Pairing:
Hunhan, Layhan
Rating:
NC-17
Ostrzeżenia: Poniżanie, znęcanie się i erotyczne sceny.
Bohaterowie:
Luhan, Oh Sehun, Zhang Yixing, Zhang Yuan, Huang Zitao oraz inni, wspomniani.
Inspiracje: 1,2,3,4,5,6,7, 8, 9, 10, 11, 12, 13, 14, 15, 16
A/N: Tak, wiem, ja znowu z tymi Chinami, cesarzami i wielką, bezgraniczną miłością... Ale, wy nie jesteście w stanie zrozumieć ani mojej miłości do Hunhana, ani do Chin w poprzednich wiekach, zwłaszcza starożytnych, ale starożytności nie chciałam robić. Po prostu gdy zamykam oczy, widzę Luhana w pięknych szatach w objęciach Sehuna, ten niesamowity klimat, purpurowe dywany, czerwone lampiony ze złotymi kończeniami, rozległe mury olbrzymiego pałacu i to zachodzące słońce, które topi się w chmurach, daleko, co widać z właśnie tych pałacowych balkonów. Coś niesamowitego, zwłaszcza, że w mojej głowie wygląda to cudownie i chyba żaden widok nie jest w stanie tego przebić. Poza tym od dziecka kochałam historię, więc pisanie w takich czasach jest dla mnie przyjemnością. Wiem, że wiele faktów się nie zgadza, ale nie mogłam tego inaczej napisać. Opowiadanie... cholernie trudne dla mnie. Być może to przez te sztuki walki, czy same opisy... nawet nie wiecie, ile ja się naczytałam o cesarskich strojach, wojnach w tamtych czasach, zwyczajach, a nawet wushu. Ale skończyłam, i cholera, jestem z siebie dumna, nawet jeśli nie wyszło tak długie jak chciałam i nie jest opisane tak, jak to kreowałam w mojej głowie.
Poza tym cholernie dziękuję za 150 obserwatorów i ponad 71 tysięcy wyświetleń <3
Inspiracje: 1,2,3,4,5,6,7, 8, 9, 10, 11, 12, 13, 14, 15, 16
A/N: Tak, wiem, ja znowu z tymi Chinami, cesarzami i wielką, bezgraniczną miłością... Ale, wy nie jesteście w stanie zrozumieć ani mojej miłości do Hunhana, ani do Chin w poprzednich wiekach, zwłaszcza starożytnych, ale starożytności nie chciałam robić. Po prostu gdy zamykam oczy, widzę Luhana w pięknych szatach w objęciach Sehuna, ten niesamowity klimat, purpurowe dywany, czerwone lampiony ze złotymi kończeniami, rozległe mury olbrzymiego pałacu i to zachodzące słońce, które topi się w chmurach, daleko, co widać z właśnie tych pałacowych balkonów. Coś niesamowitego, zwłaszcza, że w mojej głowie wygląda to cudownie i chyba żaden widok nie jest w stanie tego przebić. Poza tym od dziecka kochałam historię, więc pisanie w takich czasach jest dla mnie przyjemnością. Wiem, że wiele faktów się nie zgadza, ale nie mogłam tego inaczej napisać. Opowiadanie... cholernie trudne dla mnie. Być może to przez te sztuki walki, czy same opisy... nawet nie wiecie, ile ja się naczytałam o cesarskich strojach, wojnach w tamtych czasach, zwyczajach, a nawet wushu. Ale skończyłam, i cholera, jestem z siebie dumna, nawet jeśli nie wyszło tak długie jak chciałam i nie jest opisane tak, jak to kreowałam w mojej głowie.
Poza tym cholernie dziękuję za 150 obserwatorów i ponad 71 tysięcy wyświetleń <3
W tekście mogą pojawić się nieścisłości historyczne (granice państw, ich podział itp)
▲
Wiosna
była najlepszą porą roku. Budziła do życia wszystkie zwierzęta i
rośliny, ale nie jego. Całe Chiny zdawały się być jakoś
weselsze, pełniejsze magii i uroku, któremu nie sposób było się
oprzeć. Dlatego też tak często przychodził pod okno, za którym
malował się widok na otulone zielenią i słońcem miasteczko.
Czasami chciał tam zejść i po prostu cieszyć się młodzieńczymi
latami, które z każdą sekundą przemijały, ale czuł, że nie
potrafił ich w pełni wykorzystać. Wszystko dookoła jego przez
pewien czas było takie samo, choć inni mogli się upierać, że
jest całkowicie inaczej. Chłodne, zimowe dni wprawiły go w
rutynę, uwięziły w budynku na wzgórzu, które mieściło się
niedaleko Cesarskiego Pałacu, które nazywał piekłem. Rządził
w nim sam szatan, którego nie obchodziło ludzkie cierpienie.
Najważniejszy był dla niego on sam i Luhan wiedział, że nigdy się to
nie zmieni. Sam
monarcha uważał się za niebywale sprawiedliwego i godnego tronu władcę,
często też prosił chłopca o potwierdzenie tego. Potakiwał, ale w środku
krzyczał, dusił się, bo nie mógł już na niego patrzeć.
Nazywał go Pięknym, powtarzał, że jest jego, że już nigdy
nie wyrwie się z jego łapsk. Obiecywał, że zostanie przy nim do
samego końca i sprawił, że w to uwierzył. Dlatego mimo piękna
budzącej się przyrody Chin, Luhan nie potrafił się cieszyć wraz z
innymi. Nadal pozostawał stłamszony, przerażony i pozbawiony
jakiejkolwiek nadziei. Był więźniem w złotej klatce, miał dwa
domy, które tak naprawdę nimi nie były. To cesarz tak je nazywał,
natomiast Lu wciąż powtarzał na upór, że to więzienia, okropne,
wysadzane złotem i drogimi materiałami lochy, nie pozwalające się
wydostać. Mimo że nie był zamknięty, czuł się, jakby
przykuto go do ściany i nakazano zostać, ponieważ nie potrafił
się ruszyć. Być może przez strach, który paraliżował całe
jego ciało i duszę. Miał
zbyt wiele do stracenia, dlatego był posłuszny.
Przymknął
powieki, podpierając się dłonią białej ściany, tuż obok dużego
okna. Zastanawiał się, jak jeszcze długo wytrzyma. Kochał
swój kraj, Chiny zawsze wzbudzały w nim zachwyt, ale i płomień
strachu kłębiący się gdzieś w sercu. To nie w taki sposób
miał się poświęcić ojczyźnie, to wszystko powinno być inne.
Mówiono mu, że będzie służył krajowi, który był tak bardzo mu
bliski, ale później zrozumiał, że były to tylko obietnice,
mające jedynie ziarno prawdy. Nic więcej. Dał się oszukać i
uwięzić, a później okazał się zbyt słaby, by to wszystko
naprawić.
Luhan zadrżał,
gdy usłyszał gong. Ten dźwięk oznaczał kilka długich godzin
niesamowitych męczarni, podczas których zawsze zastanawiał się, czy
przeżyje. Myślał też o tym, jak długo da radę i czy potrafi
pokazać, że to jeszcze nie pora na jego śmierć... choć te ciemne
tęczówki osoby, której tak bardzo Han nienawidził, mówiły całkiem
inaczej. Tak samo jak jego usta, szeptały w kierunku blondyna słowa,
przez które miał ochotę zatkać swoje uszy i po prostu się
poddać. Mężczyzna miał nad nim kontrolę, sprawiał wrażenie silnego i
niepokonanego, choć i tak jego władcą był ktoś jeszcze gorszy i
okrutniejszy. Przez takich ludzi przestawał wierzyć, że istnieje
jeszcze ktoś inny, mający uczucia, bo prawdopodobnie został
sam. Innym ten rygor odpowiadał, on natomiast nie potrafił znieść ani
minuty dłużej w tym miejscu. W duszy błagał, by to wszystko
wreszcie się skończyło, chciał pełnej wolności, nie takiej
chwilowej. Mogła ona nastąpić tylko przez jeden sposób - śmierć.
Luhana lub Zhang Yixinga, cesarza, którego nienawidził całym
sercem.
M E L O D Y
Napisałam, jestem dumna, a teraz odchodzę na przerwę. Około 3 tygodnie, muszę wyleczyć ręce, które nadal mnie bolą. Czyli zero pisania ff. Choć może jeszcze dodam jedną miniaturkę z Hunhanem, którą mam już prawie całą napisaną.
Mam prośbę. Jeżeli przeczytacie, możecie wyrazić swoją opinię? Na tt, asku, tu, w komentarzach, gdziekolwiek? Naprawdę pracowałam nad tym ff długo, bo pięć miesięcy, znów nadwyrężyłam łapki, poświęcając się dla tego Hunhana i dla was. : 3 A teraz lecę znów cierpieć i się leczyć. Zostanę inwalidą ;;;
Przeszedł przez długi korytarz, obserwując długie rysy malujące
się na drewnianej podłodze, które były niczym innym, jak światłem
księżyca, który zawisł na niebie kilka godzin temu. Powoli
podążał szlakiem, który nakreślił, starając się być
najciszej jak tylko potrafił. Drzwi miały uszy, ściany również,
każde słowo, a nawet dźwięk mógł być wykorzystany przeciwko
niemu, dlatego przeważnie milczał. Nie było to trudne, zwłaszcza,
gdy każdy wydawał się zbyt niezrozumiały dla niego. Mimo
wspólnego języka, nie potrafił nawiązać z nimi kontaktu, dlatego
raczej bywał sam, choć czasami towarzyszył mu Zhang Yixing. Mimo
wszystko wolał milczenie, było wygodniejsze, zwłaszcza w tym
czasie, który był dla niego najcięższym. Na początku myślał,
że będzie łatwiej. Dorastał w ubogiej rodzinie, bez ojca, który
zginął kiedy Luhan był małym dzieckiem. Należał do armii
ówczesnego cesarza, poświęcił siebie w zamian za ojczyznę. Był
dla małego chłopca bohaterem, niepowtarzalnym, choć dla innych,
jednym z wielu. Mimo wszystko Han nigdy nie narzekał, przynajmniej
starał się. Chciał pokazać innym, że jest silny, a przede
wszystkim pragnął udowodnić to samemu sobie. Szkoda tylko, że
wszystkie chęci uleciały z niego wraz ze wstąpieniem do pałacu.
Nienawidził tego miejsca, podobnie jak szkoły, którą
prędzej mógłby nazwać więzieniem, niesamowitą torturą i
zamknięciem powoli go wykańczającym.
Na końcu korytarza, pod oknem dostrzegł sylwetkę. Osoba, która
tam stała, była dość wysoka i postawna, ubrana w czarną szatę,
na której odznaczały się długie, białe włosy związane w
kucyka. Luhan więcej nie mógł zobaczyć, ponieważ mężczyzna
był odwrócony tyłem, z głową lekko spuszczoną w dół. Nie
wyglądał na jego wroga, a raczej na kogoś niesamowicie zagubionego
i przerażonego, jakby bał się wykonać chociaż jeden krok. Lu sam
nie wiedział, czy chce tam iść, to mogło wiązać się z
konsekwencjami lub po prostu szczęściem, którego tak bardzo
pragnął zaznać.
Han zacisnął usta i podszedł do nieznajomego, przez cały czas
wpatrując się jego plecy. Z bliska okazał się być znacznie
szczuplejszy i bardziej kruchy. Jedynie o kilka nic nieznaczących
centymetrów przewyższał Luhana. Wydawało mu się, że chłopak
stojący przed nim jest jeszcze bardziej nieszkodliwy, niż on sam.
Nieznajomy nie miał przy sobie nic, czym mógłby się obronić,
stał w skupieniu, w ogóle nie zwracając uwagi na to, co dzieje się
dookoła. Inaczej zauważyłby Luhana stojącego obok.
– Przepraszam? – powiedział cicho, delikatnie kładąc rękę na
ramieniu chłopaka, który na ten dotyk wzdrygnął się lekko i z
zaskoczeniem spojrzał na Luhana. – Ja... jeśli nie chcesz, nie
będę ci przeszkadzał – dodał szybko, czując na sobie
intensywność wzroku jego towarzysza. Przez chwilę wyglądał,
jakby był zły za zakłócenie jego porządku, ale po chwili
uśmiechnął się słabo i pokręcił przecząco głową.
– Nie przeszkadzasz – odpowiedział jakby z wahaniem, odsuwając
się w bok, by zrobić Luhanowi więcej miejsca przy oknie. – I tak
nie robiłem niczego szczególnego. Patrzenie na uśpione miasto po
jakimś czasie w końcu robi się nudne.
Luhan odwzajemnił uśmiech i dokładniej przyjrzał się
nieznajomemu. Był przystojny, choć wyraz jego twarzy odejmował mu
uroku. Mimo lekko uniesionych kącików ust, nieustannie wyglądał
na przygnębionego, jakby zaraz chciał się poddać, całkowicie
zrezygnować z nadanej mu szansy życia, nawet w tak okropnych
warunkach, jakie panowały w Zakazanym Mieście. Luhan sam nie
wiedział, dlaczego ludzie tak nazywali to miejsce, było piękne,
zwłaszcza porą letnią i wiosenną, i gdyby nie to, że był
przetrzymywany tu siłą, prawdopodobnie byłby w stanie je pokochać.
– Kiedy jedynym marzeniem jest bycie wolnym, patrzenie na innych,
których nie ograniczają grube mury staje się czymś normalnym.
Daje nadzieję, że kiedyś po tej drugiej stronie znajdziemy się i
my. To miejsce jest idealne dla ludzi, którzy wierzą w to, że im
się uda, że wyzwolą się spod panowania tyrana. Którzy wiedzą,
że kiedyś ta szyba nie będzie dla nich przeszkodą – odpowiedział
Luhan i zagryzł dolną wargę, powstrzymując się od łez. –
Przychodzę tu chyba aż za często, bo zaczynam wmawiać sobie, że
jestem bliski bycia niezależnym, całkowicie wolnym, kiedy tak
naprawdę pozostaję w zamknięciu. Prawda czasami naprawdę boli,
zwłaszcza, gdy niesamowicie mocno pragnie się, by było całkowicie
inaczej.
Nieznajomy pokiwał lekko głową i odgarnął kilka pasm włosów do
tyłu, które wyplątały się z jego kucyka. Luhan mógł dostrzec,
że w blasku księżyca mieszającego się z mrokiem, były lekko fioletowe, choć mogła to być
gra światła.
– Jak długo tu jesteś?
– Nie wiem, przestałem liczyć dni – mruknął Luhan, zaciskając
swoje wargi w wąską linię. Naprawdę starał się nie płakać,
ale za każdym razem, gdy wspominał o tym, jak bardzo chciałby
wrócić do domu, jego oczy same zachodziły łzami. Za bardzo
tęsknił, zbyt mało siły miał, by zatamować ten ból niemal
rozpierający całe jego ciało. – Gdy tu trafiłem, myślałem, że
nie będę żałował, w końcu sam tego chciałem. Szkolenie na
jednego z członków tak potężnej armii było zaszczytem. Nadal
jest, ale nie wtedy, gdy ktoś nie pozwala na wstąpienie w szeregi
innych żołnierzy. I sam nie wiem, dlaczego nadal tu jestem –
szepnął i zacisnął dłoń na ramie zamkniętego okna, spoglądając
na widok rozciągający się za nim. Miasto spało, wyczekiwało do
wschodu słońca, a mieszkańcy byli całkiem spokojni o swoje
bezpieczeństwo. Chroniły ich potężne mury zbudowane naokoło
całego terytorium, natomiast on cały czas się bał, jednak nie
wroga.
– Nie próbowałeś uciec? – zapytał, przyglądając się
Luhanowi.
– Nie, ale myślałem o tym wielokrotnie, dopóki nie zrozumiałem,
że to po prostu niemożliwe – odpowiedział prosto i wierzchem
dłoni starł łzy, które wcześniej spłynęły po jego policzku. –
Już chyba za późno, poza tym nie mam do kogo wracać, zostałem
sam, odebrano mi wszystko, nawet wolność – oznajmił słabym
głosem i westchnął cicho, wzruszając bezradnie ramionami. – Ale
mimo wszystko chyba się z tym pogodziłem. Zrozumiałem, że w tym
życiu już nie zaznam szczęścia, ale to nic. Ważne, że kiedy
byłem małym chłopcem, uśmiechałem się znacznie częściej.
Najwyraźniej teraz muszę za to płacić, okrutną cenę, ale mogło
być jeszcze gorzej – dodał i uśmiechnął się blado, zupełnie
jakby chciał pocieszyć samego siebie. Nie udało mu się. – A ty?
Widzę cię tu po raz pierwszy. Dawno tu trafiłeś?
– Dzisiejszego popołudnia – nieznajomy oznajmił i odwrócił
wzrok – Nie mam szans na wydostanie się stąd, prawda? –
Brzmiał, jakby był przygotowany na usłyszenie najokrutniejszej
prawdy, jakby wiedział, że już nigdy nie wróci do domu, ale nie
był tak słaby jak Luhan, nie potrafił uronić ani jednej łzy,
kiedy ten wypłakał ich cały ocean.
Luhan zbliżył się do chłopaka i lekko uniósł się na palcach,
sięgając ustami jego ucha. Nie chciał, by ktokolwiek inny go
usłyszał, to było zbyt ryzykowne. Sama rozmowa w takim miejscu
mogła być powodem późniejszego ukarania, ale nie dbał o to. Zbyt
długo był samotny i nie miał do kogo się odezwać, a teraz
wreszcie znalazł okazję, nawet jeśli później miałby tego nie
powtórzyć. Przyzwyczaił się do tego, że ludzie w jego życiu
pojawiają się i znikają, kiedy on cały czas tkwi w tym samym
miejscu. Mimo to za każdym razem cierpiał.
– Jeżeli postawisz na swoim, to tak. Musisz próbować,
inaczej się nie uda – odpowiedział cicho, po czym cofnął się o
krok i spojrzał z uwagą na chłopaka, którego oczy były otwarte
szerzej, niż wcześniej. Ich kolor zafascynował Luhana, ta czerń,
która potrafiła go zahipnotyzować. I wiedział, że mógłby się
w nich zatracić, gdyby nie to, że odwrócił wzrok. – Ty też nie
chcesz tu być? Raczej większość cieszy się, kiedy zostaje
wyszkolona na żołnierza, który później może poświęcić się za
ojczyznę.
– Moja jest daleko stąd – odpowiedział nieznajomy i zmrużył
oczy. – Mnie i wielu innych poddanych wywieziono stamtąd siłą i
jestem przekonany, że każdy chce wrócić, choć większość
najprawdopodobniej już nie żyje – westchnął i oparł się o
ścianę, obserwując niebo pozbawione gwiazd, które zaginęły
gdzieś daleko na granatowym sklepieniu. – Pewnego dnia znalazłem
się w niewłaściwym miejscu i prawdopodobnie gdybym nie wychodził
z komnaty, nigdy nie trafiłbym tu.
– Jesteś księciem?
Nieznajomy zaśmiał się cicho i pokręcił głową.
– Nie, ale mój wuj jest cesarzem. W historii Korei nie jestem
nikim znaczącym – mruknął i spuścił głowę w dół,
zatrzymując wzrok na drewnianej podłodze. – Ale podczas wkroczenia
armii na nasze tereny, syn władcy został zamordowany. Miał na imię
Baekhyun i chyba był jedyną osobą, na którą mogłem liczyć –
szepnął i przymknął oczy, czując, jak w pomieszczeniu robi się
duszno, choć to mogło być jedynie złudzenie.
– Masz teraz mnie, pomogę ci – powiedział Lu i uśmiechnął
się pocieszająco. – Mam na imię Luhan – przedstawił się być
może trochę zbyt późno i lekko ukłonił, nadal spoglądając na
swojego towarzysza, który jakby na moment lekko się rozpromienił.
– Ja Sehun.
Sehun był zagubiony, nie potrafił się odnaleźć w nowym miejscu.
O Chinach słyszał jedynie z opowieści swojego wuja. Kiedy był
jeszcze mały, razem z Baekhyunem chodzili do niego i prosili, by
wyjawił im wszystko, co wie. Nigdy mu nie przerywali, słuchali
uważnie, a później zawsze obiecywali sobie, że zrobią wszystko w
swojej mocy, by chronić siebie nawzajem. Nie chcieli mieć
styczności z tą potęgą, być może w jakiś sposób wizja
zmierzenia się z nią twarzą w twarz była zbyt przerażająca. Wuj
kreował ten kraj jako naród, który jest silniejszy od wszystkich
innych, z którym nikt nie miał szans, który jest potęgą. I Sehun być może był tchórzem,
zwłaszcza dlatego, że nie potrafił ocalić Baekhyuna, bo złamał
dane mu słowo, ale sam teraz cierpiał. Miał jednak wrażenie, że
nie zawsze tak będzie, zwłaszcza, że miał przy sobie Luhana. Nie
znał go dobrze, jedynie wiedział, jak ma na imię i że tak samo
jak on, nie chce tu być, ale czuł, że może mu zaufać. Był jego
sojusznikiem, osobą, przy której czuł się bezpieczniej, lepiej. W
tych chwilach nie chciał być samotny.
Spojrzał na chłopaka, który stał przed nim. Luhan wydawał się
mu inny, jakby całkowicie nie pasował do tego miejsca. Inni byli
tam z własnej woli, chcieli stawać się coraz lepszymi wojownikami,
ale oni dwaj nie. Było jeszcze kilkadziesiąt osób, których
przetrzymywano tu siłą i paru z nich Sehun zauważył. Kim Jongdae
i Jongin stali na samym końcu sali, tuż obok drzwi. Tak samo jak
on, byli przerażeni, bali się każdego wschodu słońca, osoby czy
nawet szmeru. W tym miejscu każdy mógł wydawać się wrogiem,
pragnącym tylko ich śmierci. Dla nich morderstwo nie było niczym
trudnym, specjalizowali się w tym. Sehunowi wydawało się, że ci
ludzie nie mieli serc. Ich chęć do sprawowania władzy i wydawania
rozkazów posłuszeństwa była dla niego niezrozumiała. Byli
potworami, natomiast Luhan... on wydawał być się równie
przerażony, co sam Sehun.
Gdy po pomieszczeniu rozszedł się głośny dźwięk gongu, Sehun
zadrżał. Luhan uprzedził go, że wraz z tym sygnałem dobrze być
już w sali, spóźnionych zawsze karano. Powiedział też, że
panował tu rygor, dyscyplina, do której trzeba było przywyknąć i
pogodzić się z tym, że nigdy nie będzie łatwiej, bo wraz z
każdym dniem sytuacja mogła się pogorszyć. Sehun nie był do tego
przyzwyczajony. Zawsze raczej traktowano go z szacunkiem godnym
członka rodziny cesarskiej, jednak teraz w oczach tych wszystkich
obcych ludzi był nikim.
Do sali wszedł mężczyzna. Był wysoki i szczupły, natomiast jego
twarz wyglądała groźnie. Oczami, które przykrywało kilka pasm
kruczoczarnych włosów, obserwował dokładnie tłum zebranych,
jakby chciał się wszystkich naraz pozbyć, najlepiej najbardziej
bolesnym sposobem, jaki znał. Wzbudził w Sehunie lęk, poczucie
niebezpieczeństwa i zagrożenia. Samą swoją obecnością pokazał
mu, że jest od niego znacznie silniejszy, że gdy tylko będzie
chciał, zabije go. Dlatego też, gdy swoje przenikliwe, brązowe
oczy skierował na Oh, ten zacisnął dłonie w pięści, ale nie
cofnął się ani o krok. Nie chciał pokazać mu, że jest od niego
słabszy, to skreśliłoby go już na samym początku. Mimo wszystko
i tak był bezsilny w starciu z tyranem, podobnie Luhan, który stał
skulony kilka metrów dalej. Sehun widział, jak ciało chłopaka
drży, był prawdopodobnie jeszcze bardziej przerażony, niż on sam.
I naprawdę chciał podejść do niego i jakoś dodać mu otuchy, ale
zwyczajnie nie mógł, jego ciało zostało sparaliżowane przez
moment. Oddechu też nie potrafił złapać.
– Dla nowych, jestem Huang ZiTao – mężczyzna przedstawił się
krótko i ścisnął w dłoni długi kij zakończony ostrzem,
podświadomie pokazując innym, że to on ma nad nimi kontrolę, nie
odwrotnie. – Nie jestem i nigdy nie będę waszym przyjacielem.
Jedynie nauczycielem. Oczekuję od was dyscypliny, szacunku i
oddania. Uprzedzam też, że pozostaną tu tylko ci najwytrwalsi i
najsilniejsi, reszta nie jest potrzebna – dodał, natomiast Sehun
przez chwilę zastanowił się, co z tymi słabszymi ludźmi się
dzieje i patrząc na ZiTao doszedł do wniosku, że nie chce
wiedzieć, prawda mogła okazać się zbyt bolesna. – Dla nikogo nie ma taryfy ulgowej, coś takiego dla mnie nie ma najmniejszego znaczenia, nie istnieje – poinformował zebranych i uśmiechnął się z wyższością, zadzierając podbródek ku górze. – Ktoś chce pomóc mi w zademonstrowaniu nowym, czym tak naprawdę jest wushu? – zapytał i rozejrzał się, jednak nikt nawet nie drgnął. Sehun miał wrażenie, że każdy tu zgromadzony przez ten krótki moment zamarł, nie potrafiąc się ruszyć, w tym i on. To intensywność wzroku Huanga do tego doprowadzała, a sam mężczyzna nie zamierzał tego zmienić. – Luhan.
Oh otworzył szerzej oczy, czując jak każda jego kończyna została
sparaliżowana przez strach o chłopca. On wyglądał zbyt krucho,
był za bardzo delikatny, nie miałby szans w starciu z kimś
takim, jak ZiTao, który przewyższał go o głowę. Sama jego
sylwetka była lepiej zbudowana, ręce dłuższe i silniejsze.
Natomiast Lu... on był przy nim jak lalka. Piękna, zabierająca
dech w piersiach, ale słaba, mogąca w każdej chwili rozpaść się
na kawałki.
– Ja... – Luhan wyjąkał cicho, przez moment rozglądając się,
jakby szukał jakiegoś ratunku, którego nie znalazł. Na chwilę
jego wzrok padł na Sehuna, jednak szybko ponownie skierował go na
ZiTao, wiedząc, jakie mogą być konsekwencje ignorowania go.
Wyraz twarzy Huanga był niezmienny, tak samo ostry i ponury, jak
przed kilkoma sekundami. Dzięki temu Luhan domyślał się, że nie
może się poddać, że musi stanąć twarzą w twarz ze swoim
największym koszmarem, który kiedyś był jego pragnieniem. Bo sam
marzył o miejscu w armii, o walczeniu za Chiny, ale ludzie tacy jak
on nigdy się nie sprawdzali. Byli zbyt słabi psychicznie jak i
fizycznie, a pobyt w tym miejscu był jedynie przykrywką niewoli, na
którą skazał go cesarz.
– Nie zamierzam czekać, aż się zdecydujesz – warknął brunet,
nawet nie patrząc na chłopca, który drobnymi kroczkami ruszył do
przodu. W jego ruchach Sehun dostrzegł wahanie, niezdecydowanie,
strach, który go krępował.
Blondyn ukłonił się nisko i drżącymi dłońmi odebrał od
jednego z innych uczniów długi kij, który miał pomóc mu podczas
walki, jednak wyglądał z nim tak słabo i blado, iż Sehun zaczynał
zastanawiać się, czy nie powinien mu pomóc. Podejść do niego,
zatrzymać ZiTao, zrobić cokolwiek, by ochronić go przed
nieuniknionym ciosem. Mimo to nie poruszył się, bo wiedział, że i
on nie miałby szans. Nie potrafił walczyć tak dobrze, by równać
się z samym nauczycielem, ale równie mocno nie chciał zostawić
tej osoby, w której pokładał jakiekolwiek nadzieje na lepszą
przyszłość. Był rozdarty, zły na siebie, że w
ogóle nie był w stanie się przeciwstawić. Wiedział, że to
kiedyś doprowadzi do jego klęski.
Sehun nie
potrafił patrzeć, jak niższy chłopak z trudem unika kolejnych nadchodzących
ciosów, które wydawały się zbyt mocne i bolesne. Chciał to jakoś zatrzymać,
pomóc mu, ale nie mógł. Wmawiał sobie, że Luhan sam sobie poradzi, że zniesie
to i z łatwością pokaże Huangowi, że nie jest taki słaby, na jakiego wygląda.
Oh tak myślał, dopóki nie zobaczył, jak ciało Hana upada na ziemię.
ZiTao pochylił
się nad nim i uśmiechnął wrednie, widząc, jak bezbronny jest Luhan. Podobała mu
się jego przewaga, wyższość nad tym chłopakiem, który w jego obecności nawet bał
się poruszyć, dlatego też nie wstał, a pozostał skulony na zimnym, twardym
parkiecie.
– Masz
szczęście, że nie wolno mi cię zabić – warknął, zaciskając zęby. – Ale wola
cesarza jest dla mnie rozkazem – dodał, prostując się, jednak nawet na moment
nie spuścił z niego wzroku. – Chociaż takich jak ty, powinno się usuwać. Jesteś
nic niewartą jego dziwką – powiedział na tyle głośno, że każdy mógł usłyszeć, w
tym Sehun, który jedynie co mógł zrobić, to słuchać dalej. – Ale wiedz, że
jeśli tylko nadarzy się okazja, pozbędę się ciebie.
W sali zapanowała
cisza, a jedynym słyszanym dźwiękiem był ciężki oddech Luhana. Próbował nie
płakać, chciał podnieść wysoko głowę i powiedzieć, że się nie boi, że nie
pozwala na takie traktowanie, ale najzwyczajniej się poddał, skulając się
jeszcze bardziej.
– Chciałeś być
żołnierzem? – Huang prychnął, kontynuując. – Jesteś zbyt słaby, nie przetrwałbyś
ani minuty na wojnie, każdy wybrałby ciebie za swój cel. Tylko zawadzasz
ludziom, zwłaszcza tutaj – powiedział całkowicie pewny swoich słów, zaciskając
dłoń na włóczni, którą trzymał przy sobie, jakby była jego najcenniejszym
skarbem, czymś, z czym nie może się rozstać. – Mógłbyś oszczędzić innym kłopotów
i sam się zabić. I tak nie nadajesz się do niczego innego, niż siedzenia
bezczynnie u boku cesarza.
Luhan słuchał,
ale nie odpowiadał. Nie był wstanie, natłok tych wszystkich słów za bardzo go
ranił. Był karany za swoje marzenia. Wiedział, że gdzieś po drodze się zgubił,
źle wybrał, zaufał nie tym osobom, ale nie mógł cofnąć czasu.
– Przestań.
Wszyscy
zamarli, nakierowując wzrok na Sehuna, który podszedł do Luhana, wybierając
jego stronę. Nie wiedział czemu mu pomaga... być może czuł się zobowiązany,
może nie mógł patrzyć, jak blondyn się męczy, a może po prostu coś go ku temu
pchnęło, to coś właśnie powoli rozwijało się w jego sercu, nawet jeśli nie był
tego świadom.
Huang ściągnął
brwi, po czym zmrużył oczy, dokładnie lustrując wzrokiem sylwetkę Oh.
Przyglądał mu się, a w głowie układał plan zniszczenia go. Nienawidził, gdy
ktoś mu przeszkadzał.
– Nowy –
zakpił, krzyżując ręce. – Powinieneś pilnować samego siebie.
– Nie, kiedy
dzieje się komuś krzywda – warknął, stając przed Luhanem, dzięki czemu całego
go osłonił własnym ciałem. – Skoro Luhan jest tak bardzo ważny dla cesarza, to
chyba nie chciałbyś, żeby się o tym dowiedział.
ZiTao nie
odpowiedział, tylko patrzył, jak białowłosy pomaga wstać Hanowi, nadal nie
opuszczając go na krok, jakby się o niego bał, ale nie zamierzał tak łatwo się
poddać i przysiągł sobie, że kiedyś się odpłaci, musiał jedynie poczekać na
odpowiedni moment.
▲
Poranki bywały chłodne, zwłaszcza, gdy zamiast słońca nad miastem
zwijały się kłęby czarnych chmur, zwiastujących ulewy. Sehun lubił deszcz, mógł
słuchać, jak jego krople spokojnie odbijają się o dach i spadają na ziemię. Gdy
był mały, zawsze tak robił, dopiero gdy urósł, zrozumiał, że nie ma czasu na tak
proste rzeczy. Mimo wszystko siedzenie w zamknięciu go ograniczało, sprawiało,
że tak nic nieznacząca dla innych czynność okazywała się najciekawszą.
Przerwy pomiędzy lekcjami wydawały się trwać jedynie
sekundy. Nic nieznaczące, ginące pomiędzy tymi wszystkimi długimi godzinami
spędzonymi pod czujnym okiem ZiTao. Nie ukrywał tego, że jego uczniowie są dla
niego jedynie maszynami, których szkolił tylko po to, by mogli zabijać, oddawać
się za ojczyznę i umierać jako bezimienni, dla innych będącymi jedynie jednymi z
tysięcy. Natomiast dla Sehuna Chiny były obce, nie mogły zastąpić mu jego domu.
Były zbyt odległe i nieznane. Tak bardzo inne niż Korea.
– Jak się czujesz? – zapytał pewnego dnia Sehun, klęcząc nad Luhanem.
Chłopiec siedział wpół przytomny pod ścianą w pomieszczeniu, które wspólnie
dzielili. Było niewielkie, a na przeciwległej ścianie znajdowało się jedynie
okno z widokiem na góry przepasane lasami, znad których widoczna była jedynie mgła.
– W porządku, Sehunnie – odpowiedział zdrobnieniem, czym sprawił, że
Oh uśmiechnął się do siebie, opierając się o ścianę obok. – Jestem jedynie
zmęczony.
– Dlaczego w ogóle tu jesteś, skoro ZiTao nie puści cię na wojnę?
– Bo nie może, to rozkaz cesarza – powiedział cicho Luhan i spojrzał
na swojego towarzysza, kładąc głowę na ścianie wyłożonej bambusem. Pomiędzy
odpowiedziami, wsłuchiwał się w deszcz, który coraz mocniej uderzał o dach, a
potem i okno. – Jestem tutaj tylko dla pozorów. Wcześniej obiecywano mi, że
stanę się kimś, kto z dumą mógłby nazwać się częścią armii, ale teraz jest to
niemożliwe.
– Chciałbyś umrzeć za ojczyznę? Być jednym z wielu?
Sehun nie potrafił zrozumieć. Ciągle zadawał sobie pytanie, czy warto
poświęcić swoje jedyne życie za coś, co być może się nie udać, za coś, z czego
skorzystają wszyscy, tylko nie ta osoba, która wkładała najwięcej serca w to,
by ocalić kawałek ziemi.
– Chciałbym po prostu czuć się potrzebnym – odpowiedział spokojnie, kładąc
dłonie na zgiętych kolanach. – Siedząc tu, mam wrażenie, że każdy chce mnie się
pozbyć. Trzymają mnie tu tylko ze względu na cesarza, który nie chce mnie w
swoim pałacu. Kiedy tu jestem, on czuje się lżej. Nie musi oglądać mnie na
co dzień, a wzywa mnie jedynie, kiedy chce. W innych wypadkach, przeszkadzam mu,
zawadzam – dodał i powoli spojrzał na Sehuna, uśmiechając się blado. Na jego
jasną skórę spadały mokre od potu włosy, zakrywając ją w niektórych miejscach.
– I kiedy masz zamiar to skończyć?
– Kiedy cesarz powie, że już mnie nie potrzebuje – szepnął i odwrócił
się tyłem do Sehuna, kładąc na niewielkiej macie położonej w jednym z kątów
pokoju.
Sehun nauczył się rozróżniać kłamstwa od prawdy, gdy zrozumiał, że
Luhan go oszukał. Wcale nie był zmęczony, a mokre od potu czoło wcale nie było
efektem zbyt długiego treningu. Jeszcze tej samej nocy wątłe ciało Luhana
przeszywała fala dreszczy, a włosy stały się jeszcze bardziej mokre. Gorączka
była wysoka i wydawała się coraz bardziej podnosić.
Najgorsze było to, iż Sehun był całkowicie bezradny. Nie mógł wyjść po
żadne zioła, ani poprosić o pomoc ZiTao. Nie udzieliłby jej. Jedynym więc, co
pozostało Oh, było mocne trzymanie w swoich ramionach ledwo przytomnego
blondyna.
Miał wpół otwarte oczy, których powieki co kilka minut jak ociężałe
opadały, a następnie powoli unosiły się do góry. Zupełnie jakby chciał na siłę
pozostać w pełni świadomy, nie zasypiać, wiedzieć, że ktoś przy nim jest i ze
spokojem, choć trzęsącą się ręką powoli gładzi jego włosy. To właśnie dlatego
też starał się uśmiechać, choć brak jakiejkolwiek siły mu na to nie pozwalał.
– Wytrzymaj chociaż do ranka, Lu – szepnął nad jego uchem Sehun,
zaciskając lewą dłoń na jego szacie. –
Nie zasypiaj.
Luhan czuł się inaczej, choć zmęczony chorobą, był szczęśliwy. Nie
pamiętał, by ktokolwiek wcześniej przed Sehunem przejmował się nim tak bardzo,
jak Oh. Poza tym, był prawie, że obcą osobą. Spędzili niewiele czasu ze sobą,
ale mimo to, Han wiedział, że może na niego liczyć. Bał się tylko tego, że w
końcu może go pokochać.
Luhan miał wiele powodów do tego, by kochać Sehuna.
Sehun był inny niż reszta. Swoją postawą i wyglądem mógł wyglądać na
kogoś niezłamanego, silnego i walecznego. Kogoś nieustraszonego, nawet
potężniejszego od samego ZiTao. Kogoś, kto nie boi się Huanga, ale zrozumiał,
że to tylko pozory, a sam Sehun jest bardziej podobny do Luhana, niż się tego
spodziewał. Han widział jego łagodną stronę, którą łatwo było pokochać i za
którą był niezwykle wdzięczny.
– Hun – powiedział cicho, ledwo słyszalnie, prawą dłonią wczepiając
się w czarną szatę, w którą odziany był Koreańczyk. Ten spoglądał na Luhana
spod grzywy srebrzystych włosów, które wtedy rozpuszczone opadały swobodnie na
jego plecy. Xiao zrozumiał, że ich kolor zależy od światła, jakie na nie
padało. – Dziękuję – wyszeptał, jednak jego głos załamał się w połowie.
– Nie mów nic, po prostu odpoczywaj – zalecił i pogładził jego mokry
policzek.
Chwile później obaj usłyszeli dźwięk rozsuwanych drzwi. Sehun podniósł
wzrok i zmrużył oczy, by cokolwiek dostrzec w ciemności, którą rozświetlał
jedynie blask księżyca wiszącego wysoko na granatowym niebie.
W przejściu stała wysoka, szczupła brunetka w złoto-czerwonym kimonie.
Jej czarne włosy spięte były w wysokiego, tradycyjnego koka, a kilka
pojedynczych pasm opadało gładko wzdłuż jej twarzy, spoczywając na krwisto-czerwonych ustach, czy na nieskazitelnej, wręcz białej skórze, która
przypominała teraz tę Luhana. Jej duże, ciemne oczy bystro spoglądały na obu
chłopów, dokładnie analizując scenę przed nią.
– Ty jesteś Sehun? – zapytała, podchodząc bliżej. Uklękła dokładnie
przed nim, nie spuszczając z niego wzroku ani na chwilę.
Sehun skinął głową.
– Słyszałam, że Luhan jest chory – powiedziała łamanym koreańskim,
choć mimo wszystko z łatwością można było ją zrozumieć. – Proszę, zaopiekuj się
nim. – Wraz z tymi słowami wyciągnęła ręce przed siebie. W dłoniach trzymała
niewielką fiolkę z czerwonym specyfikiem, który najwyraźniej był lekiem na
gorączkę Luhana.
– Skąd mam mieć pewność, że to go nie zabije?
– Jeżeli nie to, już nic mu nie pomoże, zaufaj mi – powiedziała, a jej
łagodny, aksamitny głos rozszedł się po małym pomieszczeniu. Po chwili wstała i
ze smutkiem spojrzała na trzęsącego się Luhana, który pod wpływem dreszczy
skulił się jeszcze bardziej. – Nie pozwól mu umrzeć.
Sehun pozostał w milczeniu, obserwując, jak kobieta prostuje swoje odzienie i kieruje się w stronę wyjścia. Miał ochotę ją zatrzymać, ale w fali
desperacji jedynie zapytał o jej imię. Brunetka zatrzymała się w półkroku,
odwrócona do niego plecami, ale odpowiedziała.
– Yuan.
Później odeszła, pozostawiając los Luhana w rękach Sehuna.
▲
Sehun nie miał pojęcia, kim była Yuan. Widział ją jedynie raz, wtedy,
gdy podarowała mu lekarstwo, ale był pewien tego, że przyszła z pokojowym nastawieniem.
Chciała pomóc, a jej specyfik naprawdę pomógł. Jeszcze tej samej nocy dreszcze
ustały, a gorączka nieco spadła, pomagając Luhanowi zasnąć z gwarancją, że
obudzi się kolejnego ranka.
Natomiast Sehun czuwał, spokojnie gładząc włosy Hana. Obserwując go,
zdawał sobie sprawę z tego, że po raz pierwszy ma styczność z tak delikatną i
na swój sposób niezwykłą osobą, jak Luhan. On zachwycał samym swym wyglądem,
niezwykle delikatny i kruchy jak porcelana chłopiec o wielkich, ciemnych oczach
i zaróżowionych policzkach. Sehun nie dziwił się, że cesarz wybrał akurat
Hana, w końcu wyróżniał się spośród tłumów, zapierał dech w piersiach innych,
sprawiał, że ludzie czuli zazdrość, ale i chęć posiadania go na własność. Nikt
nie miał do tego prawa poza samym władcą imperium, którego Oh zdawał się
nienawidzić jeszcze bardziej. On miał wszystko, czym sprawił, że Sehun nie miał
nic.
Kiedy dwie powieki otworzyły się leniwie, Sehun uśmiechnął się blado,
z ulgą patrząc na Luhana.
– Długo śniłeś.
Luhan z pomocą silnych dłoni podniósł się do pozycji siedzącej i
spojrzał na Oh, zastanawiając się, czy na pewno to nie sen. Nie był
przyzwyczajony do tego, że ktoś się o niego martwił. W końcu on sam był tylko
zabawką w rękach cesarza, nikim więcej.
– Przez cały czas byłeś przy mnie?
Sehun skinął głową, a w podpowiedzi Luna przytulił go, dziękując za
wszystko. I Sehun był w stanie przysięgnąć, że mógłby już na wieki pozostać w
tych ramionach.
Pewnego dnia Luhan zrozumiał, że każda chwila spędzona bez Sehuna,
jest chwilą straconą, niewartą zapamiętania, zbyt zwykłą, by ją pokochać i
wspominać kilkadziesiąt lat później. Dlatego ignorował wszystko, co działo się
wokół niego, zamykał oczy, gdy twarz cesarza zbliżała się do niego i szeptał
imię Sehuna, gdy mężczyzna go dotykał. Miał wrażenie, że nie używając słów,
całkowicie oddał się Oh. Uważał, że był jego, a sam Yixing nie miał prawa go
dotykać.
Nie wiedział, czy się zakochał. Nie znał znaczenia tego słowa, ale
będąc w pobliżu Sehuna czuł radość, niesamowite szczęście i myśl, że chce być z
nim do końca świata i jeden dzień dłużej, móc przytulać go i czuć się
bezpiecznie, całkowicie inaczej niż teraz.
Zadowalanie cesarza stawało coraz trudniejsze.
– Jesteśmy na granicy wojny z Mindżurami – powiedział mężczyzna
zwrócony twarzą ku zachodowi. Z wielkich balkonów zbudowanych na tyłach
ogromnego pałacu Imperium Chińskiego rozchodził się idealny widok. I Luhan
naprawdę chciał trwać, obserwując, jak słońce topi się za szeregiem budynków.
Jednak mógł na to patrzeć jedynie wtedy, kiedy dostawał pozwolenie. – Jeśli nie
zainterweniujemy, wejdą na terytorium miasta – dodał, groźnie ściągając brwi.
Nieco podwinął rękawy granatowego chngpao* i westchnął.
– Najpierw muszą dotrzeć do Ningyuan – oznajmił ZiTao, podchodząc
nieco bliżej.
– Jak dużo mamy czasu?
– Niewiele – odpowiedział, przenosząc swój wzrok na cesarza. – Już są
w drodze. Ale skompletujemy naszą armię i wyślemy ją najpóźniej do
jutrzejszego wieczora – dodał powoli, starając się nie narazić się swojemu
władcy. – Mamy tam znacznie bliżej. Jeżeli tam uda nam się powstrzymać
Mindżurów, nie przedostaną się do Zakazanego Miasta.
Zhang Yixing uśmiechnął się tryumfalnie, analizując wszystkie
otrzymane od Huanga informacje. Wydawał się być zadowolony, pewny swojej
wygranej, choć tak naprawdę nikt nie mógł przewidzieć i mocniej przyczynić się
do oczekiwanego wyniku walki.
– Ile wysyłamy żołnierzy?
– Na początek pięćdziesiąt tysięcy – rzekł mężczyzna, wskazując na
niewielką część armii z całości, która znajdowała się na dole, przed balkonami.
– Jeżeli to nie wystarczy, wyślemy drugie tyle. Z pierwszą turą wyruszy Han Wu, natomiast ja pokieruję kolejną.
– Rozumiem – stwierdził po jakimś czasie i kiwnął głową do Hunga,
pozwalając mu odejść. Chłopak ukłonił się nisko i po chwili wyszedł, znikając w
długich, ciemnych korytarzach pałacu. Wzrok cesarza nie padł już tam więcej.
Nadal był skierowany w stronę armii. W rękach tych mężczyzn spoczywała
przyszłość Imperium, to oni mieli poświęcić za nie życie. Z miejsca, z którego
stał, miał idealny widok na pierwsze rzędy. Stały dość blisko, w idealnym,
równym szeregu. Wszyscy wyglądali podobnie, ich twarze, krótkie czarne włosy, a
nawet budowa ciała. Nie różnili się od siebie zupełnie niczym, prócz jednego
człowieka, który najbardziej przyciągnął uwagę Zhanga. Był wysoki, blady, jego długie, jasne włosy odznaczały się na ciemnej zbroi, a jego twarz wyrażała czysty smutek. Uczucie całkiem przeciwne do tego, który odczuwała
reszta wojska. Yixing rozpoznał w nim chłopca, którego sam pojmał feralnej
nocy.
Cesarz uśmiechnął się z rozbawieniem. Dzieciak miał oddać życie za
kraj, który był mu zupełnie obcy, który nie był częścią jego serca, który był
jego więzieniem. I starał się zrozumieć, jakie myśli teraz przebiegają przez
głowę Sehuna. Czy może naprawdę myślał o śmierci podczas walki, która
wybawiłaby go od niewoli lub może ucieczce. I tak nie miał szans, był zbyt
słaby na każdą z tych opcji.
– Podejdź, Luhan – rozkazał, nadal pozostając w bezruchu.
Chłopak powoli, bez pośpiechu, drobnymi krokami zmierzył w stronę
swojego władcy, równocześnie napinając mięśnie. Czuł, jak jego ciało drży, a
oczy zachodzą łzami. To powtarzało się każdego razu, gdy słyszał swoje imię w
ustach Yixinga.
Gdy stanął obok mężczyzny, spuścił wzrok na zimną posadzkę, na której
stał.
– Spójrz na tych ludzi – Zhang odezwał się w końcu, wskazując na tłum
zebranych przed nim. Mimo płynącego czasu nadal znajdowali się w tym samym
miejscu, nieruchomo oczekując od władcy na pozwolenie odejścia. Luhan odruchowo
zerknął na armię, głośno przełykając ślinę. Wolał być pośród nich. Wszystko było
lepsze bycia dziwką cesarza, nawet śmierć. – Ci ludzie przeleją krew za to,
byśmy my mogli spokojnie żyć – dodał, podchodząc do chłopca. Na jego twarzy
pojawił się uśmiech wraz z gwałtowniejszym ruchem, gdy przyciągnął Luhana do
siebie.
– Powinienem być wśród nich.
Zhang zaśmiał się cicho i przejechał nosem po szyi chłopaka, której
nie przykrywała czarno-złota szata.
– Ty jesteś potrzebny tutaj, zbyt delikatny na walkę.
– Nie jestem z porcelany.
– Ale mimo to przy każdym uderzeniu możesz rozsypać się na kawałki.
Luhan westchnął cicho, kładąc dłonie na ramionach mężczyzny, który
składał małe pocałunki na każdym odkrytym skrawku jego skóry. To nie był
pierwszy raz, kiedy wiele par oczu skierowanych było na nich. Han przyzwyczaił
się do obserwacji, do cichych szeptów, że gdy znudzi się cesarzowi, zostanie
zabity. Starał się być na nie głuchy.
Nie pamiętał momentu, kiedy ponownie odwrócił głowę, a przed oczami
mignęły mu pasma białych włosów. A gdy próbował odnaleźć ich właściciela,
wszystko się zmieniło. Świat nagle zatrzymał się, a jego oczy mocno zaszkliły
się od łez.
Tak bardzo nie chciał, by Sehun na niego patrzył. Ale czuł na sobie
jego wzrok, widział ciemne tęczówki skierowane wprost na niego, widział ten
żal, który sprawił, że Luhan odwrócił głowę w drugą stronę, starając się nie
rozpłakać. Nikt nie mógł poczuć jego cierpienia, nawet zobaczyć. On pozostawił
go samemu sobie.
– Czy wszyscy muszą wyruszyć? – zapytał słabym głosem.
Poczuł ulgę, gdy cesarz zwolnił uścisk, a pokrótce całkowicie
wypuścił go ze swoich ramion.
– Tak – odrzekł. – Dzisiejszego wieczoru wypuszczone zostaną tian deng*. Razem z nami pójdziesz do
Świątyni Nieba – oznajmił i z przelotnym uśmiechem odszedł od Luhana,
pozostawiając go na balkonie w asyście pałacowej straży.
Tamtego wieczoru Luhan nie mógł nie mógł powiedzieć, że niebo było
całkowicie granatowe. Było jaśniejsze, niż ubiegłego dnia, a gdzieniegdzie
widział przebłyski ciemnego pomarańczu. Na spokojnym sklepieniu zwijało się
kilka chmur przypominających mu dym. Mimo wszystko wiedział, że jeszcze chwila,
a nastanie całkowita ciemność, którą rozświetli jasny blask ognia wzbijającego
się wysoko nad głowami poddanych.
Luhan uśmiechnął się smutno do siebie, spoglądając na Zhang Yuan. Stała
kilka metrów od niego, ubrana w błękitne, jedwabne hanfu*, które rozwiewał wiatr. Długie, białe końce materiału
falowały nad ziemią wraz z czarnymi, rozpuszczonymi włosami, których kilka pasm
spadło na lekko zaróżowione policzki. Później oplotły one długą szyję i zakryły
usta.
Sam stał na najwyższym schodzie razem z Yixingiem. Byli najbliżej
wielkich wrót do świątyni stojącej na środku wielkiego placu, na którym zebrali
się wszyscy mieszkańcy Zakazanego Miasta. Stali rozproszeni na całej
powierzchni i wpatrywali się w niebo, które płynęło powoli niczym ocean. Każdy
z nich trzymał własnoręcznie robiony lampion i przebiegając wzrokiem po nich,
nie potrafił znaleźć dwóch identycznych. Mimo podobnego koloru, różniły się
szczegółami, których Luhan nie potrafił przeoczyć.
– Jak się czujesz, Luhan? – zapytała Yuan, gdy podeszła do chłopca,
odgarniając długie, czarne włosy do tyłu.
– W porządku – stwierdził – dziękuję za pomoc.
Yuan uśmiechnęła się lekko, zaciskając palce na błękitnym jedwabiu,
który nieznacznie opiął się na jej piersiach.
– Nie zrobiłam niczego wielkiego – mruknęła i spojrzała na Yixinga,
który odszedł na moment, zostawiając ich samych. – Nie chcesz tu być, prawda? –
zadała kolejne pytanie po chwili ciszy przerywanej jedynie świstem wiatru i
głosami zebranych.
Luhan kiwnął głową.
– Każdego dnia zastanawiam się, jak długo jeszcze wytrzymam –
powiedział, mocno zaciskając usta w wąską linię. Spuścił nieco głowę, kierując
wzrok na koniec kremowej szaty ze złotymi zdobieniami, którą podarował mu
Yixing. Nie lubił ubrań, które od niego dostawał. Były ciężkie i niewygodne, zupełnie
inne niż te, które nosił na co dzień. – Patrzę na Yixinga i mam ochotę
wykrzyczeć mu w twarz, że potrzebuję wolności, a jego pałac jest dla mnie
więzieniem.
– Lu – szepnęła i przytuliła chłopaka, wzdychając cicho. – Wytrzymaj
jeszcze trochę.
– Zabierz mnie stąd.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciała – rzekła i puściła Luhana,
cofając się kilka kroków do tyłu. – Kiedyś doznasz upragnionej wolności, po
prostu musisz jeszcze poczekać. W końcu nadejdzie okazja, byś mógł się
wyzwolić.
Luhan uśmiechnął się słabo, po czym przeniósł wzrok na Yixinga, który
wreszcie wrócił do chłopaka, kładąc dłoń na jego plecach. Han zadrżał, biorąc
głębszy wdech, spinając całe swoje ciało.
– Luhan – odezwał się, podając chłopakowi jeden z trzech najokazalszych
lampionów. Różnił się od tych, które należały do poddanych. Ten był nieco
mniejszy, ale przyozdobiony malutkimi kryształkami, które zdobiły jasny materiał.
Mieniły się w ciemnościach i oczami wyobraźni Lu widział, jak lampion na niebie
staje się gwiazdą niosącą życzenie, które kierował do samego Boga. Każdy o coś
prosił, wysyłając prośbę w górę i tym razem było to powodzenie na wojnie, która
zbliżała się wielkimi krokami. Wszystko było gotowe: wiele koni, ogromy drogiej,
błyszczącej i ciężkiej zbroi, a zwłaszcza pięćdziesięciotysięczna armia, która
miała nie zaznać spokoju. Mieli umrzeć jako bezimienni, jak kiedyś stwierdził
Sehun. – Weź go w obie ręce – zarządził władca, obejmując swoimi palcami wręcz
lodowate dłonie swojego kochanka. Wydawały się być niesamowicie słabe i drżeć,
ale zignorował to, przysuwając się jeszcze bliżej Luhana. – Zamknij oczy – dodał
i przysunął usta do ucha chłopaka – i z całej siły swojego serca poproś o
spełnienie swojego życzenia.
Luhan uważnie słuchał poleceń cesarza, wykonując dokładnie to, co mu
kazał. Ale nie chciał prosić o to, co inni poddani, ponieważ, kiedy jego
powieki opadały, w ciemnościach widział twarz Sehuna, na którą padały długie
kosmyki jasnych włosów. To one zasłaniały ledwo widoczny, mały uśmiech, który
Luhan kochał najbardziej. Ponieważ był szczery i przesiąknięty miłością, której
tak bardzo zawsze mu brakowało. I kiedy jego oczy pozostawały zamknięte, obraz
się nie zmieniał. Luhan kochał trwać w tym swoim idealnym świecie, w którym był
tylko Oh, nikt poza nim.
A życzenie było proste do wypowiedzenie, ale znacznie trudniejsze do
spełnienia.
Pragnę tylko, by Sehun pokochał mnie
tak bardzo, jak ja jego.
Nie mógł prosić o więcej. Pamiętał, gdy był mały, jego mama powtarzała mu,
że tak naprawdę ma się jedno prawdziwe życzenie, które mogli spełnić Bogowie.
Przydzielali tylko jedną szansę człowiekowi i pomagali mu, kiedy on ich
potrzebował. A miłość Sehuna była najważniejsza, dlatego nie prosił o nic
więcej.
Wraz z wypowiedzeniem życzenia, uniósł dłonie ku górze, wypuszczając
lampion ku niebu. Zaraz po tym na granatowym sklepieniu, gdzie widniały
przebłyski ciemnego pomarańczu, wzbiły się kolejne lampiony, płynące coraz wyżej
z każdym podmuchem wiatru. Wzbijały się wysoko, falując delikatnie i
onieśmielając swym widokiem poddanych, którzy z uwagą i zachwytem je podziwiali. Z dużej odległości przypominały gwiazdy. Gwiazdy, które były podarunkiem
dla Bogów.
– Czego sobie zażyczyłeś? – Luhan usłyszał pytanie cesarza tuż za sobą.
– By wojna powiodła się dla naszego kraju – odpowiedział niemal
mechanicznie, automatycznie zerkając na Yuan, która spojrzała na niego,
uśmiechając się lekko. Doskonale wiedziała, że kłamie, mogła to wyczytać z
samej miny Luhana, którą tak bardzo starał się ukryć przed wzrokiem cesarza.
– Jestem pewien, że tak będzie – stwierdził po chwili, delikatnie całując
chłopaka w odkrytą szyję. – Bogowie są po naszej stronie.
Luhan uśmiechnął się lekko, co sprawiło, że Zhang pogładził go po
zaróżowionym policzku, wtulając się w wątłe ciało. W tamtej chwili wiatr wzmógł
na sile i zakołysał koronami drzew, pchając lampiony jeszcze wyżej. Blond
włosy, które strzepnął na czoło chłopaka, zasłoniły duże oczy, ale Lu nie
odgarnął ich. W zamian opuścił powieki i wyobraził sobie, że stoi w objęciach
Sehuna i jest całym jego światem. Tego pragnął najbardziej.
▲
Całkowity mrok zapadł, nim reszta tian deng zdążyła zawisnąć wysoko,
przodując nad księżycem. Małe płomyki ognia tańczyły na ciemnym sklepieniu, płynąc
daleko, w stronę zachodu, gdzie jutrzejszego ranka miał wyruszyć ogrom armii. Luhan odliczał odległość, jaka
będzie ich od siebie oddzielać, ale z każdym kilometrem krzyczał w środku, że
zbyt daleko. Bał się tej rozłąki, kolejnych lat samotności spędzonych u boku
cesarza.
Gdy wszedł do pomieszczenia, które od jakiegoś czasu nazywał swoim
pokojem, zamarł w bezruchu, widząc w połowie nagie ciało Sehuna oświetlone
jednie blaskiem świeczki, która powoli się wypalała. Z każdym ruchem jego
mięśnie na ramionach i plecach delikatnie napinały się, w jakiś sposób
utwierdzając Luhana w przekonaniu, że Sehun się denerwuje. Być może bardziej
niż on sam i nie chce wyruszać do Ningyuan. Nie miał żadnych szans na powrót.
– Sehun – powiedział cicho, zasuwając drzwi. Stał przez moment w miejscu,
aż chłopak nie odwrócił się i nie spojrzał na niego. – Tam na zewnątrz jest
strasznie głośno. Jutro będzie tu okropnie pusto.
Oh pokiwał głową i westchnął, uśmiechając się smutno.
– Nie jestem typem wojownika – stwierdził, przenosząc wzrok na nowo na
okno, za którym panowała już ciemność. – Kiedy mieszkałem w pałacu wuja,
szkolono nas sztuk walki, ale powtarzano, że to jedynie dla samoobrony. Nigdy
nie mieliśmy walczyć...
Luhan skorzystał z chwili milczenia i usiadł na macie przed jasnowłosym.
– Też nie chcę, byś odchodził –
powiedział cicho i zbliżył się jeszcze bardziej do Sehuna, który ułożył swoją
lewą dłoń na kolanie Luhana. Ten gest wywołał mały cień uśmiechu, który
przemknął przez jego usta. – Boję się. Każda bitwa jest jest wielkim sądem,
który decyduje o życiu setek tysięcy. A później miejsce, które oglądało
przelewającą się krew, jest niczym inną jak wielką mogiłą, która grzebie
przegrańców – szepnął, unosząc prawą dłoń, którą wplótł we włosy Sehuna. –
Jeżeli wyjedziesz stąd, i ciebie pogrzebie, nawet jeśli dla mnie będziesz
bohaterem, kimś, kto wygrał, ponieważ pozostał w moim sercu – dodał i lekko
pogładził kciukiem skórę na dłoni Oh, który spuścił jedynie głowę, sprawiając,
że jasne włosy zsunęły się z jego ramion i przykryły blade niczym kwiat lotosu
policzki. Były zimne, ale nadal delikatne, nieskazitelne.
– Będziesz pamiętał o mnie, kiedy
odejdę?
Luhan pokręcił głową, zaciskając wargi.
– Nie – odpowiedział – ponieważ nigdy mnie nie opuścisz.
Sehun uśmiechnął się nikle, kierując wzrok na twarz Luhana, który
wpatrywał się w niego intensywnie. Ale ten wzrok i uczucie jemu towarzyszące,
był niesamowity. Pełen miłości, której Sehun nie mógł wcześniej doświadczyć.
– Zostań, proszę.
– Luhan...
– Wojska wyruszają o świcie – Han szepnął, biorąc głębszy wdech – będzie
ponad pięćdziesiąt tysięcy wojowników, słyszałem, kiedy stałem z cesarzem na
balkonie – dodał, przenosząc wzrok z Sehuna, na wypalającą się świeczkę. – Nie
zauważą, że brakuje jednej osoby.
– Nie mogę.
– Zrób to dla mnie – wypowiedział na końcu, po czym pochylił się i
przytulił do nagiego torsu Sehuna. Czuł jego oddech, gdy klatka piersiowa
niespokojnie unosiła się i opadała. Kiedy Luhan wsłuchał się, usłyszał bicie
serca, i ten dźwięk by najpiękniejszą melodią dla jego uszu. Jego własnym
wyznacznikiem miłości i życia. Czymś wyjątkowym.
– Ja...
– Po prostu mi zaufaj – poprosił, unosząc wzrok.
Tamten wieczór był niczym innym jak cichym wołaniem o pomoc, która mogła
nigdy nie nadejść. Zakończył się wraz z gasnącym płomieniem topiącej się
świeczki.
▲
– Za kilka minut wszystko się zacznie – powiedział Luhan, zerkając na
długi korytarz. Stali obok tylnych drzwi, całkiem sami. – Żołnierze opuszczą
szkołę, ZiTao będzie zajęty, nie zauważy, że cię nie ma – dodał i uśmiechnął
się lekko, zaciskając ręce na szacie Sehuna. – Musisz... – zamilknął na moment –
musisz po prostu szybko przedostać się do centrum miasta. Tam będzie czekał na
ciebie mój przyjaciel. Ma na imię YiFan i na pewno rozpoznasz go.
– Jak?
– Jest wysoki, ma blond włosy i często je wiąże, choć są znacznie krótsze
niż twoje – odpowiedział i zaśmiał się cicho. – Znajdź go jak najszybciej i
uważaj na siebie, proszę.
Sehun wplótł jedną z dłoni we włosy Luhana, smutno patrząc na niego.
– Nie mogę cię zostawić.
– Dołączę do ciebie jeszcze dzisiaj – obiecał – tylko porozmawiam z
cesarzem.
Sehun nie chciał się zgodzić, ale w końcu skinął głową i przytulił Luhana.
Luhan nienawidził pałacu, nawet bardziej niż swojego małego pokoju w
szkole, która tak naprawdę była dla niego niczym klatką. Wielkie imperium,
które stworzyli przodkowie Yixinga, całkowicie jednak się różniło od tego, napawało dziwnym uczuciem niepokoju. Bał się
tego miejsca, nawet jeżeli korytarze były niezwykle kolorowe, a złoto mieniło
się dosłownie w każdym kącie, skrywając w sobie odbicie Hana. Dywany były
długie, posiadały niepowtarzalne wzory, ręcznie wyszywane, a po ich bokach
stały żółte chryzantemy. Tylko małe donice i ziemia w nich przytrzymywały je
przy życiu. Gdyby Luhan zechciał choć jedną wyciągnąć, kwiat by umarł, zupełnie
jak on sam. Nie mógł przetrwać poza granicami zakazanego miasta i przez to
nigdy nie próbował uciec.
Chłopak zatrzymał się przed oknem, za którym rozciągał się widok na wielki
plac, gdzie cesarscy żołnierze przygotowywali się do wyjścia. Niedługo bramy
miasta miały się otworzyć i pozostawić w rękach tych ludzi los kraju. Chciał
być wśród nich, robić wszystko, by opuścić pałac, nawet, jeżeli miałby umrzeć.
Wszystko było lepsze od tego, co spotkało go jak dotąd w jego życiu.
Ale ktoś się pojawił.
Ktoś, kogo Luhan zdołał pokochać całym sercem.
Sehun.
– Cesarz już na ciebie czeka. –
Luhan usłyszał i automatycznie obrócił głowę w stronę źródła głosu. Przed nim
stał dosyć niski chłopak o czarnych jak słoma włosach i zimnym spojrzeniu.
Czasem widział go w pałacowych korytarzach i wiedział, że jest jednym z najważniejszych oddanych jego władcy.
Luhan skinął lekko głową i ruszył ponownie, w końcu docierając do dużych
drzwi. Nie chciał tam wchodzić, nie chciał widzieć Yixinga, kiedy nie było to
potrzebne, ale musiał, ponieważ pragnął być z Sehunem, ponieważ obiecał mu, że
się zobaczą. Ponieważ go kochał.
– Luhan – zaczął cesarz, kiedy zobaczył chłopaka. Ten ukłonił się nisko,
spuszczając głowę w dół.
– Cesarzu...
– Słyszałem, że chciałeś mnie zobaczyć z konkretnego powodu – mruknął, uśmiechając
się delikatnie. – Za późno, by wysłać cię na wojnę. Wiem, ze zawsze chciałeś na
jakąś wyruszyć...
– Ale jestem zbyt delikatny – dokończył, nawet nie patrząc na swojego
pana, który intensywnie wpatrywał się w jego kruchą sylwetkę skuloną na końcu
tym razem bordowego dywanu, który idealnie odznaczał się na jasnej, marmurowej
podłodze. – Nie przyszedłem prosić o to. Dawno pogodziłem się z tym, że to
nierealne – dodał i postąpił o krok na przód.
– W takim razie o co?
– O trochę wolności.
Cesarz zaśmiał się do siebie, schodząc po kilku schodach, by przybliżyć
się do swojej własności. Tak czasem go nazywał, było to odpowiednikiem do
przezwiska „Piękny”, czego nie mówił już na
głos. Umysł cesarza był zamknięty przed wszystkimi innymi, nikt nie mógł
wiedzieć, co dzieje się w środku.
– Oboje wiemy, że to niemożliwe.
– Tylko dwa dni, nie wyjdę za mury zakazanego miasta, proszę – powiedział,
intensywnie wpatrując się w Zhanga, którego mina była nieodgadniona, ale dość
zimna i sprawiała, że po plecach Luhana przeszły nieprzyjemne dreszcze.
– Zbyt długo – skwitował. – Jesteś jak piękny słowik, Luhan. Gdy wypuszczę
cię z twojej złotej klatki, odlecisz i nigdy już nie wrócisz. Jesteś zbyt
cenny, wyjątkowy, piękny. Nie mogę pozwolić, byś zniknął – dodał po
momencie i stanął dokładnie na wprost blondyna, który zacisnął mocno usta,
ewidentnie powstrzymując się od płaczu. – Mój słowik musi żyć w zamknięciu.
– W takim razie ten słowik niedługo umrze, pozbawiony słońca, powietrza i
miłości. Ten słowik nie odfrunie, ponieważ za bardzo się boi, bo nie może
przekroczyć granic miasta, ale odejdzie i już nigdy nie powróci. Zostanie w
miejscu, a jego klatka stanie się grobowcem – szepnął, czując jak łzy spływają
po jego bladych policzkach. Jego kolana nadal bolały po zetknięciu z ziemią. –
Ten słowik będzie cierpiał do samego końca swoich krótkich dni, a kiedy umrze,
jego skrzydła nigdy nie spotkają się z wiatrem, a oczy nie ujrzą chowającego
się za horyzontem słońca. Będąc martwym, jego piękno przeminie, wraz z twoją
miłością do niego – dodał, nie kontrolując łez. – A ten słowik ma również
duszę, która cierpi. Dlatego potrzebuje wolności.
Yixing spojrzał na chłopca i nakazał, by wstał.
Luhan zrobił to niespiesznie, z wysoko uniesioną głową.
– Nie chcę, by ten słowik umarł – stwierdził pokrótce, dotykając mokrego
od łez policzka. Przejechał po nim palcami, uśmiechając się nikle. – Dobrze.
Spełnię twoją prośbę. Ale jutro o zachodzie słońca masz z powrotem stawić się w
pałacu. I nawet nie myśl o opuszczeniu miasta. Wojna nie jest dla ciebie,
zginąłbyś zanim byś tam dotarł.
– Dziękuję – powiedział z wdzięcznością, znacznie unosząc kąciki ust ku
górze.
– Wreszcie się uśmiechasz – zauważył cesarz – rób to częściej.
– Dziękuję – powtórzył, a w odpowiedzi poczuł wargi Yixinga na swoich. Nie
chciał tego pocałunku, nie chciał, by ktokolwiek dotykał go poza Sehunem. Ale
musiał być posłuszny i uważać na każdy swój ruch i przed cesarzem po prostu
udawać szczęśliwego, mimo że ta dusza słowika już dawno umarła.
▲
Szczęście można wytłumaczyć na wiele sposobów, tak, jak samo znacznie
może mieć inne pojęcie dla różnych ludzi. To zależało od poglądów na świat,
stanu emocjonalnego, czy samego poczucia wartości. Wiele ludzi twierdziło, że
doznają szczęścia, gdy posiądą w swoje ręce wielkie ziemie i zaczną nimi
władać, inni, gdy się wzbogacą, zaś Luhan... on chciał być tylko blisko Sehuna.
Nie dbał o to w jakich warunkach, ani o to, jak wiele będzie musiał poświęcić. Nie
wyobrażał sobie, że będzie łatwo. Był świadom, że świat zrobi wszystko, tylko
po to, by ich rozdzielić.
Już od małego był przyzwyczajony do cierpienia i mimo że go nienawidził,
starał się go dzielnie znosić. Pamiętał słowa mamy. Smutek kiedyś przeminie, ale jest potrzebny do tego, by to szczęście
było jeszcze bardziej upragnione i piękne. Ale okres cierpienia zdawał się
ciągnąć w nieskończoność, trwać zbyt długo, dlatego tracił nadzieję, że
kiedykolwiek będzie lepiej. Ale nie mówił o swoich obawach na głos, być może
się bał, albo po prostu nie był na to gotowy. Poza tym wyrzucanie swoich myśli
tak, by wszyscy słyszeli, nie było najlepszym rozwiązaniem.
Gdy zszedł z kilku niewielkich schodków, zauważył znajomą dróżkę ciągnącą
się na sam szczyt niewielkiego pagórka, otoczonego zielenią. Pośród wielu drzew
kwitnącej wiśni, dostrzegł stary, niewielki drewniany domek. Przy dachu
zawieszone były czerwone, okrągłe lampiony ze złotymi frędzlami, które w nocy
oświetlały wejście do izby, a natomiast z jej prawej strony płynął niewielki
strumyk, koło którego rodzice Wu położyli płaskie kamienie, z których
wypływała woda. Uważał to miejsce za magiczne i tęsknił za dziecięcymi latami,
kiedy bawili się razem, nie przejmując
się zupełnie niczym. Ale później ojciec Luhana nie wrócił z wojny, a matka
zachorowała i zmarła niedługo później. Zawsze ciężko wspominał ten okres, ale
gdy wreszcie dorósł, na swoje stare wspomnienia potrafił się tyko uśmiechać.
Wbrew wszystkiemu były piękne, nawet jeśli zawierały śmierć najbliższych mu
osób.
Stąpając po dróżce, wpatrywał się w kwiaty rosnące przy niej. Zauważył
kilka chabrów i cały ogrom chińskich róż, które zachwycały swoimi kolorami. Nie
potrafił ich zliczyć, to one wyznaczały ścieżkę, która rozwidlała się w jednym
miejscu, gdzie zatrzymał się Luhan. Od razu jego wzrok poszybował na wielki
ogród, który powoli zarastała trawa. Była dosyć wysoka, a na jej końcach dumnie
wisiały pozostałości po porannej rosie w kształcie niewielkich kropelek,
którymi bawił się wiatr. Wśród tych wszystkich krzewów dostrzegł huśtawkę,
która wraz z przemijającym czasem zestarzała się i znieruchomiała, splątana
przez długie pnącza pozostałych roślin.
– Luhan. – Usłyszał za sobą. Nie odwrócił się od razu. Zrobił to dopiero
wtedy, gdy wielki uśmiech zniknął mu z twarzy, zostawiając po sobie jedynie
niewielkie rumieńce na policzkach. Han spojrzał na Sehuna, który stał dokładnie
za nim, unosząc lekko kąciki ust ku górze. Był wyprostowany, owinięty w czarną
szatę, a swoje włosy związał w długiego kucyka. Dla Luhana był idealny. – Przyszedłeś
– powiedział po chwili, rozchylając swoje ręce, by Luhan mógł się pomiędzy nie
zmieścić.
I Luhan nie pamiętał, by kiedykolwiek tak bardzo mocno przytulał.
– Obiecałem – stwierdził po chwili, kiedy zdołał się odsunąć od Oh. –
Staram się dotrzymywać danych słów.
Jasnowłosy kiwnął głową i pogładził dłoń Luhana.
– Gdzie YiFan?
– Nie wiem – odpowiedział Sehun – kiedy mnie tu przyprowadził, powiedział,
żebym się rozgościł i po prostu zniknął. Nie mam pojęcia kiedy wróci, ale
zabrał konia, nie zapowiadało się, że znów szybko go zobaczę.
– Miałem nadzieję, że zdążę mu jeszcze podziękować.
– Zrobiłem już to setki razy – stwierdził Oh, po czym zaśmiał się cicho,
łapiąc w swoją dłoń tę Luhana, po czym bez słowa pociągnął go w bok domu, nad
strumyk, gdzie usiedli. Luhan czuł pod palcami dłoni mokrą trawę, ale nie
podniósł rąk. – Bałem się, że cesarz cię nie wypuści.
– Nie chciał – odpowiedział – ale wiedział, że umarłbym w zamknięciu –
dodał, uśmiechając się delikatnie. Sehun ten uśmiech porównywał z kwiatami
wiśni, które tak samo miały w sobie wiele uroku i niezrozumianego piękna,
którego po prostu nie dało się wyjaśnić ani opisać. – Do pałacu muszę wrócić do
jutrzejszego zachodu. To niesprawiedliwe, ponieważ chciałbym tu spędzić całe
swoje życie. Jedna doba jest zbyt krótka.
Sehun spojrzał na Luhana z bólem,
– Zdążymy spędzić ze sobą jeszcze całą wieczność – odpowiedział mu Sehun,
zaciskając mocniej palce na bladym nadgarstku chłopca. Patrząc na niego w
pewnym stopniu widział Baekhyuna, byli tak samo delikatni i piękni. To
sprawiało, że uśmiechał się i jednocześnie krzyczał w środku, przez obawę,
która rozdzierała jego serce na strzępy. Długo starał się ukryć przed sobą to,
że tak bardzo zakochany jest w Luhanie. Nie chciał tego uczucia, wiedział, że
to właśnie ono kiedyś zrujnuje cały jego świat. – Pomyśl o tym dniu, jako o
początku – zaproponował, a swój wzrok z przeniósł z delikatnych palców, które
zanurzyły się w mokrej trawie, na ciemne, pełne nieodgadnionych emocji oczy
Luhana, które Sehun pragnął zapamiętać już na zawsze. – Ten początek niech
będzie wiecznością, a koniec, niech nigdy nie nadejdzie.
Luhan uniósł kąciki ust ku górze.
– Więc niech ta wieczność będzie naszym światem, który tylko dla nas
zatrzymał się w miejscu – odpowiedział cicho i z uwagą spojrzał na twarz
Sehuna, która przybliżyła się do jego.
Sehun zaśmiał się i spojrzał wprost w ciemne, duże oczy, które z uwagą
śledziły każdy jego ruch. Jednak zamknęły się wraz z momentem, gdy ich usta
złączyły się w wolnym, pełnym pasji pocałunku, przez który Luhan lekko się
uśmiechnął. Nienawidził kiedy go całowano, ale tym razem towarzyszyło temu
całkiem inne uczucie, które sprawiało, że miał ochotę latać.
Niesamowite ciepło wypełniło go całego, na moment odrywając pocałunek.
– Ta wieczność uczyni nas legendarnymi.
Luhan zaśmiał się melodyjnie, kiwając głową, jakby chciał pokazać
Sehunowi, że całkowicie się z nim zgadza, ale jego słowa wywołały w nim jednak
jeszcze trochę rozbawienia, którego od dawna mu brakowało. Dawno nie był
szczęśliwy.
– Sprawmy, by ludzie mówili o nas za setki lat – mruknął Luhan, wpadając w
objęcia Sehuna, który czule obtoczył jego ciało ramionami. – O tobie, jako
smutnym księciu, a o mnie, jako niespełnionym rycerzu – dodał i uniósł głowę,
obserwując, jak włosy Sehuna falują na wietrze, który mocno potrząsał koronami
drzew. Przez to kilka płatków kwiatów wiśni wpadło do strumyka i popłynęło w
dół, razem z jego słabym nurtem.
– Ale nasza historia będzie miała szczęśliwe zakończenie.
Luhan kiwnął głową, zgadzając się, ale nie powiedział już nic więcej.
Zamiast tego przytulił się mocniej do Sehuna, wsłuchując się w szum wody mieszającej
się z wiatrem zmierzającym na północ.
Według Luhana czas, który przydzielił mu cesarz, mijał zbyt szybko, bo już
kilka godzin później siedział na macie w sypialni, okryty jedynie materiałem
swojej szaty. Z niepokojem wpatrywał się w falujące na wietrze lampiony, w
których ogień powoli gasł. Ale oświetlał przód chaty, dając Luhanowi widok na
zmoczone deszczem kwiaty. Niebo było wzburzone, a jego czarną poświatę
rozświetlały długie, jasne błyskawice, którym towarzyszyły głośne huki dopiero
zaczynającej się burzy. To nie to, że Luhan jej się bał, raczej ją podziwiał,
ale nie mógł spać. Wciąż w jego głowie rodził się obraz wijącego się smoka,
który patrzył wprost na niego. Smoka, który dumnie prezentował się przed
bramami pałacu. Ten wzrok go niepokoił, ostre spojrzenie, które mogło coś
znaczyć, ale starał się o tym nie myśleć, dopóki miał przy sobie Sehuna. Ten
wydawał się spać, pogrążony w zupełnie innym świecie.
Poza tym sam Luhan nie chciał zasypiać ponownie. Wiedział, że jeżeli to
zrobi, jego czas skróci się do minimum, a to była jego jedyna i ostatnia
szansa, by nacieszyć się obecnością swojego ukochanego, zapamiętać go,
zrozumieć, jak wiele dla niego znaczy. Następnej nocy już miał go nie zobaczyć,
ani nigdy więcej.
Chwilę później poczuł ręce owijające się wokół jego ramion.
– Dlaczego nie śpisz? – zapytał szeptem Sehun wprost do ucha Hana, który
nawet nie drgnął.
– Bo kiedy zamknę oczy, nie będę świadom, że jesteś ze mną. Noc stanie się
dniem, a ja będę musiał wracać. To nasze ostatnie chwile, Sehun. Chcę się nimi
nacieszyć.
– Nasza historia miała zakończyć się szczęśliwe...
Luhan obrócił w bok głowę, spoglądając kątem oka na przytulonego do jego
pleców Sehuna. Materiał z jego ramion zdążył się zsunąć, ale nie było mu zimno,
ponieważ czuł ciepło bijące od drugiego nagiego ciała.
– I tak się stanie – odpowiedział – ale równocześnie ta historia miała
trwać już zawsze. Miała nigdy nie mieć końca. Dopóki będziemy o sobie pamiętać, będziemy żyć wiecznie – dodał i pocałował lekko
policzek Sehuna, który przesunął dłonie z ramion Luhana, na jego żebra, a
później biodra, gdzie zacisnął palce.
Luhan obrócił się przodem do Sehuna, nieco plącząc w szacie, co wywołało u
wyższego cichy śmiech, ale uciszył go przelotny pocałunek, który zainicjował
Han. Wyglądał pięknie, nawet z roztrzepanymi włosami i rozchylonymi ustami,
które wręcz błagały o kolejne muśnięcia, których nie szczędził Sehun. Gdy ich
wargi stykały się ze sobą, obaj czuli coś niesamowitego, coś, czego nigdy
wcześniej nie doznali. To miłość sprawiała, że każdy gest stawał się coraz
bardziej wyjątkowy.
– Nie chcę cię zostawiać... –
wymruczał pomiędzy pocałunkami.
– Sehun, to jedyna szansa.
– W takim razie ucieknij ze mną – zaproponował, odrywając się od Luhana. Jednak
jego dłonie nadal oplatały biodra blondyna.
– Ja... dobrze wiesz, że nie mogę – odpowiedział z bólem, gładząc dłońmi
twarz Sehuna. – Chciałbym, ale wtedy znajdą nas i zabiją. Nie mogę narazić cię
na tak duże ryzyko.
– I tak umrę, jeśli już nigdy więcej cię nie zobaczę.
Luhan zacisnął usta, ale ponownie je rozchylił, gdy Sehun naparł na niego
swoimi, zabijając wszelkie obawy i niepewność, która na moment została
przyćmiona miłością. Luhan chciał czuć tylko ją tak mocno i długo, jak nigdy
wcześniej.
– Sehun...
– Proszę – powiedział jeszcze, nim na dobre zagłuszył kolejne słowa,
których już nikt nie był w stanie
usłyszeć.
Ich ruchy nie były szybkie, żaden z nich nie potrafił przyśpieszyć, nawet,
kiedy dłoń Sehuna spoczęła na odkrytych plecach Luhana, a pocałunki stały się
bardziej intymne i głębokie. To właśnie brak pośpiechu skrywał w sobie magię,
która czyniła tę chwilę wyjątkową, legendarną, która miała już na zawsze
złączyć dwie dusze. To właśnie one w odosobnieniu od siebie cierpiały, ale
kiedy były razem, stawały się silniejsze, szczęśliwsze, nawet, jeżeli zagrażało
im rozdzielenie.
Luhan nie protestował, gdy Sehun popchnął go delikatnie na matę i
zawisnął nad nim, by wreszcie od ust rozpocząć wędrówkę i sunąć nimi po bladej
szyi, która wraz z subtelnym dotykiem nieznacznie się wyciągnęła. Jakby prosiła
o więcej. To samo mówiły jego dłonie, które zaplątały się w długie, jasne włosy
i rozchylone, różowe, niczym kwiaty wiśni usta, które wypuszczały ciche
westchnienia. Swoje oczy zamknął, rozkoszując się dotykiem, który rozpalał do
czerwoności jego skórę. Wraz z tym, zgiął nogi w kolanach, wpuszczając pomiędzy
nie Sehuna, który jedynie uśmiechnął się lekko, na moment odrywając od bladego
ciała.
– Sehun – westchnął Luhan, wypuszczając całe powietrze ze swoich płuc. Jednak
ten cichy dźwięk zagłuszył huk kolejnego grzmotu, któremu towarzyszyła jasna
błyskawica. W jej świetle ciało Luhana zdało się Sehunowi być jeszcze bledsze,
niemal białe, ale nadal piękne, niesamowicie wyjątkowe i warte podziwiania. Dlatego
Sehun wpatrywał się w ciało swojego kochanka, które skąpane w mroku, leżało na
białym prześcieradle, które niemalże się z nim mieszało. Blond włosy rozsypały
się wokół jego głowy, a usta rozchyliły, nieświadomie wypuszczając kolejne jęki
rozkoszy, dzięki dłoniom Oh, które z wyraźnym zachwytem i lekkością sunęły po
mlecznobiałych, chudych udach, które rozchylone, zapraszały do środka. Gdy
Sehun nachylił się ponownie nad Luhanem, jego jasne, długie włosy spadły na
pierś Xiao, przez co zaśmiał się melodyjnie, czując przyjemne łaskotanie. Wraz
z tym otworzył na nowo oczy i przeczesał niesforne kosmyki, które z łatwością i
zwinnością przemykały mu przez smukłe, długie palce.
– Ćśś – rzucił w odpowiedzi, całkowicie uciszając Luhana, który spojrzał
na niego z wyraźnym zainteresowaniem. – Nie mów nic, po prostu czuj – wyszeptał
chwilę później, przywierając swoimi gorącymi wargami do brzucha Luhana. Składał
tam czułe pocałunki, które nie mogły się niczym równać z małymi motylkami,
które nieustannie latały w środku. Właściwie on sam czuł się, jakby
zaraz miał wzlecieć.
Luhan nie potrafił porównać tego, co zdarzyło się tamtej nocy z niczym
innym. To było zbyt intymne, przyjemnie i niesamowite. To w jakiś sposób
zbliżyło ich do siebie, potwierdziło, że wszystko przejdą razem, bo są dla
siebie najważniejsi, ale nikt z nich nie odważył się wyznać miłości. To uczucie
kłębiło się w ich sercach, czekając na jeszcze bardziej wyjątkową chwilę. Ta
była piękna, ale te dwa krótkie słowa zawierały w sobie zbyt dużą moc, by
wypowiadać je pod wpływem zaślepionego przez ogromną przyjemność organizmu czy
mózgu. I tak wiedzieli, że bez siebie nie przetrwają.
Najbardziej niepewne tamtej nocy były pierwsze pchnięcia, gdy Sehun powoli
i bez pośpiechu zagłębił się w Luhanie. Otaczająca go ciasnota i ciepło
sprawiły, że jego biodra same zaczęły się kołysać, bez żadnej kontroli. I nie
mógł przestać, nawet, jeśli widział łzy szklące się w otwartych oczach Luhana.
Potem spłynęły na przecierało, mocząc je. Ślady jednak chwilę potem zniknęły,
podobnie jak rozdzierający ból, który zamienił się w rozkosz. I zamiast
mokrych łez, na prześcieradle zaciśnięte były palce, które wraz z każdym
kolejnym pchnięciem, wbijały się w nie mocniej, mnąc jasny materiał.
Tamtego wieczoru wszystko było wyjątkowe. Złotoczerwone lampiony kiwające
się na wietrze, mrugający ogień, który rzucał niewielkie cienie swoich płomieni
na ścianę i głośne jęki mieszające się z dźwiękiem burzy.
Miłość była wyczuwalna w powietrzu, nawet jeśli nikt jej nie wyznał.
▲
Pomieszczenie oblane złotem i purpurą prawie całkowicie ogarnął zmrok, który przykrył również już dawno pogrążone we śnie miasto, niespodziewające się żadnego zagrożenia, zwłaszcza ze strony samego cesarza. Nikt nie mógł przewidzieć przyszłości, ani zrozumieć uczuć władcy, które zdawały się być zagadką, której nie można rozszyfrować.
– Kilka godzin po czasie – stwierdził, stojąc przy dużym oknie, zza którego rozchodził się widok na grube mury Zakazanego Miasta. Wszystko przykrywał mrok, a blask księżyca nie był na tyle silny, by zdołać go rozświetlić, ale mimo to granatowe niebo uchodziło za piękne, zwłaszcza dzięki gwiazdom, które mieniły się na nim niczym male kryształki. – Mam dziwne wrażenie, że Luhan mnie oszukał. Wiesz, Tao... – powiedział cicho, odwracając się przodem do przywódcy armii – myślałem, że Luhan na zawsze będzie mój. Myślał, ze kocham go jedynie za wygląd, ale jego dusza również była piękna, to właśnie dzięki niej go wybrałem. Stal się wybrańcem. Niesamowicie kruchy i delikatny, wyjątkowy, cudowny... Ja właśnie tego się balem, ze kiedy dam mu trochę wolności, on będzie pragnął skosztować jej jeszcze więcej i uciec. Z nim. Wiem, że go kocha, widziałem jak na niego patrzył....
– Cesarzu...
– To nieważne, Tao. Po prostu znajdź ich i przyprowadź żywcem. Żywych.
– Tak jest – odpowiedział i ukłonił się nisko.
– Przeszukaj każdy zakamarek tego przeklętego miasta i nie waz wracać się bez nich – rozkazał i machnął ręką, dając znak Huangowi, by odszedł.
Ta noc miała zadecydować o losie dwóch kochanków, a mrok nie był w stanie ukryć wszystkiego.
▲
– Luhannie. – Aksamitny, przyjemny głos rozszedł się w po małym, ciemnym
pomieszczeniu. Słońce niedawno zaszło, a czarne chmury zasłoniły księżyc.
Wszystko stało się straszniejsze, bardziej przytłaczające, nawet ogień w
lampionach, który palił się nieustannie, oświetlając chatkę. Kilka smutno
falujących płomyków rzucało cienie na drewnianą, starą podłogę, która zgrzybiała
nieprzyjemnie, ale charakterystycznie, za każdym razem, kiedy się na nią
nastąpiło. – Hannie – powtórzył po chwili, potrząsając blondynem, który
otworzył powoli oczy, od razu spoglądając na pochylającego się nad nim Sehuna.
– Co się dzieje? – zapytał zaspany, szczelniej owijając swoje ciało szatą.
– Dlaczego jesteś zdenerwowany? – zadał kolejne pytanie, unosząc rękę, by
dotknąć opuszkami palców bladego policzka Sehuna.
– Musimy uciekać, Lu. Teraz, już nie mamy czasu – powiedział i szybko
pocałował swojego ukochanego w usta, zaraz po tym pociągając za obie ręce, by
wstał. Do jednej z dłoni wręczył mu sztylet, ostrzem skierowanym w dół. – YiFan
powiedział, że konie czekają już na nas przy bramach, ale musimy się
pospieszyć. Cesarz już cię szuka.
Luhan spojrzał na niego z bólem, przenosząc wzrok na chwilę na sztylet.
– Mówiłem Sehun, zabiją nas – odpowiedział roztrzęsiony, zaciskając palce
na rączce od broni, która nagle wydała mu się zbyt ciężka. Jego ciało osłabło,
a oczy zaszkliły od łez. Bał się, wiedział, że nie mają szans, i tak zginą
oboje. – To przeze mnie, Sehun – wyszeptał, czując jak jego głos niesamowicie
drży. Łamał się wraz z każdym nowym, wypowiadanym słowem, sprawiając, że nie
chciał już więcej mówić. – Przepraszam – wyszlochał na końcu, mocno zaciskając
swoje pełne usta w wąską linię, sprawiając, że powstała z nich jedynie kreska.
– Nawet nie waż się tak mówić – rzekł i pocałował czoło Xiao. – Jeżeli mam
umrzeć, to cieszę się, że do końca swoich dni mogłem być z tobą – dodał i
uśmiechnął się lekko, czując, że do ich oczu napływają łzy. Starł je jednak
wierzchem dłoni i spojrzał na Luhana. – Mimo wszystko na swój sposób nasza historia
skończy się szczęśliwie.
Luhan podniósł głowę i uśmiechnął się smutno, wpatrując się w oczy Sehuna,
które były jeszcze ciemniejsze niż zawsze. Wtedy skrywały w sobie smutek i
obawę, bo jego miłość była zagrożona, a jego ukochany w niebezpieczeństwie. Tę
chwilę przerwał huk uderzających o ścianę drzwi frontowych, które wpuściły do
środka krzyki mieszkańców Zakazanego Miasta. Ta noc była jeszcze bardziej
wzburzona od poprzedniego wieczoru, kiedy niebo przeszywały błyskawice. Tej
nocy miał odbyć się sąd, a wygrańcy, mieli stać się ofiarami i polegnąć pod
pałacowymi murami. Zapomnieć o miłości, która wzniecała jeszcze większy strach
o najbliższe osoby. Zostać bezimiennymi dla kolejnych pokoleń. Jednymi z setek
tysięcy.
Bez słowa Sehun złapał za zimną rękę Luhana, która zadrżała i pociągnął w
stronę korytarza. Przechodząc przez ciemne pomieszczenie, słyszeli kroki kilku par ciężkich butów i huk roztrzaskiwanych mebli. Wraz z tym dłoń Luhana szybko
wyślizgnęła się z uścisku Sehuna, który spojrzał na niego z niepokojem.
– Wracam.
– O czym ty mówisz?
– Cesarz chce mnie – odpowiedział – po prostu się ukryj, a gdy wszystko
się uspokoi, wyjedź z tego miasta. Zrób wszystko, by cesarz nigdy cię nie
znalazł.
– W takim razie zostaję z tobą.
Luhan przymknął oczy, czując, jak łzy ponownie wydostają się na
powierzchnię, mocząc jego różane policzki, choć w ciemnościach i tak nie było
ich widać. Moment później splótł swoje palce z tymi Sehuna i pewnym krokiem
ruszył w stronę tylnych drzwi. Jednak kiedy je otworzył, z jego dłoni wypadł
sztylet, widząc przerażający, pełny kpiny, znajomy uśmiech.
Ale nigdy nie puścił dłoni Sehuna.
Wschody słońca były równie piękne, co jego zachody. To one dodawały
Luhanowi każdego dnia nadziei. Jednak w tamtym momencie wiedział, że już nic
nie potrafiłoby mu pomóc. Zaledwie w ułamku sekundy poczuł się bezbronny, skuty
łańcuchami, choć tak naprawdę nic nie oplatało jego nadgarstków. Mógłby uciec,
ukryć się w miejscu, w którym już nikt nigdy nie potrafiłby go znaleźć.
Sprawić, że każdy by o nim zapomniał, ale nie potrafił. Stał się więźniem miłości,
która miała przy nim być już do samego końca, podobnie jak niemal czarne,
skrywające wiele cierpienia tęczówki, które nieustannie wpatrywały się w niego.
I mimo że Luhan kochał ten wzrok, teraz chciał, żeby Sehun po prostu zamknął
oczy. Być może w ten sposób oszczędziłby im obu bólu, które powoli wykańczało
Xiao. Miał wrażenie, że momentami nie może złapać oddechu, zupełnie jakby się
dusił, ale oddychał spokojnie. Jedynie jego serce biło mocniej.
– Zabij go – lodowaty ton głosu przeszył na wskroś pomieszczenie topiące
się w ciszy. Jedynym akompaniamentem były szybkie, niespokojne oddechy, powoli i
tak ginące razem z podmuchami wiatru wdzierającymi się do środka. – Na co
czekasz?!
Luhan spojrzał na cesarza, następnie na jego dłonie. W jednej z nich trzymał
sztylet, którego rączka wyglądała jak wijący się smok. Ten, który znajdował się
nad wejściem bramy oddzielającej miasto od reszty świata.
– Zostaw go – Luhan poprosił Yixinga, jednak tak cicho, iż nie był pewien,
czy ktokolwiek go usłyszał. – To nie jest jego wina – dodał po chwili, jednak
sztylet nadal wyciągnięty był w jego stronę. Nie zamierzał odpuścić. – Ukarz
mnie.
– Nie sądzisz, że jeśli twój ukochany zginie z twojej ręki, będzie
dostateczną karą? – zapytał z cieniem uśmiechu, który zabłądził na jego ustach.
– Jeden z was musi zginąć – dodał i podszedł do Luhana, objąwszy go
ramieniem. – Kiedy zniknie Sehun, znów zapanuje porządek – stwierdził i
pogładził młodszego po włosach. – A ja zaopiekuję się tobą, będziemy żyli
wiecznie. Dam ci czego tylko zapragniesz.
– Nie dasz mi wolności.
– Jeżeli jest ona wstąpieniem do armii, pozwolę ci odejść – obiecał. –
Będziesz taki jak twój ojciec. Czyż nie tego pragnąłeś od początku?
Luhan spojrzał na cesarza, czując jak fala gorąca powoli obezwładnia jego
ciało. Nigdy wcześniej nie czuł się tak bezradnie i źle. Jego serce biło zbyt
szybko, a myśli plątały się, nie pozwalając mu zdecydować. Był rozdarty, ale
gdy spojrzał na Sehuna klęczącego przed nim, dokonał wyboru.
Widok klęczącego przed nim Sehuna rozdzierał jego serce na kawałki. To nie
było to, co chciał zachować w sercu i później wspominać.
Wyciągnął rękę po sztylet z jedną myślą. Po prostu zabić. Wbić ostrze
głęboko, tak, by przeszyło bladą skórę, splamiło szaty i rozdarło serce.
Przyniosło śmierć, ogromne cierpienie i zamęt. A później niespodziewaną pustkę,
której w żaden sposób nie mogliby się pozbyć. Ale ta śmierć, o której myślał
Luhan, okazała się być jedyną opcją. Najbezpieczniejszą, choć okropnie
przerażającą.
Coś w oku smoka przyciągało wzrok Luhana.
Być to może nietypowy blask kryształu, który przypomniał Hanowi ostatni
sen. Ten, który wywołał w nim zaciekawienie, ale i odczucie strachu, które powinno
go ostrzec, uprzedzić i przypomnieć o tym, że już na zawsze będzie należał do
cesarza, nawet jeśli robiłby wszystko, by od niego uciec. Takie było jego
przeznaczenie i nie był w stanie go zmienić, był zbyt słaby, ale też za bardzo
kochał Sehuna, by odpuścić tak łatwo. A teraz... teraz tkwił w miejscu, zdając
sobie sprawę z tego, że jeśli posłucha władcy, będzie mordercą. I własnie w
tamtej chwili został brutalnie uświadomiony, że gdyby naprawdę wyruszył na
wojnę, umarłby w pierwszej kolejności, bo nie potrafiłby zgładzić przeciwnika.
Ale tym razem jego przeciwnikiem był Sehun, dlatego cierpiał jeszcze
bardziej.
Gdy postąpił krok do przodu, przymknął oczy, czując, jak wzbiera się w nim
ogrom łez, których nie chciał pokazywać innym, zwłaszcza Yixingowi, dla którego
były niczym innym, jak oznaką słabości i duchowego poddania, od którego
próbował się uchronić. Ale ta bariera, którą wcześniej w sobie trzymał, nagle
załamała się i pozwoliła mu ukazać swoje uczucia, które chowały się pod maską.
Ta maska została zrzucona, nawet jeśli Luhan pragnął ją złapać i ponownie
założyć. Nie potrafił.
Ale ktoś musiał umrzeć, by ktoś inny przeżył.
– Luhan – szepnął łamiącym się głosem Sehun, widząc jak chłopak klęka tuż
naprzeciwko niego. Ich ciała niemalże się stykały, ale nie aż tak, by choć jeden
promień wschodzącego słońca przez nie się nie przebił. Czuli na skórach swoje
oddechy, widzieli łzy, które skapywały ze spuchniętych oczu. Wreszcie spadały
po bladych policzkach i kończyły swoją podróż na brodzie, gdzie później ginęły, nim zdążyły spotkać się z marmurową posadzką. – Nie myśl o strachu – powiedział
ledwo, ponieważ jego głos załamywał się wraz z każdym nowym słowem – zapomnij o
nim i zamknij oczy – dodał, podnosząc swoją rękę, by dotknąć opuszkami palców
mokrego policzka Luhana. – Wyobraź sobie, że mnie nie znasz, że jestem kimś, kogo możesz jedynie nienawidzić – dodał, nie zabierając
dłoni z powrotem – i wbij mocno, użyj całej swojej siły – poinstruował go,
wolną ręką nakierowując ostrze sztyletu na swoje serce. – Nie wahaj się.
– Sehun – szepnął Luhan.
– Nie będę miał ci tego za złe – dodał i uśmiechnął się słabo. –
Gdziekolwiek później trafię, będę obserwował cię i modlił się o twoje
szczęście. A moim szczęściem jest twoje życie, Han.
Luhan otworzył na moment oczy, pozwalając wszystkim łzom wypłynąć.
– Płaczesz...
Sehun zaśmiał się cicho, nieustannie wpatrując się w Luhana.
– To nic – odpowiedział – po prostu będę tęsknił.
Luhan uniósł dłoń, by zetrzeć z twarzy kochanka łzy, które lśniły w
słońcu. Ale żaden z nich nie potrafił ich zatrzymać, nikt nie był na tyle
silny.
– Sehun, wiesz, jak bardzo cię kocham? – zapytał, z trudem łapiąc
powietrze.
Sehun skinął głową.
– Wiem, ja ciebie też – odpowiedział. – Niesamowicie mocno – dodał i
zamilknął na chwilę, patrząc na sztylet, który Luhan cały czas zaciskał w
prawej dłoni. Był teraz skierowany w dół, ale wystarczył ułamek sekundy, by go
podnieść i wbić prosto w serce. – Kiedyś myślałem, że miłość jest czymś złym,
czymś, czego nie chcę doznać w swoim życiu. Ale kiedy pojawiłeś się ty,
zrozumiałem, że kochanie ciebie jest najpiękniejszym darem danym od Bogów.
Luhan uśmiechnął się smutno i pochylił do przodu, by ostatni raz ucałować
zeschnięte wargi kochanka. Pragnął je zapamiętać i mieć świadomość, że kiedyś
należały do niego. Po tym przymknął powieki i pochylił głowę, opierając się
czołem o ramię Sehuna.
– Przepraszam – szepnął Luhan, nim ostrze przeszyło szaty i rozdarło
skórę. Szkarłatna krew spłynęła po jego dłoniach, owijając się wokół chudych
nadgarstków, a następnie razem z ostatnimi łzami spadła w dół, rozbijając się o
jasną podłogę. Ostatni oddech uleciał wraz z powiewem wiatru, który przedarł
się przez okna i zagwizdał cicho, przerywając ciszę, która nagle zapadła w
pałacu. Nikt nie miał odwagi się odezwać, dopóki Sehun nie zamknął oczu,
czując, jak jego dusza ulatuje wraz z życiem ukochanego.
To jego krzyk jako pierwszy przerwał ciszę.
– Lu – powiedział, oddychając ciężko i zacisnął swoje dłonie na ciele Luhana,
które spoczęło w jego ramionach.
I wtedy cały świat się zatrzymał. Cesarz zdawał się dla niego nie istnieć,
ani sztylet w kształcie smoka, którego oko wpatrywało się wprost na nich, a nawet
słońce, które zawisło jeszcze wyżej, swoimi promykami rozświetlając splątane
ze sobą dwie sylwetki. Dla Sehuna liczył się tylko Luhan.
Być może dlatego tamtego ranka umarł razem z nim, nawet jeśli sztylet
nigdy nie przeszył jego serca.
▲
– Bitwa pod Ningyuan w 1626 roku zakończyła się sukcesem dla armii chińskiej
i pokonała Mindżórów, zachowując swoje ziemie na znaczny czas. W roku 1627
ówczesny cesarz - Zhang Yixing popełnił
samobójstwo. Złośliwi twierdzą, że to przez poczucie winy i brak Luhana,
którego zdawał się naprawdę kochać. Ale z faktów historycznych wynika, że był
do tego zmuszony przez ciężką sytuację polityczną kraju, który przez pewien
czas chylił się ku upadkowi. Kolejny cesarz przejął władzę i sprawił, że
Zakazane Miasto stało się centrum potęgi ówczesnych Chin.
Trzydzieści par oczu skierowanych zostało na dziewczynę, która uśmiechnęła
się lekko, odkładając plik kartek referatu przed siebie i spojrzała niepewnie
na nauczycielkę, która poprawiła się na krześle.
– Imponujące, Soyeon – powiedziała po chwili ciszy. – Ale prosiłam o fakty
historyczne. Poza tym nigdy nie spotkałam się z żadną wzmianką o Luhanie czy
Sehunie, a zajmuję się historią od ponad dwudziestu lat.
– Nie mogła pani o nich słyszeć – stwierdziła. – Ta historia krąży w mojej
rodzinie od pokoleń, przekazywana z ust do ust, aż w końcu trafiła do mnie. Moja babcia mówiła,
że gdyby nie Yuan, która uciekła z pałacu po śmierci swojego brata, to nigdy nie
usłyszałabym o kimś takim jak Luhan. To ona jako pierwsza opowiedziała o nim swojej córce.
Moi przodkowie przywiązywali dużą uwagę do swoich korzeni i historii, która z
każdym kolejnym rokiem nadal staje się coraz piękniejsza. Nie mam też żadnych
dowodów na istnienie tej dwójki, prócz sztyletu, który został odnaleziony
pięćdziesiąt lat temu w podziemiach pałacu. Teraz znajduje się w muzeum, ale ciała
Luhana nie było przy nim.
– A co z Sehunem? Luhan umarł, ale Sehun pozostał. Właściwie z tego co
powiedziałaś, taka była wola Luhana.
– Nie wiadomo. Jest kilka wersji. Pierwsza to taka, że jeszcze tej samej
nocy zniknął. Zupełnie jakby rozpłynął się, druga, że wrócił do Korei, ale
nigdy nie zasiadł na tronie i nie został cesarzem. A trzecia, która jest
najbardziej prawdopodobna, to taka, że został wysłany na kolejną bitwę, gdzie
zginął. Tak naprawdę nikt nie wie, co się z nim stało, ale jestem pewna, że
kochał Luhana i cierpiał po jego śmierci bardziej, niż kiedy sam umierał. Poza
tym, myślę, że nawet jeśli ci dwaj umarli dla innych ludzi jako bezimienni i zapomniani,
to odegrali znaczną rolę w historii Chin i Korei. Po prostu czas zapomina o
niektórych bohaterach i ludziach, którzy znaczyli więcej niż sami cesarzowie
czy przywódcy wielkich armii.
the end
qipao - tradycyjny chiński ubiór strój damski
changpao - chiński tradycyjny strój męski
tian deng - lampiony szczęścia
hanfu - chodziło mi o coś takiego, tylko, że błękitnego i troszkę dłuższego
***
Mam prośbę. Jeżeli przeczytacie, możecie wyrazić swoją opinię? Na tt, asku, tu, w komentarzach, gdziekolwiek? Naprawdę pracowałam nad tym ff długo, bo pięć miesięcy, znów nadwyrężyłam łapki, poświęcając się dla tego Hunhana i dla was. : 3 A teraz lecę znów cierpieć i się leczyć. Zostanę inwalidą ;;;
No nie! Zawsze kiedy czytam Twoje twory, to aż mnie coś ściska! No ja wiem, że ktoś umrze i druga osoba będzie smutna...Ale to takie smutne! Kiedy zobaczyłam, że jest ten oneshot, to się bardzo ucieszyła, bo prolog był genialny. Nie wiem jak to skomentować, bo nie mam pojęcia jakich użyć słów. Może zacznę od tego, że Chiny też mnie interesują i ten wątek mnie nie drażnił, było tak wszystko ładnie opisane i tak dalej. Chociaż nie za bardzo jestem przy Hunhanie, to twoje teksty są świetne i aż chce się czytać. Co tu jeszcze...Nie wiem dlaczego, ale Tao mnie trochę przeraził i wkurzył? Nie wiem. Nie wiem jak było w dawnych czasach, ale jestem pewna, że tacy ludzie się zdarzali. Luhan też mi nie pasował do żołnierza, ale Yixing wziął go na własność. O tej postaci nie będę mówić, ale ładnie wszystko skomponowałaś i nie będę się czepiać. Smutno się zrobiło na końcu, aż łezka się zakręciła w oku. Zabić Sehuna? Dlaczego miałam wrażenie, że tego nie zrobi, chociaż jeszcze tego nie przeczytałam? No dobra, miłość. Nie wydaję mi się, żeby Luhan był w stanie zabić Sehuna.
OdpowiedzUsuńCały oneshot czytałam z zapartym tchem, bo takie teksty przyjemnie i szybko się czyta. Z fabułą i wszystkich co napisałaś; klimat był niesamowity. Chociaż nie ogarniam tego wszystkiego, nie czytałam historii Chin, to było..magiczne. Masz ogromny talent i podziwiam Cię za niego. Zdrowiej, nie przemęczaj się. Żeby łapki wróciły do zdrowia XDD Pozdrawiam – Miś Yogi.
Co tu dużo pisać? Genialne, zresztą jak wszystkie twoje ff. Troszku błędów jest, ale to zwykłe literówki, które z czasem na pewno poprawisz!
OdpowiedzUsuńZa każdym razem, kiedy czytam twoje ff, nie mogę się nadziwić, skąd ty bierzesz pomysły na to wszystko. I jeszcze tak pięknie ubierasz to w słowa, no djdusujkdk ;;;
Życzę ci szybkiego powrotu do zdrowia z łapkami, nie choruj w takim okresie i jeszcze więcej pomysłów, czasu i siły na pisanie! :3 ♥
Niesamowite *~* Ja nie wiem skąsld biorą sie tacy wspaniali ludzie jak Ty! Ehh... Ryczalam jak idiotka :D Dobra nic sensownego nie napisze wiec nie będe Ci tu zaśmiecać :) Powodzenia i zdrowia życze!
OdpowiedzUsuńPiękne. Po prostu piękne... Nie moge powstrzymać łez.
OdpowiedzUsuńMiałam skomentować już dawno, ale moje lenistwo zawsze jednak wygrywa i odkładam wszystko na potem. xD
OdpowiedzUsuńKocham takie klimaty. Idealnie oddałaś taką specyficzną magię, którą można poczuć w każdym fragmencie. Nie umiem znieść Sehuna i tych jego włosów, ale ok xD Ale za to Luhan, rydtfugubnk. Podoba mi się. I jak na tyle stron, to dużo się dzieje. Kolejny plus *^* Beauty to subtelna i dająca wiele satysfakcji powieść. I to HunHan, a ja HunHany wielbię. <3 Ciebie z resztą też! Kuruj rączkę. ;;;
Naprawdę super *-* jestem z cb dumna. Tak dalej!
OdpowiedzUsuńNajlepsze opowiadanie jakie czytałam... Bardzo smutne było z luhanem że umarł, ale bardzo wciągające. Chciałabym tak umieć pisac opowiadania, masz na serio talent do pisania. Pozdrawiam ~
OdpowiedzUsuńPiękne, po prostu piękne. Czytałam z zapartym tchem. Szkoda tylko, że na końcu ktoś musiał umrzeć ;.;
OdpowiedzUsuń