piątek, 4 grudnia 2015

Big Boys don't Cry 1




| BROKATOWE GWIAZDY |



Tragizm bycia zakochanym nie polega na braku odwzajemnionego uczucia, a na tym, jacy się stajemy, gdy wiemy, że istnieje ktoś, na kim nam zależy. Stajemy się potworami – właściwie nieświadomymi tego, ale właśnie ta nieświadomość nas niszczy. Miłość nas oślepia, a reszta świata po prostu nie potrafi nas zrozumieć. Okazuje się, że to my nie mamy serc, kiedy wszyscy dookoła je mają. Żyjemy uczuciami, które w końcu znikają, zabierając ostatnią cząstkę nas samych. A potem pozostajemy puści, że aż nawet nie potrafimy płakać. Poza tym przecież ludzie puści nie potrafią też żyć. Przynajmniej ja nie potrafiłem. Bo cała ta miłość, którą poczułem raz przez całe moje życie, postanowiła mi je zabrać. Ale nie w tak banalny sposób jak samobójstwo, ale w zawiły i ciężki do zrozumienia plan wykreowany gdzieś w mojej podświadomości. Ta miłość odebrała mi wolność i szansę na bycie sobą. I poznałem jej tragizm, choć nigdy o to nie prosiłem.
A wszystko zaczęło się w Valley Springs, gdzie czarne wieżowce pięły się ku niebu, zupełnie, jakby szatan chciał sięgnąć i posmakować raju, gdzie kawałka zieleni mogłem szukać gdzieś pomiędzy ulicą North Street a White Hell.  Gdzie przedmieścia wypełnione były białymi willami bogaczy chcących odpocząć od centrum, gdzie ludzie tacy jak ja nie pasowali, bo popadali w schemat patologii, powtarzali błędy swoich rodziców, chociaż ja powtórzyłem błąd całego świata. W Valley Springs nie było miejsca dla mnie, choć ciągle podążałem tymi samymi ścieżkami, które znałem na pamięć, nie chcąc odchodzić.
Podrywa go powiedziała Kate, siadając z otwartą puszką piwa obok mnie. Jej blond włosy zmieszały się z dymem, który wpuściłem spomiędzy ust, wciąż wściekle zaciskając pomiędzy palcami papierosa.
Robi to zawsze, kiedy jestem w pobliżu odparłem niewzruszony, przenosząc wzrok na świetnie bawiącego się Tylera, przy którym już od bitej godziny plątała się Lucy. Widziałem, jak puszcza mu zalotne uśmieszki, jak pochyla się przed nim, wiedząc, że jej biust będzie wtedy znacznie widoczniejszy, że zabawia go swoimi żartami, których i tak bym nie zrozumiał.
I nic nie zrobisz?
Uśmiechnąłem się półgębkiem.
Po co? zapytałem Kate, wrzucając peta tlącego się przed nami ogniska, którego wysokie płomienie zacierały ostatnie ślady zachodzącego słońca i odbijały się w rzece Est River, skąd dobiegało najwięcej śmiechów i urywanych, krótkich rozmów. Zawsze jest tak samo   zauważyłem, wzruszając ramionami. Lucy nie jest jedyna. Nie czuję się zagrożony. Tyler mnie kocha, to mi wystarczy, żeby wiedzieć, że ta zdzira nie ma u niego szans stwierdziłem, wstając. Przy okazji zabrałem z rąk Kate piwo, co skwitowała okrzykiem oburzenia, ale nie powiedziała nic więcej.
Tamten wieczór żegnał czerwiec. Stawaliśmy się coraz starsi, obciążeni życiowymi doświadczeniami, które niektórych przytłaczały.  Spędzaliśmy go nieopodal rzeki Est River, wsłuchując się w stare piosenki, które nie pasowały do dzieciaków takich jak my. Obserwowaliśmy niebo zasłonięte wieżowcami malującymi się w oddali i paliliśmy papierosy, popijając je piwem. Usilnie przedłużaliśmy własne życie, smucąc się, że słońce kolejnego ranka nie będzie już tak jasne. Żegnaliśmy najlepszy etap naszego dotychczasowego życia, śmiejąc się właściwie z żartów, które nigdy nie śmieszyłyby nas na trzeźwo. Wraz z kolejnym dniem mieliśmy stać się innymi ludźmi, choć wszyscy wiedzieli, że będziemy tacy sami.
Przestań się tak krzywić, Walker powiedział Justin, widząc, jak upijam łyk piwa. Nienawidziłem alkoholu, piłem tylko dlatego, bo w kieszeni nie miałem nic lepszego. Wyglądasz, jakbyś miał się rozpłakać dodał, obdarzając mnie tym swoim cynicznym uśmieszkiem, którego wręcz nie znosiłem, ale lubiłem samego Justina, więc musiałem to znosić. Mam coś dobrego.
Spojrzałem na niego, wykrzywiając usta w uśmiechu. I już po chwili siedzieliśmy kilkanaście metrów dalej, paląc marihuanę. Nie była amfetaminą, nie była też małymi tabletkami szczęścia, ale była lepsza od alkoholu i papierosów, które i tak już skończyłem. Nosiłem pustą paczkę w kieszeni kurtki, ot tak, jakbym miał nadzieję, że nad ranem jeszcze coś tam znajdę. Ale był tu Justin i siedział obok, śmiejąc się beztrosko, jakby cały świat się nie liczył. Dlatego kochałem narkotyki, bo pomagały zapomnieć o tym życiu, które naprawdę nas przytłaczało. Choć nie uważałem, że jestem największym pechowcem na świecie. W końcu miałem to, czego chciałem, tylko że z całej siły chciałem trochę pomóc własnemu szczęściu i choć trochę ubarwić to kolorowe życie.
Marihuana miała to do siebie w tamtym czasie, że przyciągała ludzi jak magnez, bo nie pamiętam momentu, kiedy dołączył się do nas Carter i Kate. Brakowało tylko Tylera i Lucy, ale nie zwróciłem na to największej uwagi. Cała reszta znajomych mnie nie obchodziła.
Tamten wieczór pamiętam jak za mgłą. Wiem, że na początku cieszyłem się z każdej, nawet najdrobniejszej rzeczy, ale ta euforia mnie nie przytłaczała. Plotłem Kate warkocze, wsuwałem w nie zerwane niedaleko kwiaty i piłem piwo, śpiewając jakąś najnowszą piosenkę, która stała się naszą ulubioną, choć nienawidziłem popu. Ale po salwie śmiechu, przychodził moment, kiedy poważnieliśmy. Nie patrzyłem na zegarek, ale miałem wrażenie, że ta noc trwała wiecznie. Moje włosy mieszały się wtedy z piaskiem, a oczy dokładnie obserwowały gwiazdy, których w centrum miasta nie było widać. Czasami, kiedy opuszczałem lekko powieki i wytężałem wzrok, wydawały się jakby sklejone z brokatu.
Moja mama zawsze powtarzała, że duzi chłopcy nie płaczą mruknąłem cicho, nie wiedząc dlaczego zebrało mi się na wyznania, w dodatku w środku nocy, kiedy reszta imprezowiczów spała w przeróżnych miejscach upojona alkoholem. Być może był to efekt narkotyku, albo po prostu potrzebowałem się wygadać, komukolwiek, a Kate była dobrą osobą.
Co? zapytała zdziwiona, podnosząc głowę z piasku. Patrzyła na mnie przez chwilę i zdawało się, że dokładnie analizowała moje słowa, choć nie byłem pewien, czy aby na pewno w takim stanie dała radę.
Za każdym razem, kiedy wydawało jej się, że jeszcze chwila, a rumieńce na moich policzkach zastąpią łzy ciągnąłem dalej, całkowicie ją ignorując. Być może powinienem zwrócić na nią uwagę, ale nie miałem na to ochoty ani czasu, po prostu chciałem mówić, dopóki nie nadejdzie świt, rozpoczynający kolejny okres mojego życia, którego naprawdę się bałem. Nie byłem typowym nastolatkiem, nie oglądałem jak oni nowych odcinków serialu Beverly Hills 90210 ani nie opłakiwałem śmierci Kurta Cobaina. Ale zupełnie tak samo jak oni miałem swoje obawy, które momentami zdawały się mnie paraliżować, powoli dusząc tak, że zaczerpnięcie powietrza było czymś niemożliwym. I nigdy nie płakałem, bo wiedziałem, że znów powie to samo. A przecież ja byłem duży, nawet jeśli miałem tylko pięć lat dodałem, natomiast Kate, zapewne ledwo świadoma, mrużyła oczy, wciąż starając się mnie zrozumieć. Nawet na jej pogrzebie... Chciałem, żeby zobaczyła, że mam się dobrze, że nie płaczę.
Alex powiedziała o co ci chodzi?
Nie wiem mruknąłem, gubiąc się we własnych myślach. Zaczynała boleć mnie głowa, co było odczuwalnym efektem przyjętego narkotyku, ale chyba byłem do tego już przyzwyczajony. Po prostu boję się tego roku dodałem prosto. Mój ojciec znalazł sobie nową laskę. Ładna, ale jędza prychnąłem, z nudów zaczynając bawić się koniuszkiem swojej dżinsowej, starej kurtki, którą lubiłem najbardziej. Dostałem zakaz kontaktowania się z nim, bo nie powiedział jej, że ma syna. I nie powie. Nigdy nie był dobrym ojcem, ale jednak miałem wrażenie, że jestem dla niego kimś ważnym. Teraz mimo że go nienawidzę, mam wrażenie, jakbym zawadzał, dosłownie wszystkim.
Mnie nie przeszkadzasz powiedziała, starając się mnie rozweselić.
Uśmiechnąłem się krzywo.
To dobrze odparłem ale ty mnie zazwyczaj wkurwiasz.
Widziałem ten wzrok i to, jak bardzo powstrzymywała się, żeby mnie uderzyć, ale w ostatniej chwili przytuliłem ją mocno do siebie, uniemożliwiając jej ruchy. Oparłem podbródek o jej głowę, uśmiechając się lekko, bo naprawdę dobrze trzymało mi się ją w ramionach. Była jedyną osobą, która praktycznie wiedziała o mnie wszystko i wciąż trwała obok, jakby nie interesowało ją jaką osobą jestem w oczach swoich jak i innych dookoła. Najważniejsze było to, jak ona mnie postrzega, tylko to się liczyło.

Gdy zaczęło świtać, odsunąłem się od śpiącej Kate. Wiele razy nocowaliśmy latem nad rzeką, traktując ją, jakby była oceanem, który był moim małym marzeniem. Kiedyś moja mama mówiła, że weźmie mnie na zachodnie wybrzeże, gdzie noce zawsze były ciepłe, ale nie upalne, gdzie piasek był złoty i przyjemnie letni od słońca, a woda tak przejrzysta, że widać dno. Ale niedługo potem zmarła, a ojciec nigdy nie miał czasu, żeby choć ze mną porozmawiać. Dlatego znalazłem swój własny ocean, który jak się okazywało, wcale nie różnił się od opisów mojej matki, gdy w naszych żyłach płynęły narkotyki.
Kate nie drgnęła, nawet wtedy, gdy sięgnąłem do jej kieszeni, kradnąc jednego papierosa z półpełnej paczki. Potrzebowałem tytoniu, musiałem zapalić, inaczej nie wytrzymałbym. Ale nie nazywałem mojej potrzeby uzależnieniem, ponieważ jak wtedy myślałem – kontrolowałem to.
Odpalając papierosa, zaciągnąłem się nim mocno i ruszyłem w stronę ugaszonego ogniska, nawet nie otrzepując spodni z piasku. Wciąż wydawało mi się, że nie jestem do końca świadomy, myśli wciąż plątały się w mojej głowie, a niebo zlewało z ziemią. Gdyby nie powoli wstające słońce, nie wiedziałbym dokąd idę. Właściwie nie zależało mi na konkretnym kierunku, i tak niedługo każdy miał wstać i wrócić do domu. A ja chciałem znaleźć tylko Tylera, przytulić się do niego, pocałować go i może pójść jeszcze spać. Ale Tylera nie było, Lucy też nie. I przez całą drogę do domu, wmawiałem sobie, że to przypadek.
Jak zresztą zawsze.


***


Kiedy słowa zastępowała cisza, a czułe pocałunki chłodny wiatr muskający suche usta, najgorsze były pełne napięcia spojrzenia trwające przez ułamki sekund. Nigdy nie były pełne, raczej krótkie i przelotne, wydające się całkowicie nieważne, ale niepokoiły i sprawiały, że zaczynałem się dusić. Tyler mnie przytłaczał i sprawiał, że nie mogłem oddychać. Niemo krzyczał i obwiniał mnie, choć wydawało mi się, że nic nie zrobiłem. Byłem w nim ślepo zakochany, więc wierzyłem w jego słowa, później coraz bardziej się obwiniając. Byłem uwikłany w pewien schemat, którego nie chciałem przerywać, bo ciągle wmawiałem sobie, że tak mi dobrze. Że jestem szczęśliwy, kiedy Tyler jest obok, że wcale nie czuję zazdrości, kiedy on i Lucy znikali. Swoimi czynami mówiłem mu, że chcę, by moje życie takie było, bo boję się zmian i chyba tak naprawdę to stawało się prawdą.
Tyler obdarzył mnie kolejnym, krótkim, pełnym wyrzutów spojrzeniem, natomiast ja wbiłem swoje w szybę, za którą przewijał się ten sam obraz. Nie było tam praktycznie nic, prócz ciemności, prostej drogi, suchej ziemi i kilku latarni oddalonych od siebie co czterysta metrów. Nie interesował mnie widok, nie podziwiałem go, ale nie chciałem widzieć miny Tylera. Ostatnim, czego chciałem w tamtym momencie była kłótnia.
Znowu ćpałeś powiedział jakby z wyrzutem. Jakby to go obchodziło, chociaż wcale tak nie było. Wiele razy przy nim połykałem jakieś tabletki czy po prostu paliłem zioło, które Justin skądś przyniósł. Czasami Tyler nawet ćpał z nami, ale najwyraźniej tego wieczoru chciał mnie przekonać, że on noc wcześniej nie zrobił nic złego, bo całą odpowiedzialność za jego czyny, ponoszę ja. Nie ważne, jak bardzo chciałem się wtedy z nim nie godzić, jak bardzo miałem ochotę krzyczeć, żeby nie zaczynał tego tematu, wiedziałem, że to i tak nic nie da.
Oderwałem na moment wzrok od drogi.
Mówisz to, jakbyś dopiero teraz to zauważył mruknąłem starając się zapanować nad wszystkimi emocjami, choć rozmowy z Tylerem zawsze były ciężkie i bywało w nich coś niepokojącego.
Po prostu, mam, kurwa, tego dość cisnął poprzez zaciśnięte mocno zęby, jakby na siłę chciał wywołać kłótnie. Jakby nie marzył w tamtej chwili o niczym innym, tylko o tym, jak wyładować wszystkie swoje negatywne emocje na mnie. Zawsze mu na to pozwalałem, bo uważałem, że po chwili tych krzyków, następuje błoga cisza, a później jesteśmy dziwnie szczęśliwsi i bardziej sobie bliscy. Chory sposób na wyzwolenie szczęścia, które było jedynie maską do kolejnej fali nadchodzącego cierpienia. Ale nie mówiłem nic, po prostu to akceptowałem. Teraz marihuana. Potem co? prychnął. Heroina?
Tyler nie wiedział wszystkiego, zdecydowanie też tego, że już dawno marihuana była dla mnie czymś pokroju papierosa, nie cieszyła jak amfetamina.
Dlaczego nagle zaczęło to cię obchodzić? warknąłem, wbijając w niego wzrok. Zawsze moje nawyki miałeś w dupie, a nagle zaczyna ci to przeszkadzać powiedziałem z wyrzutem, nie mogąc dłużej siedzieć cicho.
Być może kochałem Tylera, być może poświęcałem mu większą część siebie i podporządkowywałem siebie jemu, ale nigdy nie bałem się mu postawić. Nie byłem zbyt cichy, nie potrafiłem trzymać swoich uczuć w środku przed nim, a każdy inny po prostu się nie liczył.
Bo robisz z siebie ćpuna. Mój ojciec zaczął wydzwaniać, żeby zapytać się o ciebie odpowiedział zdenerwowany, odrywając się na chwilę od drogi. Znałem pana Smitha – pewnego siebie, postawnego mężczyznę, który miłość przeliczał na pieniądze. Był podobny do mojego ojca, tyle że w przeciwieństwie do niego, interesował się swoim synem. Niezaprzeczalnie było to jakimś plusem, ale jedynie do tamtego wieczora, ponieważ stało się pretekstem do kolejnej rozmowy pełnej przykrych słów, o których nie potrafiłem tak łatwo zapomnieć. A, kurwa, nigdy wcześniej nie robił mi wywiadu przez telefon.
Spojrzałem na niego raz jeszcze.
Nie ćpałbym odparłem ze spokojem gdybyś był przy mnie cały czas. Ale najwyraźniej w tych chwilach wolisz posuwać Lucy.
O co ci, kurwa, znów chodzi? krzyknął w moją stronę.
O to, że ludzie w związku raczej się nie zdradzają! odpowiedziałem równie podniesionym tonem głosu. Pierwszy raz przyznałem to na głos – przyznałem to przed samym sobą i tak bardzo chciałem się mylić. Ale wiedziałem, że Tyler nie zabierał Lucy do swojego mieszkania, żeby pooglądać z nią filmy Tarantino. Po prostu wcześniej wciąż sobie wmawiałem, że są tylko przyjaciółmi, a Tyler... że on mnie kocha.  Ile razy zostawiałeś mnie gdziekolwiek, żeby być z nią? Ile razy mówiłeś, że nie możesz się ze mną zobaczyć, bo szedłeś do niej? pytałem wprost, wbijając w niego wściekłe spojrzenie. Sam nie wiem, dlaczego tamtego wieczoru to wszystko mu powiedziałem, być może byłem zmęczony ciągłymi kłamstwami, którymi mnie obarczał, miałem dość tego, że wmawiałem sobie, że jest inaczej... Dlaczego? Dlaczego wybierasz ją?
Zobaczyłem, jak zaciska dłonie na kierownicy.
Bo nie jest tobą warknął, a moje serce zamarło.
Okazywało się, że zniszczony przez alkohol i papierosy ćpun również ma uczucia, bo nigdy nie czułem tak rozdzierającego bólu w środku. Nie, od kiedy byłem z Tylerem, nie, od kiedy tego dawnego Alexandra już nie było.
Zatrzymaj samochód powiedziałem stanowczo, nie chcąc dłużej na niego patrzyć.
Tyler zignorował mnie, podobnie jak całe to uczucie, którym obdarzałem go od dawna. Wciąż jechał, przecinając samochodem gorące jak w środku sierpnia powietrze, pozostawiając po nim jedynie ciemność. Słyszałem jego głośny oddech. Był nierówny i ciężki, sprawiał, że przez moment żałowałem tego, co powiedziałem, ale mimo to, zrobiłem to ponownie.
Zatrzymaj, kurwa, ten pieprzony samochód!wycedziłem przez zęby.
Koła zatrzymały się z piskiem, ale silnik wciąż pracował.
Być może tamtego wieczoru była to najgłupsza rzecz, jaka przyszła mi do głowy, ale nie mogłem spędzić z nim ani minuty dłużej. Powietrze zaczynało mnie dusić, stawało się zbyt ciężkie, by swobodnie nim oddychać, a obecność Tylera mnie przytłaczała.
Na trzęsących nogach wygramoliłem się z samochodu, trzaskając drzwiami.
Co robisz? zapytał z wyrzutem, widząc, jak idę w przeciwną stronę naszej jazdy. Wracałem na nogach do domu. Pieprzonych 60 kilometrów, ale nie zamierzałem więcej dotrzymywać mu towarzystwa. Wiedziałem, że podejmowanie pochopnych decyzji w stanie zdenerwowania nigdy nie kończyło się dla mnie niczym dobrym, ale jak uważałem wtedy – nie miałem wyboru. Choć wybór zawsze był, tylko ja go nie dostrzegałem.
Wracam odpowiedziałem, plecami do niego. Słyszałem jego kroki, wiedziałem, że idzie za mną. A ty możesz wrócić do tej dziwki i pieprzyć się z nią do rana dodałem pełnym jadu głosem, choć na język cisnęło mi się wiele innych, gorszych wyzwisk. Ciągle powtarzałem sobie, żeby się nie odwracać, żeby nie patrzyć na Tylera, żeby po prostu iść i starać się go nienawidzić, choć to nigdy nie było proste. Za bardzo go kochałem.
Ale nie odszedłem daleko, bo nim udało mi się postąpić jeszcze jeden krok, poczułem szarpnięcie. Tyler przyszpilił mnie plecami do samochodu i pochylił się nade mną, boleśnie wbijając palce w moje przedramiona.
Nigdzie się stąd nie ruszysz warknął. Wsiądziesz do tego samochodu i odszczekasz to, co powiedziałeś o Lucy dodał,  groźnie mrużąc oczy.
Wyglądał wtedy jak zwierzę. Pełna gniewu, dzika bestia, która tylko czeka, by zabić. Jego tęczówki były jakby ciemniejsze, a policzki bledsze. Za to jego palce posiniały, wciąż wbijając się mocno w moje ręce.
Odchyliłem głowę do tyłu, chcąc być dalej od Smitha.
Nie powiedziałem. Dla mnie Lucy jest kurwą, pieprzoną ladacznicą, a ty męską dziwką, skoro jedna dupa ci nie wystarczy prychnąłem i chociaż czułem się pewnie, to wciąż każde wypowiadane przez niego słowo bolało. Nie chciałem tak nazwać Lucy, ale całym sobą jej nienawidziłem. Tego, że odbierała mi jedyną osobę, którą miałem poza Kate. Justin i Carter byli dobrymi kumplami, ale nie mogli mi zastąpić Tylera. Nikt nie mógł. I miałem go tylko dla siebie przez tak długi czas, by potem pierwsza lepsza wywłoka to zmieniła.
Wraz z moimi słowami poczułem cios; ostry ból przeszywający moją czaszkę. Opierałem się wciąż o samochód Tylera, powoli otwierając oczy, wciąż oszołomiony uderzeniem. Sam Smith odszedł ode mnie, zabierają dłonie z moich ramion, ale mimo to wciąż bolały. Podobnie jak głowa, którą złapałem w jedną rękę.
Pierdol się, Alex wysyczał, wsiadając do samochodu.
Zdążyłem jedynie zejść na bok, a on odjechał, zostawiając mnie samego. Nagle poczułem ulgę, bo nie było go blisko, ale wiedziałem, że jestem głupi, zostając tu. Był późny wieczór, a ja nie miałem przy sobie nic prócz kilku dolarów w kieszeni i zapalniczki. Była tam jeszcze pusta paczka po papierosach, której nie wyrzuciłem z ubiegłego wieczora. A musiałem zapalić, chciałem poczuć ten zapach tytoniu i zapomnieć o kłótni. Mogłem zapragnąć wszystkiego, a marzyłem tylko i jedynie o tym, bo wszystko inne zdawało się mnie nie uszczęśliwiać.
Idąc ciemną, zupełnie pustą drogą, myślałem, jak bardzo nienawidzę swojego życia. Ale to nie oznaczało, że chciałem się zabić. Nie. Chciałem żyć, tylko po to, by samą swoją obecnością wkurwiać ojca. Chciałem wciąż ćpać i udawać, że wszystko jest w porządku. I choć miałem ochotę się rozryczeć, nie zrobiłem tego, bo przecież duzi chłopcy nie płaczą.


Najbliższa stacja benzynowa znajdowała się kilka kilometrów od miejsca, w którym zostawił mnie Tyler. Wydawała się, że była pusta pomimo tego, że w środku paliło się światło, a na parkingu zaparkowany był Pick-up, który miał więcej lat niż ja. Duży szyld starego motelu jeszcze z lat 50, kiwał się niebezpiecznie z każdym nowym podmuchem południowego wiatru, skrzypiąc tak mocno, że słyszałem go z daleka, a rażące po oczach różowe neony w niektórych miejscach ciemniały, tak, że nie byłem w stanie odczytać jego nazwy.
Nigdy nie rozumiałem idei budowania moteli przy stacjach benzynowych. Odstraszały i przypominały sceny z tych wszystkich horrorów, których bałem się, gdy miałem dziewięć lat. Nie zapraszały do środka, zresztą tamtego wieczoru chyba nikogo tam nie było, a ja nie miałem wystarczająco dużo pieniędzy, by zatrzymać się w nim na chociażby na jedną noc. Chociaż może coś bym znalazł, ale wolałem przeznaczyć to na fajki, bo twierdziłem, że są mi bardziej niezbędne do życia niż sen. Poza tym łudziłem się, że Tyler zawróci i mnie przeprosi.
Ochłonąłem po kłótni, ale nie żałowałem tego, co powiedziałem. Wciąż nienawidziłem Lucy i gniewałem się na Tylera. Miałem ochotę zrobić mu dokładnie to samo, ale przecież go kochałem. Niestety jedyną pamiątką, jaką po sobie pozostawił był obolały policzek i kilka gorzkich słów, które wciąż powtarzałem sobie w myślach. W pewnej chwili mogłem wyrecytować je niczym wierszyk, który potwierdzałby tylko jeszcze bardziej mój żałosny w tamtej chwili stan. Nie stałem się wrakiem człowieka w jeden wieczór, w przeciągu jednej kłótni... stawałem się nim każdego dnia, ale wtedy tego jeszcze nie widziałem. Powtarzałem sobie w kółko, że mam się dobrze, tylko po prostu świat jest zjebany i nie potrafi się do mnie dostosować.
Wchodząc do sklepu musiałem wyglądać jak siedem nieszczęść – z moich blond włosów ciekła woda, przez deszcz, który rozlał się na dobre kilka minut wcześniej, a ubranie kleiło się do mojego ciała, nawet jeśli wcześniej było nieco luźniejsze. Mężczyzna siedzący za ladą, podniósł na moment wzrok znad Playboy’a z Pamelą Anderson na okładce tylko po to, by spojrzeć na mnie przez kilka sekund i się skrzywić. Ale chwilę później znów podziwiał wyeksponowane cycki i nie interesował się przypadkowym nastolatkiem zjawiającym się o pierwszej w nocy na całkowitym pustkowiu. Widać w tamtym okresie dla tamtego miejsca było to normą, a ja nie przebijałem standardów, po prostu byłem jak wszyscy inni.
Sklep był mały, a większość półek pusta. Szczerze wątpiłem w to, że codziennie bywało tam tylu klientów, że towar znikał tak szybko jak fortuny bogaczy w największym kasynie w Las Vegas. Po prostu kupowanie hurtowo świeżych produktów było nieopłacalne. Ale nie obchodziło mnie to, w tamtym momencie najważniejsze były dla mnie fajki, które zgarnąłem po drodze i puszka wiśniowej Coca-Coli, która jako ostatnia leżała na dnie wcale niechłodzącej już lodówki. Gdy ją wyciągałem, w odbiciu szyby pojawiła się moja twarz – okropnie przygnębiona, z przyklejonymi włosami do czoła i wielkim sińcem malującym się na całej kości policzkowej. Nie dziwiłem się, że sprzedawca obdarzył mnie pełnym niechęci spojrzeniem. Wyglądałem gorzej od niego, bo przynajmniej jego twarz była nietknięta, choć bujna broda obrastająca ją mogła wiele ukryć.
Podszedłem do kasy, wyciągając kilka dolców z kieszeni. Podałem je bez słowa i chyba nawet zapłaciłem za dużo, nie wiem, ale nie interesowało mnie to tak bardzo jak  skontaktowanie się z kimkolwiek z moich znajomych.
Jest tu telefon?
Sprzedawca burknął coś pod nosem i machnął ręką, leniwie pokazując mi kierunek.
Na ścianie za drzwiami, w których powieszone były frędzle, wisiał dosyć stary telefon. Wątpiłem w to, żeby jeszcze działał, bo wszystko w tym miejscu było przestarzałe i przeterminowane, nawet kalendarz obok z panoramą Sydney, którego data wskazywała na 5 sierpnia 1993 roku. Pod nim, stolik z lampką jarzącą się na ostry róż był przykryty grubą warstwą kurzu, a łapacze snów zawieszone w oknach, pozbawione były kilku piór, przez co wyglądały jak nieopierzone pisklęta powieszone do góry nogami, za skoki. Stojąc w tamtym miejscu robiło mi się niedobrze przez zbyt intensywne zielone ściany i smród, który jakby stał się częścią tamtego korytarza, pięknie komponując się z resztą wystroju.
Podniosłem słuchawkę, wykręcając numer Cartera. Tylko ten znałem, prócz Kate, ale jej nie chciałem budzić o pierwszej w nocy.  
Halo? Po sześciu sygnałach usłyszałem głos młodego Farley’a i nigdy wcześniej nawet nie myślałem, że będę tak bardzo szczęśliwy, rozmawiając z nim o tej porze. Zwykle o pierwszej kochałem się z Tylerem, albo siedziałem na parapecie w jego mieszkaniu, wywieszając bose stopy przez okno. Paliłem wtedy papierosy i uśmiechałem się do siebie, zupełnie nie wiedząc co to smutek.
Carter powiedziałem, wbijając wzrok w okno. Potrzebuję cię, Carter.
Alex? zapytał, a jego głos wciąż wydawał się senny. Cholera, Alex, jest noc.
Mam to w dupie skwitowałem prosto, zaciskając palce na puszce Coli. Potrzebuję cię.
 Teraz?
Tak, teraz warknąłem, starając się mimo wszystko nie brzmieć zbyt chamsko, choć Carter był przyzwyczajony. Jestem na jakimś zadupiu i nie mam jak dostać się do Valley Springs.
To znaczy?
Nie wiem. Jechałem z Tylerem do Virginii, ale pokłóciliśmy się. Teraz jestem na jakiejś stacji, chyba jedynej po drodze prychnąłem.
Jest z tobą Tyler?
Nie powiedziałem, nie przedłużając. Nie miałem zamiaru mu się zwierzać. Nie mam zamiaru siedzieć tu całej nocy.
Wiesz przynajmniej jak się nazywa?
Wzruszyłem ramionami.
Nie. Ale obok jest jakiś motel i różowe neony. Widać je z daleka.
Carter jeszcze tyko westchnął do słuchawki.
Coś wymyślę. A ty postaraj się stamtąd nie ruszać powiedział, po czym się rozłączył.


Niedługą chwilę później przestało padać, przez co od dobrych kilkunastu minut siedziałem na mokrym od wody krawężniku. Wiszące nad moją głową rażące neony odbijały się w rozległej kałuży, wolno falującej tuż pod moimi stopami. Moje ubranie podeschło, ale włosy wciąż były zmierzwione i powykręcane na wszystkie strony. Być może były już zbyt długie, ale nie chciałem ich ścinać, lubiłem gdy swobodnie opadały mi na czoło. Tyler czasami mówił, że wyglądam jak bezdomny i być może miał rację, bo nawet moja dżinsowa kurtka była na mnie za duża, ale to wszystko reprezentowało mnie samego – tego, którego trzymałem w środku. Tam panował chaos i bałagan, zresztą podobnie jak na zewnątrz. Nie potrafiłem dokładnie powiedzieć kim i jaki jestem. Wciąż wydawało mi się, że nie umiem się zidentyfikować z jednym, konkretnym typem człowieka. Byłem nieokreślony, choć tak naprawdę dla tamtego środowiska i czasów całkiem normalny.
Coca-Cola zdążyła się wygazować. Teraz smakowała jak stary sok wiśniowy zmieszany z niedobrą od dawna oranżadą w proszku, ale gdy mieszał się ze smakiem tytoniu, była całkiem znośna. Gdzieś za sobą słyszałem włączone radio na jakiejś stacji z piosenkami grungowymi. Chyba wtedy leciało coś od Nirvany i jej styl naprawdę pasował do tego miejsca i sprzedawcy, który uchylił okno, wpuszczając na zewnątrz kolejne dźwięki piosenki. Nie zagłuszał ich wiatr ani skrzypiący szyld falujący w powietrzu. To wszystko komponowało się w swoistą całość, w jakiś chory sposób nadając dosyć niespotykanego klimatu. Mógłbym powiedzieć, że pasowałem tam, że mimo wcześniej otaczających mnie ludzi, ta samotność stała się dla mnie dobrą przyjaciółką na jedną noc. Ona nie raniła, ona sprawiała, że czułem się lepiej.
Zaczynałem żałować, że zadzwoniłem do Cartera, bo nie chciałem wracać do domu. Wraz z tym musiałem pogodzić się z brakiem Tylera i obecnością Lucy, spoglądającej na mnie z wyższością, bo wygrała, nie musząc tak naprawdę nic robić. Ale wystarczyło to, że nie była mną. To dawało jej przewagę, a mnie pozostawiało daleko w tyle, jakbym już wcale się nie liczył.
Zacisnąłem filtr papierosa pomiędzy swoimi szczupłymi, chyba zbyt kościstymi palcami, wypuszczając z płuc dym. Czas przestał się dla mnie liczyć do momentu, gdy silnik pierwszego przejeżdżającego tamtą drogą samochodu nie zawarczał. Ale właśnie ten samochód zatrzymał się.
Bordowy Mustang z 1968 roku dziwnie pasował do tego miejsca, tak samo jak piosenki Nirvany i być może tak jak ja. Lśnił nawet w nocy, lakier był niezadrapany, a koła czyste pomimo wcześniejszej ulewy. Poznałem go tak samo jak mężczyznę wysiadającego zza kierownicy, któty potem na mnie spojrzał na mnie. Czułem na sobie jego ciężki wzrok, ale nie krępował, ani nie ograniczał.
Alexander? zapytał, natomiast ja wstałem, rzucając peta na ziemię i przydreptałem go schodzonym, brudnym trampkiem. Wiedziałem, że mnie zna, w końcu widział mnie niejednokrotnie, po prostu nie miał pewności.
Kiwnąłem głową.
Dzień dobry odpowiedziałem, wysyłając się na krzywy uśmiech. Ale nawet to nie pasowało do mnie w tamtej chwili, zwłaszcza, że siniak na policzku pociemniał.
Carter mówił, że potrzebujesz pomocy powiedział, opierając się rękami o drzwi swojego samochodu. Znałem Jamiego Farley’a. Niejednokrotnie widywałem go w Valley Springs, albo kiedy przychodziłem do Cartera, ale nigdy wcześniej z nim nie rozmawiałem. Po prostu nie było okazji.
Jamie Farley zdecydowanie nie wyglądał na zmęczonego pracą i domem tatuśka, który niedługo wejdzie w okres wieku średniego. Przypominał mi raczej James’a Dean’a w skórzanej kurtce i z tym pewnym siebie uśmieszkiem, który sprawiał, że nie mogłem od niego oderwać wzroku. Dlatego patrzyłem na niego przez chwilę, całkowicie zapominając o puszce Coli, którą wciąż zaciskałem w dłoni.
Wsiadasz? zapytał, gdy długo nie słyszał ode mnie odpowiedzi. Ale tamtego wieczoru nie byłem zbyt rozmowny, głównie dlatego że w głowie wciąż miałem przebieg kłótni z Tylerem. Byłem na niego zły, na siebie zresztą też. Mogłem nie wypominać mu zdrady, mogłem po prostu siedzieć cicho i zapomnieć o całej tej zazdrości, która wtedy nie chciała dać za wygraną. A teraz przez to, miałem wracać do domu z prawie obcym facetem, choć nie mogłem powiedzieć, że mi to przeszkadza. Być może byłoby lepiej, gdybym nie wyglądał wtedy jak bezdomny, ale na co dzień wcale nie prezentowałem się inaczej.
W odpowiedzi znów kiwnąłem głową, siadając na miejscu pasażera.
Przez większość drogi nikt z nas się nie odzywał. Nie czułem potrzeby rozmowy, nie chciałem też mówić o rzeczach, które nie miałby większego znaczenia. Poza tym ta noc za kilka godzin miała stać się nieważna. Ojciec Cartera miał zapomnieć o tym, że mi pomagał, a ja zapomnę o nim, wracając do wszystkiego tego, czego szczerze nienawidzę. Ale droga powrotna do Valley Springs okazała się zbyt długa, by bez przerwy milczeć.
Impreza się nie udała? zapytał, spoglądając na mnie kątem oka.
Skrzywiłem się. Widziałem swoje odbicie i wiedziałem, jak strasznie wyglądam i właściwie w tamtym momencie nie marzyłem o niczym innym, jedynie o miejscu, w którym nikt mnie nie znajdzie. Którego Tyler nie będzie znał, w którym wypalę całą paczkę papierosów i spokojnie umrę.
Żona nie dała, skoro o drugiej w nocy jeździsz na stacje benzynowe, zamiast ją posuwać? odpowiedziałem pytaniem na pytanie, całkowicie nie myśląc nad zwrotami grzecznościowymi. Poza tym wiedziałem, że przesadzam, że zaczynam pleść głupoty, ale nie lubiłem zbyt wścibskich ludzi, nawet jeśli mi pomagali.
Jamie roześmiał się, prostując plecy, po czym przyśpieszył.
Już od dawna nie daje stwierdził lekko, żartując. Choć może mówił prawdę, nie byłem w stanie tego określić. Ta stacja, na której byłeś mruknął po chwili jak byłem w twoim wieku, razem z kumplami często zatrzymywaliśmy się tam.  Mieli tam dobre piwo, chociaż chyba zlikwidowali już tam bar.
Gdyby nadal tam był, nie prosiłbym o podwózkę skwitowałem, co wywołało kolejny szczery uśmiech na twarzy Farley’a. To było dosyć dziwne, wcześniej nikt w moim towarzystwie nie chodził uśmiechnięty, nawet Tyler był jakiś przygnębiony i poważny.
I tak najlepsze piwo jest w Lucky Devils*. W Kalifornii nie można znaleźć lepszego, zresztą w Valley Springs tym bardziej.
Jeździsz na piwo do Los Angeles? prychnąłem.
Nie mruknął choć gdybym miał więcej czasu przyznał, przelotnie się uśmiechając. Powinieneś kiedyś spróbować.
— Nie lubię piwa — odburknąłem, uchylając szybę. Było gorąco jak na środek nocy, w końcu moja koszulka powoli zaczynała się lepić do ciała, a włosy do czoła. Potrzebowałem świeżego powietrza.
— Nie wyglądasz.
— Czyli wyglądam jak — szukałem przez chwilę — alkoholik?
— Nie — zaprzeczył — raczej ćpun — dodał, a ja uśmiechnąłem się pod nosem, jak idealnie potrafił mnie określić po kilku minutach rozmowy. — Chociaż pewnie to tylko pozory, co? Wasz współczesny styl trochę zadziwia — powiedział, koncentrując się na drodze.
Nie wiem, czy to był jakiś nowy styl, po prostu nie dbaliśmy co mieliśmy na sobie. Ja lubiłem wąskie spodnie, duże podkoszulki i jeszcze większe kurtki, nie obchodziło mnie to, czy wyglądam dobrze czy w ogóle dało się na mnie patrzeć. Rano nie szukałem swojej ukochanej koszulki z ulubionym zespołem, tylko ubierałem pierwsze, co wpadało mi do rąk. To nie była moda ani tym bardziej styl, raczej niedbanie o być modnym.
Wzruszyłem ramionami.
— Nieważne — stwierdziłem — dlaczego Carter wysłał ciebie?
— Miał zostawić przyjaciela na środku pustkowia? — Spojrzał na mnie. — Co tam właściwie robiłeś?
— Spacerowałem — powiedziałem ironicznie.
— Ach  mruknął — a siniaka sam sobie nabiłeś? — zapytał.
Jamie Farley był dziwnym facetem. Nie miał nic przeciwko temu, że zachowywałem się w jego stosunku jak kompletny ignorant, nie denerwował się na mnie i ciągle uśmiechał. Carter był całkiem inny, zdecydowanie niepodobny do ojca, ale to dobrze, nie wytrzymałbym długo ze zbyt pozytywną osobą. Chociaż mogłem się mylić i uznać, że po prostu Jamie był interesujący i czarujący, a nie dziwny. Choć nie potrafiłem tego przyznać na głos.
— Nie — odpowiedziałem — pokłóciłem się z przyjacielem. Po prostu obaj nie wytrzymaliśmy i na własne życzenie zostałem na środku drogi do Virginii i dostałem w gratisie to — warknąłem, uginając prawdę. Tyler nie był moim przyjacielem, ale miałem dość rozmów na tamtą noc, zwłaszcza, że powoli zaczęły pojawiać się pierwsze budynki Valley Springs.
Ojciec Cartera już nie odzywał się przez większą część z pozoru krótkiej drogi. Wracałem do domu.
— Tu wysiadam.
— Jesteś pewien?
— Tak, wiem, gdzie mieszkam — odparłem złośliwie. Chyba to już miałem w naturze i nie potrafiłem być tak po prostu miły.
Bordowy mustang zatrzymał się na uboczu, ale nie wysiadłem od razu.
— Gdybyś potrzebował pomocy, daj znać — powiedział jak do starego znajomego, co było kolejnym powodem do twierdzenia, że jest po prostu dziwny. Przystojny, ale z duszą pokręconego dziwaka.
— W porządku, ale to było jednorazowe — odpowiedziałem i nie obdarzając go ani jednym spojrzeniem, wysiadłem z samochodu. Już miałem odchodzić, gdy zatrzymałem się i uśmiechnąłem lekko. — Dziękuję.
Po tym bordowy mustang odjechał.

Lucky Devils* - bar z opowiadania Unforgettable Dreams. 


| Powiem wam, że akcja się dosyć szybko rozwinie, bo nie chcę przeciągać. Planuję to opowiadanie na 10 rozdziałów. Zobaczymy, ale mam nadzieję, że dacie mu szansę! |

7 komentarzy:

  1. Te postacie są zajebiste. Alex jest zajebisty. Jak ja kocham takie klimaty, a jesteś nie liczną osobą, która pisze właśnie w taki sposób. Ja bym mogła czytać i czytać twoje opisy, bo one są fenomenalne. To chyba pierwszy mój ff w życiu, który nie jest z k-popami i raczej nie zaczęłabym tego czytać, jeśli nie pisałabyś tego Ty, ale się skusiłam i jeny dzięki wszystkiemu, co włada tym światem, że to zrobiłam, bo nie czytanie tego byłoby grzechem.
    Ja tak bardo wiem, co Alex czuł siedząc na tym krawężniku. Ja uwielbiam takie chwile, które są w pewien sposób magiczne, nawet jeśli inni nie widzą w tym nic nadzwyczajnego. Dobrze, że Alex powiedział to, co myśli Smithowi. Zrobiłabym tak samo, identycznie. Aww, chyba to będzie jedno z tych opowiadań, gdzie za bardzo utożsamię się z głównym bohaterem. >////< Tak samo jak w UD ( wiedziałam, że kojarzę tą nazwę! *^* Aż znowu mam ochotę to przeczytać swoją drogą, bo kocham to bardzo ;;; )
    Cieszę się, że to piszesz, będę czytać na pewno. Czekam na następne party, dużo weny, czasu i dziękuję za to, bo na prawdę cudowne. </3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale świetne <3 postacie są mistrzowskie, robi się coraz ciekawiej, czekam na kolejny rozdział^^
    To mój pierwszy nie kpopowy fick i po pierwszym rozdziale mogę powiedzieć że nie ostatni, genialny klimat i cudowne opisy ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów! Świetne opowiadanie *_*
    Jia you!

    OdpowiedzUsuń
  4. Cieszę się, że tu zajrzałam. Dobrze czyta się coś nie związanego z kpopami, gdzie bohaterów mogę stworzyć dzięki Twoim opisom, a nie z jakimś już obrazem w głowie. I Ty też możesz się bardziej popisać. ;)
    Co do treści - już to lubię. Bohaterów także. Cieszy mnie, że nie masz zamiaru przeciągać. Już się nie mogę doczekać co to się im przydarzy dalej, czy Alex i Tyler się pogodzą, czy zwycięży jednak Lucy (której już nie lubię xd).
    "Nigdy nie rozumiałem idei budowania moteli przy stacjach benzynowych." - motel z definicji jest hotelem, który powinien być przystosowany dla kierowców, więc stacja benzynowa akurat jest jak najbardziej zrozumiała, no ale niech będzie, że Alex tego nie wie XD
    Weny!~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, wiem, jestem na turystyce i znam definicję obiektów noclegowych :P ale tu chodziło o Alexa a nie o mnie ^^

      Usuń
  5. To opowiadanie ma niesamowity klimat i rany jak zatęskniłam za szkolnymi latami, za upalnym latem i za taką po prostu wolnością :) Bardzo mi się podoba główny bohater i jestem strasznie ciekawa tej historii. Napewno będę tu do Ciebie wpadać ☺pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Od dawna nie czytam fanficków, a w szczególności polskich, ale ostatnio stwierdziłam, że coś przeczytam. Znam twoje opowiadania od zamierzchłych czasów Larry'ego i od czasu do czasu wpadam na tego bloga. Kurde, czemu ja tak zwlekałam z tym fanfickiem! A na dodatek nie jest o EXO z czego jestem przeszczęśliwa.
    Świetnie czyta się to opowiadanie, szczególnie wypowiedzi Alexa, a na dodatek wizerunek Lucky'ego bardzo mi do niego pasuje. Ogólnie wszyscy bohaterowie z tego rozdziału są bardzo ciekawi. Ale jest to dość dziwne, gdy próbujesz sobie wyobrazić te czasy, bohaterów i okazuje się, że większość jest z roczników twojej mamyXDDDD
    Dobra, już nie gadam głupot. Czekam na następny rozdział i to opowiadanie o greckich bogach<3

    OdpowiedzUsuń

Followers