niedziela, 4 października 2015

Together Forever 19/20

music: 1 | 2 | 3 | 4 

Sehun



Czułem, jak mój oddech staje się coraz cięższy, zamiera na moment, by potem znów zaniknąć gdzieś w moich płucach. Dookoła mnie panował hałas, a mimo to moje serce go zagłuszało, dudniąc w mojej klatce tak mocno, że prawie traciłem kontakt z rzeczywistością. Otwierałem oczy, próbując przyzwyczaić się do tłumów zbierających się na trybunach, ale światła umieszczone na najwyższych punktach otwartego stadionu za bardzo mnie raziły, przez co przymykałem powieki, chłonąc jedynie pełne podekscytowania krzyki kibiców. Znałem to na pamięć, bo to nie był mój pierwszy mecz. Wszystko się powtarzało, wszystko było podobne do poprzednich, ale wciąż nie potrafiłem się przyzwyczaić. Ciągle miałem wrażenie, że to dopiero się zaczęło.
Uśmiechnąłem się do siebie, uświadamiając sobie, jakie to cudowne uczucie, stać przed wyjściem na stadion i wiedzieć, że za moment ma zrobić się coś, co się naprawdę kocha. Granie w piłkę nożną nie było moja pracą. Nazwałbym to raczej pasją, czymś, co jest dla mnie cholernie ważne zaraz po Luhanie i moich dzieciach. Cieszyłem się, że udało mi się spełnić swoje marzenia i iść tą ścieżką dalej, nawet jeśli los rzucał mi pod nogi wiele przeszkód.
Zamknąłem oczy i oparłem czoło o zimną szybę szklanych drzwi, odliczając minuty do rozpoczęcia meczu. Żałowałem, że nie było przy mnie Luhana. Chciałem, by siedział na trybunach, trzymając za mnie mocno kciuki. Wiedziałem, że wtedy dałbym z siebie więcej niż wszystko. Ale Lu musiał zostać w domu, przy dzieciach, poza tym zbliżał się na ślub i obiecał, że wszystko dopnie na ostatni guzik, tak by było perfekcyjnie. Nie mogłem się doczekać, aż w końcu będę mógł go nazwać swoim mężem. Niby jedno słowo, a sprawiało, że nie potrafiłem przestać się uśmiechać, bo byłem po prostu szczęśliwy. Bardziej niż zwykle.
Poza tym czekaliśmy na nasze trzecie dziecko, które miało uczynić naszą rodzinę pełniejszą. Luhan był dopiero w trzecim miesiącu, ale już nie mogłem doczekać się, aż będę mógł wziąć do rąk niemowlaka i poczuć się dokładnie tak samo jak dwa lata temu. Byłem tak niesamowicie szczęśliwy, chociaż w moim życiu było wiele, porównywalnie niesamowitych momentów. Chociażby pierwszy pocałunek z Luhanem czy moment, kiedy pierwszy raz powiedział, ze mnie kocha. Czułem się wtedy, jakbym latał.
— Chłopaki — zawołał nas trener. Dopiero wtedy oderwałem się od drzwi i ostatni raz spojrzałem na wypełniony po brzegi trybuny. W drodze do miejsca, gdzie zebrali się wszyscy zerknąłem ukradkiem na ekran komórki, oczekując na telefon od Luhana. Miałem nadzieję, że zdąży zadzwonić. — To bardzo ważny mecz — uprzedził, a każdy z zebranych kolejno kiwnął głową, potwierdzając zrozumienie jego słów. — Jeżeli go wygramy, mamy zagwarantowane miejsce w finałach. Na trybunach jest też dużo sponsorów, dlatego jeśli dacie z siebie wszystko, wasze życie znacznie może się jeszcze odmienić — dodał z tajemniczym uśmiechem i wyciągnął rękę do przodu, do środka okręgu, który stworzyliśmy z naszych ciał, a w jego ślady poszła cała reszta drużyny.
Zamknąłem oczy i w myślach odtworzyłem sobie obraz Luhana i moich dzieci, którzy byli moim szczęśliwym talizmanem. Nie potrzebowałem szczęśliwej bransoletki, sznureczka czy naszyjnika. Wystarczyła mi ta trójka, bym się zmobilizował i dał z siebie jeszcze więcej niż potrafię. To dla nich pracowałem ciężko, to dla nich starałem się wygrywać, ponieważ ich kochałem, ale wiedziałem też, że każde zwycięstwo zawdzięczałem im, bo bez nich, nigdy bym sobie nie poradził.
— Po prostu dajcie z siebie wszystko — zarządził i uśmiechnął się, posyłając chłopaków pod główne drzwi, przez które mieliśmy wyjść wraz z rozpoczęciem krótkiej uroczystości poprzedzającej mecz. Widziałem, jak Jongin spogląda na mnie, a ja jedynie uśmiechnąłem się do niego, kiwnąwszy głową. Obaj byliśmy gotowi, by skopać tyłki przeciwnej drużynie, w końcu to my byliśmy gospodarzami i nie chcieliśmy, by ktokolwiek pokonał nas na własnym stadionie. — Sehun, poczekaj — tym razem trener zwrócił się tylko do mnie, patrząc na mnie uważnie, jakby coś analizował w swojej głowie. — Wiesz, że na ciebie liczę najbardziej? Widziałem cię wiele razy podczas meczu i wiem, że jeśli chcesz, potrafisz roznieść kogo tylko chcesz — powiedział całkiem poważnie, ale mimo to na jego usta wstąpił uśmiech. — Czasami mam wrażenie, że nasza drużyna nie jest miejscem dla ciebie, że powinieneś spróbować w dużo lepszej, która zapewni ci o wiele lepszą przyszłość. Tak jak mówiłem, na trybunach jest wielu sponsorów, osób, które bez wahania zaproponują ci lepsze miejsce i jako trener nie powinienem tego mówić, ale lubię cię, dlatego moja rada jest taka, żebyś nie myślał o tym, co udało ci się zrobić tu z nami, po prostu przyjmij każdą ofertę, która będzie dla ciebie korzystniejsza — poradził, a ja kiwnąłem głową.
— Dziękuję, panie trenerze.
— Powodzenia, Sehun — powiedział jeszcze i poklepał mnie po plecach, nim dołączył do reszty drużyny. Miałem pójść za nim, ale nim zdążyłem zrobić jakikolwiek krok, usłyszałem dźwięk mojego telefonu.
Schyliłem się po niego z nadzieją, że na ekranie odnajdę imię Luhana, ale zamiast tego dostrzegłem nieznany mi numer.
— Tak? — odebrałem, odliczając minuty do rozpoczęcia meczu. Nie zostało ich wiele. Nie dalej jak za pięć minut będę zmuszony do wyjścia na środek stadionu.
— Czy rozmawiam z panem Oh Sehunem? — odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki. Zdecydowanie należał do mężczyzny, był dosyć głęboki i zdecydowanie pierwszy raz go słyszałem, inaczej bym zapamiętał.
— Tak, to ja — odparłem.
— Jestem Choi Seunghyun — przedstawił się — pracuję w Uniwersyteckim szpitalu w Seulu. Dzisiejszego wieczoru zdarzył się wypadek — poinformował mnie, a ja zmrużyłem oczy w niezrozumieniu. Nie rozumiałem po co mi to mówi, dlaczego... — Jedną z ofiar był pan Xi Luhan. Znaleźliśmy przy nim dokumenty i telefon, gdzie był pana numer, zaznaczony na liście najważniejszych kontaktów — dodał, a ja zamarłem, tak samo jak moje serce i oddech. — Jest pan spokrewniony z panem Xi?
Przez moment nie wiedziałem co się dzieje. Miałem wrażenie, że śnię, jestem w okropnym koszmarze, który zapowiadał się najpiękniejszym snem jaki kiedykolwiek miałem. Ale brutalna prawda uderzyła we mnie, sprawiając, że moje nogi stały się nienaturalnie słabe, jakby wykonane z waty. Podparłem się ławki, oddychając ciężko.
Jongin spojrzał na mnie tym razem zaniepokojony.
— Panie Oh? — mężczyzna znów się odezwał. — Jest pan spokrewniony z panem Xi? — powtórzył pytanie, a ja nieświadomie kiwnąłem głową, nie zdając sobie przez moment sprawy, że on nie może tego zobaczyć.
— To mój narzeczony — odpowiedziałem, gdy wreszcie udało mi się wydobyć z siebie głos. Był cichy i drżący, niknący w hałasach dobiegających zewsząd, ale nie byłem w stanie powiedzieć niczego głośniej, ponieważ przez moment sam nie wiedziałem, jak się funkcjonuje. Zapomniałem podstawowych czynności i przede wszystkim czułem, jak ucieka ze mnie życie. — Jak z nim? — zapytałem, choć obawiałem się prawdy.
— Jest w krytycznym stanie — powiedział — przygotowujemy go do operacji. Na chwilę obecną więcej nie jestem w stanie panu powiedzieć.
— Przepraszam — odparłem, nim rozłączyłem się, czując, jak pod moimi nogami osuwa się ziemia. Przewróciłbym się, gdyby nie Jongin, który pomógł mi utrzymać równowagę, mimo wszystko ciągle mocno trzymając moje ramiona. Przez moment nie pytał o nic, czekał, aż mój oddech nieco się ustabilizuje, ale nie potrafiłem tego zrobić. Łapczywie łapałem kolejne hausty powietrza, ale łzy nie leciały z moich oczu. Chyba wciąż byłem w zbyt dużym szoku i nie dopuszczałem do siebie myśli, że Luhanowi mogło się coś stać. — Luhan, on... ja muszę jechać — powiedziałem, nie orientując się, co dookoła mnie się dzieje. Słyszałem jedynie trenera, który woła mnie i Jongina, ponieważ to już czas, mecz się rozpoczynał, ale zamiast tego zabrałem z szafki klucze do samochodu i dokumenty, wymijając zdziwionego mężczyznę.
— Sehun, Jongin! Dokąd wy idziecie? — zapytał zdenerwowany trener. Nie odwróciłem się, nie miałem czasu. Musiałem szybko przedostać się do szpitala.
Dopiero Jongin oprzytomniał, wciąż idąc za mną.
— W tym momencie musimy gdzieś być indziej, bardziej niż na meczu — powiedział w pośpiechu — ma kto nas zastąpić. Przepraszam — dodał i popchnął mnie w stronę wyjścia, kierując się na parking. A wokół mnie świat wirował, wprawiając w niesamowicie szybki ruch moje serce. W tym dniu miałem spełnić swoje marzenia, tym czasem traciłem swój największy skarb.
— Jongin — powiedziałem, kiedy zrozumiałem, że nie ma zamiaru wrócić. — Zostań. Wiem, że ten mecz jest ważny. Poradzę sobie sam.
Jongin uśmiechnął się blado, kręcąc głową.
— Chyba zgłupiałeś, jeśli myślisz, że w takim stanie pozwolę ci prowadzić — odpowiedział, wyrywając mi klucze z dłoni, po czym wskazał na samochód. — Wsiadaj i mów, dokąd mamy jechać.


Szpital był pogrążony w półmroku, który przełamywały nieliczne refleksy światła. Patrzyłem na podłużne światła, w połowie przygaszone, które oświetlały jedynie nieliczne kąty długiego korytarza. Ciągle krążyłem przy głównych drzwiach, za którymi znajdował się ciąg sal operacyjnych, czekając, aż ktokolwiek zza nich wyjdzie. Nikt nic nie wiedział, przez co dostawałem szału, bo wciąż stan Luhana był dla mnie niejasny. Nie wiedziałem, co z nim, jak zniósł wypadek, jak do tego doszło. Ta niewiedza zabijała mnie od środka.
Dlatego powoli umierałem, przymykając oczy. Próbowałem sobie wmówić, że wszystko jest dobrze. Że jestem teraz w domu, razem z dziećmi oglądam kreskówki, a Luhan stoi tuż obok w kuchni, przygotowując kolację. Że jest tak jak zawsze, rutynowo, ale idealnie, tak jak powinno być. Ale wszystko było nieprawdą, ponieważ nie było niczego, o czym myślałem. Był tylko zimny szpital, Jongin, który poszedł po kawę i ja, bojąc się nadchodzącego jutra.
Nie chciałem stracić Luhana, niesamowicie się tego bałem. Bałem się życia bez niego, które już nie wydawało się tak pełne i niesamowite jak teraz. Widziałem jedynie czerń i chłodne dni, które stawałaby się jeszcze zimniejsze, ponieważ nie mógłbym go przytulić.
Próbowałem nie płakać, starałem się głęboko oddychać, zaciskając mocno dłonie w pięści. Chciałem udowodnić samemu sobie, że nawet w takiej sytuacji jestem silny, ale nie potrafiłem. Im dłużej trzymałem wysoko uniesione powieki, tym mocniej oczy zaczynały szczypać. Zbierały się w nich drobne łzy, którym nie pozwoliłem wypłynąć, bo wciąż miałem nadzieję,  że Luhan z tego wyjdzie i nie dalej niż za godzinę otworzy te swoje śliczne oczy, a pierwsze, co ujrzy, będę ja. Szczęśliwy, że znów mogę mieć go przy sobie, tak blisko.
Ale mijały godziny, a on wciąż umierał, będąc z dala ode mnie.
— Pan Oh? — Usłyszałem.
Od razu otworzyłem oczy i spojrzałem na mężczyznę przede mną. Wciąż miał na sobie fartuch poplamiony krwią i zmęczoną twarz, która nie wykazywała niczego innego oprócz współczucia. Jego oczy zmrużyły się nieco, a w ich kącikach utworzyły się zmarszczki, choć wyglądał naprawdę młodo.
W odpowiedzi kiwnąłem głową.
— Jestem Choi Seunghyun — przedstawił się, choć w natłoku tych wszystkich emocji nie zdążyłem dokładnie usłyszeć nazwiska. Zdążyłem tylko zauważyć, że to ta sama osoba, która do mnie zadzwoniła kilka godzin wcześniej. — Od razu przejdę do rzeczy — powiedział po chwili, krzyżując swoje dłonie, natomiast moje serce zabiło tak mocno, jakby zaraz miało wypaść z klatki piersiowej. — Przeżył, ale wciąż jego stan jest ciężki. — Spuściłem nieco głowę, przymykając oczy. Nie chciałem, by te wszystkie łzy wypłynęły. — Będziemy robili wszystko, by utrzymać go przy życiu, ale nie chcę Pana oszukiwać, Panie Oh. Jesteśmy tylko ludźmi, nie zawsze potrafimy odepchnąć śmierć. Pozostaje tylko nadzieja, że będzie lepiej.
To był ten moment, w którym głębokie wdechy i wydechy nic nie dawały. Wydawało mi się, że się dusiłem, a mimo to robiłem wszystko, by zachować spokój, choć w środku moje serce pękało na strzępy.
— A dziecko? — zapytałem ledwo, ponieważ mój głos tak bardzo drżał.
Odpowiedziała mi długa, przerywana oddechami cisza. To wystarczyło, bym zrozumiał, że tej nocy straciłem jeden ze swoich skarbów. Drugi wciąż wymykał się przez moje palce. Chciałem kolejne dziecko, wiedziałem jaka to radość trzymać takie małe stworzenie w swoich rękach, wiedząc, że jest częścią ciebie. I naprawdę zdążyłem pokochać je całym sercem, dlatego utrata go zdała się niesamowicie bolesna.
— Przykro mi  — powiedział. Kiwnąłem głową po raz kolejny.
— Przepraszam — szepnąłem i odwróciłem się, nie powstrzymując już więcej łez. Spłynęły po moich policzkach tak łatwo. Pokazywały, jak słaby jestem.
Słyszałem, jak lekarz odchodzi, natomiast na jego miejsce pojawił się Jongin, niosąc dwa kubki kawy, na którą i tak nie miałem ochoty. Widząc moją minę i łzy, które wciąż spływały po moich policzkach, odłożył napoje na  krzesło i podszedł do mnie, zamykając mnie w uścisku.
Nie pytał o nic, ja nie musiałem odpowiadać. Ale szlochałem w jego ramię tak długo, aż nie miałem już czym płakać.
Umierałem wraz z Luhanem.



***


Podczas snu Luhan wydawał się zawsze inny. Był spokojny, nieco łagodniejszy, ale zawsze tak samo piękny i niesamowity. Jego skóra zawsze była delikatna, a usta tak słodkie, że kolejne pocałunki przychodziły z łatwością, zdawały się nie mieć końca. Podobnie było z kochaniem Luhana. Wiedziałem, jaki jest, kiedy robiłem wszystko, by zatrzymać go przy sobie, liczyłem się też z tym, że nieco przytemperuje mój charakter i tak się stało, ale nigdy nie miałem o to do niego żalu. Zmienił mnie, sam, choć troszkę, właściwie również to zrobił. Wydawało mi się, że to przez dzieci, które stały się dla niego małymi ognikami szczęścia, popychającymi go do pracy każdego kolejnego dnia. I był silny, ale za razem tak cholernie delikatny.
Otworzyłem szerzej oczy, unosząc nieco głowę do góry, by łzy, które się tam nagromadziły, nie spłynęły prędko po moich policzkach. Ale nie udało się, już po chwili leciały, jedna po drugiej, następna po kolejnej, mocząc moją koszulę.
— Sehun — powiedział Jongin, kładąc dłoń na moim ramieniu. Zacisnął lekko palce w tym miejscu, starając się jakoś podnieść mnie na duchu. Doceniałem jego starania, doceniałem to, jak nasi przyjaciele mnie wspierali i pomagali. Bez nich bez wątpienia bym się poddał i przestał wierzyć, że kiedyś być może będzie lepiej. — Doskonale wiem, w jakiej jesteś sytuacji. Każdy z nas wie, bo Luhan dla nas wszystkich jest tak samo ważny, jak dla ciebie — dodał po chwili, nawet na moment nie biorąc ręki. Przez moment obserwował mnie w ciszy przerywanej cichym szlochem Baekhyuna stojącego pod oknem. Przytulał go Chanyeol, który sam był przybity, zresztą jak wszyscy. — Ale znam Luhana nie od wczoraj i wiem, że mimo tej twarzy małego chłopca, jest najsilniejszym facetem z nas wszystkich. Czasem wydawało mi się, że jest niezniszczalny, że ma w sobie tyle energii, która wprost od niego promienieje, więc jestem pewny, że nie podda się przy najbliższej, tak łatwej okazji.
— A jeśli nie? — zapytałem, patrząc na niego, choć przez łzy obraz stał się całkowicie zamazany. — Co jeśli stwierdzi, że ma dość? Albo nie będzie miał wyboru, bo będzie zbyt słaby, by otworzyć oczy? — Uniosłem to, wstając gwałtownie. — Ja Jongin nie wytrzymam bez niego. Luhan jest dla mnie jak powietrze, podtrzymuje mnie przy życiu, sprawia, że chcę żyć. Jeżeli odejdzie, ja...
— Wiem, Sehun — odparł, przyciągając mnie do siebie, a ja zwyczajnie się do niego przytuliłem, łkając cicho. Mówili, że faceci nie płaczą, że są jak ze stali, ale w obliczu śmierci, kiedy ukochany praktycznie balansuje pomiędzy nią a życiem, łzy same spływały, zupełnie niekontrolowanie. — Ale Luhan ma dla kogo walczyć. Ma ciebie, Seul i Jiseoka. Ma całe życie przed sobą, którego tak łatwo nie odpuści. Wiesz jak uparty jest Luhan, żeby spędzić z wami jeszcze kilka chwil, przekupi samego diabła — zaśmiał się, a ja uśmiechnąłem się blado, odsuwając się od niego, oddychając ciężko.
Odpiąłem pierwszy guzik koszuli pod szyją, zdając sobie sprawę, jak duszno jest w pomieszczeniu. Nie wiedziałem, czy to przez klimat czy może przez te wszystkie nerwy i emocje, których już nie postanowiłem dłużej znieść.
— Rozmawiałeś z lekarzem? — zapytał Chanyeol.
— Wczoraj — odpowiedziałem pusto, jakby to, co działo się wokół mnie nie było prawdziwe — Nie powiedział nic konkretnego. Mam do niego przyjść później. Może  dowiem się czegoś więcej — szepnąłem i ponownie usiadłem obok łóżka, na którym spokojnie leżał Luhan. Wyglądał tak smutno, niesamowicie blado. Inaczej, niż zawsze. — Możecie wyjść? Na chwilę chcę zostać z Luhanem sam — szepnąłem.
Jongin jedynie uśmiechnął się lekko i wyszedł, w jego ślady poszedł Chanyeol, zabierając ze sobą Baekhyuna, którego nogi wciąż tak bardzo się trzęsły, że każdy krok wydawał się niemożliwy do wykonania. Ja miałem podobnie z oddechem. Funkcjonowanie bez Luhana było znacznie cięższe.
Wyciągnąłem rękę, by zamknąć w niej dłoń Luhana. Była słaba, bezwładna, niezdolna do poruszenia. Otoczyłem ją delikatnie swoimi palcami, które wydawało się, że parzą jego zimną skórę. Ale nie oderwałem ich, nie zabrałem do siebie z powrotem, a zacisnąłem mocniej, pochylając się nad moim narzeczonym znużonym w głębokim śnie. Ucałowałem lekko jego czoło, odgarniając z niego kosmyki ciemnych włosów.
— Lu, kochanie — szepnąłem cicho, czule gładząc jego dłoń. — Proszę, nie poddawaj się. Jiseok i Seul czekają na ciebie. Wszyscy czekają, a ja umieram, nie mogąc znów mieć cię pełnego energii tuż przy sobie — dodałem, po czym zaczerpnąłem większą ilość powietrza, którego zaczęło mi brakować. — W domu jest inaczej bez ciebie, cholernie smutno. Nawet zaczęło mi brakować tych codziennych narzekań i krzyków, że jestem do niczego — zaśmiałem się smutno, przerywając na moment. — Wszystkie twoje rośliny więdną, a dzieci płaczą, bo nie mogą być przy tobie — dodałem ciężko, przymykając oczy.
Ułożyłem głowę obok bezwładnego ciała Luhana, obserwując, jak jego klatka piersiowa podnosi się i opada tylko za pomocą urządzenia. Całkowicie sztucznie, ponieważ Luhan był za słaby, ja bez niego również taki byłem.
Miałem ochotę krzyczeć na cały korytarz, by mi go nie odbierali, ponieważ on musiał zostać ze mną, być moim skarbem i cudownym ojcem dla naszych dzieci. Musiał nadal się uśmiechać, żyjąc przy mnie, w naszym domku, który był naszym wspólnym marzeniem. Luhan nigdy nie mówił, że coś takiego pragnie, ale widziałem, jak cieszył się, kiedy się przeprowadziliśmy do miejsca, w którym mieliśmy rozpocząć nasze wspólne życie. To niesprawiedliwe, że los chciał popsuć to tuż przed tym, jak wszystko miało stać się jeszcze lepsze.
Zawsze marzyłem o własnej rodzinie, cudownych dzieciach i żonie bądź mężu. A Luhan był dla mnie idealny pomimo tych swoich wad, które jak każdy miał. Wyobrażałem sobie ślub, jak nasze obrączki pasują do siebie i łączą nas w jedność. Jak Luhan uśmiecha się lekko, tańcząc ze mną pierwszy taniec. Jak moja mała księżniczka Seul w różowej sukience stara się nadążyć za tempem jej starszego brata, który nie może usiedzieć na miejscu nawet przez kilka minut. Wszystko wydawało się idealne, ale teraz, jedynym o czym marzyłem, to to, by Luhan po prostu z tego wyszedł.
Cmentarz to nie miejscem dla tak młodych ludzi, których potrzebowała rodzina. Nie był miejscem dla niego, ponieważ Luhan wciąż powinien trwać przy moim boku.
— Będę z tobą zawsze, Lu — obiecałem, przesuwając kciukiem po jego dłoni. Starałem się nie płakać, ale łzy same uciekały z moich oczu. — Ale obiecaj, że ty również.
Patrzyłem, jak twarz Luhana nie wyraża żadnych emocji, jak jego usta wciąż pozostają nieruchome tak samo jak przykryte powiekami oczy. Na ich końcówkach znajdowały się kruczoczarne, długie gęste i podkręcone brwi, które tak bardzo odróżniały się od prawie białej, niemalże papierowej skóry, którą pogładziłem lekko, starając się nie tracić oddechu, który przez te wszystkie emocje stawał się coraz trudniejszy do zaczerpnięcia.
Zamknąłem oczy, starając się całą tą sytuację uporządkować w głowie, ale zwyczajnie nie potrafiłem. Nie wiedziałem nawet jak mam już płakać. Wydawało mi się, że wszystkie łzy straciłem ubiegłej nocy, podczas której nie zasnąłem nawet na chwilę. Wpatrywałem się jedynie w swoje dzieci, siedząc przy ich łóżeczkach i zastanawiałem się, jak długo to potrwa. Nie chciałem, by Luhan cierpiał, chciałem się z nim zamienić, przyjąć na siebie cały ten ból fizyczny i nawet śmierć, jeśli bym musiał. On nie mógł umierać, był potrzebny Seul, Jiseokowi i mnie. Bez niego moje życie było puste.
Przez cała tę sytuację nie usłyszałem nawet dźwięku otwierania drzwi i pewnie stawianych kroków zaraz po tym.
— Dzień Dobry, Panie Oh — lekarz prowadzący Luhana przywitał się ze mną z firmowym uśmiechem, do którego był zmuszony nawet podczas takiej sytuacji jak ta. Ja nie odwzajemniłem uśmiechu, jedynie kiwnąłem głową i wstałem, prostując się.
— Wiadomo już, co z Luhanem?
Mężczyzna przez chwilę milczał, patrząc za mnie, na mojego narzeczonego, który nie otworzył oczu nawet na chwilę. Wiedziałem, że walczył, widziałem, jak ciężko oddycha i stara się w jakiś sposób dać mi znak, że jest dobrze, ale to nadal było za mało.
— Tak — odpowiedział — dlatego tu przyszedłem. Muszę z Panem porozmawiać.
— Proszę — odparłem, ponaglając go.
On tylko przełknął ślinę i westchnął.
— Nie chcę Pana okłamywać i dawać złudne nadzieje. Jest źle, nawet bardzo. Doszło do uszkodzeń organów wewnętrznych, wczoraj udało się nam zatrzymać krwawienie i na jakiś czas zahamować rozwój wszystkiego, co mogłoby spowodować powikłania, ale jestem pewien, że to nie potrwa długo — dodał, a ja zamknąłem oczy. Nie zbierały się już tam łzy. Być może to za sprawą tabletek, które zaczęły działać... nie byłem pewien, ale czułem, jak każde kolejne słowo rozrywa moje serce. — Pan Xi jest silny, jego organizm ciągle walczy, ale to zbyt mało. Możemy go utrzymywać przy życiu, ale jeżeli w końcu stanie się zbyt słaby...
— Co ma Pan na myśli? — zapytałem, patrząc na niego w oczekiwaniu.
— Że nie dajemy zbyt dużych szans pacjentom w podobnym stanie — odparł, natomiast ja podparłem się ściany, wiedząc, że nie ustoję o własnych siłach. — Pański narzeczony nie jest pierwszy. Wiele razy widziałem, jak ludzie w takim stanie po prostu umierali na naszych oczach, a my jako lekarze, nie mogliśmy nic zrobić... — stwierdził, prostując rękę, w której trzymał teczkę z jakimiś papierami. — Przykro mi to mówić, naprawdę. Ale proszę o tym dużo nie myśleć, nie o tym, że Pan Xi już nie żyje, bo zawsze jest kilka procent szans, że z tego wyjdzie.
Na początku to wszystko do mnie nie dochodziło. Jego słowa zdawały się obce tak samo jak sytuacja, która była dla mnie nierealna. Nie byłem gotowy, by stracić Luhana, wiedziałem, że nigdy nie będę, zwłaszcza nie tak nagle. Jeśli przeżył wypadek... nie mógł teraz tak po prostu się poddać, zwłaszcza, że miał dla kogo walczyć i żyć.
Luhan... dobrze znałem jego charakter i wiedziałem jaki jest. Kiedy leżał tak spokojnie, dotykając niemalże śmierci, nie był sobą. To nie pasowało do niego, bo potrafił być zadziorny nawet przez sen i nigdy nie pomyślałem nawet, że jego charakter mógłby mi przeszkadzać. Często mnie od siebie odpychał, powtarzał, że jestem idiotą, ale doskonale wiedziałem, że mnie kocha, a teraz... nie mówił nic, po prostu leżał, a ja oddawałem jego los w ręce lekarzy, którzy mogli mu pomóc, albo skazać na śmierć, którą ja pragnąłem z całych sił odgonić.
— Rozumiem — odszepnąłem, przenosząc wzrok z doktora Choi na Luhana. Jego klatka unosiła się powoli, dzięki podłączonej aparaturze, a niegdyś nieskazitelna, mleczno-biała skóra na twarzy, w niektórych miejscach była nieco przytarta, zaklejona białymi plastrami.
— A ja radzę panu wrócić do domu i odpocząć. Siedzenie tu, w szpitalu nic nie da, naprawdę — dodał, a ja kiwnąłem głową. — Zadzwonię do pana w razie, gdy coś by się stało.
— Oczywiście — odpowiedziałem słabo i bladym, wymuszonym uśmiechem pożegnałem go. Wyszedł z sali, zostawiając mnie i Luhana samego, pośród pikającej aparatury i cierpienia, pod którym ugięły się moje nogi.
Usiadłem ciężko na krześle, podnosząc rękę, by móc zamknąć w swojej dłoni tę Luhana, po czym prychnąłem pod nosem, zdając sobie sprawę z tego, jak życie jest niesamowicie kruche. Jeszcze kilkanaście godzin wcześniej całowałem Luhana, ustalając z nim ostatnie szczegóły ślubu, na który czekałem tak cholernie długo. Planowaliśmy naszą przyszłość, spodziewaliśmy się kolejnego, cudownego dziecka i nagle pojawiła się ta jedna sekunda, podczas której los postanowił się zabawić tym, co dla mnie jest tak niesamowicie cenne.
Wiedziałem, że kiedyś ten dzień nadejdzie. Wiedziałem, że któreś z nas odejdzie i zostawi tę drugą osobę samą, ale nie sądziłem, że to się stanie tak szybko. Zbyt szybko, bo nie zdążyłem się nim nacieszyć. Nie zdążyłem pokazać mu, jak bardzo go kocham, nie zdążyłem sprawić, by czuł się jak najważniejsza i najbardziej wyjątkowa osoba na świecie.
— Lu, nie odchodź — powiedziałem cicho, unosząc rękę. Pogładziłem go po policzku, po czym ucałowałem jego czoło. — Odpocznij, kochanie — szepnąłem jeszcze i ze łzami w oczach, opuściłem salę.


***

Tamtego wieczoru Seul swoimi kolorami całkowicie różnił się od mojej duszy. Wysokie wieżowce topiły się na tle różowo-niebieskiego nieba, po którym płynęły pojedyncze, ciemniejsze chmury, a ja miałem wrażenie, że mnie wypełnia jedynie kolor czarny, pozbawiony jakiegokolwiek przebłysku nadziei. Nie byłem przygotowany na to, co mnie dopadło, stało się to zbyt nagle, zbyt drastycznie, bym jakkolwiek mógł to zaakceptować. Nie wiedziałem nawet, jak mam płakać, choć łzy same spływały, uwalniając całą frustrację, która wcześniej była zamknięta.
Zacisnąłem palce, pomiędzy którymi znajdował się papieros. Nie paliłem przez kilka lat i nigdy nie ciągnęło mnie do tego, ale w liceum zdarzało mi się chować z Chanyeolem za murami szkoły i wypalić pół paczki naraz. Ale wiedziałem, że nie mogę wpaść w nałóg, on całkowicie przekreślał karierę sportowca, o której zawsze marzyłem, ale w tamtej chwili, stojąc na dachu szpitala dopadł mnie moment słabości. Chciałem krzyczeć na całe gardło, by ten przeklęty los nie odbierał mi Luhana, bo i tak zabrał mi mój drugi mały skarb, jednak w zamian za to wypełniłem swoje płuca nikotynowym dymem, żałując każdej sekundy, którą spędziłem z dala od Lu.
 Było mi niedobrze, czułem się tak potwornie samotnie... To oczekiwanie mnie niszczyło, ta niewiedza doprowadzała do szału, a brak nadziei sprawiał, że cierpiałem coraz mocniej. Przyjaciele mówili, że wszystko będzie dobrze, że Lu jest silny, że wyjdzie z tego, ale lekarz nie ukrywał, że jego stan jest krytyczny i mimo że całym sercem pragnąłem, by Luhan z tego wyszedł, w głębi cholernie się bałem, że postanowi odejść ode mnie wcześniej.
— Oppa? — Usłyszałem za sobą. Starłem łzy z twarzy i obróciłem się.
— Eunjin? Co ty tu robisz?
— Powinnam zapytać o to samo. Nie powinieneś palić, zwłaszcza teraz — powiedziała z oburzeniem, wyrywając mi papierosa, którego po chwili zgniotła obcasem. — Niepotrzebnie niszczysz swoje zdrowie. Przyznaję, wyglądasz seksownie z papierosem, ale nadal uważam, że to niewłaściwe.
— Musiałem się wyładować.
— Jest wiele sposobów, by to zrobić — odpowiedziała z przekonaniem, uśmiechając się delikatnie. — Kiedy ostatnio byłam tak bardzo sfrustrowana, potłukłam wszystkie lustra w domu — prychnęła, opierając się o barierkę, by nieco wychylić się do przodu, twarzą skierowaną na widok wciąż tętniącego życiem Seulu.
— Skąd wiedziałaś, że...
— Mój wujek jest lekarzem prowadzącym Luhana — przerwała mi — i wiem jak to wygląda. Osoba, która praktycznie uprzykrzała mu życie, ponieważ chciała odebrać mu jedyną osobę, którą tak bardzo zdążył pokochać przychodzi bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia tu, gdzie może umrzeć. Ale wiedz, Sehun, że też jestem człowiekiem i mam uczucia — powiedziała cicho, po czym wzięła głęboki oddech, prostując plecy — i podczas tych wszystkich spotkań, mimo że wiele razy zdążył mnie zasztyletować wzrokiem i zabić na tysiąc różnych sposobów w swoich myślach, tak jak ja jego, nie jestem w stanie naprawdę życzyć mu śmierci.
— Jestem przekonany, że i on tobie nigdy tego nie życzył.
— Wiem — mruknęła i uniosła kąciki ust delikatnie ku górze, jakby na siłę, próbowała mnie wesprzeć i naprawdę to doceniałem, choć ani trochę nie czułem się lepiej. — Słyszałam też, w jakim stanie jest Luhan. Przykro mi.
Kiwnąłem głową, starając się powstrzymać powstrzymać łzy.
— Nie jestem gotowy na to, by odszedł.
Przez moment panowała pomiędzy nami cisza, aż w końcu Jina położyła rękę na moich plecach i delikatnie je pogładziła.
— Nigdy nie będziesz na to gotowy — szepnęła, były prawdą. Nigdy wcześniej nie potrafiłem się z nią zgodzić równie mocno, co w tamtej chwili. — Jego śmierć, z punktu widzenia miłości, zawsze będzie dla ciebie przedwczesna, nieważne, ile będzie miał lat. Zawsze dla ciebie to będzie zbyt wcześnie — dodała i zacisnęła palce na poręczy, spuszczając wzrok. Obserwowałem jej twarz. Wyrażała spokój, ale wiedziałem, że mimo to, w środku tej dziewczyny mieszało się wiele emocji, tak samo jak we mnie.
— To wszystko przez to, że tak bardzo go kocham, Jina — powiedziałem pozwalając kolejnym łzom ozdobić moje policzki. — Życie bez niego wydaje się zbyt trudne i ja nie potrafię tak po prostu pocałować go w czoło i dać mu odejść, życząc mu spokojnego snu. To zwyczajnie wydaje się niemożliwe.
— Ale niektóre sytuacje nas do tego zmuszają, Sehun.
— Więc mam po prostu się poddać i pozwolić, by umarł?
Eunjin pokręciła głową.
— Nie, ale pogódź się ze wszystkim, co przyniesie los i nie pozwól mu się zniszczyć — poprosiła, zabierając rękę. — Coś ci opowiem — dodała po chwili, przenosząc swój wzrok na moją osobę. Tym razem wyglądała na bardziej przygnębioną, jej wyraz twarzy ją zdradzał. — Kiedy miałam osiem lat, przez kilka miesięcy patrzyłam, jak Bóg zabiera mi moją mamę. Płakałam, krzyczałam, by nie odchodziła, ale któregoś dnia to zrobiła — zamilkła na moment, starając się wyrównać swój nierówny oddech. — Tamtego dnia mój ojciec powiedział mi, że wszystko ma swoją przyczynę, że nie cierpiała bez powodu, że umarła, by potem nie stało się coś znacznie gorszego. Powiedział też, że Bóg przerwał jej życie w najlepszym momencie, może nie dla nas, ale dla niej tak.
— Nigdy nie mówiłaś...
— Nie lubię o tym rozmawiać, ale myślę, że to dobra pora — przyznała cicho, przymykając oczy — chciałam po prostu ci  powiedzieć, że jeśli Luhan odejdzie, masz wsparcie we mnie, w swojej siostrze i jestem przekonana, że w każdym twoim przyjacielu również — zapewniła mnie, uśmiechając się pocieszająco. — Będziemy zawsze przy tobie, gotowi, by ci pomóc — obiecała, owijając palce wokół mojego nadgarstka. — Ale jednocześnie, gdzieś w środku jestem przekonana, że Luhan poradzi sobie i nie ucieknie ci tak szybko.
W odpowiedzi uśmiechnąłem się przez łzy i pozwoliłem, by pociągnęła mnie w stronę wyjścia z dachu. Robiło się późno.

***

Otworzyłem powoli drzwi, starając się nie zrobić żadnego hałasu w mieszkaniu, które pogrążyła cisza. Odkąd Luhan trafił do szpitala, stało się tu niesamowicie cicho, spokojnie i już byłem pewny tego, że całe te zamieszanie robił właśnie on. Brakowało mi tego, nawet jeśli minęły tylko dwa dni i nie chciałem, żeby było tak zawsze.
Zaświeciłem światło w holu i ściągnąłem z siebie marynarkę, którą położyłem na szafce z butami. Gdyby był tu Luhan, od razu nakrzyczałby na mnie, że robię robię niepotrzebny bałagan, a później i tak po sobie nie sprzątam.
Uśmiechnąłem się smutno, zdając sobie sprawę z tego, że ja bez niego nie potrafię funkcjonować. Mam cudowne dzieci, ale... to właśnie Luhan był tą osobą, której potrzebowałem przy sobie przez większą ilość czasu. Seul i Jiseok również. Oni tego nie rozumieli, byli zbyt mali, by cokolwiek pojąć, ale Luhan był cząstką ich samych. Każdy z nas go potrzebował, nawet Baek i reszta naszych przyjaciół. Luhan po prostu... on wszystkich łączył w dość nietypowy sposób. Był jedyny w swoim rodzaju.
— Wróciłeś — powiedział Kyungsoo, kiedy wszedłem do salonu. Siedział na kanapie, a na jego kolanach tuliła się w jego tors Seul. Jiseok spał obok, zawinięty w puchaty koc i głową wciśniętą w wielką poduchę, z którą zawsze siedział Luhan.
Kiwnąłem głową.
— Przepraszam, że tak długo — odparłem i usiadłem obok, jak najostrożniej, zabrałem Seul z rąk Kyungsoo. — Popołudniu wyszedłem z jego sali, ale zaraz po tym zrozumiałem, że nie chcę go opuszczać. Powinienem zadzwonić, zabrać dzieciaki...
— Nie, w porządku — odpowiedział szybko — Seul to mały aniołek, uwielbiam się nią zajmować. Tak samo Jiseokiem, tylko po prostu ten dzieciak ma w sobie zbyt dużo energii – stwierdził i uśmiechnął się szeroko. — Poza tym przez kilka godzin był ze mną Jongin. Kazałem mu praktykować i właściwie to on się dziś nimi zajmował — dodał i wstał, zabierając kurtkę z fotela stojącego naprzeciw. — I wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Jutro też mogę przyjść je pobawić...
— Dziękuję, Soo — powiedziałem i mimo wszystko uśmiechnąłem się ciepło do niego, mimo że w moich oczach stawały łzy. – Ale jutro zawiozę je do mamy. Stęskniła się za wnukami, a ja... ja po prostu przez chwilę muszę być przy Luhanie.
— Co z nim?
Westchnąłem, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Jest beznadziejnie? Lekarz daje mu minimalne szanse na przeżycie? 
— W porządku — skłamałem i uśmiechnąłem się — jest dobrze.
— Dobrze słyszeć — odparł — czekam aż się obudzi, tak bardzo się martwiłem.
— Ja też, Kyung. Ale najgorsze już za nami.
Kyungsoo kiwnął głową i założył na siebie kurtkę, wyciągając z kieszeni telefon i spojrzał na wyświetlacz.
— Jongin po mnie przyjechał, więc już pójdę. Trzymaj się, Sehun — pożegnał się i wyszedł, zamykając za sobą cicho drzwi.
Zostałem sam, zastanawiając się, jak sobie poradzę, skoro nawet oddech był niemalże niemożliwy do zaczerpnięcia. Czułem to wsparcie, którym obdarzali mnie wszyscy przyjaciele, ale to nie wystarczyło, by normalnie oddychać.
Wtuliłem Seul w moje ciało, zamykając oczy, ale mimo to łzy uciekały spod nich tak szybko, że nie zdążyłem ich powstrzymać. Pierwszy raz w życiu tak cholernie się bałem. Bałem się, że wraz z nadchodzącym jutrem stracę powód, dla którego wciąż żyłem. Że zamiast ślubu i szczęścia, przed moimi oczami pojawią się różane wieńce i czarne kapelusze, które zasłonią słońce.
Potrzebowałem Luhana żywego. Wciąż trwającego przy mnie.

***

Następnego dnia, po kolejnych odwiedzinach Luhana w szpitalu, podczas których ponownie nie stało się nic, postanowiłem zawieść dzieciaki do mojej mamy. Rankiem, tego samego dnia dzwoniła do mnie i sama to zaproponowała. Stwierdziłem, że tak będzie lepiej, bo Kyungsoo też miał swoje zajęcia, a ja przez myśli o Luhanie, nie byłem w stanie dobrze zająć się własnymi dziećmi, przez co cały czas byłem na siebie wściekły.
Podróż z Seulu do Busan była męcząca. Nie mogłem skupić się na jeździe, bo wciąż przed oczami miałem umierającego mojego narzeczonego. Przy dzieciach nie płakałem, ale wielokrotnie miałem ochotę, bo łzy same cisnęły się mi do oczu. I choć starałem się myśleć pozytywnie, ciągle w głowie coś okropnego podpowiadało mi, że już nigdy nie zobaczę jego uśmiechu. Że po raz ostatni, kiedy mnie całował, było tamtego dnia, kiedy po kłótni przyszedłem do niego i mocno przytuliłem. Wciąż czułem się źle, że tamtego dnia na niego nakrzyczałem. Nie powinienem.
Zaraz, gdy zaparkowałem przed domem moich rodziców, zobaczyłem moją mamę i siostrę. Narea od razu wzięła dzieciaki, witając się ze mną ciepłym, pełnym współczucia uśmiechem, natomiast mama przytuliła mnie mocno, klepiąc mnie delikatnie po plecach.
 Jak dobrze, że przyjechaliście, Hunnie — powiedziała, uśmiechając się blado. Jej oczy były podkrążone, mniej wesołe niż zawsze. Wyglądała, jakby płakała, ale wiedziałem, że i ona bardzo martwiła się o Luhana. Wiele razy powtarzała mi, że nie mogłem znaleźć sobie nikogo lepszego, że mimo jego ciężkiego charakteru, taki chłopak to skarb. — Zaczęłam przygotowywać już kolację — powiedziała i delikatnie pociągnęła mnie w stronę domu. Nie było mnie tam od dwóch lat. Nie miałem po prostu czasu, żeby odwiedzić moich rodziców, ale wnętrze prawie w ogóle się nie zmieniło. Było tak jak dawniej, prócz małego dużego labradora, który zakręcił się wokół moich nóg. — Lukcy, ty wielka bestio, zostaw Hunniego — mruknęła moja mama, starając się odgonić zwierzaka, ale ten nie ustąpił i szedł za mną krok w krok przy mojej nodze. Choć na chwilę na moją twarz wpłynął subtelny uśmiech.
— Lucky?
— Tak, ostatnio twojego taty często nie ma — zaczęła — a w domu jestem sama z gosposią. Więc stwierdziłam, że taki pupil się przyda w dotrzymaniu towarzystwa. Poza tym świetnie się z nim wieczorami biega — dodała i zaprosiła mnie do salonu. Usiadłem na kanapie, a pies tuż przy mnie. Mama natomiast obok. — Polubił cię.
— A kiedy byłem mały, nie chciałaś kupić mi psa.
— Wiem i żałuję — powiedziała — ale Narea miała okropne uczulenie. Na szczęście już nie kicha tak bardzo jak kiedyś.
— A gdzie Minyoo? — zapytałem, nie widząc gosposi, która zawsze gdzieś krzątała się po domu. Teraz nie było jej słychać, jedynie śmiech moich dzieci dobiegający gdzieś z góry, najprawdopodobniej rozbawionych przez moją siostrę.
— Dałam jej kilka dni wolnego — odparła po chwili — ciężko pracowała, zasłużyła na to. Poza tym chciałam sama zająć się domem chociaż przez kilka dni, zwłaszcza jak dowiedziałam się, co stało się Lu. Nie mogłam po prostu siedzieć, musiałam czymś się zająć — dodała i położyła swoje dłonie na moich, gładząc je delikatnie.  Jej dotyk mi pomagał, dodawał mi otuchy, choć ciągle czułem się bezsilny, bo tak naprawdę nie mogłem zrobić nic. — Sehunnie... Wiadomo, co z Luhanem?
Kiwnąłem głową, czując jak po moich policzkach skapują łzy. Byłem facetem, nie powinienem płakać, ale cała ta sytuacja mnie przerastała.
— Jest bardzo źle, mamo — odszepnąłem, kładąc głowę na jej ramieniu, natomiast Lucky ułożył pysk na moich kolanach. Czułem się, jakbym znów był małym chłopcem, zamiast dwudziestu trzech lat, miałem pięć, płacząc o to, że kolega z sąsiedztwa nie chce się ze mną bawić. Ale wiedziałem, że tak nie jest, że moje problemy teraz są milion razy poważniejsze i chyba powoli mnie niszczyły. — Tego wieczoru, kiedy Luhan był na sali operacyjnej i straciliśmy dziecko, pomyślałem, że nie może być gorzej, że musi być lepiej. Że uratują Luhana, bo i tak wiele poświęcił. Doktor powiedział mi że Luhan wiedział, że ta ciąża jest niebezpieczna, wiedział, że coś może się stać, ale mimo to postanowił zaryzykować... Wierzyłem, że kolejnego dnia otworzy oczy i pierwszym, kogo zobaczy, będę ja, a później obdarzy mnie tym swoim pięknym uśmiechem. Ale każdego kolejnego dnia jest coraz gorzej. Umiera, a lekarze, choć ciągle go ratują, nie mają tyle mocy, żeby  utrzymać go przy życiu.
Mama nie odpowiedziała, jedynie pogłaskała mnie po głowie i pozwoliła, by łzy ciągle spływały po moich policzkach. Nie lubiła, kiedy płakałem, ale wiedziała, że teraz musiałem uwolnić te wszystkie emocje, żeby po prostu poczuć się lepiej. Duszenie ich w sobie było toksyczne.
— To nie potrwa długo, Hunnie — powiedziała cicho, ciągle mnie głaszcząc. — Czasem w życiu jest naprawdę ciężko. Zastanawiamy się, co zrobiliśmy źle, bo wydaje nam się, że Bóg karze nas za każde działanie.   
— Ale co takiego ja zrobiłem źle, mamo? — zapytałem, patrząc na nią ze smutkiem.
Oczekiwałem na jej odpowiedź, choć się jej bałem. Bo sam byłem nieświadom tego, co mogłem zrobić wcześniej, swoich złych czynów, za które miałbym teraz płacić tak okropną cenę. Wolałbym sam umrzeć, niż tak łatwo tracić Luhana. To było niesprawiedliwe i nie potrafiłem zrozumieć Boga, o którym wszyscy tak mówili. Nie potrafiłem pojąć tego, dlaczego przerywa życie mojego Lu w najlepszym momencie, czemu okazuje się być tak samolubny, skoro i tak on go będzie miał całą wieczność, a ja miałem zaledwie kilka lat.
— Nie wiem, Sehun — odpowiedziała, patrząc w dół. — Teraz jest ciężko, sama to odczuwam, bo też mi go brakuje. Chciałabym, żeby tu teraz był, razem z nami, a później wrócił razem z tobą i dziećmi do domu. Ale najzwyczajniej musimy jeszcze trochę na to poczekać, Hunnie.
— Gdyby nie to wszystko, za kilka godzin bylibyśmy małżeństwem — westchnąłem, a mama kiwnęła głową.
— I będziecie. Może nie dziś, ale kiedyś na pewno. Musicie. On za bardzo cię kocha, Sehun, żeby w tak banalny sposób od ciebie odejść.
Uwierzyłem jej, w końcu uważała, że zawsze ma rację. 



***

Wydawało mi się kiedyś, że całe moje życie jest kompletne. Miałem dwójkę najcudowniejszych dzieci pod słońcem, narzeczonego, którego kochałem całym sercem, piękny dom na przedmieściach i pracę, która jednocześnie dawała w moim życiu wiele szczęścia. Ale nie sądziłem wtedy, że jest tak bardzo niestabilne i łatwe do zniszczenia. Kruche jak ciało Luhana. Zawsze kojarzył mi się z lalką, właściwie dlatego tak mówiłem na niego w liceum. Był lalką, która nieświadomie kusiła, nieco niewinną, z wybuchowym charakterem, którym mnie oczarował. I naprawdę się nią okazał, bo prawie rozprysł się na kawałki, tak jak moje serce, kiedy uświadomiłem sobie, że mogę go stracić.
Chciałem wrócić jak najszybciej do Luhana, ale mama nalegała, żebym został na noc. Twierdziła, że jestem przemęczony, za bardzo zestresowany, a poza tym dzieci potrzebują mnie teraz bardziej, niż nikogo innego. Na początku nie chciałem się zgodzić, ale później przystałem na jej propozycję, przypominając sobie, że doktor Choi miał zadzwonić, gdyby coś się działo.
Byłem daleko od mojego ukochanego. Że dzieli mnie od kilka godzin jazdy, ale byłem gotowy wyruszyć w drogę powrotną o każdej porze. To chyba przez to, że po prostu się o niego bałem.
Najgorsze było to, że nie mogłem nic zrobić. Wydawało mi się, że z dnia na dzień stałem się pusty, nie mogąc się nawet ruszyć i to uczucie się potęgowało, krok po kroku, wyżerając ze mnie wszystkie pozostałe mi te dobre emocje. Do tego dokładało zmęczenie, te wszystkie nieprzespane noce, kiedy sen tak łatwo nie przychodził, ponieważ jedynym, o kim mogłem myśleć był Luhan. Wspominałem te wszystkie chwile spędzone razem. Kiedy mnie nienawidził, naszą pierwszą randkę, która doszła do skutku tylko dzięki zakładowi i temu, że mecz powtarzano, a ja doskonale wiedziałem jaki będzie wynik, pierwszy pocałunek, wyjazd na Hawaje, zaręczyny i moment, w którym pierwszy raz powiedział, że mnie kocha. Przez te myśli przez moment się uśmiechałem, bo zagłuszały niebywały strach przed utratą osoby, która była moim życiem.
Eunjin miała rację, nie byłem gotowy na utratę Luhana i wiedziałem, że nigdy nie będę. Bo nie mam w sobie tyle siły, dzięki której mógłbym żyć bez niego. I pierwszy raz w życiu coś takiego czułem. Nigdy wcześniej nie pomyślałem, że Luhan mógłby ode mnie odejść, nieważne w jaki sposób. Czy przez miłość do innego mężczyzny, czy przez rozwód z innych przyczyn, czy przez śmierć. Uważałem, że to mnie nie dotyczy. Że nie mam po co się przejmować, skoro jestem szczęśliwy i jest dobrze tak, jak jest.
I to przez to, że wcześniej uważałam, że nic nie może odebrać mi Luhana, teraz tak potwornie cierpiałem.
Kiedy tamtego wieczoru spojrzałem na zegar, dochodziła godzina dwudziesta trzecia. Siedziałem w fotelu, nie mogąc spać i oglądałem jakiś film, choć przez myśli, które krążyły przez cały czas przy Luhanie, nie wiedziałem o czym jest. Mama krzątała się gdzieś obok, zupełnie nie mogąc usiedzieć w miejscu. Nie dziwiłem się, sam ledwo wytrzymywałem. I dokładnie kilka minut po dwudziestej trzeciej zadzwonił mój telefon, który odebrała mama.
Nie słyszałem rozmowy, choć miałem przeczucie, że dotyczy Luhana. Nie miałem pojęcia kto dzwonił,ale mogłem się domyślić. I okazało się, że miałem rację, kiedy mama wyszła z telefonem w ręce z kuchni, a na jej twarzy malowała się posępna mina.
— Dzwonili ze szpitala. Stan Luhana się pogorszył — powiedziała, a moje serce zamarło. — Muszą go znów operować.
Nie czekałem na więcej jej słów, po prostu wziąłem po drodze jakąś letnią kurtkę i klucze do samochodu, działając jak w transie. Wiedziałem, że nie mam czasu, że muszę dostać się do Seulu jak najszybciej, bo inaczej zwariuję.
— Sehun, dokąd ty jedziesz?
— Do Luhana — odpowiedziałem krótko, siadając za kierownicą, natomiast mama podbiegła, przytrzymując drzwi, nie chcąc, żebym jechał.
— Jest późno, pojedziesz rano.
— Mamo — zacząłem drżącym głosem. — Czy ty, na moim miejscu, siedziałabyś z założonymi rękami, gdybyś wiedziała, że na drugim końcu kraju umiera tata? Jeśli nie ma dla Luhana szans na przeżycie, chcę chociażby się z nim pożegnać. Muszę jechać — powiedziałem ciszej, czując jak moje oczy zachodzą łzami.
Widziałem, jak mama kiwa głową i odchodzi o krok od samochodu.
— Zajmij się Seul i Jiseokiem. Wrócę najszybciej, jak będę tylko mógł.
— Dobrze, Hunnie. Jedź ostrożnie — poprosiła.
Po tym ruszyłem spod mojego rodzinnego domu w stronę Seulu, prosząc Boga, by jeszcze nie odbierał mi Luhana. 

_____________________________________________________________


Ten rozdział pisałam zawsze, kiedy było mi źle. Większą część napisałam, kiedy umarła osoba, która była dla mnie jak druga mama. Tak wyładowywałam emocje, przez które nie mogłam po nocach spać, bo przez płacz nie mogłam złapać oddechu. Czy pomogło? Zdecydowanie tak. Angsty, moim zdaniem są najpiękniejszą formą wyrażania własnych emocji, bo przez chwilę bohaterowie stają się nami. Epilog pojawi się najprawdopodobniej w piątek, czym zakończymy to opowiadanie i zabierzemy się za kolejne, już dawno obiecane.
Wiem, że jest wśród was wiele osób, które będą czytać Big Boys Don't Cry, więc mam prośbę. Zagłosujcie na jedną z odpowiedzi w tej sondzie. 


Ogólnie chodzi mi o czas rozgrywającej się akcji. Przy wyborze zwróćcie uwagę na gatunek opowiadania. Angst, kryminał, thriller po części i jakiś tam zalążek romansu. Mnie to obojętne w jakim czasie napiszę, bo do dwóch pasuje akcja, więc wybór daję wam, choć nie ukrywam, że gdyby akcja działa się w latach 90, bardziej to wszystko podkreśliłoby charakter Luhana i nadało ff ciekawy klimat, choć nie uważam, że źle będzie, jeśli wszystko potoczy się w czasach obecnych :)
+ Zakładka, jeszcze nie do końca kompletna pojawiła się u góry w menu dotycząca BBDC, z czasem będę ją uzupełniać. (Jeśli zdecydujecie się na lata 90, to nie martwcie się, zmienię daty urodzenia, ale póki co zostawiam je takie).

11 komentarzy:

  1. Ale ryczę, ale ryczę.
    Czekaj, idę po chusteczki.
    Co Ty zrobiłaś. Luhan ma żyć. On nie umrze, prawda? Nie zrobisz tego, błagam. Ja się teraz będę przez cały tydzień przez to dołować. Jest mi teraz smutno po prostu, bo wiem jak to jest i jezu, czuję się bardzo źle. Chyba pójdę spać.

    Błagam, nich on przeżyje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie jestem w stanie napisać jakiegoś sensownego komentarza. Pierwszy fanfic, który doprowadził mnie do płaczu ale nie tylko. Takie sytuacje pokazują jak łatwo jest stracić osobę, na której najbardziej nam zależy. Nie wyobrażam sobie jak to musi boleć, ale wszytko co jest tu napisane tak bardzo to obrazuje, że można bardzo mocno to odczuć.
    Teraz będę czekać na epilog i się dołować z tym co będzie dalej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Błagam nie uśmiercaj mi Luhan, ani Sehuna. Cudownie napisane, ale ta historia nie może się źle skończyć

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jejku, czytając ten Rozdział poczułam te same emocje w dzien w który straciłam 2 bliskie osoby. Nie mogę sie uspokoić, mam łzy w oczach. Jesli Luhan umrze to zle wpłynie na moją psychikę i tak jak pisalam wcześniej, nigdy nie przeczytam żadnego angsta jesli to sie stanie. Boję się prologu. Chciałam wymyślić happy end w glowie i dac sobie spokój z prologiem, ale musze wiedzieć co będzie z Luhanem. Jesli mnie zamkną w klinice dla chorych to przyślę ci rachunek za leki. To chyba moj najdłuższy komentarz jaki kiedykolwiek daje. Poruszylas moje emocje.
    Powodzenia w dalszym pisaniu~

    OdpowiedzUsuń
  6. NIE ZABIJAJ NICH, BLAGAM CIE
    NIE CZYTAM ANGSTOW, BO POTEM NIE MOGE ZYC NORMALNIE
    ALE TWOJE OPOWIADANIA POSTANOWILAM PRZECZYTAC
    I JAK UMRA TO SIE ZALAMIE OK
    wysle ci pieniadze za leki :)))
    lulu nie odchodz pls sehun i dzieci na ciebie czekaja wracaj szybko twoj chlopak bedzie ci spiewal shawty imma party till the sun down

    OdpowiedzUsuń
  7. Płakałam przez cały rozdział. Naprawdę, jeśli Luhan umrze to się załamię. Z drugiej strony to będzie ciekawe, nieprzewidywalne zakończenie... Nie. Damn, no przecież on nie może zostawić Sehuna i dzieci. Stara, przejechali mi kota a Ty mi jeszcze taki angst dokładasz :c

    OdpowiedzUsuń
  8. Oczywiście płaczę jak jakiś bezdomny bóbr. ;n;
    Chociaż uwielbiam kiedy coś źle się kończy, to teraz wcale tego nie chcę. :<

    OdpowiedzUsuń
  9. Proszę nie zabijaj Luhana ani Sehuna autor nim.. Moje Hunhan'owe serduszko pęknie.. A co się stanie z dziećmi? :'C
    Kocham to opowiadanie, a twoja twórczość zdecydowanie należy do jednej z moich ulubionych w Polsce.
    Weny xxx
    @idkNicki

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie płakałam, ale bolało mnie serduszko.
    Przeczuwałam wypadek i utratę dziecka, może to dlatego tak we mnie nie uderzyło. Ale chyba naj rozdział, bo angst. XD Miałam przed oczyma wszystko, co opisałaś i zawsze zamiast Lu widziałam siebie. XDDD (to nie jest śmieszne)
    Nie obchodzi mnie, czy skończy się angstem czy happy endem, bo będzie mi i tak smutno, że koniec. :<<<
    DAJĘ TEMU ROZDZIAŁOWI OCZKO Z RĘKI.

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie nie! Proszę tylko nie zabijaj mojego Lulu! Tylko nie to! Proszę! Wszystko tylko nie zabijaj go! Chyba umre! Chce już kolejny rozdział czekam i życzę weny <3

    OdpowiedzUsuń

Followers