychając cicho pod nosem.
– Nie lubię samotności.
To chyba nas łączyło najbardziej. Na siłę próbowaliśmy mieć kogoś przy
sobie, nawet jeśli ta osoba była kimś, kto nas denerwował. Ja znosiłem Jongina
chyba tylko dlatego, że nasze mamy były przyjaciółkami, a my sami sąsiadami od
małego. Ale Kim był nudny. Piątkowe popołudnia spędzał nad książkami, a w
niedziele oglądał maratony z Dragon Ball, na które swoją drogą wielokrotnie
mnie zapraszał. Zawsze uśmiechałem się głupio i odmawiałem, wymyślając coraz to
bardziej bezsensowne wymówki. Nienawidziłem kreskówek.
Sehun zdążył jedynie na mnie spojrzeć, zanim z tylnego wyjścia wyszedł
Tao. Znałem go ze szkoły, choć rzadko w niej w ogóle bywał. Szedł w naszą
stronę pewnym krokiem z basem zawieszonym przez ramię. Opuszkami palców wybijał
rytm piosenki zespołu Circle Jerks,
który akurat puścili w salonie. Muzyka się zmieniała i byłem pewien, że zaraz
usłyszę coś The Knack albo Bay City Rollers.
– Towar się skończył – powiedział, gdy zjawił się przy nas. Był
chińczykiem i słabo mówił po koreańsku, dlatego ledwo go zrozumiałem. Ale Sehun
wyglądał, jakby doskonale wiedział, co ten mówi, bo zacisnął mocno usta w wąską
linię, wydając się niesamowicie rozzłoszczonym.
– Jak?
– Jena wszystko zabrała i się zmyła.
Sehun wziął głębszy oddech, oblizując swoje zeschnięte wargi językiem.
– Suka – skwitował złośliwie, rzucając peta na trawę. Zaraz po tym
sięgnął po pudełko i wyciągnął z niego kolejnego szluga, kiedy ja byłem dopiero
w połowie mojego pierwszego. Nie patrzył na mnie, jedynie na ogień z
zapalniczki, który mógł dać mu choć na chwilę upragnioną woń i dym, którym
charakterystycznie pachniał.
– Ja coś mam – odezwałem się, po czym sięgnąłem do kieszeni kurtki, z
której wyciągnąłem kilka skrętów. – Miałem zostawić na później, ale sam nie
chcę tego wypalić.
– Marihuana?
Kiwnąłem głową.
– To strasznie słabe – stwierdził i wzdychnął. Tao tylko stał i
przyglądał nam się dokładnie, zapewne w głowie analizując każde wypowiedziane
słowo. Zawsze odpowiadał nieco później, czasem jego przekręcone wyrazy naprawdę
bawiły, ale mieszkał w Korei dopiero od dwóch lat.
– Jak chcesz, ale chyba lepsze to od siedzenia na głodzie.
Wzrok Sehuna dał mi do zrozumienia, że chce tego bardziej niż
czegokolwiek innego.
..
Wtedy jeszcze nie byłem ćpunem. Popalałem marihuanę, ale jej nie można
było nawet porównać z innymi narkotykami. Mimo wszystko i tak ona potrafiła
sprawić, że każdy wieczór stawał się ciekawszy i może bardziej kolorowy,
różniący się od tej okropnej zieleni. Wtedy trochę mnie przyćmiła, sprawiła, że
nie myślałem racjonalnie i za bardzo dałem się ponieść emocjom.
Pamiętałem jedynie pierwszego wypalonego skręta. Śmialiśmy się z Sehunem
i mógłbym długo podziwiać ten uśmiech. Szkoda tylko, że był wywołany przez
używkę, sam nie miał powodów do bycia szczęśliwym i okazywania tego.
Później wszystko potoczyło się niezmiernie szybko. Kolejne wypalone skręty,
wsłuchiwanie się w piosenki Black Sabbath,
przedzieranie się przez tłumy zebrane w środku, by znaleźć jakiś wolny pokój, a
na końcu wskoczenie do łóżka i pozbycie się wszystkich swoich ciuchów.
Właśnie tak znalazłem się zupełnie nagi na biodrach Sehuna, unosząc
się i opadając, czym sprawiałem przyjemność nam obu. Ne kontrolowałem moich
ruchów. Czasem były potwornie chaotyczne, a zaraz później łagodniejsze, bym
mógł choć trochę odsapnąć. Ale wtedy Sehun wbijał mocno paznokcie w moje
biodra, zmuszając do kolejnych ruchów, tym razem mocniejszych i bardziej
precyzyjnych.
– Jeżeli się nie pospieszysz, sam przejmę kontrolę.
Ja w odpowiedzi mogłem się jedynie zaśmiać i przygryźć dolną wargę,
hamując tym moje własne jęki, które coraz to częściej i głośniej wydawałem. Byłem
wdzięczny Luhanowi, że pogłośnił muzykę, która również je nieco tłumiła.
Pieprzyliśmy się w rytm piosenek Guns’N Roses.
I to było przyjemniejsze od marihuany, papierosów czy tabletek
szczęścia. Ciężko było mi w ogóle powiedzieć, co wtedy czułem prócz
niesamowitej przyjemności, którą zadawał mi twardy i duży penis Sehuna.
Nabijałem się na niego mocno, mając wrażenia, że mogę sięgnąć nieba, doznać
tego raju, którego nie była w stanie zapewnić mi moja ręka.
Tak, tamtego dnia Sehun odebrał mi dziewictwo, ale wcale tego nie
żałowałem. Pieprzenie się z nim było zbyt przyjemne, by później móc rozmyślać
nad konsekwencjami. Nie chciałem dłużej czekać, bo po co. Do seksu nie
potrzebna była miłość, dłuższe emocjonalne przygotowanie czy zapoznanie się z
osobą, z którą się chce to zrobić. Wystarczyło łóżko, dwa ciała i coś, co
mogłoby zachęcić do tego działania.
Żałowałem tylko, że niewiele z tego pamiętałem.
..
Niedzielne popołudnia przeważnie zawsze były takie same. Choć
zazwyczaj budziłem się koło dziewiątej, siódmego lipca wstałem o dwunastej,
ledwo ogarniając co się w ogóle dzieje. Drzwi do mojego pokoju były uchylone,
dlatego słyszałem nową piosenkę Queen lecącą w radiu, która mieszała się z
dźwiękami psującego się telewizora. To była pora, gdy Soojung oglądała Filnstonów,
a mama gotowała obiad. Mogłem się założyć, że ojca znów nie było. Pewnie
przegrywał ostatnie pieniądze, grając w karty ze swoimi znajomymi, których
nazywał przyjaciółmi. Rodzice często się o to kłócili. Mama miała dość
zachowania taty, a on... on po prostu miał ją w dupie. Nieraz znikał z domu na
kilka dni, a kiedy już przychodził, to tylko po pieniądze. Przez to sam nie
widziałem go od dobrego miesiąca, ale wcale nie żałowałem. Nienawidziłem go i
siebie równocześnie, bo stawałem się niesamowicie do niego podobny.
Tamtej niedzieli było jednak inaczej. Ojciec postanowił się zjawić
przed obiadem, właśnie kiedy siedziałem z Soojung w salonie, o ile mogłem tak
nazwać pomieszczenie, w którym się znajdowaliśmy. Było małe i zagracone
wszystkimi możliwymi przedmiotami. Ale nie brudne. Mama nigdy nie miała czasu
na sprzątanie, bo pracowała jako pielęgniarka w dwóch szpitalach, by mieć na
opłacenie rachunków, ale jej obowiązki przejęła Soojung. Była moja młodszą
siostrą, z którą wręcz uwielbiałem się kłócić o każdą, nawet najdrobniejszą
rzecz. Raz pożarliśmy się o to, jaki dokładnie kolor miała moja koszula. Ja
mówiłem, że jest czarna, a ona, że granatowa. Nie odzywaliśmy się do siebie
przez to dwa dni, ale mimo wszystko, gdybym jej nie miał, już dawno bym
zwariował.
Soojung miała długie blond włosy, strasznie zniszczone od
rozjaśniacza, ale wręcz idealne do zabawy. Gdy siedziałem z nią na kanapie,
splatałem końcówki jej włosów, sprawiając, że później nie mogła ich rozczesać i często na mnie krzyczała, ale wtedy nie zrobiła nic. Siedziała po prostu,
opierając się o tył kanapy, pozwalając mi na plątanie kołtunów na jej głowie.
Wyglądała na smutną i wiedziałem, że to ma związek z ojcem.
– Kiedy to się skończy? – zapytała, mrużąc oczy. Zacisnęła palce na
czerwonym rozpinanym swetrze z dziurami, który zarzuciła na białą sukienkę w
czarną kratę.
Nie zauważyłem nawet, kiedy Flinstonowie się skończyli, a na
programie, który oglądaliśmy, zaczęto puszczać reklamy pasty do zębów. Przez
moment tępo wpatrywałem się w ekran momentami siejącego telewizora, nie mając
pojęcia, jak w ogóle odpowiedzieć. Nagle cisza wydała mi się najbardziej
odpowiednia, więc postanowiłem jej nie przerywać. Dopiero podniesione głosy
dochodzące z kuchni wszystko zniszczyły.
– Pewnie nigdy – stwierdziłem, słysząc, jak kolejna szklanka zostaje
zbita. Skrzywiłem się na ten dźwięk, puszczając kudły Soojung. – Będą się
kłócić zawsze, bo codziennie znajdzie się jakiś powód do sprzeczek – dodałem
bez jakiegokolwiek zainteresowania, znudzony tematem. Przerabiałem go w swojej
głowie wielokrotnie i za każdym razem dochodziłem do jednego wniosku. To nigdy
się nie zmieni, zawsze będę żył z poczuciem, że moi rodzice są ze sobą jedynie
dlatego, że muszą, a ja skończę najprawdopodobniej jeszcze gorzej niż oni.
Soojung spojrzała na mnie niepocieszona, wstając z miejsca. Podeszła
do drzwi i zamknęła je, choć to niewiele dało. Wrzaski rodziców nadal były
słyszalne. Drzwi nieco je stłumiły, ale nie całkowicie wyciszyły, jak tego
chciałem. W odwecie pogłośniłem telewizor, starając się skupić wszystkie swoje
myśli na grającym pudle, a nie na krzykach, które raniły nawet jeżeli nie były
skierowane do mnie.
– Nie chcę tutaj siedzieć.
Ja również nie miałem na to ochoty. Wiedziałem, że zaraz zacznie się
druga faza kłótni, która była jeszcze gorsza niż ta pierwsza. Zostanie w
salonie, ewentualnie przeniesienie się do pokoju obok i zamknięcie nie
uchroniłoby nas od odczucia niepożądanych skutków. Dlatego nietrudno było
wybrać i wstać, łapiąc za rękę Soojung.
– Chodź – mruknąłem, ciągnąc ją w stronę drzwi. Nawet nie przejmowałem
się, że telewizor zostawiłem włączony. Zabrałem po drodze jedynie jeansową
katanę i buty. Stwierdziłem, że ubiorę się, gdy wyjdę z tego piekła. Soojung
również wzięła swoje rzeczy i jakieś pieniądze, których właściwie było niedużo,
ale woleliśmy być przygotowani na wszystko.
By wyjść z mieszkania, musieliśmy przejść przez kuchnię, która była
centrum całej tej paplaniny, wyzwisk i kierowanych w swoją stronę przykrości.
– Gdzie wy idziecie? – krzyknęła za nami matka. W odpowiedzi
wzruszyłem ramionami i pociągnąłem Soojung w stronę drzwi wejściowych. Jeżeli
mieli się kłócić, to sami, bez nas. Ja nie miałem siły na wysłuchiwanie tego
wszystkiego, zwłaszcza w niedzielne południe, kiedy wszyscy powinni być dla
siebie mili i uśmiechać się do porzygu. Niestety u mnie w rodzinie zawsze było
inaczej i w końcu musiałem to zaakceptować. Byłem już dorosły i powinienem
jakoś pomóc. Ale nie umiałem, czułem się bezsilny, być może trochę zagubiony i
znudzony ciągłym cierpieniem, które Bóg zsyłał na mnie wyjątkowo często. Chyba
nigdy nie mogłem się zmienić.
– Soo, wszystko ok? – zapytałem, gdy staliśmy na klatce schodowej.
Kiedy potrząsnęła głową w odpowiedzi, mogłem ruszyć dalej, będąc pewny,
że może być już tylko lepiej.
..
„U Meryl” było niewielkim barem, który funkcjonował od początku lat
siedemdziesiątych, jak mówiła mi kiedyś mama. Nie znajdował się daleko
kamienicy, w której mieszkałem, może zaledwie czterysta metrów. Wystarczyło
przejść wzdłuż dosyć ruchliwej ulicy, a dużego szyldu nie sposób było nie
zauważyć. Sama właścicielka była niesamowita. Nie znałem jej może bardzo
dobrze, bo rozmawiałem z nią jedynie kilka razy, ale zdążyła zyskać moją
sympatię. Była Amerykanką i przeniosła się do Korei, gdzie poznała swojego męża.
Nie zamierzała już nigdzie ruszać się z Pohang. Twierdziła, że to miejsce
całkowicie ją urzekło i za nic w świecie już go nie opuści. Taki sam był jej
bar. Właściwie sam nie miałem pojęcia, co w sobie takiego ma, że tak bardzo mnie
przyciągał. Na pewno nie wystrój, nie był w moim klimacie. Wszędzie panował
brąz przez drewniane stoliki i ściany, na których wisiały obrazy legend
Hollywood począwszy od Elvisa Presleya, poprzez Marilyn Monroe, a kończąc na
Audrey Hepburn. Między dużymi ramami z fotografiami wiło się jakieś zielsko,
które przypominało mi bluszcz, a duże okna nie wpuszczały dużo światła. Pod
jedną z głównych ścian stała maszyna grająca z lat osiemdziesiątych. W ogóle
nie pasowała do reszty przez swoje kolorowe wykończenia, ale nikt nie narzekał.
To miejsce po prostu przyciągało ludzi.
Mimo wszystko razem z Soojung nie mieliśmy jakiegoś swojego stałego
miejsca pod oknem czy w kąciku. Nie. Przeważnie siadaliśmy tam, gdzie było
wolne, bo sam bar był dosyć mocno oblegany, zwłaszcza w godzinach południowych w
weekendy.
– Coś zamawiasz? – zapytałem, gotowy, by pójść do baru.
Soojung spojrzała na mnie i podała mi swój portfel, który zdążyła
zabrać z domu.
– Kup mi sok pomarańczowy, to mi wystarczy – stwierdziła i uśmiechnęła
się lekko, odwracając głowę w stronę okna. To dziś był ten dzień, w którym
siedziała i wpatrywała się w przestrzeń. Nie miała ochoty, by mi dogryźć,
zwyzywać, była po prostu spokojna i to do niej cholernie nie pasowało. Nie
chciałem takiej Soojung, ale równie nie chciałem takiego życia. To wszystko
było przeciwko mnie.
Nie spieszyłem się ze złożeniem zamówienia. Bar był prawie pusty prócz
jakieś młodej dziewczyny, która stała za nim. Stanąłem obok wysokich krzeseł, które
nie miały nawet oparcia, czekając na realizację zamówienia. Nie miałem zamiaru ruszać się
z baru przynajmniej przez następnych kilka godzin, wolałem nie wracać do domu,
gdzie znów zastałyby mnie krzyki i wielkie zażalenia, które były bolesne. Samo
słuchanie ich sprawiało, że wolałem stać się głuchy. Może i powierzchownie
wydawałem się osobą, która ma zupełnie w dupie wszystko, której uczucia są
obce... Tak naprawdę było zupełnie inaczej. Ja czułem i cierpiałem zupełnie jak
inni ludzie, po prostu może tego tak nie okazywałem. Nie chciałem wyjść na
słabeusza.
– Myślałem, że wolisz coś mocniejszego od soku pomarańczowego. –
Usłyszałem.
Momentalnie odwróciłem głowę w stronę głosu i uśmiechnąłem się lekko,
starając się przy okazji nie wyglądać na zbyt zadowolonego z nieoczekiwanego
spotkania, bo przede mną stał Sehun. Miał jeansowe spodnie, jakiś ciemny
podkoszulek i wielką, kraciastą koszulę, której nawet nie zapiął. Jego włosy
były roztrzepane, a ciemne odrosty jeszcze bardziej widoczne, niż poprzedniego razu i gdybym nie wiedział kim jest, powiedziałbym, że bezdomnym. Nie, Sehun
wcale nie zachwycał ani nie pociągał wyglądem. Można nawet powiedzieć, że był
odrażający, wydawał się brudny i zaniedbany, a to po prostu był jego styl.
Różnił się od innych wyglądem, zachowaniem, całym swoim życiem i właśnie to
cholernie mi się w nim podobało.
– To nie dla mnie –
odpowiedziałem prosto i uśmiechnąłem się ponownie. – Nie wiedziałem, że
chodzisz w takie miejsca jak to.
Sehun zaśmiał się i zlustrował wzrokiem pomieszczenie.
– Jest całkiem przytulne – stwierdził – w każdym razie lepsze od
mojego mieszkania – dodał po momencie, a ja zacisnąłem palce na szklance z
sokiem, który wcześniej odebrałem. – Nie jesteś w najlepszym nastroju –
podsumował, jakby mógł przejrzeć mnie na wylot. On zawsze wiedział więcej, niż
myślałem.
– Najchętniej bym gdzieś zniknął i sprawił, że wszyscy o mnie zapomną –
mruknąłem. – Równie dobrym rozwiązaniem mogłoby się okazać zakopanie pod
ziemią. Głęboko, skąd nie będę mógł się wydostać, gdzie nikt nie usłyszy ani
mnie, ani moich myśli. – To niebywałe z jaką łatwością opowiadałem o własnej
śmierci, która nawet nie nadeszła. – Ja... ja po prostu nie chcę być tutaj.
– Jeśli chcesz, pomogę ci w tym zapomnieniu.
Na początku nie rozumiałem jego słów. Nie wiedziałem nawet, że mogą
mieć jakieś głębsze przesłanie. Powierzchownie wydawały się zwykłe, ale nie
mogłem tego rozumieć, nie znając Sehuna. Dopiero później dowiedziałem się, że
każde wypowiedziane przez niego słowo ma ukryty sens, który był tak okrutny, że
lepiej było pozostać na niego ślepym.
Spojrzałem na niego bez
zrozumienia.
– Po prostu przyjdź dziś na plażę wieczorem – mruknął, zbliżając się do
baru – i przyprowadź kogoś jeszcze. Im będzie nas więcej, tym lepiej.
Kiwnąłem jedynie głową, nim odszedłem od niego, kierując się w stronę
czekającej na mnie Soojung.
...
Rzeczą oczywistą było to, że nie zabrałem Soojung ze sobą. Wieczorem
odesłałem ją do domu z prośbą, by zobaczyła, czy z mamą wszystko w porządku.
Wiedziałem, że będzie bezpieczna, ojciec na pewno wyszedł niedługo po nas.
Byłem tego pewny. A ja... ja po prostu nie chciałem wracać. Dom traktowałem jak
coś, w czym jedynie śpię i właściwie
tyle. Nigdy nie spędzałem tam większej ilości czasu, moi rodzice też nie bardzo
przejmowali się, gdzie jestem. Już będąc naprawdę młody, byłem wolny, bez wszelkich
zakazów czy miłości, o którą dzieci się prosiły. Ja jej nie potrzebowałem.
Chyba już wtedy coś ze mną było nie tak. Być może to wszystko właśnie się wtedy zaczęło,
a nie w momencie, gdy poznałem Sehuna.
Nie miałem pojęcia, co planował. Właściwie szedłem na plażę w ciemno.
Tak, jak prosił zabrałem ze sobą Jongina i Taemina, jego kuzyna, który wpadł na
wakacje do Pohang. Taemin był dosyć barwną postacią, o ile tak mogłem go
nazwać. Był dzieckiem kwiatów, wyznawcą pokoju i lubował w kolorowych ciuchach,
które raziły połączone ze sobą. Miał długie, rude włosy i grzywkę, która
nachodziła mu na oczy. Często dmuchał ją i śmiał się, że kiedyś przez nią się
zabije. Ale nie miał zamiaru jej ścinać. Strasznie przypominał mi go jego
zwierzak. Gruba, wiecznie napuszona, ruda kura o imieniu Polly, która wręcz
uwielbiała serowe krakersy. Taemin wszędzie ją ze sobą zabierał.
Jongin nie chciał wyjść z domu, ja też nie specjalnie chciałem go ze
sobą zabierać, ale prócz niego właściwie nie miałem nikogo. Dzieciaki nie
chciały ze mną trzymać, nie pasowałem do nich. Szkołą zawsze rządziła moda, a
ja... mnie to chyba nie kręciło. Byłem inny od reszty i swoją bratnią duszę
znalazłem dopiero w Sehunie.
– Nie jestem co do tego przekonany. Nie ufałbym na twoim miejscu
Sehunowi. On sprowadzi cię na złą drogę, Baekhyun – powiedział Jongin, gdy
schodziliśmy z górki po wałach suchego piachu, który rozjeżdżał się pod naszymi
stopami. – Nie powinieneś z nim rozmawiać, w ogóle się do niego zbliżać.
– Jongin – warknąłem. – On jest taki sam jak ja.
– On jest śmieciem.
– W takim razie i ja nim jestem – odpowiedziałem, wzruszywszy
ramionami. – Nie obchodzi mnie to co o mnie myślisz, Jongin. Nie każdy jest
idealny. Może niektórzy są tego bliscy, ale ja nigdy nie będę. Taki się
urodziłem i nie zmienię tego – stwierdziłem i odetchnąłem, gdy zobaczyłem tlące
się w oddali ognisko. Słyszałem głośne śmiechy i widziałem pojedyncze, ciemne sylwetki
zebrane wokół niego. – Poza tym... – zamilknąłem, stając na moment i spojrzałem
na Jongina. – Życie jest tyko jedno i nie chce spędzić go jako ktoś, kim nie
jestem. Szkoda je na to zmarnować.
– Baekhyun ma racje –
stwierdził Taemin, a jego kura wydała dziwny dźwięk, chyba zbyt mocno
zgnieciona ręką. – Polly się zgadza. Po prostu wyluzuj, potrzebujesz czegoś do
pomocy. Chcesz skręta? – zapytał, wyjmując wspomniany przedmiot z kieszeni
kamizelki.
– Nie, to wyniszczy mnie od środka – skomentował prosto.
– Jak chcesz. – Taemin wzruszył ramionami i sam odpalił skręta dla
siebie. – Żałuj.
Uśmiechnąłem się pod nosem i zbiegłem po górce usypanej piachem, by
dostać się na dół. Stamtąd było już blisko do grupy ludzi, która imprezowała od
samego zachodu słońca. Kochałem takie klimaty. Ciemna noc, orzeźwiający wiatr i
ciepłe ognisko, nad którym piekliśmy pianki, popijając je piwem. Piwo miało
okropny smak. Było gorzkie i zawsze chciało mi się po nim wymiotować, znacznie
bardziej niż po wódce.
– Przyszedłeś – powiedział Sehun, kiedy mnie zauważył – i przyprowadziłeś...
– To Taemin – wskazałem na rudzielca, który uśmiechnął się
optymistycznie, poprawiając swoje okrągłe okulary z różowymi szkiełkami. Miał
jeszcze takie fioletowe i niebieskie, i prawie nigdy ich nie ściągał, chyba, że
do snu. – A to jego kura, Polly. I Jongin – przedstawiłem mojego przyjaciela,
który zmierzył nieprzychylnym wzrokiem Sehuna. Mogłem się założyć, że jutro
będę słuchał jego wywodów o tym, że nie powinienem się z nim w ogóle zadawać.
– Ta, nie sądziłem, że wyciągniesz go z domu – zaśmiał się Sehun i
spojrzał na ognisko. –Idziecie? Już są wszyscy – dodał, a kiedy kiwnąłem głową,
pociągnął mnie za rękę w stronę zebranych ludzi. Nie było ich wiele, góra
dwadzieścia i raczej wszystkich znałem, chociażby z widzenia. Zresztą,
niektórych osób nie dało się nie znać. Chociażby takiego Luhana. Ze szkoły
pamiętam go jako jednego z największych kujonów. Brał udział we wszystkich
olimpiadach, a jego najgorsza ocena to piątka. Ale mimo to po szkole był kimś
zupełnie innym. Kochał imprezować i miał mnóstwo przyjaciół. Albo taka Jena.
Uważała, że zostanie modelką. Z tego, co wiedziałem często brała amfetaminę po
to, żeby jeszcze bardziej schudnąć, chociaż i tak już wyglądała jak żywy patyk. Oni
byli charakterystyczni i szybko się ich zapamiętywało.
Usiadłem na kłodzie pomiędzy Sehunem a Taeminem, który odgrodził mnie
od swojego kuzyna, za co byłem mu niezwykle wdzięczny. Zamierzałem przeżyć ten
wieczór dosyć aktywnie, a nie wpatrując się w ognisko, jak najprawdopodobniej
myślał Jongin.
Atmosfera była luźna i przez pierwszą godzinę naprawdę się
wyluzowałem. Jena mnie polubiła, dużo ze mną rozmawiała, głównie o muzyce, bo
słuchaliśmy tego samego gatunku. Wymienialiśmy poglądy na temat wszystkich piosenek,
jakie tylko przychodziły nam do głowy, a gdy temat zszedł na Nirvanę,
wzruszyłem tylko ramionami, mówiąc, że nie wiem co to takiego. Wtedy Jena obiecała,
że przyniesie mi ich kastę. Byli nowi, ale ponoć świetni.
– Zmywamy się stąd? – Zapytał Sehun po kolejnej godzinie pieczenia
pianek i picia piwa, którego nawet nie tknąłem. Wtedy już nie rozmawiałem z
Jeną. Ona zajęła się Tao, wskazując palcem na niektóre elementy gitary basowej,
którą trzymał. Właściwie nie wiedziałem, gdzie chce mnie zabrać, ani po co, ale
wtedy chyba naprawdę potrzebowałem jego bliskości. Sehun był jedyną taką osobą,
do której niesamowicie mnie ciągnęło. Z nim mogłem robić wszystko, począwszy od
rozmawiania, poprzez pieprzenie się, a kończąc na ćpaniu czy piciu. Wtedy
jeszcze go nie kochałem, było zbyt wcześnie, by coś takiego stwierdzić, ale
pociągał mnie i byłem nim co najmniej zafascynowany i zauroczony. Nie robił
zupełnie nic, by tak się stało. Sehun był po prostu sobą. Być może właśnie to
spodobało mi się w nim najbardziej.
W odpowiedzi kiwnąłem głową i wstałem. Jakoś nie kryliśmy się z tym,
że sobie idziemy, choć i tak niewiele osób w ogóle to zauważyło. Jedynie Jongin
posłał nam niezadowolone spojrzenie, które zignorowałem. Zaczynałem żałować, że
go w ogóle zabrałem, ale poszedł też Taemin, który z kolei był tym normalnym,
mimo że miał całkiem inny styl i poglądy niż ja. Jego po prostu dało się lubić,
jego kuzyna już mniej. To znaczy... był inny, kiedy miał 10 lat. Wtedy
potrafiliśmy się razem bawić i śmiać, ale zesztywniał w przeciągu tych ośmiu
lat.
– Gdzie idziemy? – zadałem pytanie, ale nie otrzymałem odpowiedzi.
Postanowiłem zaufać Sehunowi, nawet, kiedy przeszliśmy za skały,
kierując się w bardziej spokojne miejsce, gdzie już nie było słychać żadnych
dźwięków prócz szumu fal i naszych oddechów. Było spokojnie, trochę ciemno i
mało widziałem, jedynie sylwetkę Sehuna kroczącego przede mną. Ale takiej
chwili właśnie oczekiwałem.
– Masz jakiś cel, ciągnąć mnie tutaj?
– Zadajesz za dużo pytań – stwierdził Sehun, siadając na suchym piasku
daleko od brzegu morza. Tam nie mogła dosięgnąć nas woda, dlatego usiadłem przy
nim i uśmiechnąłem się nieco, pocierając o siebie dłonie. Było dosyć zimno,
chłodniej i mniej przyjemnie niż przy samym ognisku, ale mimo wszystko lepiej. –
Ale tak – mruknął po chwili, sięgając po coś do kieszeni. Nie widziałem co to
takiego, ale byłem w stanie się domyślić. – Próbowałeś kiedyś czegoś
mocniejszego od marihuany albo tabletek szczęścia?
Pokręciłem głową.
– Nie miałem jak.
– Teraz masz szansę – powiedział i wyciągnął dłoń w moim kierunku. – Kokaina
– wyjaśnił zaraz potem, wskazując na biały proszek w zamkniętym woreczku.
– Jeśli wezmę, stanę się ćpunem.
– Już nim jesteś – odburknął bez żadnych emocji, wzruszając jedynie
ramionami. – Nie musisz brać, jeśli nie chcesz. Po prostu wiem, że jeśli jednak
to zrobisz, nie będziesz żałował. Ja nigdy nie żałowałem – dodał całkiem pewien
i spojrzał na narkotyk. – W tym opakowaniu zamknięte jest małe szczęście, które
potrafi człowieka całkowicie zniszczyć, tak kiedyś powiedział mój tata – mruknął
– ale ja uważam nieco inaczej. To właśnie narkotyki prowadzą mnie przez drogę,
która kończy się w najlepszym miejscu, jakiekolwiek w ogóle istnieje.
– Byłeś tam?
– Nie – odpowiedział szybko – ale już niedługo tam dotrę.
– W takim razie chcę spróbować tego samego – powiedziałem po chwili i
spojrzałem na usta Sehuna, które po momencie przywarły do moich, mocno całując.
Pamiętam ten dotyk. Nie był delikatny ani subtelny. Był głęboki i pełen pasji,
lepszy od czegokolwiek innego. – Przeprowadź mnie przez tę drogę, przez którą
sam dążysz.
...
Z poprzedniego wieczoru nie pamiętałem wiele, ale wiedziałem, że
musiałem dobrze się bawić, skoro obudziłem się pod mostem, gdzie kiedyś płynęła
rzeka. Jednak koryto wyschło, pozostawiając po sobie jedynie kamienie i
trochę płaskiego terenu, który zarósł trawą. To właśnie tam leżałem wtulony w
Sehuna, którego musiałem obudzić. Nie miałem pojęcia, jak dostaliśmy się w to
miejsce. Przecież wszystko zaczęło się na plaży, z dala od znajomych, którzy
postanowili nam nie przeszkadzać. I wszystko było naprawdę cudownie, powolne
pocałunki, które wreszcie przerodziły się w szaleńczą walkę o dominację i
uznanie, każdy dotyk stawał się bardziej odczuwalny, mocniejszy. Nie pamiętałem
nic więcej, ale wiem, że było mi dobrze, czułem się lepiej, wolniej.
Szczęśliwiej.
Właśnie tak zaczęło się moje uzależnienie od narkotyków.
To stało się szybko. Jednego dnia wciągałem trochę kokainy, a
kolejnego dnia myślałem, jak ja bez niej wytrzymam. Chciałem, by towarzyszyła
mi w każdej chwili i prowadziła przez życie, wyznaczała drogę, tak, jak zrobiła
to w przypadku Sehuna. Najlepsze było to, że nie potrzebowałem wiele czasu, by
się uzależnić. Wystarczyła jedna dawka, która odmieniła moje całkowite
nastawienie. Zrozumiałem, że marihuana czy tabletki szczęścia przy tym były
zupełnie niczym. Zbyt słabe, by mnie w jakikolwiek sposób mogły zadowolić.
Chciałem brnąć w to coraz dalej i doświadczyć tego, co nie przytrafiłoby mi
się, gdybym nie poznał Sehuna.
Zacisnąłem mocno palce na skórzanej kurtce Sehuna, przymykając nieco
oczy. Obejmowałem go od tyłu, przy okazji trzymając się go zawzięcie, próbując
nie spaść z motoru, który prowadził. Czułem wiatr, który rozwiewał moje włosy i
uderzał w oczy zbyt mocno. Ale było idealnie, bo mogłem dotykać Sehuna, być
blisko niego i przytulać się do niego bez żadnych późniejszych wyjaśnień czy
konsekwencji.
Zatrzymał się i zgasił silnik dopiero przed kamienicą, w której
mieszkałem. Zszedłem z urządzenia, oddając Sehunowi kask, który położył na
siedzeniu.
– Dzięki – powiedziałem cicho i uśmiechnąłem się lekko, spoglądając w
stronę drzwi wejściowych, które były zamknięte. – Chyba tego było mi trzeba. Z
tego co widzę dotąd miałem cholernie nudne i przewidywalne życie, potrzebowałem małej odmiany. – Sam nie wiem dlaczego początek uzależnienia nazwałem małą
odmianą, skoro później stał się czymś naprawdę wielkim. Chyba nie potrafiłem
dokładnie przeanalizować swoich własnych słów.
– W porządku – odpowiedział po chwili, a ja uśmiechnąłem się nikle.
– Muszę już iść.
– A pocałujesz mnie?
To pytanie mógłby zadawać bez końca, a ja zawsze odpowiadałbym na nie
twierdząco. Myślę, że to przez to, że uwielbiałem usta Sehuna, w które chwilę
później się wpiłem. Dookoła nas było brzydko, szaro i chyba zaczynał padać
deszcz, ale nie przerwaliśmy pocałunku. Pogłębiliśmy go, robiliśmy wszystko,
by poczuć siebie jeszcze mocniej.
– Chcę to jeszcze kiedyś powtórzyć – wydyszałem cicho wprost w jego
usta.
– W takim razie wpadnę jutro po ciebie – powiedział i na odchodne
ostatni raz cmoknął mnie w usta. To był szybki pocałunek, który pozostawił po
sobie wiele niedosytu i chęci kontynuowania czułości, ale wiedziałem, że na tym
muszę zaprzestać. Dlatego też obróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę
schodów prowadzących do wejścia kamienicy. Za sobą słyszałem charakterystyczny
dźwięk uruchamianego silnika, który po jakimś czasie zniknął wraz z Sehunem.
Zostawił po sobie tylko głośne gwizdy wiatru i krople deszczu uderzającego o
blachę.
Wchodząc do ciemnego korytarza, zastanawiałem się, czy na pewno chcę
choć na chwilę wrócić do tej rzeczywistości i cholernej monotonii. Nie podobało
mi się to, ale stwierdziłem, że jeżeli naprawdę będę czuł się źle, po prostu
wyjdę.
– Gdzie byłeś? – Moja matka zaatakowała na wstępie. Rzuciłem jej tylko
znudzone spojrzenie, ściągając z siebie mokrą od deszczu kurtkę. – Nie było cię
w nocy.
– Mówisz, jakby cię to obchodziło – prychnąłem. – To nie pierwszy raz.
Często znikałem na dnie i nie rozumiem, dlaczego obudziłaś się dopiero teraz –
podsumowałem, uśmiechając się z pogardą. – Poza tym jestem pełnoletni, nie masz
prawa mnie kontrolować.
Moja mama kiedyś buła cudowną kobietą. Ale życie zamieniło ją w kogoś,
kogo wolałbym nie znać. Zapomnieć i odizolować się. Byłem okropny, ale nie
chciałem kłamać zwłaszcza wobec siebie. Byłem typem człowieka, który woli
spędzać czas sam albo z całkiem obcymi mi ludźmi, niż z rodziną. Moja mama mnie
denerwowała ciągłymi krzykami i narzekaniem, a ojciec samym swoim istnieniem.
Poza tym to on najbardziej się zmienił i mam wrażenie, że teraz nie znam tego
człowieka. Wydawał mi się on zupełnie obcy, nie taki, jakiego zapamiętałem go w
dzieciństwie. Wszystko się zmieniło, ale to przez pieprzone życie, które nam wszystkim dało w kość.
– Ale nadal jesteś moim synem – odpowiedziała stanowczo, a ja
przystanąłem i spojrzałem na nią z politowaniem, zastanawiając się, czy ona
mówi poważnie. Genetycznie tak, owszem, ale dawno przestałem się nim czuć, tak
psychicznie.
– Wiesz, powiedziałbym co o tym myślę, ale nie mam siły – mruknąłem i
ściągnąłem jeansową kurtkę, którą położyłem gdzieś na boku, ponownie kierując
się w stronę mojego pokoju. – Całe życie czułem się jak w pieprzonym
zamknięciu. Miałem dość, a teraz mam okazję, by wreszcie żyć i choćby nie wiem
co, nie odbierzesz mi tego.
Widziałem, jak moja matka zaciska ręce na kraciastej ścierce, którą
trzymała w rękach. Jej palce aż pobielały, a twarz stała się nieco czerwona.
– To przez tego śmiecia?
– Sehun nie jest nim – powiedziałem – a nawet jeśli... Nikt nie dał ci
prawa, byś wtrącała się w moje sprawy i szpiegowała mnie z okna kuchni. Mogłem
się spodziewać wszystkiego, ale nie tego, że zniżysz się do tego poziomu –
prychnąłem i rzuciłem jej niezadowolone spojrzenie.
– Nie tak cię wychowałam – stwierdziła nieco łagodniejszym głosem, ale
nadal pełnym jadu i kpiny.
– Masz rację, widać się zmieniłem. Tak jak ty i tata. I wy się
stoczyliście, i ja – warknąłem. – I jeśli nadal chcesz wypominać mi błędy,
najpierw zmień coś w sobie, a potem próbuj we mnie.
Później jedynie spojrzałem na nią przelotnie i wróciłem do pokoju,
zatrzaskując za sobą drzwi.
...
Sehuna można było kojarzyć jako dzieciaka z jednym marzeniem. Jeżeli
się go nie znało, wydawać by się mogło, że wcale nie dąży do jego spełnienia.
Poza tym samo to marzenie było specyficzne, inne niż pozostałych. Większość moich
znajomych chciała pieniędzy, podróży dookoła świata czy spotkania z idolem. A
Sehun... On zdecydowanie nie należał do tych zwykłych ludzi.
– Ponoć, kiedy byłem mały, kochałem walić w perkusję i udawać, że jestem gwiazdą rocka – powiedział pewnego
dnia, kiedy siedzieliśmy na szarym murze koło budynku starego teatru, czekając
na Jane i Tao. – Tę perkusję dostałem od dziadka na siódme urodziny. Poza tym
cholernie bałem się śmierci. Miałem swoje wyobrażenie piekła, o którym nie
chciałem myśleć – dodał, wpatrując się w
szluga tlącego się pomiędzy jego palcami. – Ale dorosłem i moje marzenia stały
się obawami, a obawy marzeniami.
– Twoje marzenie jest dosyć
specyficzne.
– Ale piękne. Każde marzenie jest piękne i warte spełnienia – stwierdził gładko, zaciągając się papierosem,
który z sekundy na sekundę malał. – A właśnie to dążenie do realizacji jest w
pewnym rodzaju sztuką.
– Nazywasz siebie artystą?
Sehun zaśmiał się i skinął głową.
– Może półetatowym, ale tak.
Zaśmiałem się, kręcąc z rozbawieniem głową. Właściwie, tego mogłem się
spodziewać po Sehunie. Był dosyć przewidywalny, jeżeli choć trochę spędziło się
z nim czasu. Gdy rozmawiałem z nim o czymś więcej, niż tylko narkotykach,
poznawałem go coraz bardziej. Dzięki temu zrozumiałem, że żyje tylko jedną
ideologią i marzeniem, które dla innych mogłyby się wydać całkowitym głupstwem.
A ja... ja trzymałem stronę Sehuna i szczerze wierzyłem, że ma rację. Nie
miałem zamiaru wybijać mu tego pomysłu z głowy, ani namawiać do zmiany decyzji.
Postanowiłem całkowicie zaakceptować jego wybór i trzymać się go. Bo
rozwiązanie jego problemów okazało się całkiem lepsze od tego mojego.
– Dlatego ćpasz?
– I palę papierosy – dodał, podnosząc palce, w których trzymał jednego
– to w pewien sposób przygotowuje mnie do momentu, kiedy osiągnę swój cel. I
dostarczają przyjemności, której od dawna nie doświadczyłem.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem i wstałem. Przedostałem się po murku,
by usiąść bliżej Sehuna i móc wdychać ten charakterystyczny zapach bez żadnych
przeszkód.
– Nic więcej nie sprawia ci przyjemności?
– Nie – stwierdził, wzruszając bezradnie ramionami, jakby się tego
wstydził.
– Nawet seks?
– Jest miły – sprostował Sehun z niemym uśmiechem plątającym się na
jego ustach – ale coraz mniej mnie cieszy. Może dlatego, że nie widzę nikogo,
kto byłby na tyle dobry, by sprawił, żebym czuł się po prostu zajebiście –
dodał, wkładając papierosa pomiędzy wargi.
– A ja? – dopytywałem dalej, mimo wrażenia, że Sehun jest już zmęczony
moimi ciągłymi pytaniami, które wydawały się nie mieć końca.
– Ty byłeś wyjątkiem – odburknął po chwili – przed tobą długo nie
miałem nikogo, nawet na chwilę. Nie mogłem określić, czy podoba mi się w ogóle
ktoś. I wtedy mogłem powiedzieć, że jestem aseksualny, ale teraz... możemy
oboje uznać, że jestem gejem, nie tylko ze względu na ciebie, ale żeby zrobić
na złość wszystkim homofobom na tej Ziemi. I babciom które uważają, że tylko
związki hetero są darem niebios i mogą być pobłogosławione przez Boga – skomentował
na samym końcu, a ja zaśmiałem się i przysunąłem swoją twarz do jego.
– Więc może teraz uprzykrzymy im życie?
W odpowiedzi Sehun pocałował mnie mocno i długo. Czułem jego usta na
swoich i było to najcudowniejsze uczucie, bardziej uzależniające od narkotyków,
alkoholu czy wszelkich używek istniejących na całym świecie. Nie umiałem tego
opisać, to trzeba było przeżyć samemu, bo słowa w żadnym stopniu nie potrafiły
tego oddać.
– Możecie przestać się lizać? Ludzie patrzą. – Oboje usłyszeliśmy głos
Jane, ale minęła dopiero chwila, nim zdołaliśmy się od siebie odkleić.
– Nie musisz patrzeć – odpowiedział.
– Jesteś obrzydliwy.
– Może – stwierdził – ale spoko, ty jesteś nie lepsza – podsumował, a
ja zaśmiałem się cicho, zeskakując z murka.
– Idziemy? – zapytałem i spojrzałem na wszystkich. Tao pierwszy kiwnął
głową, a potem reszta, dlatego nie czekaliśmy długo i udaliśmy się na plażę.
...
soundtrack
soundtrack
Jako
mały chłopiec, wcale nie byłem niesamowicie grzeczny. Z tego, co pamiętam i opowiadała mi babcia, biłem inne dzieci, nie chciałem chodzić do przedszkola, grymasiłem
przy obiadach i po prostu byłem małym diabłem, który nie potrafi wysiedzieć w
miejscu nawet pięć minut. Z czasem może to po części się zmieniło, wraz z
wieloma rzeczami, które powinny zostać takie same.
Pamiętam
moją rodzinę. Różniła się od tej teraźniejszej. Może członkowie pozostali, ale
reszta stała się zupełnie inna. Czasy, w których mój ojciec nie dotykał hazardu
były najszczęśliwszymi w moim życiu. Pozbawionymi tego strachu, który
towarzyszył mi przez ostatnie lata. Nie chciałem robić z siebie ofiary, bo
wiedziałem, że najbardziej i tak cierpi moja siostra, ale czasem miałem tak
bardzo dość tego wszystkiego, że byłem gotowy spakować swoje rzeczy i po prostu
zniknąć. Gdziekolwiek, tylko po to, by nie być dokładnie pośrodku wojny, która
zaczęła się kilka lat temu, właśnie tu, w mieszkaniu, które czasem było gorsze od
samego więzienia.
Północ
nie była najlepszą porą na to, by wracać do domu. Powinienem zjawić się na
kolacji, ale wiedziałem, że nie mam po prostu po co. Pewnie i tak jej nie było.
Soojung co najwyżej jadła sama, mama pewnie siedziała w pracy, a osoba, która
śmiała nazywa się moim ojcem, przegrywała ostatnie pieniądze na żałosnej partii
pokera, który rozgrywany był w zapuszczonym barze gdzieś na obrzeżach miasta.
Dlatego właściwie nie żałowałem, że dom traktowałem jak hotel i przychodziłem
do niego tylko kiedy potrzebowałem się przebrać i wyspać.
To,
co zdziwiło mnie najbardziej, kiedy wszedłem do mieszkania, byłe zapalone
światło. O tej godzinie powinni wszyscy spać. Tego wieczoru jednak wszystko
stało się jeszcze bardziej nie takie, jak powinno. Niezaprzeczalnie inne,
dosyć obce z niepokojącym uczuciem, które powoli rozlewało się w środku.
Mój
pokój wyglądał zupełnie inaczej, niż wtedy, gdy widziałem go po raz ostatni.
Nie należałem do osób pedantycznych, ale zazwyczaj wszystko leżało na swoim
miejscu. Tamtego wieczora moje ubrania porozrzucane, przykrywały podłogę przez
swoją ilość, przez co prawie w ogóle jasne, drewniane panele nie były widoczne.
Nie miałem pojęcia, co mogło wydarzyć się pod moją nieobecność, ale naprawdę
szybko zaczęły dopadać mnie okropnie źle przeczucia, przez które serce w mojej
piersi biło coraz bardziej, natomiast oddech prawie całkowicie zanikał.
–
Baekhyun. – Usłyszałem za sobą, przez co odwróciłem się. Koło drzwi stała
Soojung z zaczerwienionymi od płaczu oczami, spoglądając na mnie niepewnie,
jakby bała się cokolwiek więcej powiedzieć.
Patrzyłem
na nią przez chwilę, zastanawiając się, co zrobić i co w ogóle o tym wszystkim
myśleć. Póki co, w mojej głowie plątały się wszystkie myśli i nie potrafiłem ich
uporządkować.
Moment
później zrozumiałem, że ona coś wie, zwłaszcza, kiedy zerkała na korytarz,
który prowadził do pokoju rodziców. Nie miałem pojęcia, co mną kierowało, ale
ruszyłem w tamtą stronę, mimo głośnych protestów mojej siostry, która chciała
mnie zatrzymać.
–
Nie idź tam – powiedziała, ale nie krzyczała. Zachowywała się dosyć cicho, co
właściwie również było dosyć dziwne. Zawsze histeryzowała. – Proszę, Baek. Wyjdź,
najlepiej z domu i nie wracaj przez kilka dni, nie możesz teraz tutaj zostać –
mówiła szeptem, ciągnąc mnie za rękę w stronę wyjścia. Była o wiele słabsza,
dlatego to nic nie dało. – Baek...
–
Dlaczego? – ryknąłem, zatrzymując się gwałtownie.
Soojung
wpadła na moje plecy i zmrużyła oczy, z których znów pociekły łzy.
–
Ojciec jest.
–
Wreszcie raczył zjawić się w domu – prychnąłem i z pogardą spojrzałem na drzwi,
które otworzyły się, a w nich stanęła osoba, którą miałem ochotę osobiście
rozszarpać.
Nie
wiem, co rozjuszyło mnie bardziej. Świadomość, że muszę stać twarzą w twarz z
tym człowiekiem, czy sam fakt, że nic nie mogę zrobić. Stojąc naprzeciw niego,
czułem się niesamowicie bezradnie, jakby nagle uleciały ze mnie wszystkie siły
i chęci do walki. Nawet wściekłość, która wcześniej rozlała się we mnie w
zaskakująco szybkim tempie, teraz nie wiele dawała. Sparaliżowało mnie,
całkowicie oniemiałem, czując, jak chłodne, pełne jadu i pogardy spojrzenie
mojego ojca padło na mnie. Nigdy wcześniej się go nie bałem. Pamiętam, jak
byłem mały, zabierał mnie na lekcje karate. Nienawidziłem tego, dlatego na
ważnych występach, które oglądali wszyscy rodzice, ja dałem się pobić
dziewczynie, tym sposobem robiąc mu okropny wstyd. Wtedy był na mnie wściekły,
ale nie patrzył na mnie tak samo jak teraz.
–
Pieprzony ćpun – niemal wycharczał. Jego głos był nieprzyjemny, dosyć niski i
głęboki, przez co sprawiał, że miałem ochotę choć na chwilę stać się głuchym.
Moment potem chwycił mnie za poły mojego ubrania i przycisnął do ściany. Mocno
uderzyłem o nią plecami, co wywołało cichy jęk, którego nie potrafiłem
zatrzymać. Ból, który na moment mną zawładnął, był okropny, jakby dosłownie
cały mój kręgosłup miał się nagle rozsypać.
Przez
moment nie wiedziałem, o czym on mówi, ale potem oprzytomniałem, widząc moją
mamę stojącą kilka metrów dalej. Wyglądała na zmęczoną, a w ręce trzymała dwie
foliowe torebki z białym proszkiem, który należał do mnie. Zrozumiałem.
–
Puść – powiedziałem, starając się go odepchnąć, co okazało się niezwykle
trudne. Był ode mnie znacznie silniejszy, a jego ręce większe. Nie miałem
szans, zwłaszcza, że nikt nie stał po mojej stronie, nawet Soojung, która
przyłożyła dłoń do ust, by nie rozpłakać się jeszcze bardziej. Mama nie
reagowała wcale. Wpatrywała się we mnie pustym wzrokiem, jakby chciała mi
przekazać, jak bardzo się na mnie zawiodła, bo przecież nie tak mnie
wychowywała. Nie chciała ze mnie zrobić ćpuna. Ale to nie była jej wina, ani
Soojung, ani nawet mojego ojca. Ja nie wybrałem narkotyków, nie chciałem stać
się uzależnionym od nich człowiekiem. To narkotyki wybrały mnie i postanowiły zawładnąć moim życiem, które z dnia na dzień stawało się coraz bardziej
głupie i bezcelowe. Przez Sehuna nawet zastanawiałem się, po co jeszcze żyję,
skoro funkcjonuję jak najniższa klasa społeczna. Nie miałem ambicji, większych
planów, powodów do szczęścia i cudownych kontaktów z rodziną. Miałem tylko to
pieprzone pudełeczko z kokainą i nieodwzajemnioną miłość, która również w jakiś
sposób mnie staczała. Choć i tak wydawało mi się, że jestem na samym dnie. – Przestań
– wychrypiałem, gdy dotarło do mnie, że jego ręka niebezpiecznie zbliża się do
mojej szyi. Jednak zatrzymała się, a ja i tak miałem poczucie, że będzie tylko
gorzej.
Soojung
uciekła. W pewnym momencie nie wytrzymała i po prostu wybiegła, trzaskając za
sobą drzwiami. Najwidoczniej nie mogła patrzyć na to, jak nasz własny ojciec
chce dać mi nauczkę. Nie byłem pewien co do tego, czy używał dobrej metody.
Przemoc to wszystko tylko nakręcała.
Pierwsze
uderzenie było najgorsze, przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Było mocne,
szybkie, precyzyjne i sprawiło, że zgiąłem się w pół. Ból był jeszcze gorszy,
mieszał się z okropną myślą, że nie chce znać tego człowieka, że jest dla mnie
potworem, który zniszczył rodzinę. Kiedyś byliśmy szczęśliwi, ale to nagle
stało się tylko przeszłością, o której nie chciałem już wspominać, bo
żałowałem, że nigdy nie stanie się czymś, co jeszcze raz będę mógł przeżyć. Utknąłem
w momencie, z którego za wszelką cenę chciałem się wydostać. I zniknąć. To
śmieszne, bo marzenie Sehuna nagle stało się również i moim.
–
Zawsze wiedziałem, że będę żałował twoich narodzin – stwierdził. W tym mogłem
przyznać mu rację. Ja również żałowałem. – Kiedy byłeś mały, widziałem w tobie
cholernego darmozjada, który nic nie osiągnie w życiu, który da się tak prosto
zniszczyć – prychnął z pogardą, po czym otrzymałem kolejny cios, który powalił
mnie na kolana. Podparłem się rękami o podłogę, spuszczając głowę w dół. Czułem
się niesamowicie ciężko i słabo. Chyba byłem bliski całkowitego załamania się.
Mimo że nienawidziłem swojego ojca, jego słowa bolały i sprawiały, że nawet
nie chciałem już walczyć o swoje. – Byłeś cieniasem. Ciotą. Nadal nią jesteś.
Kolejne
uderzenie.
Na
moment przestałem oddychać. Nie potrafiłem zaczerpnąć powietrza. Moja klatka
piersiowa, płuca... nic nie chciało ze mną współpracować.
–
Wystarczy. – Usłyszałem nad sobą głos mojej mamy. Właściwie żałowałem, że w
ogóle się odezwała. Mogła pozwolić ojcu na kontynuowanie nauczki. W najlepszym
wypadku zakatowałby mnie na śmierć. Byłbym mu wdzięczny, a teraz, niemal
leżałem pod jedną ze ścian na korytarzu, nie mogąc ogarnąć myśli ze względu na
ból, który jak na złość nie chciał ustać. – Idź się uspokój – zwróciła się do
mojego ojca, który nadal mimo to stał w miejscu. Czułem na sobie jego wzrok.
Nie zamierzał tak łatwo odpuścić.
Zabrał
torebeczki z narkotykiem z rąk mojej mamy i rzucił je pod swoje nogi, a wprost
przede mnie.
–
Zabieraj to i wynoś się.
Nie
sprzeciwiałem się i po prostu to zrobiłem. Nie chciałem więcej na niego patrzyć
i żyć z nim pod jednym dachem z okropną świadomością, że jestem niechciany. Mój
świat i tak legł w gruzach, chociaż... Być może właśnie to było o wiele lepsze
niż moje dotychczasowe życie?
To okropne, jak bardzo żałosny się stałem w ciągu jednych wakacji. Ale
mimo wszystko, jakby spojrzeć na nie pod innym kątem, były najlepszymi w moim
życiu. Poprzednie były nudne, spędzane głównie z Jonginem, który potrafił samym
swoim gadaniem uśpić nawet najbardziej wytrwałego i wyspanego człowieka.
Pamiętałem je. Głównie siedzieliśmy na pobliskim placu zabaw albo po prostu
krążyliśmy gdzieś w pobliżu naszej kamienicy. Z każdym rokiem stawialiśmy się
coraz starsi, a ja miałem wrażenie, że stoimy w pieprzonym miejscu i nadal mamy
po dziesięć lat. Właściwie... zawsze byliśmy gówniarzami i nimi pozostaniemy.
– Wyglądasz jak gówno – Jane podsumowała, siadając obok mnie.
Wszyscy zebraliśmy się w starym garażu domu Tao. Jego rodziców nie
było, a sam fakt, że mieszkał raczej na odludziu, dawał nam większe pole do
działania. Nikt nie mógł skarzyć się, że jesteśmy zbyt głośno czy po prostu
wzywać policji, widząc w naszych rękach dragi.
Garaż nie był wcale wielki i właściwie, nigdy bym go tak nie nazwał.
Nie było tam samochodu ani narzędzi, zamiast nich pod jedną ze ścian stała
rozlatująca się sofa ze sprężynami i
gąbką na wierzchu, którą przykryliśmy bordowym kocem, a po drugiej stronie
znajdowała się szafka. Na niej stało radio i wazon, w którym nie było już
kwiatów. Nikomu o nie nie chciało się o nie dbać.
– I tak się czuję –
odpowiedziałem i spojrzałem na dziewczynę, która jedynie prychnęła, sięgając do
swojej torebki. – Może to poprawi ci humor – dodała, wyciągając kasetę, którą
już kiedyś obiecała mi przynieść. To nic, że minął ponad miesiąc, ważne, że w
ogóle zebrała się, by mi ją pokazać. Rzuciła ją Tao i rozkazała włączyć , przez
co moment później usłyszałem pierwsze dźwięki dątąd nieznanego mi zespołu.
W moim życiu muzyka wcale nie grała wielkiej roli, bez której byłbym nikim.
Po prostu... uwielbiałem te klimaty i chyba odprężałem się przy niej. Nie
myślałem o mojej sytuacji, o niczym, co doprowadziłoby mnie do załamania.
– Całkiem chwytliwa...
Jane uśmiechnęła się i pokiwała głową, zbliżając się do mnie. Położyła
mi jedną ręke na ramieniu, zerkając na drzwi,
które cały czas były zamknięte.
– Wiem – mruknęła – a później chwyta za serce. Można żyć tą muzyką.
– Myślę, że mimo wszystko mamy inne poglądy na jej temat. Ja żyję z
dodatkiem muzyki, a ty żyjesz muzyką – podsumowałem. Jane przez moment
milczała, jakby analizowała moje słowa, ale wreszcie zaśmiała się, wyciągając z
kieszeni skórzanej kurtki paczkę papierosów.
– Coś w tym jest – rzuciła krótko odpalając szluga – ale lepiej żyć
nią niż prochami i Sehunem. Posłuchaj, znam go
długo. Właściwie odkąd skończył sześć lat i byłam z nim w każdym
momencie jego życia. Poza tym, to trudny dzieciak i nic ani nikt nie potrafił go
zmienić. A wiesz co jest najśmieszniejsze? Nigdy wcześniej nie widziałam go
bardziej nakręconego niż teraz. Nie chcę radzić ci źle, ale jeżeli nadal
będziesz żył nim, on całkowicie ściągnie cię na dno.
Przez chwilę patrzyłem na nią, zastanawiając się nad jej słowami, po
czym uśmiechnąłem się nikle i pokręciłem głową, dając jej do zrozumienia, że
się z nią nie zgadzam.
– On wcale nie jest dla mnie zagrożeniem, Jena – zacząłem. – To ja sam prędzej czy później się wykończę –
podsumowałem i wstałem, widząc Sehuna. Wszedł do garażu z siatką pełną piw. Po
momencie podszedł do niego Luhan i odebrał trunki, a sam Oh ruszył w moim
kierunku, całując mnie mocno na powitanie. Zarzuciłem ręce na jego ramiona i
pozwoliłem czuć jego wargi jeszcze dłużej, pomimo okropnego dyskomfortu, który
sprawiało mi posiniaczone ciało. W ciągu dwudziestu czterech godzin nie
zdążyłem dojść do siebie, nadal wszystko okropnie bolało, w jakiś sposób
utrudniając mi normalne funkcjonowanie, ale świadomość tego, że Sehun jest tuż
obok, jakoś ten ból w małym stopniu niwelowała. Zapominałem o nim, ponieważ
chciałem myśleć jedynie o tym chłopaku.
– Cieszę się, że przyszedłeś – mruknął, obejmując ręką mój pas. Kiedy
syknąłem, lekko zginając się z powodu bólu, spojrzał na mnie podejrzliwie,
mrużąc oczy. – Wszystko w porządku?
– Biorąc pod uwagę całe moje życie, to chyba tak – stwierdziłem i pozwoliłem odciągnąć się w
wolne miejsce, z dala od Jane, Tao, Luhana i Taemina z Polly, który z jakiś powodów też
zjawił się w garażu. Brakowało tylko Jongina, ale cieszyłem się, że go nie ma.
– Nie musisz się o mnie martwić –
dodałem po jakimś czasie, gdy usiadłem na ziemi pod oknem, które było dosyć
małe, nawet jak na garaż. Sehun usadowił się tuż obok mnie, ani na moment nie
spuszczając ze mnie wzroku.
– Jakoś nie potrafię ci w to uwierzyć
– stwierdził i ułożył swoją dłoń na moim zgiętym kolanie. Przez ten gest
uśmiechnąłem się lekko, nadal ciężko oddychając. Od wczoraj wszystko stało się
trudniejsze, zwłaszcza zwykłe funkcjonowanie. Dlatego tak bardzo potrzebowałem u
swojego boku Sehuna.
– Po prostu czuję, że spieprzyłem całe swoje życie.
Sehun skinął głową, jakby doskonale mnie rozumiał. Potem uśmiechnął
się lekko i przytulił mnie do siebie. To było coś bardziej intymnego niż seks
czy pocałunki. Innego, bardziej wyczekiwanego i upragnionego. To coś, co
chciałem zaznać już od samego początku, nawet jeżeli dręczyła mnie myśl, że ja
dla Sehuna nigdy nie stanę się tak ważny, jak on dla mnie.
– Doskonale wiem o czym mówisz
– stwierdził i pogładził mnie po ramieniu. – Kiedyś ta sama myśl
dręczyła i mnie. A później doszedłem do jednego wniosku, którym żyję do dziś.
– Jakiego?
– Że najszczęśliwszym dniem mojego życia będzie ten, po którym nie
nadejrze żadne jutro. A wtedy nigdy już nie poczuję cierpienia, które właściwie
towarzyszy mi od kilku lat – odparł, spoglądając na mnie. Mówiąc to nie wyglądał
na przygnębionego, ponieważ opowiadał o swoim marzeniu, a ono dla niego było piękne.
– Będziesz wtedy naprawdę szczęśliwy?
Sehun skinął głową.
– Szczęśliwszy niż kiedykolwiek wcześniej.
Jego słowa były czymś w rodzaju przyrzeczenia, obietnicy dla bliskich.
Mówił o śmierci swobodnie, zupełnie jakby to było to samo, co pogoda czy jakiś
popularny program telewizyjny. Nie bał się wspominać o tym, co chce osiągnąć,
równocześnie nie oczekiwał od innych pomocy. Taki właśnie był Sehun. Był sobą i
za to go kochałem.
– Chcę poczuć to szczęście razem z tobą.
Tajemniczy uśmiech na twarzy Sehuna sprawił, że nagle zacząłem
wierzyć, że kiedyś go doznam.
...
Poprzedniego wieczoru spędziłem naprawdę długie godziny w garażu Tao.
Siedzieliśmy z Sehunem na rozlatującej się sofie i słuchaliśmy piosenek
Nirvany, paląc papierosy. Jeden za drugim, jakby zawartość paczki nie miała
końca. Byliśmy w swoim własnym niebie, które trwało tylko przez moment, ale
tego uczucia nie można było porównać z niczym innym. Było nie do podrobienia.
Takie, jakie chciałem zapamiętać i nie mówić nikomu, ponieważ pragnąłem być
wyjątkowy, chociażby dla samego siebie, w tym samym czasie będąc zupełnie
zwykłym człowiekiem w oczach innych ludzi.
Wraz z pożegnaniem Sehun poprosił, żebym przyszedł do niego kolejnego
dnia. Nie powiedział, o której godzinie, ani po co. Właściwie mogło się zdarzyć
wszystko, ale ciekawość i niepohamowana chęć zobaczenia się z nim sprawiła, że
pod wieczór dwudziestego sierpnia, stanąłem pod drzwiami jego domu. Był piątek,
a słońce, które powoli chowało się w chmurach, oświetlało ostatnimi promykami
dużą posiadłość na wprost mnie. Niegdyś białe deski w blasku światła
słonecznego wydawały się razić moje oczy, natomiast puste okiennice nadal
wyglądały smutno, bez żadnych kwiatów, których nie było nawet w ogrodzie.
Miałem wrażenie, że kiedyś to miejsce musiało być piękne. Pełne zieleni i
kolorów, pozbawione okropnej szarości, która dominowała nawet przy tak pogodnym
dniu jak tamten. Ale to smutne otoczenie pasowało do Sehuna, on był nim wręcz
przesiąknięty.
Dzwonek nie działał, dlatego wszedłem do środka, zapominając o dobrym
wychowaniu. To był Sehun, przy nim nie musiałem się starać, a poza tym, nawet
jeżeli przez godziny stałbym pod drzwiami i nieustannie w nie walił, i tak nie otworzyłby.
W środku było dosyć cicho, choć słyszałem ciche dźwięki jednej z
piosenek Guns’N Roses. Sehun był w domu, czekał na mnie, a ja byłem na siebie
zły, że tak długo zwlekałem. Sam nie wiedziałem dlaczego, ale coś w środku
ściskało moje serce i sprawiało, że nie potrafiłem normalnie oddychać. Zupełnie
jakbym znał zamiary Sehuna, dokładnie wiedział, co planuje zrobić. Ale nie
powinienem się bać, ponieważ to nie było nic złego. Sehun tylko spełniał swoje
marzenia.
– Sehun? – zapytałem cicho, gdy odnalazłem salon.
Wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż na zewnątrz. Środek był pusty,
prawie nic w nim nie zostało. Wszędzie walały się pudła, z których wystawały
ubrania. Zastępowały szafy, po których zostały jedynie nieliczne ślady wgnieceń
na panelowej, starej podłodze pod jedną z dużych ścian pomalowanych na szaro.
Pośrodku stała kanapa. Była dość duża, ustawiona na wprost wielkiego,
zasłoniętego purpurowymi zasłonami okna. Spomiędzy szpar przedostawało się
słońce i padało tuż pod nogi Sehuna siedzącego na wprost stolika z grającym
radiem.
– Już jesteś – bardziej stwierdził, aniżeli zapytał. – Wiedziałem, że
przyjdziesz.
Jego wzrok tamtego dnia był inny. Trochę przytłoczony, nieobecny,
cholernie smutny. Jakby skrywał w sobie całe nieszczęście świata czy też toczył
w środku siebie wielką wojnę, której nie dało się zatrzymać. Jedynym wyjściem było
toczenie jej dalej.
– To dzisiaj?
Sehun kiwnął głową.
– Pomyślałem, że nie chcę zostawiać cię samego – mruknął. – Byłbym
samolubny.
Powoli usiadłem obok niego i spojrzałem na stolik, na którym leżało
kilka strzykawek. Nie bałem sie igieł, wiele razy wstrzykiwałem sobie w żyłę
narkotyki, ale tym razem, czułem się zupełnie inaczej niż zwykle, ale nie
mogłem powiedzieć, że się bałem.
Przez moment wpatrywałem się w strzykawki, które jako jedyne mogły
pomóc nam spełnić marzenie Sehuna, które wkrótce stało się również i moim. To
śmieszne, jak szybko się poddałem, udowodniłem innym, że nie potrafię żyć, że
jestem zbyt słaby, by radzić sobie z problemami. Byłem tchórzem i może ciotą,
zgadzałem się z moim ojcem. Ale więcej nie chciałem go widzieć, ani mojej mamy,
ani Soojung, ani nawet siebie. Pragnąłem jedynie spokoju i tego specyficznego
poczucia szczęścia, o którym kiedyś opowiadał mi Sehun.
– Nigdy nie sądziłem, że tak szybko umrę.
– My nie umieramy – powiedział – po prostu samowolnie wybieramy lepsze
życie, którego Bóg nie był w stanie zagwarantować nam na Ziemi.
To właściwie było piękne, jak do samego końca uważał, że śmierć jest
sztuką, w jakiś sposób czymś lepszym od życia, wartym spróbowania. A ja mu
wierzyłem. W każde pojedyncze słowo, które stawało się dla mnie symbolem
szczęścia, którego nie mogłem doznać, dopóki sam dobrowolnie o tym nie
zadecydowałem. Samobójstwo nagle okazało się luksusem, natomiast życie okropnym
więzieniem, z którego pragnąłem uciec.
Kiedy Sehun podał mi jedną ze strzykawek, uśmiechnąłem się delikatnie,
przykładając ją do jednej z żył. Obserwowałem, jak Sehun wbija igłę w swoje
ciało, wstrzykując narkotyk i starałem się idealnie odtworzyć, by odejść tak
samo, jak on. Wiedziałem, że świństwo, które po momencie znalazło się we mnie,
nie było kokainą. Nie czułem wielkiej chęci do ruszania się lub robienia
czegokolwiek. Nagle stałem się zmęczony, ale wszelki ból fizyczny, jaki zadał
mi mój ojciec cudownie zniknął. Heroina działała cuda i dopiero wtedy byłem w
stanie to docenić.
Sehun zabrał mnie swoje ramiona i pozwolił, bym przytulił się do
niego.
– Boje się jednej rzeczy, Baek – powiedział słabo, niemal szepcząc do
mojego ucha – że kiedy moje marzenie się spełni, okaże się, że wcale nie jest
tak piękne, jak wyobrażałem to sobie w mojej głowie.
Chciałem odpowiedzieć, ale byłem zbyt słaby. Wszystko dookoła mnie
zdawało się oddziaływać na mnie jeszcze bardziej intensywniej, nawet muzyka.
Była głośniejsza i sprawiała, że uśmiechałem się. Bardzo łatwo się poddałem,
ale myślę, że od samego początku chciałem tego samego, co Sehun. Niczego
więcej, tylko tego upragnionego szczęścia.
Umieranie było przyjemne. Nie
bolało, ale za to wydawało się piękne. Wszystkie obrazy mieszały się przed
moimi oczami, a słońce, które przebijało się przez zasłony mieniło sie jeszcze
bardziej. Jak złoto. Prawdopodobnie było to tylko złudzenie, tak jak uczucie,
że oddech Sehuna całkowicie zanikł i głośne, nieustanne pukanie w drzwi frontowe.
Nie zapamiętałem nic więcej, ale własnie to było najlepszym wakacyjnym
wspomnieniem.
...
"cool kids die too"
Sehun
zmarł dwudziestego sierpnia w swoim domu, trzymając mnie w swoich ramionach. Nie zdążył dożyć ostatniego dnia wakacji,
pierwszego dnia ostatniej klasy, ani swoich dziewiętnastych urodzin, które
obchodziłby w listopadzie. Nie odszedł też jako nikt sławny i nie pozostał w
sercach milionów. Ale spełnił swoje marzenie, do którego dążył odkąd pamiętam.
Wiedziałem,
że jest teraz szczęśliwy i to, że ma mi za złe. Nie odszedłem z nim, ale
wiedziałem, że któregoś dnia do niego dołączę. Chciałem tylko, by mi to
wybaczył i uśmiechnął się szczerze na mój widok, tak samo, jak wtedy, gdy
umierał.
Miałem
tylko nadzieję, że jego marzenie okazało się być tak piękne, jak w jego
wyobraźni. Takie, o którym zawsze śnił.
THE END
WOW, tylko tyle jestem w stanie napisać.
OdpowiedzUsuńCholernie dobre i jednocześnie smutne. Nie myślałam, że aż tak się rozkleję. Dzięki za poświęcony czas na pisanie tego OS. ;)
OdpowiedzUsuńWiesz... w sumie to nie mam zielonego pojęcia, co teraz napisać. Po prostu pustka w głowie. Jeszcze rozpadał się deszcz... Naprawdę, wielki szacun za tego oneshota, Uszati, ogromny.
OdpowiedzUsuńPo prostu brak mi słów. Ten shot jest genialny. Uwielbiam w nim niemal wszystko, a zakończenie daje do myślenia. Tak na dobrą sprawę; dlaczego Baek przeżył? Czy Sehun nie chciał żeby on umarł? Tyle niedopowiedzeń, chyba właśnie dlatego tak mi się podoba.
OdpowiedzUsuńCóż, miałam to opisywać, że Sehun faktycznie dał mu mniejszą dawkę i dlatego nie umarł, ale zrezygnowałam z tego, z myślą, że każdy pomyśli nad tym sam : 3
UsuńBardzo podoba mi się ten shot. Widać, że świetnie odnajdujesz się w minionych latach. Dzięki temu potrafisz przenieść ten klimat i atmosferę w swoje opowiadania. Fabuła jest genialne, postacie charakterystyczne, opisy nie za długie i przyjemnie się je się czyta. Baekhyun nie miał za ciekawego życia. Tyle spraw go przytłaczało, a jedynym ratunkiem były narkotyki. Przykre! Szkoda, że nie znalazł sensu swojego życia, by nie upaść tak nisko. Mógł mieć inne cele niż Sehun, dla którego marzeniem była śmierć. Czekam na kolejne z niecierpliwością.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :D
Nadal nie wiem jak to skomentować. Ale chyba wystarczy jedno słowo: fantastyczne? Trochę mi się smutno zrobiło i do tej pory, gdy patrzę na tego ff, to robi się tak dziwnie na sercu. Wybacz za tak nierozwinięty komentarz, ale naprawdę nie wiem co napisać. Napiszę tylko, że świetny fick. Pozdrawiam - Miś Yogi
OdpowiedzUsuńYay, napisałam komentarz i mi się usunął, a był taki świetny. Ugh. Trudno. Napiszę jeszcze raz.
OdpowiedzUsuńKocham klimat, który stworzyłaś w Skulls. I Sehun jet tu taki idealny. Nic bym mu nie odjęła, ani nie dodała i jeśli chodzi o charakter i to, jak opisałaś jego styl życia i wygląd. Jest perfekcyjny. A Baehyun to taki głupiec, wiesz? Postrzegam go jako dzieciaka, który chciał zasmakować trochę wolności i przedawkował.Co do zakończenia, to zaskoczyłaś mnie cholernie. Spodziewałam się śmierci, ale nie sądziłam, że takiej. Miałam w głowie bardziej coś w stylu przedawkowania i śmierci w lesie, czy w rowie, a Ty mi tu z taką...inną śmiercią.
Cudowne. Perfekcje. Arcydzieło dla moich zmysłów.
Przepraszam, że tak krótko. Rozpisałabym się, ale ręka już boli od pisania, a nie chcę nadwyrężać.
Weny, Uszatku! <3
Płaczę bardzo. ;-; Zbyt cudowne, zbyt prawdziwe, zbyt wiele cytatów które pokochałam, a już na pewno najbardziej pokochałam ich wspólne marzenie.
OdpowiedzUsuńniesamowicie opisane ;-; coś pięknego <3
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem. Bardzo fajny artykuł.
OdpowiedzUsuń