niedziela, 10 stycznia 2016

Mysterious [1/5]



hunhan, slight!xiuhan, angst, romans, supernatural, wolf!au, nc-17
na podstawie "Pięknej i Bestii"


ostrzeżenie: gwałt, age gap (luhan 16, sehun 26, xiumin 19) 
+ nietypowe dla Azjatów cechy szczególne (niebieskie oczy, piegi, inny kolor włosów itp).


Opowiadanie dla mnie bardzo, bardzo ważne. Chyba przez to, że dawno nie pisałam czegoś ambitnego, tak ambitnego jak to. Od Porcelain nie miałam okazji się wykazać, więc teraz daję wam to i mam szczerą nadzieję, że wam się spodoba. 


— ♦ 


Ziemia była matką wszystkiego, co piękne. Natura, którą pielęgnowała, której dawała życie czasem zaskakiwała, pozwalała cieszyć oczy jej mieszkańcom, ale skrywała również miejsca, które wydawały być się niezwykłe, ale zarazem tajemnicze. Niektóre schowane były daleko, za wieloma górami, pod osłoną gęstej mgły i ciemnego nieba, które niemal kłaniało się ku muśniętym śniegiem polom już dawno pozbawionym dorodnych zbiorów i owoców pracy mieszkańców wioski. Rozciągało się tuż u stóp lasu, znad którego wyłaniała się góra, której szczyt zdobiły czarne mury potężnego zamku. Jego wieże topiły się w ciemnych chmurach, a kamienista ścieżka, która prowadziła pod masywne, żelazne wrota, niknęła pośród blisko siebie rosnących, ogromnych świerków.
Wraz z granicą lasu, pojawiały się drewniane domki i wydeptane, szerokie ścieżki pomiędzy nimi, którymi kiedyś przejeżdżały powozy ciągnięte przez konie. Z okiennic domostw wypadały brudne, miejscami podziurawione, długie zasłony, którymi szarpał wiatr. W niektóre wsiąknęła ciemno-bordowa krew, która z biegiem lat zaschła, przypominając o mroźnej zimie, która skończyła się, zabierając ze sobą wiele ofiar. Ich rozszarpane głowy zdobiły wysokie pale stojące przed tabliczką witającą podróżnych, a zapomniane ciała, poległy pod błotem, nigdy więcej nie kosztując blasku słońca, ani światła księżyca, które jako jedyne oświetlało królestwo.
Mówiono, że setki lat temu tętniło życiem. Że gospody przyjmowały wiele podróżnych, że rycerze strzegli miasta, a mieszkańcy wiedli całkiem spokojne życie, pielęgnując swoje uprawy, które jednak z roku na rok stawały się coraz marniejsze. Ziemia przestawała być tak żyzna, owoce siewów więdły i usychały, a nadchodzące zimy stawały się coraz mroźniejsze i dłuższe. Śnieg mroził ziemię, zasypywał dróżki, a mróz zamieniał wodę w studniach w lód. Dopiero wtedy nadszedł kryzys i nikt nie przyszedł im na ratunek.
Powstawały plotki o królu. Ludzie przekazywali je z ust do ust, mówiąc pomiędzy sobą o jego okrucieństwie. Szeptali, tworząc nowe historie, wyobrażając sobie jego groźną twarz i rosłą posturę, tak naprawdę nigdy go nie widząc. Nazywali go potworem, kimś, kto zsyła na nich klęski, kto szczerze ich nienawidzi. Twierdzili, że nie jest człowiekiem.
Trwali w strachu, który zaczynał rodzić się w ich sercach. Zapominali o niegdyś bezpiecznym schronieniu, gdy w nocy słyszeli nierówny, ciężki oddech i groźne warczenie, które pojawiało się z każdą pełnią. Zagłuszało bicie ich serc, sprawiało, że ich dłonie stawały się białe niczym pergamin i trzęsły się tak mocno, że nie byli w stanie utrzymać pustych dzbanków. Wiedzieli, że drewniane, słabo zbite drzwi nie dawały im żadnego schronienia, dlatego modlili się, czekając na ranek. Ale noce zdawały się ciągnąć w nieskończoność, a każdy nowy dzień przynosił ciemne niebo i śnieg, którego płatki wpadały przez dziury w dachach do słabo ogrzanych chat. Ludzie zamarzali, prosząc o lato. Jednak ono dla nich już nigdy nie nadeszło. Ich oczy stały się martwe, skóra sucha, a uszy nie reagowały już na ćwierkot ptaków, ponieważ wioska opustoszała. Stała się mogiłą dla tych, którzy sprzeciwili się swojemu królowi.
Zapamiętano go jako władcę, który zesłał na swych poddanych śmierć, który sam odebrał im życie we śnie, ale jego zamek również stał się pusty. Również nosił brzemię męki niewinnych, również stał się grobowcem, a każdy jego korytarz spowił niegdyś ogień. Strawił stare księgi, zniszczył drogie dywany i spopielił ciała.
A król nadal żył, z rozpaczy wyjąc do księżyca każdej nocy. Jego serce stało się czarne, zapomniało, jak to kochać. Stał się przywódcą umarłych, którzy odebrali mu jego najcenniejszy skarb. Którzy wyzwolili w nim prawdziwą bestię. 

—  


Ostatnie dni jesieni zawsze były pełne pracy. Mieszkańcy przygotowywali swoje zbiory na długą zimę, chowając je w spiżarniach i chroniąc przed pewnymi mrozami, które zawsze nadchodziły. Zapominali o zabawie, która miała nadejść wraz dniem żegnającym cieplejsze pory roku, a ich pośpiech sprawiał, że nie mieli czasu nawet na krótki odpoczynek. Ich ciała momentami zdawały się słabnąć wykończone ciężką pracą, ale nie mogli się poddać, ponieważ musieli przetrwać.
— Luhan! — krzyknął pyzaty chłopak, niosąc w rękach ciepłą  pelerynę, która po momencie zaległa na ramionach niskiego blondyna.  Jest zimno, powinieneś się cieplej ubierać — zganił go po chwili, patrząc na niego z wyraźnym niezadowoleniem. — Trzęsiesz się.
— To nic, Minseok — odparł, uśmiechając się łagodnie. — I tak miałem już wracać.
— Ale jest niesamowicie zimno! Nie możesz się rozchorować, dobrze wiesz, że słabi nie przetrwają zimy — Minseok powiedział, zaciskając usta. Zmarszczył przy tym swój lekko piegowaty nos, co utwierdziło Luhana w przekonaniu, że jego przyjaciel nie jest zadowolony. — Martwię się o ciebie, Lu. Dobrze wiesz, że jeśli ciebie zabraknie, moje serce pęknie. Jesteś dla mnie zbyt ważny, bym tak łatwo pozwolił ci odejść — dodał, łapiąc za zimne policzki Luhana, który położył dłoń na jego palcach. — Masz o siebie dbać, zwłaszcza teraz.
— Ale to robię, Min — odparł — za bardzo się wszystkim przejmujesz.
Minseok westchnął, nie wiedząc już jak ma przekonać Luhana do swoich racji. Doskonale wiedział, że Luhan często chorował, że jego organizm był słaby, a sam blondyn niesamowicie kruchy. Wraz z większym podmuchem wiatru mógł się przewrócić, a wraz z nadejściem większych mrozów, już nigdy nie wybudzić ze snu. Martwił się o niego, chciał o niego dbać, jak tylko potrafił najlepiej, i już nawet nie dbał o swoje własne dobro.
— Przez ciebie się martwię, czasem aż za dużo — stwierdził, zaciskając swoje usta w wąską linię, przez co Luhan pokręcił jedynie głową, patrząc prosto w oczy Minseoka.
— Nie mam już sześciu lat — mruknął.
— Ale szesnaście to wciąż zbyt mało, bym w pełni ci zaufał — powiedział, natomiast Luhan posmutniał, odsuwając się o krok.  Tylko nie pomyśl, że całkowicie ci nie ufam — poprosił — nie o to mi chodziło. Po prostu jesteś jeszcze młody, wiele przed tobą i nie wiesz, jak dobrze o siebie zadbać, dlatego tu jestem.
— Min, sam nie jesteś wiele starszy ode mnie...
Minseok uśmiechnął się i ponownie podszedł do Luhana, po czym pocałował go w czoło, mierzwiąc jasne włosy, które spadły na jego duże, niebieskie oczy, przyozdobione gęstymi, długimi czarnymi rzęsami.
— Mimo to wiem, jak życie potrafi dać w kość — odparł i wziął od Luhana pocięte kawałki drewna, które składali w domku już od początku lata. Musiało starczyć na zimę, która nie mogła ich zaskoczyć. Wszyscy wiedzieli, że temperatura nocami bywała zbyt niska, że tylko ogień był w stanie rozpalić wnętrza ich domostw i ocalić ich życia, które wraz z ostatnim dniem jesieni zostały wystawiane na ciężką próbę. — Musimy to zanieść i odpocząć. Jutro zaczynają się obrzędy — dodał, a Luhan kiwnął głową, zaciskając nieco już zamarznięte dłonie na drewnie.
— Pamiętam. — Luhan uśmiechnął się szeroko i oblizał wargi. Zaraz po tym zimne powietrze dmuchnęło w jego twarz, mrożąc usta i blade policzki, czym nie przejął się. Zapomniał o mrozie, nawet jeśli szczypał jego nos i opuszki palców.  Przy tobie nie sposób zapomnieć.
Odpowiedź dostał wyrażoną w śmiechu, który rozszedł się po wiosce, która nagle zamarła. Krzyki dzieci, głośne rozmowy czy stukot wielkiego młota o żelazo w kuźni w sekundzie zamieniły się w ciszę, przerywaną jedynie gwizdem mocnego wiatru, który zaszeleścił koronami wysokich drzew. Spadły z nich ostatnie, uschnięte liście, które sfruwając, położyły się u stóp Luhana. Jego oczy skierowane były w stronę głównej drogi, gdzie zebrani ludzie w strachu odsuwali się na wszystkie strony, kłaniając się przybyłym. Byli wysocy, ale nie mógł poznać ich wyglądu. Na ich ramionach spoczywały długie, czarne peleryny, których kapturami zasłaniali głowy. Wystawały spod nich jedynie ostre miecze i ręce, w których trzymali lejce idących za nimi, czarnych koni.
— Hyung  szepnął Luhan, jednak jego głos odbił się echem po pogrążonej w ciszy wiosce. Kilka par oczu mieszkańców na moment skierowało się w jego stronę, jednak szybko ponownie skupili uwagę na czwórce mężczyzn, którzy w kilka sekund wzbudzili w sercach poddanych uczucie lęku i niepokoju przed nadchodzącą nocą.
— To tylko zwiadowcy, Lu — jego towarzysz odpowiedział równie cicho, zasłaniając jego ciało swoim własnym  oni nic ci nie zrobią — dodał, jednak jego głos krył w sobie niepewność. W świecie takim jak tamten wszystko wydawało się być niepewne, zbyt niebezpieczne.
— Nie zrobią nic bez rozkazu króla. — Obaj usłyszeli głos zza nich, który jednak był głośniejszy o kilka tonów. Ubrani w czerń przeszli do przodu, zostawiając za sobą szepczących pomiędzy sobą mieszkańców, którzy zastanawiali się, kto tym razem stanie się ofiarą.  Są jego wiernymi psami, jakikolwiek niepożądany ruch, a sami staliby się jego celem — mężczyzna dodał, sprawiając, że Luhan spojrzał na niego z zaciekawieniem, odsuwając od siebie zmartwionego Minseoka, który kiwnął jedynie głową, potwierdzając słowa przyjaciela.
— Mieli miecze — odparł — w każdej chwili mogliby zabić, Chanyeol.
Szatyn zaśmiał się i objął ręką najmłodszego chłopaka, dając mu jeszcze więcej ciepła od grubej peleryny, która zdążyła już ogrzać jego kruche ciało.
— Oni ich nie potrzebują — stwierdził — to ich zbyteczna broń. Potrafią mordować gołymi rękami, ich paznokcie są tak ostre, że przecinają skórę, a dłonie tak silne, że nawet rosły mężczyzna, nie potrafi się wyrwać — sprecyzował i uśmiechnął się delikatnie. — Czasem wydaje mi się, że nie są ludźmi, chociaż wyglądają jak my.
— Widziałeś ich?  zapytał z entuzjazmem Luhan, otwierając szerzej oczy, natomiast Chanyeol kiwnął głową.
— Jednego, raz, kilka lat temu — odpowiedział, spoglądając na miejsce, na którym jeszcze kilka minut skierowane były wszystkie pary oczu. — Któregoś lata byłem w lesie, zbierałem drewno na opał i zaszedłem zbyt daleko. Trafiłem w miejsce, które nie pasowało ani do wioski, ani do niczego innego, co znajduje się tu. Było tam wielkie, niebieskie jak niebo jezioro, które otaczały stare świerki, natomiast po jego drugiej stronie znajdowała się jaskinia. Była wielka i ciemna, dlatego zdołałem zauważyć w niej światło, zapewne pochodziło od tlącego się tam ogniska — dodał, natomiast Minseok usiadł na kawałku murowanej studni, która znajdowała się na głównym placu, słuchając słów Parka, podobnie jak Luhan. — Nie poszedłem tam, nie byłem tak głupi — zaśmiał się, spuszczając wzrok — ale gdy zerwałem się w drogę powrotną, wpadłem na kogoś.
— Na zwiadowcę?
— Tak  potwierdził  i wtedy miałem okazję, by się mu przyjrzeć — wyjawił i zabrał rękę z pleców Luhana, który nie odrywał z niego wzroku. Wydawało się, że niemal chłonął tę opowieść, starając się wychwycić z tak prostych słów nawet najmniejszy szczegół. — Był wysoki, troszkę wyższy ode mnie. Jego twarz była całkiem zwykła, ale oczy różniły się od naszych.
— Dlaczego? — Tym razem zapytał Minseok.
— Były czerwone, pełne chęci mordu... Sprawiały, że chciałem uciekać i zapomnieć o nich. Dlatego szybko odwróciłem od nich wzrok. Dopiero wtedy zauważyłem na jego szyi ślady pazurów. Wyglądały bardziej na znamię, jakieś piętno aniżeli na ślady po walce — sprecyzował i wstał, biorąc wiaderko z wodą, które wcześniej zdążył napełnić. — Już nigdy więcej nie chcę tego zobaczyć.
 Ich pojawienie się, nie zwiastuje nic dobrego — powiedział Minseok.
 Tak  zgodził się Park — dziś w nocy nastąpi oczyszczenie. Zamknijcie się i nie wychodźcie. Mam nadzieję, że zdołamy zobaczyć się jutrzejszego ranka  dodał i pożegnał się z nimi, odchodząc w stronę swojego domu.
— Oczyszczenie?
— Ostatnie miało miejsce, kiedy miałeś dziesięć lat, Lu — szepnął Minseok, którego twarz nagle pobladła. Urocze rumieńce znikły, a opadający śnieg niemal zlewał się z białą skórą. — Tamtej nocy spałeś, cieszyłem się, że nie musiałeś tego oglądać — dodał i spojrzał z niepokojem na Luhana, który milczał, zaciskając dłonie na kawałkach drewna. — Oczyszczenie następuje w wybrane pełnie. Tej nocy, umrą wskazani. Musimy jedynie modlić się, byśmy nie byli nimi.
Luhan nie odezwał już się  więcej. Zacisnął jedynie usta i ruszył za Minseokiem w stronę domu.

—  

Słowa Minseoka sprawiły, że nie potrafił myśleć o niczym innym. stojąc tuż przy oknie izby, w którym kręciła się również Yeri, zastanawiał się, kto padnie ofiarą, kogo nie zobaczy kolejnego dnia, ani każdego następnego. Nie mógł typować, ani być pewnym, jedynie rozmyślał, nie zapominając o sobie. Nie bał się, jego podświadomość szeptała, że ani on, ani Minseok, ani Yeri tej nocy nie ucierpią. Jego dłonie nie drżały jak pozostałych, jedynie były zlodowaciałe przez mróz, który wraz z sypiącym śniegiem, wpadał do środka izby. Ogień, który tlił się po drugiej stronie nie był w stanie zapewnić im wystarczającego ciepła, ale nie pozwalał, by pierwsze powiewy zimy pogrążyły ich ciała w wiecznym śnie.
Luhan westchnął cicho, pakując do wiklinowego kosza kolejne jaja, które miał zabrać już rankiem. Minseok nie miał czasu, sam przed obrzędami pożegnania jesieni praktycznie znikał Luhanowi z oczu, przygotowując chatę do zimy, która wraz z kolejnymi latami zdawała się być coraz mroźniejsza i brutalniejsza. A cienkie, zbite deski nie gwarantowały tyle ciepła co grube mury potężnego zamku piętrzącego się na wzgórzu. Wioska była biedna, pozbawiona podstawowego jedzenia, więc mieszkańcy nie mogli nawet łudzić się i oczekiwać trwalszych domostw, które zapewniłyby im bezpieczeństwo. Jedynie gospoda nieopodal była murowana, ale przejezdni rycerze zawsze zostawiali tam hojne wynagrodzenia za gościnę.
— Powinieneś zostać — powiedziała Yeri, wkładając do kosza dwa grube koce. — Znów pada śnieg, a niedługo zacznie się oczyszczenie — dodała ze zmartwieniem.
— Nie powinnaś mi tego dawać — odparł Luhan, wyciągając z kosza koce, jednak delikatna ręka Yeri zatrzymała go.
— Weź — poprosiła. — Przez cały rok mogłam na was liczyć, a nie zdążyłam się jeszcze odwdzięczyć. Poza tym przyda wam się, dni są coraz chłodniejsze i modły ani prośby nie wystarczą, by przeżyć. Więc weź — powtórzyła, wciskając w ręce Luhana kosz.
— Dziękuję — powiedział wreszcie, uśmiechając się do dziewczyny promiennie. — Minseok będzie  jutro z samego rana piekł chleb, przyniosę ci jak tylko będzie gotowy — dodał, jedną dłonią zarzucając na siebie czarną, grubą pelerynę chroniącą przed śniegiem, który coraz mocniej sypał na dworze, kontrastując z czarnym niebem.
— Luhan. — Zatrzymał go głos Yeri, gdy jego dłoń owinęła klamkę. — Nie powinieneś iść — powtórzyła się, zaciskając pełne usta w wąską linię, jakby chciała jeszcze coś powiedzieć, ale sama nie wiedziała co, byleby go zatrzymać. Martwiła się o niego, w końcu znali się od dziecka i była w stanie pomóc mu w każdej sytuacji, tak jak teraz, kiedy niebezpieczeństwo czyhało z każdej strony. — Zaraz się zacznie.
Luhan spojrzał na nią smutno, mimo to unosząc kąciki ust ku górze.
— Nie mogę zostawić Minseoka. Będzie się martwił, jeśli nie wrócę — stwierdził, biorąc głębszy wdech. — Mam tylko jego, on ma tylko mnie. Nie chcę, żeby pomyślał, że coś mi się stało, w takim stanie jest zrobić każde głupstwo, które przyjdzie mu na myśl — dodał po chwili. — Nie chcę ryzykować, zwłaszcza dziś. Poza tym nie mieszkamy daleko, to zaledwie kilka kroków. Za kilka minut będę u siebie, światła z przydrożnych domostw oświetlą mi drogę, więc się nie martw. Poradzę sobie.
Yeri splotła swoje dłonie, wzdychając ciężko.
— Masz czym się obronić?
Luhan skinął głową.
— Nie bój się o mnie, Yeri. Poradzę sobie. I wiem, mam iść główną drogą, bo poboczne są zastawione pułapkami — dodał, nim ta cokolwiek zdążyła dopowiedzieć. Ale słysząc to, Yeri uśmiechnęła się jakby z ulgą, przytulając Luhana do siebie. — Wrócę tu jutro.
— Uważaj na siebie, Lu — pożegnała się z nim, zamykając za nim drewniane drzwi.
Dla Luhana, ta noc nie wyglądała na inną. Wszystko zdawało się być takie samo, nawet światła w gospodzie nieopodal nadal paliły się, przyjmując zapewne wielu przyjezdnych. Ale wydawało się, że tylko tamto miejsce tętniło życiem, ponieważ każde inne domostwo otulone zostało mrokiem. Wczesnym wieczorem konie zostały ukryte w stajniach, a dzieci zamknięte w najmniej dostępnych miejscach w domach. Wieśniacy panikowali, starając się przeżyć, natomiast Luhan zastanawiał się, co nadejdzie wraz z bijącymi dzwonami. Ale nie widział nic prócz mroku i długich łun księżycowego światła, które rozświetlały spowite czernią wąskie dróżki. Cisza piętnowała strach, ponieważ pomiędzy płynącymi sekundami, można było usłyszeć ciche warczenie, choć być może było jedynie złudzeniem.
Owijając zmarznięte palce na rączce od kosza, przycisnął go do siebie mocniej, drugą ręką sięgając po sztylet ukryty pod peleryną. Wiedział, że tak naprawdę w obliczu bestii był bezbronny. Nigdy jej nie widział, ale pamiętał pogłoski, które rozprzestrzeniły się w królestwie. Opisywali ją jako potężnego wilka, o krwisto-czerwonych ślepiach, które wręcz pożerały swoją ofiarę, którą wybierał instynktownie. Powiadali, że ostre pazury potrafiły obedrzeć człowieka ze skóry, a długie kły oderwać głowę od tułowia. Ale nudne życie mieszkańców wioski zmuszało do wymyślania historii, w które sami nie potrafili uwierzyć. Nie będąc pewnym tych słów, zostawił za sobą chatę Yeri i ruszył ścieżką prowadzącą do Minseoka, który zapewne już od dawna się martwił, bo nie chciał, żeby Luhan tego dnia gdziekolwiek wychodził. Ale do oczyszczenia wciąż brakowało kilku chwil.
Ale wraz ze swoim głębszym oddechem, usłyszał wycie. Odbijało się od ścian domów, roznosiło echem po okolicy, zwiastowało śmierć, która stała u progów domów, pukając w drzwi. Wiedział, że w tym momencie ludzie chowali się jeszcze głębiej, gasząc kominki, w których palił się ogień. Ten swoisty kataklizm okalał ich dosłownie z każdej strony. Mogli wybierać albo mróz albo bestię, której cień padał na oświetlone księżycem ściany. Ona nie ukrywała się, a dumnie dreptała do przodu, zostawiając duże odciski łap w jeszcze miękkim, niewydeptanym śniegu.
Luhan wychylił się nieco zza murów gospody i spojrzał na miasteczko, ale poza mrokiem i śniegiem nie zauważył właściwie nic. Wycie ustało na moment, ale wiatr wzmógł na sile i rozwiał jego włosy, które zasłoniły szeroko otwarte, błękitne oczy. Nie czekając dłużej przeszedł pomiędzy budynkami, przywierając plecami do ściany. Oddychał głęboko lecz cicho, zerkając przez niewielką szparę pomiędzy deskami, na ulicę. Przez kilka pierwszych sekund była pusta, dopóki spomiędzy ciemności nie wyłonił się duży cień i długie łapy zakończone ostrymi pazurami, które wbijały się w zamarzniętą ziemię. Warczenie i głośny, nierówny oddech zdały się zagłuszyć bicie serca Luhana i jego własne myśli.
Bestia kroczyła powoli, zaglądając do okiennic mijanych domów. Każdy omijała powoli, zastanawiając się, czy nie powinna przystanąć. Serce Luhana na moment zamarło, gdy zrozumiał, że cień, który wcześniej rzucała, wcale nie jest o wiele większy od samej bestii, która swym ogromem, stojąc na czterech łapach, sięgała jego twarzy. Momentalnie spojrzał na sztylet w swojej dłoni, który w tamtym momencie stał się z nim jednością, choć mimo broni jaką posiadał, jego serce biło coraz ciężej. To pierwszy raz, kiedy widział wilka.
Kilka chwil później wszystko zamarło. Luhan nie słyszał już warczenia, jedynie swój oddech. Na zewnątrz znów było tak samo, jak kilka chwil wcześniej, całkiem spokojnie. Światła w gospodzie nadal rozświetlały mrok, a Minseok spał, nie będąc świadom, co tak naprawdę dzieje się w miasteczku. Wszystko wydawało się powrócić do normy, być jedynie snem, który nawiedził Luhana tej jednej nocy. Ale gdy postąpił o krok, wychodząc zza chaty, a zimny powiew wiatru zmroził jego policzki, dostrzegł odciski łap większych od jego dłoni. Nowe płatki śniegu nie zdążyły ich zatrzeć, nadal odznaczały się na białym puchu, prowadząc do rozwidlenia drogi.
Wykorzystał tę chwilę. Rzucił się do ucieczki, biegnąc jak najszybciej w stronę swojej chaty. Nie był głupcem, wiedział, że w starciu z tak potężnym wilkiem, nie mógł w stanie zrobić nic. Był mały, wątły, kruchy i zbyt delikatny na walkę. Jego jedynym ratunkiem była ucieczka, która z kilkoma sekundami stała się ucieczką przed własnym strachem, który w końcu i jego dopadł.
Czerwone ślepia skierowały się w jego stronę, a białe kły zdały się być jeszcze ostrzejsze, gdy bestia powolnymi, lecz zdecydowanymi krokami zbliżała się do Luhana. Warczenie stało się głośniejsze, wyraźniejsze, światło księżyca jaśniejsze, a bicie serca prawie ustało. Nie wiedział, jak ma oddychać, zapomniał tej czynności, nie wiedział, jak ma uciec. Strach sparaliżował jego ciało, wiążąc nogi i unieruchamiając ręce. Wiklinowy kosz spadł na śnieg, jednak sztylet wciąż tkwił w jego drżącej dłoni, owinięty zmarzniętymi, praktycznie niezdolnymi do ruchu palcami. Jednak wraz szybszym tempem wilka, Luhan cofnął się do tyłu, próbując ominąć śnieg, który utrudniał ucieczkę, która i tak był niemożliwa. Podświadomie wiedział, że zaraz umrze, że ta noc będzie jego ostatnią, że to nie zima odbierze mu życie, a żądna krwi bestia.
Ale chwilę później zamiast bólu poczuł dziwny spokój, a zamiast wycia i warczenia, kolejny powiew wiatru przywołał ze sobą skowyt. Pełen bólu i cierpienia, być może wzywający pomocy. Nie pasował do bestii, która jeszcze przed chwilą wydawała się niepokonana i pełna gniewu.
Luhan odwrócił się, postępując o krok do przodu, otulając się szatą, pod którą wdzierał się wiatr. Czuł mróz na swoich nogach i dłoniach, ale mimo to nie zawrócił i nie uciekł. Swoje oczy skierował na przód, a malujący się przed nim obraz ukazał bydle leżące pośród śniegu. Jego pysk był lekko uniesiony, a przednia łapa, która wyglądała na silną, teraz spoczywała w zatrzasku ukrytym pośród śniegu, który barwił się na bordowo. Wsiąkała w niego krew, która wypływała jeszcze większymi ilościami, wraz z każdym kolejnym szarpnięciem bestii. Coś podpowiadało Luhanowi, by zostawił wilka i wrócił do domu, oczekując, aż wykrwawi się i pocznie taki los, jaki życzyli mu inni mieszkańcy, albo podszedł do niego i dobił, by raz na zawsze miasteczko mogło zapomnieć o nękającym go strachu. Z wyciągniętą ręką, która ciągle zaciskała sztylet, patrzył chwilę na nie, uznając, że powinien uciec i wrócić do Minseoka. Ale patrząc na wilka, już nie bał się. Zwiadowcy byli znacznie gorsi, bardziej przerażający, to oni budzili w nim strach, nie bezbronne zwierzę, którego nie mógł zostawić zdychającego pośród śniegu.
Podszedł powoli o kilka kroków, co wywołało w bestii ponowny warkot. Jej czerwone ślepia skierowały się wprost na Luhana, który przystanął, chowając za plecami sztylet.
Wciąż miał wybór. Wciąż decyzja należała do niego. Ale postanowił zostać.
— Spokojnie — powiedział, widząc ostre kły, które wraz z jego nadejściem zostały odsłonięte. Nie cofnął się, nadal obserwował ranne zwierzę, które resztkami sił próbowało wyswobodzić się z pułapki, jeszcze bardziej raniąc swoją łapę, na której skóra powoli rozdzierała się coraz bardziej, wywołując kolejne fale bólu.
Luhan postąpił o krok do przodu, czując jak jego oddech nieco zamiera. Ryzykował swoim życiem, ale w głębi duszy nie chciał go zabić, nie chciał przejść obojętnie i pozostawić wilka czekającej na niego śmierci. Nie chciał być tacy jak jego ojciec i ludzie w wiosce. Zła nie zwalczało się złem.
— Nie skrzywdzę cię — obiecał wciąż drżącym głosem, choć wiedział, że zwierze go nie zrozumie. Był świadom tego, że być może bestia widzi w nim tylko kolejny cel, który ponownie wybierze, jak tylko uwolni się z zamknięcia. Ale coś podpowiadało mu, że nie może odejść i pozwolić, by zwierzę zdechło, nawet jeśli coś w jego oczach sprawiało, że bał się w nie patrzeć. Wraz z każdym krokiem, wilk warczał coraz bardziej, ale kiedy Luhan przyklęknął, uśmiechając się łagodnie, wszystko ucichło. Jedynie czerwone ślepia obserwowały, jak smukłe, zmarznięte od mrozu, nieco różowe ręce sięgają do potrzasku, którego ostrza zacieśniły się na krwawiącej łapie. — Chcę tylko pomóc — powiedział, gdy wilk odsunął łapę szybko, jeszcze bardziej skowycząc. — Jeśli nie dasz sobie pomóc, w najlepszym przypadku stracisz łapę — dodał, zaciskając wargi. Czuł, jak mróz powoli paraliżuje jego ciało, jak drętwieją jego nogi, uszy szczypią, a włosy stają się mokre przez śnieg, który na nie spadał i to przypominało mu o słowach Minseoka, który nie byłby zadowolony z nocnej wyprawy. — Natomiast w najgorszym, oni znajdą cię i zabiją — wyszeptał, ponownie sięgając do krwawiącej łapy. Dopiero wtedy zwierze uspokoiło się nieco, pozwalając, by chłopak spróbował rozszerzyć zatrzask, jednak po momencie zacieśnił się jeszcze mocniej, wywołując kolejny jęk bólu. — Przepraszam — powiedział w pośpiechu, ponownie próbując uwolnić zwierzę. Dopiero za drugim razem pułapka ustąpiła, a metalowe kolce wysunęły się spomiędzy kości.
Luhan spojrzał na zwierzę, które podniosło łapę, zlizując krew, która ozdobiła również dłonie Hana, próbując ją jakoś zatamować.
— Rana jest zbyt głęboka — westchnął i sięgnął do końcówki swojej szaty, rozrywając się, by chwilę później obwiązać materiał wokół krwawiącego miejsca. Luhan przez chwile miał wrażenie, że czerwone oczy pobledły, że na ich miejsce wstąpił brąz, ale chwilę później wszystko stało się takie samo. Zwierzę wstało, ukazując swój ogrom. Czarne futro odznaczało się na białym śniegu, a czerwone ślepia i wystające kły ostrzegły Luhana, by się cofnął.
Dopiero wtedy bestia ruszyła powoli, utykając, w stronę lasu, który zaczynał się kilkanaście metrów dalej, jednak nim zniknęła pomiędzy zaroślami schowanymi pod śniegiem, odwróciła się na moment, po raz ostatni na Luhana, który trzęsąc się z zimna, również ją obserwował.
Nie wiedział, że swym dobrym sercem, sam skazał się na wyrok.

—  


Obrzędy pożegnania jesieni dla mieszkańców królestwa, były czymś naprawdę ważnym. Podczas uroczystości, na której zbierali się dosłownie wszyscy, prócz dworu z zamku, ludzie dziękowali Bogom za ofiarowane plony i błagali o litość nadchodzącej zimy. Rozpalali ognisko, do którego wrzucali ostatnie, niewielkie kopki siana, a jego płomyki wzbijały się ku ciemnemu niebu, na którym świeciły gwiazdy. Ludzie wierzyli, że ich wszystkie prośby zostaną wysłuchane, choć czasem w sercu Luhana rodziła się iskierka pewnego uczucia, które podpowiadało, że robią to na marne, że te wszystkie Bożki są jedynie podporą dla ludzi, ale niczym więcej, ponieważ istnieją jedynie w umysłach, nie potrafiąc uratować nikogo przed pewnym złem.
Luhan usiadł na ławeczce, spoglądając na ogień, który stopił śnieg dookoła. Tego wieczoru nie było tak zimno jak ubiegłej nocy, a drzewa stały w spokoju, nie poruszając swymi gołymi koronami. Czas płynął powoli, jak gwiazdy, które obserwował, mrużąc swoje oczy.
— Ty też uważasz, że to nie ma sensu? — zapytał Chanyeol, przysiadając się do Luhana, który kiwnął głową, usmiechając się nikle.
— Obchodzą te same obrzędy każdego roku, a kolejne zimy zabierają ze sobą coraz więcej ofiar — stwierdził, chowając pod rękawy płaszcza swoje zmarznięte dłonie. Kilka chwil wcześniej zdążyły zdrętwieć tak bardzo, że ciężkim było wprawienie ich w ruch.  Myślisz, że kiedy bym uwierzył i modlił się razem z nimi, moi rodzice nadal by żyli?
Chanyeol jedynie westchnął, spoglądając w stronę ogniska, które ciągle stawało się coraz potężniejsze.
— Nikt tego nie wie, Lu — odparł i pogładził go po plecach, milknąc na moment. Młodszy chłopak spiął się nieznacznie, spuszczając głowę w dół. Blond włosy obtoczyły jego bladą twarz i zasłoniły oczy, a usta nie uformowały się już w uśmiechu. — Poza tym nie możesz obwiniać o to siebie, zwłaszcza, że nie mogłeś nic zrobić — dodał całkiem poważnie, zaciskając usta w wąską linię.
— A może to tylko moje głupie przypuszczenia? Może gdybym wierzył w Bogów i składał im ofiary, oni nie umarliby? — zapytał, starając się powstrzymać od płaczu. Czuł jak łzy cisną mu do oczu, a oddech staje się cięższy, jakby coś go blokowało. Obwiniał o to siebie, pamiętał każdy dzień, który stawał się coraz gorszy i łzy, które wtedy wylał. Zastanawiał się, dlaczego mróz zabrał jego rodziców, a jego oszczędził. Dlaczego osoby, które kochał bezgranicznie, tak łatwo go opuściły. Miał czternaście lat i myśl, że to wszystko przez niego. Ale po tamtej zimie, każda zdawała się być niesamowicie pusta, a obrzędy pożegnania jesieni bezwartościowe.
— Zima tamtego roku była wyjątkowo długa i mroźna — Park stwierdził po chwili i oparł się, spoglądając kątem oka na swojego towarzysza. — I jedynym, kto jest winnym śmierci twoich rodziców jest tamten człowiek — mruknął, wskazując na zamek, który o tej porze był ledwo widoczny przez ciemność. Jedynie na wysokich wieżach paliły się pochodnie, które były niczym małe gwiazdki na niebie.
— Król?
Chanyeol kiwnął głową.
— Osoba o najbardziej zimnym i skamieniałym sercu w królestwie — powiedział i zacisnął zęby. — Wiele razy wysyłano do niego mieszkańców z prośbą o pomoc, ale żelazne wrota nie podniosły się nawet o cal — warknął, biorąc głębszy oddech. Poczuł jak zimne powietrze niemal mrozi jego płuca i nos, na moment niemal paraliżując jego całe ciało.
— Byłeś tam?
— Dwa razy, ale na nic się to zdało — odpowiedział i uśmiechnął się smutno. — Czasem wydawało mi się, że zamek jest pusty. Nie widziałem straży ani dworzan, nie było tam nikogo, żadna twarz nie spoglądała na nas z okiennic, a cisza była głośniejsza od naszych myśli – dodał, wracając pamięcią do tamtego dnia. — Gdyby nie zwiadowcy, miałbym wrażenie, że rządzi nami ktoś, kogo sami wymyślili poddani, ktoś nieistniejący.
— Czy to nie czyni naszego króla tchórzem?
— Być może – oznajmił — albo jest sprytniejszy, niż przypuszczamy.
Luhan zmarszczył czoło, ściągając brwi. Rozmyślał nad tym, co powiedział mu Chanyeol. Zastanawiał się, jaki naprawdę jest król i czy jego okrucieństwo jest takie, jak wspominają o tym mieszkańcy. Ne mógł być pewien niczego, w końcu sam nigdy nie spotkał władcy, jedynie słyszał o nim wielokrotnie, nawet od swoich rodziców. Ojciec, tak jak Chanyeol był przeciwny jego rządom, natomiast matka zawsze powtarzała, by być mu posłusznym, nawet jeśli rozkaże, by odebrać sobie życie. Luhan tego nie rozumiał, nie mógł pojąć, jak można się oddać osobie, która tak naprawdę nie była nikim bliskim, ale zapamiętał słowa matki i postanowił się ich mocno trzymać.
— Myślisz, że kiedykolwiek go zobaczymy? — zadał kolejne pytanie, natomiast Chanyeol spojrzał na niego wyrwany z rozmyśleń, przez moment trwając w ciszy. Obaj wsłuchiwali się w radosne głosy ludzi i strzelanie ogniska, które dawało im ciepło.
— Nie wiem — wyrzucił, przymykając oczy — ale mam nadzieję, że nie. Ponieważ mam przeczucie, że kiedy to nastąpi, całe miasteczko stanie się tak martwe jak zamek, który widziałem — sprecyzował i pogłaskał włosy Luhana dłonią, uśmiechając się mocno. — Po dzisiejszym obrzędzie zacznie się zima. Musisz o siebie dbać, zwłaszcza dla Minseoka. Strasznie się o ciebie martwi — dodał, a Luhan zaśmiał się, kiwając głową.
— To jego największa wada, Yeol — mruknął młodszy, po czym wstał, chowając dłonie pod rękawami płaszcza, który wcale nie chronił go przed mrozem. Materiał był cienki, miejscami przetarty i podziurawiony przez zęby myszy, ale nosił go, bo wiedział, że tym wywoła uśmiech na twarzy swojego przyjaciela.
— Dokąd idziesz? Tu jest cieplej.
— Poszukać Minseoka. Miał tylko przygotować parę beczułek z piwem, a nadal go nie ma. Tak bardzo martwi się o mnie, a sam przez swoją upartość i zawzięcie kiedyś się rozchoruje —odpowiedział i z uśmiechem wymalowanym na ustach, skierował się w stronę ciemniejszej części miasteczka.
Noc zaczynała się stawać coraz bardziej chłodna. Z ciemnego nieba powoli spadały malutkie śnieżynki, ginąc w jego włosach i spadały na nieco zadarty nos, ale wcale nie topiły się od razu. Jego skóra była zimna, nieco zamarznięta, a jego usta drżały od ciągle spadającej temperatury. Szedł powoli, pośród śniegu, przypominając sobie, jak ubiegłej nocy tymi samymi dróżkami podążała bestia. Pamiętał ją, jej wygląd, to, jak wielka była, a przede wszystkim jej czerwone oczy, które wydawały się niesamowicie chłodne i pełne nienawiści.
Wraz z każdym jego kolejnym krokiem, niebo ciemniało, a powietrze stawało się cięższe. Śnieg skrzypiał pod jego butami, natomiast przez rozchylone usta ulatywała para, która unosiła się powoli do góry, niknąc, rozwiana przez słaby wiatr. Idąc coraz dalej, przysłuchiwał się ciszy, topił się w niej powoli, zapominając zaczerpnąć oddechu.
— Minseok? — zapytał, na początku cicho, przystając. Uliczka była pusta, wszyscy mieszkańcy zebrali się przy ognisku, żegnając ostatnią, dającą plony porę roku, zapominając o swoich dobytkach, usypiając królestwo na kilka chwil. Domy były ciemne, a przez okiennice nie wypadały nawet wąskie strugi światła, przez co droga przed Luhanem była zupełnie ciemna, przykryta przez wydeptany już śnieg. — Minseok?! — krzyknął głośniej, rozglądając się, choć jego oczy nie mogły wychwycić nic prócz poświaty nocy.
Odpowiedziała mu cisza, przerwana kolejnymi krokami.
Luhan czuł, jak strach powoli paraliżuje jego ciało, widząc, jak zakapturzone postury zwinnie prześlizgują się pośród mroku, by w końcu otoczyć go z każdej strony. On ich widział, kiedy kilka dni temu przyszli  do wioski, by siać strach. Pamiętał też słowa Chanyeola, który opowiadał o tym, jak silni są i komu służą. A stojąc pomiędzy czterema sylwetkami tworzącymi swoistą pułapkę, czuł się niesamowicie krucho, bezbronnie. Bał się ich, bał się ich mieczy i zmrużonych oczu, które śledziły każdy jego ruch, ale w przeciwieństwie do tego, nie czuł tego strachu przy bestii, na której wspomnienie zamierała cała wioska. Wiedział, że ona go nie skrzywdzi, a tej sytuacji nie mógł być niczego do końca pewnym. Ludzie okazywali się brutalniejszymi potworami od zwierząt, które działały instynktownie. Zwiadowcy zabijali świadomie.
Wziął głębszy oddech, zaciskając zmarznięte od mrozu palce w pięści. Przez panującą ciemność nie mógł zobaczyć wiele, jedynie błyszczące w świetle księżyca miecze, na których rączkach owijały się dłonie mężczyzn. Czekali na jego reakcję.
— Minseok? — zapytał kolejny raz, kiedy usłyszał kolejne kroki dochodzące zza niego. Obejrzał się za siebie, kierując swoje oczy na kolejnego mężczyznę ubranego w czarną pelerynę. Trzymał mocno za ubranie rudego chłopca, który z całych sił próbował się wyrwać z silnego uścisku, który ani na moment nie słabł. — Minseok! — krzyknął, od razu próbując się dostać do swojego przyjaciela, jednak zatrzymało go ostrze, które zabłysło tuż obok jego szyi. Czuł, jak stal przeszywa powietrze i jak wszystko w nim dosłownie krzyczy, ponieważ nie było żadnej drogi ucieczki.
— Lu — wyszeptał Minseok, patrząc na młodszego chłopca, który ze łzami w oczach, wpatrywał się właśnie w niego. Widział, jak jego ciało drży, a oddech powoli zamiera.
— Brać go — polecił najwyższy ze zwiadowców, który nadal trzymał Minseoka. Miał głęboki głos, podobny do Chanyeola, ale wciąż czymś się różnił. Ale to przestało być ważne, gdy wraz z jego rozkazem poczuł mocny uścisk na swoich rękach, który nie pozwalał na wyrwanie się.
— Proszę, nie! — jęknął błagalnie, próbując wyrwać się z uścisku.
— Jeżeli się nie uciszysz, poświęcisz swojego przyjaciela — odparł mężczyzna, a kaptur z jego głowy nieco się zsunął. Mimo mroku Luhan z łatwością zauważył duże, zachodzące czerwienią oczy podobne do tych, które widział u bestii. Ale tamte były intensywniejsze, pełne nienawiści, ale łagodniejsze. W tych błąkała się żądza mordu i rozbawienie, które najwyraźniej dawała mu rzeź. — Dużo lepiej — powiedział, gdy Luhan zaprzestał ruchów. Uśmiechnął się do niego zadziornie, a kilka blond kosmyków, które wyswobodziły się spod kitki zawiązanej z tyłu głowy, spadły na policzki. Zrobił kilka kroków, przekazując Minseoka innemu zwiadowcy i stanął przed Luhanem, przewyższając go o głowę. Schylił się ku niemu, chwytając pomiędzy swoje palce jego brodę. — Kiedy usłyszałem polecenie, by schwytać jednego z wieśniaków i to nie na mord, zacząłem się zastanawiać, co musi w nim takiego specjalnego być — przyznał, a jego paznokcie ostrzegawczo przesunęły się po delikatnej skórze na twarzy Luhana, jednak nie zraniły jej. — Teraz już wiem. Masz całkiem ładną buźkę, choć wcale nie różnisz się od reszty tej hołoty — prychnął z pogardą i mocnym ruchem puścił podbródek Lu, cofając się o kilka kroków.
— Proszę, nie krzywdźcie Minseoka.
— Jak sobie życzysz — odparł, dosiadłszy czarnego konia, który prychnął, drepcząc w miejscu. — Przyjechaliśmy po ciebie — dodał i ponownie nasunął na głowę kaptur, chowając do pochwy miecz. — Jeśli będzie stawiał opory, uciszcie go, a rudego zostawcie — zarządził, kierując słowa do pozostałej czwórki, po czym trzasnąwszy lejcami, zniknął w mroku.
Luhan widział, jak popychają Minseoka, który wciąż za wszelką cenę chciał się dostać do niego, krzycząc, by przestali. Ale ich ruchy stawały się coraz bardziej pewne, aż w końcu ciało Luhana zostało skrępowane i posadzone na konia, z którego w każdej chwili mógł spaść. Nie miał pojęcia, dokąd go zabierają ani co z nim zrobią, ale jeśli Minseok był bezpieczny, mógł jechać z nimi do najciemniejszych i najokropniejszych części świata.
Musiał po prostu być dzielny.

—  

Mam nadzieję, że was zainteresowałam. Nie mam pojęcia, kiedy pojawi się kolejna część, mam ją w całości napisaną, po niej już tylko trochę. Ale wszystko zależy od was, jeśli będziecie aktywni, pewnie da mi to kopa, więc szybko napiszę i szybciej dodam :) 


9 komentarzy:

  1. Niby długi rozdział, a jednak minął z prędkością światła. Bardzo mi się podoba ten początek, uwielbiam kiedy piszesz coś w tym stylu. Mam nadzieję, że dodasz coś prędko.
    Czyli hunhan dalej nie jest Ci obojętny? Bo tak właściwie myślałam, że przeniosłaś się na amerykańskich idoli. :) Tak czy siak, opowiadanie jak zwykle cudowne.
    Życzę weny~!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo ♥
      Ogólnie Hunhan teraz u mnie nie wywołuje takich filsów jak kiedyś, ale opowiadanie miałam już dawno zaczęte, więc pasowało dokończyć :D mimo to i tak jakieś fluffy z hunhanem czy baekyeolem napiszę, bo jakoś do amerykanów mi taka gejoza nie pasuje xDD

      Usuń
  2. lubię Twój styl pisania. jest na serio przyjemny w czytaniu. poza tym, potrafisz stworzyć napięcie i niezwykłą atmosferę. szkoda, że to skończyło się w takim momencie, bo na serio jestem ciekawa, jak będzie wyglądało pierwsze spotkanie króla i Luhana. miałaś na serio dobry pomysł z wykorzystaniem motywu z bajki.
    pozdrawiam! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Niesamowity nastrój zbudowałaś, widzę tą zimną i ciemną osadę i drżącego z zimna chłopca, który nie wie co go czeka. Liczę że rozmrozi on serce króla, ale co będzie w międzyczasie? Luhan mimo strachu pomógł wilkowi, chociaż ten chwilę wcześniej chciał go zaatakować. Myślę że w tej postaci król (bo to chyba on jest wilkiem,prawda?)łatwiej się dogada z Luhanem :) Bardzo wciągający początek, mam nadzieję że nie karzesz nam długo czekać na ciąg dalszy ☺ pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszam do nowego, kpopowego katalogu :))
    http://katalog-kpop-jpop.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Zdecydowanie pokochałam to opowiadanie. Jest takie tajemnicze i cudowne. Mam teorię co do bestii, króla i Luhana, więc czekam na kolejny rozdział, aby ją potwierdzić :3

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo mnie zainteresowałaś, szczególnie że jest to ff bardzo w moim guście :)
    Kocham wilczki i chociaż to jest na podstawie bajki to nadal coś. Czekam niecierpliwie i powodzenia.

    OdpowiedzUsuń
  7. Początek bardzo wciągający, nie mogę się doczekać następnej części. Mam nadzieję, że niedługo się pojawi. Jestem pewna, że to opowiadanie przebije "Porcelain". Oba opowiadania bardzo wpasowały się w mój gust, m.in. ze względu na to że HunHan to mój ulubiony paring. Życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Woah, mega historia! Dawno nie czytałam czegoś tak oryginalnego i ciekawego! :D

    OdpowiedzUsuń

Followers