| NASTOLETNI DUCH |
ostrzeżenia: bardzo, baardzo dużo wulgaryzmów.
▲
Różnica pomiędzy nienawidzeniem Tylera a kochaniem go była niewielka,
choć Kate wciąż powtarzała, że to uczucie to nie miłość, a zwykłe zauroczenie i
przyzwyczajenie do niego. Nie potrafiłem się z nią zgodzić ani nie zgodzić, bo
wciąż myślałem nad jej słowami, starając się zrozumieć. Jasne, brakowało mi
jego ciała, brakowało mi też namiętnych pocałunków i gorących nocy, kiedy po
długim seksie leżeliśmy nadzy obok siebie, wsłuchując się w szum dochodzący z
ulicy i paliliśmy papierosy, zapominając o całym świecie. Bez Tylera byłem
właściwie nikim. Plątałem się pomiędzy budynkami, tworząc nudny, szczegółowy
plan miasta w głowie, nie mogąc zacząć żyć od nowa, bo wszystko, na czym mi
zależało, po prostu stało się dla mnie nieosiągalne.
— Jest idiotą — powiedziała stanowczo Kate, idąc obok mnie. Tego dnia
pierwszy raz widziałem ją w sukience. Białej, zwiewnej sukience nakrytej grubą
jeansową kurtką, którą ukradła mi. Wytarte, czerwone Converse nie pasowały do
wianka na jej głowie, ale wyglądała słodko. Mimo to wtedy strasznie mnie
denerwowała. — Jak ten kretyn mógł wysadzić cię na środku drogi do Virginii.
Przecież w połowie to pustynia.
— Kate — warknąłem — nie mów tak o nim. Nie jest idiotą, ani tym
bardziej kretynem.
— Ach tak, bo tylko kochani chłopcy zdradzają swoich z pierwszymi
lepszymi pizdami —odpowiedziała prychając, wyraźnie sobie ze mnie drwiąc.
Nie miałem siły się z nią kłócić, nie chciałem. Wolałem wrócić do domu
i wypalić całą paczkę papierosów, niż iść do Teen Spirit, gdzie o tej porze pełno było ludzi, których
nienawidziłem. To nie tak, że wszystkich ich znałem, większości nigdy wcześniej
nie widziałem na oczy, ale czasem miałem ich ochotę wszystkich wymordować, tak
po prostu, ponieważ byli. Poza tym ludzie z reguły okazywali się ciekawscy,
obchodziły ich sprawy innych, które nigdy ich nie dotyczyły, denerwowali samymi
spojrzeniami i oddechem, który doprowadzał mnie do szału. Zwłaszcza ludzie w
Valley Springs. Nienawidziłem ich wszystkich.
Wchodząc do baru przygotowałem się na kilka nic nieznaczących spojrzeń, które tego popołudnia
sprawiły, że miałem ochotę krzyczeć. Ale nie zrobiłem tego, bo zignorowałem je
i podszedłem do stolika, przy którym siedział już Justin żywo rozmawiając z
Carterem. Na początku zdali się nas nawet nie zauważyć, ale gdy Justin spojrzał
na nas, Carter uśmiechnął się szeroko, wskazując, bym usiadł obok niego.
—
Jak przejażdżka z moim ojcem? — zapytał, śmiejąc się głupkowato, przez co miałem ochotę
mu przywalić. Niby minął już tak naprawdę dzień, bo wczorajszego dnia miałem
jeszcze gorszy humor, to wciąż ten temat był dla mnie powodem do uduszenia
Farley’a. Byłem dziwną osobą – miałem ochotę nawrzeszczeć na własnego
przyjaciela za pomoc, kiedy jej potrzebowałem, ale to chyba przez to, że nie
mogłem przyznać przed nim, że byłem mu naprawdę
wdzięczny, nawet jeśli wysłał swojego ojca, który okazał się jeszcze
gorszy niż on sam.
— Z
twoim ojcem? —
Otworzyła szerzej oczy Kate.
— Byłem
po prostu zdesperowany — warknąłem — gdyby nie to, że była pieprzona pierwsza w nocy i nie
zamierzałem ani chwili dłużej spędzić na tym jebanym pustkowiu, to w życiu nie
wsiadłbym mu do samochodu — podsumowałem prosto, a Justin zaśmiał się, pewnie
dokładnie wiedząc, że właśnie tak odpowiem. Za dobrze mnie znał, żeby mógł
pomyśleć inaczej.
—
Taa — Carter
prychnął —
to się nazywa wdzięczność Alexandra Walkera. Przypomnij mi, żebym nie pomagał
ci, kiedy następnym razem będziesz potrzebował pomocy — powiedział, a ja jedynie uśmiechnąłem
się do niego głupio.
Zaraz po tym wszyscy zamówiliśmy burgery i choć ich nienawidziłem, to
przyzwyczaiłem się do ich smaku. Popijałem je swoją ukochaną wiśniową Colą,
zupełnie nie przejmując się całym światem otaczającym nas dookoła. Mimo że moja
psychika była w rozsypce, to w tamtej chwili czułem się dobrze, nawet jeśli
rozmowy moje z Kate, Justinem i Carterem nie dotyczyły niczego konkretnego. Justin
mówił coś o nowej dziewczynie, którą przeleciał dzień wcześniej, Carter narzekał
na upał i słońce, które wpadało do środka lokalu, przebijając się przez na wpół
zasunięte zasłony, a Kate i ja nie odzywaliśmy się za bardzo. Scriver po prostu
wolała wodzić wzrokiem za nowym kelnerem, któremu chyba było wszystko jedno, a
ja nie miałem ochoty w ogóle się odzywać.
W głowie wciąż miałem słowa Tylera i obraz Lucy do niego przylepionej. Wciąż
byłem zły, nadal miałem ochotę iść i udusić młodą Clark gołymi rękami, bo
robiło mi się niedobrze od samego myślenia o niej, ale w końcu dochodziłem do
wniosku, że ta dziwka nawet nie jest warta mojego czasu. Była pierwszą lepszą
wywłoką, która jako pierwsza rozłożyła przed Tylerem nogi, ale doskonale
wiedziałem, że to nie potrwa długo. Że niedługo mu się znudzi, a sam Smith
zatęskni za mną i wróci. A ja mu przebaczę, bo w końcu tak w latach 90 funkcjonowały związki, zwłaszcza w takim środowisku, w jakim funkcjonowałem ja. Dosyć
popieprzone, ale nauczyłem się to akceptować, chyba tylko dlatego, że chciałem
go z powrotem.
—
Nick organizuje w sobotę imprezę — powiedział Justin, zapalając papierosa. Tutaj nikomu
to nie przeszkadzało, praktycznie przy każdym stoliku siedział ktoś, kto
trzymał pomiędzy palcami szluga. — Chciał, żebyś przyszedł.
—
Nie wiem —
burknąłem pod nosem. —
Nie mam ochoty.
—
Pójdzie —
wtrąciła Kate, zupełnie ignorując moje wcześniejsze słowa. Nie zacząłem się z
nią kłócić, bo chyba pierwszy raz od dawna nie miałem do tego nastroju. Piłem
po prostu Coca Colę i próbowałem znaleźć wymówkę, żeby wrócić do domu.
Wiedziałem, że jeżeli tak po prostu stałbym i wyszedł, Kate na pewno by się
przyczepiła i poszła za mną. A ja potrzebowałem jedynie samotności i paczki papierosów.
Nie wiem, być może stawałem się outsiderem. Ludzie też specjalnie do
mnie nie lgnęli. Widzieli we mnie narkomana, pijaka i człowieka przegranego,
bez przyszłości. Nie potrafiłem się z nimi nie zgodzić, bo byłem chodzącą
porażką – nic wielkiego, zdążyłem przywyknąć do tego myślenia. I nie
przeszkadzało mi to, bo lubiłem być sam, a towarzystwo jedynie czwórki ludzi
nie działało mi na nerwy. Cała reszta mogła zniknąć, nawet bym nie zauważył.
—
Jeżeli będzie dobre zioło — mruknąłem..
—
Mówisz, jakbyś nie znał Nicka — prychnął Carter. — Kurwa, Morgan, zgaś tego szluga. Matka mnie
zabije, jak znów wyczuje fajki.
— Tu
każdy pali —
odezwał się, zaciągając papierosem — poza tym zawsze śmierdzisz fajkami. Każdego,
pieprzonego dnia, więc co to za różnica?
Carter wzruszył ramionami, już nie odzywając się. Zapomniał o wcześniej ruszanym
temacie, a ja dalej postanowiłem jedynie obserwować. Czy byłem samolubny,
zostawiając wszystkie te myśli tylko dla siebie? Być może, ale nie obchodzili
mnie inni. Dopóki drzwi się nie otworzyły i razem z gorącymi promykami słońca
do środka nie wpadła Lucy, ciągnąc za sobą Tylera. Prychnąłem. Mogłem się
spodziewać, że tu przyjdą, w końcu Tyler sam pokazał nam to miejsce. A ja po
prostu miałem cholernego pecha i nie musiałem się starać, by go do siebie
szczególnie przyciągać.
Wraz z zobaczeniem Tylera przy tej wywłoce stwierdziłem, że chciałem go
zobaczyć, że tęskniłem za nim, nawet jeśli minęły tylko dwa dni. Ale
równocześnie pomyślałem, że chciałbym się zemścić, sprawić, by poczuł się jak ja
teraz, zdradzony przez najważniejszą dla siebie osobę. Nie miałem w głowie
żadnego planu, po prostu odwróciłem wzrok.
Kate spojrzała na mnie, zaciskając usta w wąską linię.
—
Nadal twierdzisz, że nie jest idiotą? — warknęła, nachylając się nade mną. Wiedziałem, że
sama była mocno zdenerwowana, że jeśli nie złapałbym ją wtedy za rękę, wstałaby
i wykrzyczałaby mu w twarz, że nigdy nie zasługiwał na mnie, bo jest zwyczajnym
śmieciem. Nie zrobiła tego, ale zacisnęła dłonie w pięści. — Ten skurwiel,
cholera, Alex! —
starała się mówić cicho, ale nawet Justin na nią spojrzał. — Gdybym mogła, z
chęcią bym go zabiła.
— Zostaw
to mnie —
wreszcie się odezwałem, wysilając na krótki uśmiech.
Wreszcie się uspokoiła, patrząc na mnie podejrzliwie.
— Co
zamierzasz? —
zapytała.
— Justin
— odezwałem się
do niego —
Tyler patrzy na nas? —
Morgan dyskretnie spojrzał w kierunku mojego byłego, kilka stolików w tył,
gdzie miał idealny widok na naszą czwórkę. Potem delikatnie kiwnął głową, a ja
uśmiechnąłem się łobuzersko.
Nie myślałem długo. Po prostu pochyliłem się nad Carterem i złączyłem
nasze usta w gwałtownym pocałunku. Carter nie był gejem, ale też nie był do
końca hetero, więc nie opierał się szczególnie. Wiedziałem, że był zaskoczony,
być może przez moment otumaniony przez to, co zrobiłem, ale nie dał tego po
sobie poznać. Zamiast tego oddał pocałunek, wtapiając zimne palce w moje
rozmierzwione na wszystkie strony, nieco przydługie włosy, ciągnąc za nie
lekko. Czułem jego język, czułem jego dotyk, i, kurwa, czułem ten dreszcz,
który przeszedł mnie po plecach. Nie kochałem Cartera, nie myślałem nawet o
tym, żeby się z nim pieprzyć, ale był moim przyjacielem, który wysłużył mi w tamtym
momencie przysługę, bo gdy odsunąłem się od niego, poczułem na swoich plecach
palący wzrok Smitha.
Wiedziałem, że był zazdrosny i zły.
W tamtym momencie pokochałem to uczucie.
***
Właściwie, to nigdy nie dogadywałem się z ojcem. Wiecznie miałem do
niego żal zwłaszcza po śmierci mojej matki. Umarła, kiedy miałem dziewięć lat na
raka – umarła najgorszą, najbardziej powolną śmiercią, jaką mogła. Często przy niej
siedziałem i długo rozmawialiśmy, nawet jeśli wciąż byłem dzieckiem. Potrafiłem
patrzyć na świat tak jak ona, potrafiłem ją zrozumieć, ojca nigdy. Wtedy była osobą,
na jakiej mi zależało i tak naprawdę jedyną, ale nie przeszkadzało mi to, dopóki
była przy mnie. Nie czułem się szczególnie opuszczony, ani pokrzywdzony przez
los, bo cieszyłem się tym czasem, dopóki żyła. Potem było już tylko gorzej.
Na jej pogrzebie nie płakałem, bo kilka dni wcześniej powiedziała mi,
że duzi chłopcy nie płaczą. Ale serce uciskał mi ten żal, który nie zniknął z
biegiem czasu, dlatego chyba nadal byłem przygnębiony.
Nie jestem pewien, dlaczego tak skończyłem i dlaczego wtedy właśnie
siedziałem ze skrętem w dłoni. Przede mną leżała gazeta, a na niej kreska amfetaminy, jakby była jedynym wyjściem w tamtej chwili. Jedynym wyjściem, które
mi odpowiadało. Narkotyki zawsze działały łagodząco, albo po prostu wydobywały
ze mnie wszystkie emocje, a potem byłem pusty, co w jakiś sposób też było
jakimś sposobem kuracji, trochę popieprzonym, ale zawsze działał.
Patrząc na artykuł miałem ochotę pójść i wyskoczyć z okna, albo utopić
się w napełnionej wodą wannie, choć jednocześnie przejawiała się u mnie
niezwykła żądzą wstania i zniszczenia życia człowiekowi, który zniszczył moje
własne.
Zastanawiałem się, czy poczułbym satysfakcję, gdyby odebrał mojemu ojcu
wszystko co dla niego cenne, czy poczułbym wreszcie ulgę. Ale wtedy nic nie
przychodziło mi do głowy, bo szybkie kołatanie serca i splątane ze sobą myśli,
zagłuszały wszystko inne. Krzyczały w mojej głowie, mieszały się ze sobą i w
końcu cichły, gubiąc się pomiędzy innymi. I w końcu naprawdę zostawałem sam, a
tak bardzo potrzebowałem kogoś przy sobie. Tylera. A jego nie było, bo posuwał
Lucy.
Zaśmiałem się, już nie wiedząc co robić. Schowałem twarz w dłoniach,
równocześnie ciągnąc nimi za włosy, w akcie desperacji.
—
Kurwa! —
krzyknąłem, nie mając pojęcia, co robić. Gwałtownie wstałem, mając ochotę się
rozryczeć. Wszystkie emocje, wszystko, co czułem przez cały ostatni tydzień, a
może i nawet całe swoje życie, nagle się skumulowało i we mnie wybuchło. Czułem
się jak szaleniec, jak człowiek, który nie potrafi zrobić już nic, równocześnie
chcąc, by cały świat był jego. Byłem tak samo bezradny i uwięziony w tym, co myślałem
i chciałem powiedzieć. A nie mówiłem już nic, bo słowa zdały się tylko być
tylko zbędne.
Pochyliłem się nad gazetą, już nie wiedząc co robić. Z jednodolarówki
zwinąłem rulonik, nie mając nic lepszego pod ręką i jednym ruchem wciągnąłem
narkotyk, wiedząc, że nie wytrzymam.
Potem zwinąłem gazetę i razem z nią, wyszedłem z mieszkania, trzaskając drzwiami.
Nie pamiętam, jak znalazłem się pod wielkim, białym domem, w Ameryce
będącym symbolem zamożności ludzi, którzy tak naprawdę powinni zdychać na
najbiedniejszych ulicach Nowego Jorku. Ci ludzie bogacili się, krzywdząc innych
i właściwie nie powinno mnie to obchodzić, bo nienawidziłem wszystkich, ale gdy
w grę wchodził mój ojciec, wszystko się zmieniało, cały mój pogląd na świat i
myśli, które jeszcze kilka minut wcześniej były całkiem inne. Nawet Lucy nie
sprawiała, że nie kontrolowałem samego siebie na myśl o niej, za to mój ojciec
z łatwością potrafił doprowadzić mnie do takiego stanu, nawet jeśli ostatni raz
widziałem go rok temu.
Nie tęskniłem za nim, ani razu nie pomyślałem, ze chciałbym go znów
zobaczyć czy przytulić. Raczej cieszyłem się, że nie muszę wymieniać z nim tych
samych, sztucznych słów, które doprowadziłyby mnie w końcu do szału.
Dłoń zaciskałem na pomiętej gazecie, którą miałem ochotę rozszarpać na
strzępy, choć i tak pod wpływem mojego mocnego uścisku, zdążyła się nieco
podrzeć. Letnie wieczory w Valley Springs wydawały się zawsze przesiąknięte
spokojem, ale wtedy, gdy wracałem z Teen
Spirit, coś we mnie pękło. Nie chciałem widzieć ani tej gazety, ani artykułu, chciałem żyć w błogiej nieświadomości, która być może
przestrzegłaby mnie przed całkowitym dnem. Ale pech mnie prześladował, więc go
zobaczyłem i nienawiść, którą czułem właściwie od zawsze, stała się jeszcze
bardziej wyraźna.
Zgiąłem dłoń w pięść i z całej siły uderzyłem w drzwi. Oddychałem
ciężko i nierówno, nie potrafiąc się uspokoić. Być może cała ta agresja była
spowodowana narkotykiem, albo po prostu taką miałem naturę – nie potrafiłem
odpuścić i wiedziałem, że byłem samolubny. Być może byłem jeszcze gorszy od mojego
własnego ojca, który postanowił zacząć od nowa. Założył rodzinę z tą zdzirą i
pewnie chciał dziecka, bo przecież ja się nie liczyłem. Stałem się sierotą rok
temu, a on był moim ojcem jedynie na papierze, inaczej stwierdziłbym, że to
obcy człowiek. Ale zapominał o mamie, oddawał wszystko nowej żonie – zdzirze,
która nigdy nie mogła się równać kobiecie, którą kochałem najmocniej na
świecie. Co z tego, że mnie opuściła, nadal była dla mnie ważna, a ojciec
draniem, który uważał, że pieniądze mogą załatwić wszystko.
Nie sądziłem, że ktokolwiek otworzy. Byłem raczej pewny, że zadzwonią
po policję, bo przecież nikt normalny w takiej okolicy nie próbowałby wręcz
wyważyć drzwi, ale były zbyt solidne.
W progu stanęła kobieta – wysoka, szczupła, ze zrobionymi cyckami i
tlenionymi blond włosami. Nie była brzydka, ale doprowadzała mnie do szału
samym oddychaniem. Nienawidziłem jej i wszystkiego, co się z nią wiązało, w tym
mojego ojca.
—
Tak? — zapytała,
zapewne zdziwiona. Nie pasowałem tam, moje zniszczone trampki, obcisłe, czarne
spodnie i za duża jeansowa kurtka. Może wyglądałem jak bezdomny, ale nie jak
ktoś, kto mógłby czegoś w ogóle chcieć u ludzi, którzy praktycznie żyli, by wydawać
pieniądze, nie odwrotnie.
—
Gdzie jest mój ojciec? — warknąłem, dobrze wiedząc, że nie wiedziała o mnie. Nie
powiedział jej.
—
Przepraszam? —
zdziwiła się.
— Pytam
się, do cholery, gdzie ten sukinsyn! — niemal krzyknąłem, nie mając siły na dłuższe
czekanie. I tak by mnie nie wpuściła, dlatego przepchnąłem się w drzwiach,
odpychając ją w bok.
—
Proszę stąd natychmiast wyjść! To jakaś pomyłka — powiedziała, orientując się, że nie
zamierzam spędzić wieczności na zewnątrz. Ruszyła za mną, a obcasy jej butów
wydawały denerwujący dźwięk z każdym kolejnym stawianym krokiem. Nie
wiedziałem, czy mam udusić ją jako pierwszą, czy pierwsze praktykować na moim ojcu.
—
Żadna, kurwa, pomyłka — odpowiedziałem twardo — mieszkałem tu szesnaście lat. Wiem, że
tu jest —
dodałem, już nawet na nią nie patrząc, bo zaczynało być mi niedobrze. Nie
obchodziło mnie to, że szła za mną, właściwie to dobrze, przynajmniej mogła
usłyszeć wszystko, co chciałem powiedzieć temu człowiekowi.
Nawet nie pukając, wpadłem do jego biura, rzucając przed niego gazetę.
Siedział sztywno w tym swoim wielkim, wygodnym fotelu, studiując wzrokiem
jakieś bezużyteczne dla mnie papiery. Zaraz potem podniósł wzrok do góry,
nakierowując go na mnie. Był zmieszany i zdziwiony, a zaraz potem
zdenerwowany. Przecież nie powinno mnie tu być, dał mi to jasno do zrozumienia
rok wcześniej.
—
Alex? —
zapytał, otwierając szerzej oczy.
—
Nie, kurwa. Wróżka —
powiedziałem ironicznie, czując, zdenerwowanie i wkurwienie na tego człowieka
wręcz potęguje się z każdą kolejną sekundą. — Przestań udawać debila i wytłumacz mi to
— warknąłem,
wskazując na gazetę. Na artykuł o nim.
—
John, on wszedł tu i opowiadał jakieś bzdury... — Moja macocha
zjawiła się w biurze.
—
Spokojnie, Beth —
powiedział —
wyjaśnię to, możesz iść.
— Nie
— odezwałem
się stanowczo —
niech zostanie tu i dowie się prawdy. Niech, kurwa zostanie, bo chcę zobaczyć,
jak jej idealne życie się burzy — warknąłem, podchodząc bliżej ojca. — Jak śmiałeś?
—
Ożenić się? Mam pełne do tego prawo — powiedział, uśmiechając się, jakby był z tego wszystkiego
dumny. Nie chciałem na to patrzeć, bo denerwowało mnie to jeszcze bardziej.
Nawet jego oddech, wzrok, wszystko co związane było z nim doprowadzało mnie do
szału.
— Przestań,
dobrze wiesz, że nie tylko o to mi chodzi — prychnąłem. — Zastępujesz nią mamę! Dajesz jej rzeczy.
Kurwa. Ten pierdolony naszyjnik był jej. Ten dom był jej. Wszystko to było jej,
a ty tak łatwo oddajesz to tej zdzirze! — krzyknąłem, prawie się trzęsąc. Widziałem,
jak zaciskał dłonie w pięści, jak kobieta otwiera szerzej oczy w
niedowierzaniu. Bo przecież miałem być jedynie pomyłką, przypadkową osobą,
która zapukała do nie tych drzwi. To wszystko nie miało tak wyglądać.
— Nigdy
nie tego nie zrobiłem — odpowiedział ze spokojem. — Ona nie żyje! Rozumiesz? Nie żyje. Co
miałem zrobić z naszyjnikiem? Miał leżeć, bo ty tego chcesz? — prychnął. — Beth, proszę,
wyjdź — tym razem zwrócił się do kobiety. — Wyjaśnię ci wszystko później.
Widziałem, że niechętnie, ale wyszła. Choć i tak pewnie stanęła za
drzwiami.
—
Ona nie ma prawa go nosić ani tym bardziej tu mieszkać — powiedziałem ostro.
Oczywiście mówiłem o naszyjniku mamy, który założyła na dzień ślubu.
Widziałem pieprzone zdjęcie, które wyprowadziło mnie z równowagi. W jakiś
sposób akceptowałem to, że mój ojciec kogoś ponownie pokochał, ale nie
potrafiłem znieść tego, że ona ma wszystko to, czego ja nie miałem przez długi
czas i nigdy nie będę mieć. Wiedziałem, że jak skończę osiemnaście lat, ojciec
całkowicie się ode mnie odetnie, przestanie przysyłać pieniądze, a ja po prostu
wyląduję na ulicy. Właściwie było mi wszystko jedno, mogłem spać na plaży, ale
mimo to nie mogłem zaprzeczyć, że chciałem po prostu rodziny. Była tylko Kate,
ale nikogo poza nią nie miałem.
— Oczywiście,
że może. I będzie.
— Przestań
mnie wkurwiać! —
krzyknąłem, w szale zrzucając z biurka jego wszystkie papiery, w tym gazetę,
którą tam rzuciłem. —
I co? Urodzi ci bachory, które nazwiesz swoimi dziećmi? Bo ja już twoim synem
nie jestem, prawda? —
powiedziałem, ani na moment nie spuszczając z niego wzroku. Był wkurzony, ale
starał się nie krzyczeć. Wiedział, że Beth wszystko słyszy.
Podszedł do mnie i złapał za kurtkę.
— Przestałeś
nim być, kiedy zacząłeś ćpać i umawiać się z tym pedałem — warknął.
Uśmiechnąłem się złośliwie.
— No
przecież. W końcu geje są obrzydliwi — odpowiedziałem ironicznie, chwytając go za nadgarstek, po czym z
całej siły zabrałem go ze swojego ubrania. — Wiesz, może wyjdę stąd i dam dupy
kolejnemu? I wciągnę jeszcze trochę hery. A potem będę pieprzył się z kolejnym
facetem, bo jeden to za mało — dodałem. I to wystarczyło, by złość w nim rosnąca
sięgnęła apogeum.
Zacisnął dłoń w pięść i chwilę później spotkała się z moją twarzą. Siła
uderzenia odrzuciła mnie kilka kroków w tył, a jego skutki poczułem kilka chwil
później na skórze i ustach. Wiedziałem, że wyglądam okropnie, że siniak, który zafundował mi Tyler wciąż
nie zszedł spod oka, a teraz doszedł jeszcze nos i policzek, ale nie przejąłem się. I tak bez
tego wyglądałem jak śmieć.
Starłem dłonią ścieżkę krwi spływającą po górnej wardze i znów się
uśmiechnąłem.
—
Wiesz, tato... — włożyłem w to
tyle kpiny, ile tylko potrafiłem. — Zanim tu przyszedłem, wciągnąłem kreskę amfetaminy i
pomyślałem, że mógłbym umrzeć, że mi nie zależy. Ale potem zobaczyłem, jak
bardzo cię to denerwuje, jak samo moje istnienie doprowadza cię do szału. I
stwierdziłem, że chcę żyć. Że nie pragnę niczego innego, tylko żyć, ćpać i się
pieprzyć. A wiesz dlaczego? Bo tak cię, kurwa, cholernie nienawidzę, że jestem
gotowy jeszcze bardziej zniszczyć swoje życie, byleby tylko widzieć, jak bardzo
cię to denerwuje, jak bardzo chcesz, żebym umarł — warknąłem, posyłając mu ostatnie
spojrzenie, po czym ruszyłem w stronę drzwi. — I jeszcze jedno. Jeśli ta zdzira jeszcze
raz włoży naszyjnik mamy, przyjdę tu i własnoręcznie zabiję i ją, i ciebie — dodałem, po czym
wyszedłem.
Beth stała przy drzwiach, ale nie powiedziała nic. Ja też nie. Już
wtedy nie chciałem mówić nic.
| Od autorki: Przepraszam, za tyle przekleństw, naprawdę, ale taki charakter Alexa. Przepraszam, że tak długo czekaliście i mam nadzieję, że wam się spodobało i zostawicie jakiś ślad po sobie.
Ogólnie chciałam wam też powiedzieć, że Big Boys Don't Cry jest inspirowane pewnym filmem. Nie piszę tego samego, nie, po prostu mnie zainspirował, ale obejrzyjcie, jeśli nie oglądaliście. Jest piękny ♥
Kill your darlings.
kliknij w gif ♥
ten film jest perfekcją, naprawdę <3
Nie przeszkadzają przekleństwa, bo to jest wow. Tak bardzo czekam na kolejne rozdziały <3
OdpowiedzUsuńPierwszy fick, który nie jest o exo i jestem nim zachwycona :3
Życzę weny ;D
Alex jest totalnie w czarnej dupie... rozumiem jego wściekłość ale również i te pozostałe emocje, ta beznadziejność która go dopada - bardzo realistycznie to przedstawiasz :) Mogę jedynie mieć nadzieję że jakoś go z tego wyciągniesz :) I błagam niech on kopnie tego Tylera w dupę... pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział ♥ A "Kill your darlings" widziałam i kocham ten film, nie dziwię się, że Cię zanspirował!
OdpowiedzUsuń